„Mogłem albo zostać uczciwym bohaterem, albo zarobić fortunę i zabezpieczyć rodzinę. Każdy wybrałby to drugie…”

Być uczciwym czy zdobyć dużo pieniędzy fot. Adobe Stock, Victor Koldunov
„– Zostało sporo złota ukrytego z dokumentami. Dla jednego człowieka na parę rzeczy by wystarczyło, ale wierzę, że pan się nie połasi, tylko wskaże miejsce, żeby sprawiedliwości stało się zadość. Przez tyle lat nie znalazłem uczciwej osoby…”.
/ 04.06.2022 13:30
Być uczciwym czy zdobyć dużo pieniędzy fot. Adobe Stock, Victor Koldunov

Spotkałem go w lesie, na niewielkiej polance. Spędzaliśmy z żoną wakacje u znajomego leśniczego w Górach Świętokrzyskich. Był koniec sierpnia, las wprost roił się od grzybów. Dlatego niemal co rano wychodziliśmy z żoną i robiliśmy jesienne zapasy. Nie czekaliśmy nawet, kiedy opadnie poranna mgła, która często podnosiła się po nocy na zboczach niewysokich wzniesień, w których dobrze trzymała wilgoć.

Pułkownik wyłonił się właśnie z takiej mgły

Na oko był dobrze po 50-tce, ale wyglądał krzepko. Poza tym, jak to u wojskowego, miał wyprostowaną sylwetkę. Wprawdzie podpierał się grubym kosturem, ale wyglądał on bardziej na ozdobę. Rozglądał się uważnie po ziemi, choć nie zbierał grzybów.

– I jak, trafiają się? – zagadnął mnie wesoło.

– Tak, trochę już nazbieraliśmy – odpowiedziałem i pokazałem na koszyk.

– A, podgrzybeczki i koziarki – stwierdził ze znawstwem. – A bedłki państwo uznają? Bo to blaszkowe, różnie ludzie podchodzą...

– Zależy jakie. Zielone bierzemy chętniej, żółte mniej...

– Ja też wolę zielone – pokiwał głową. – W tamtej brzezinie widziałem sporo – pokazał ręką z kosturem.

Mgła była na szczęście już dość nisko i widać było wierzchołki drzew.

To czemu pan nie zebrał?

– Wątroba nie pozwala – stwierdził uśmiechnięty. – Ale z przyzwyczajenia lubię pochodzić i popatrzeć, czy wszystko nadal rośnie.

Teraz stał już przy mnie, mogłem mu się więc dokładnie przypatrzyć. Wyglądał trochę dziwacznie. Miał furażerkę z orzełkiem w koronie, wypastowane, błyszczące oficerki i wojskową marynarkę. Trochę się znam na historii i wiedziałem, że to stary, przedwojenny krój. Ale marynarka nie pochodziła jednak z tego okresu, wyglądała prawie jak „spod igły”.

– To może widział pan tu prawdziwki? – zapytałem. – Miejscowi gdzieś je tu zbierają, ale nie chcą zdradzić swoich miejsc...

– Jak to grzybiarze, drogi panie – uśmiechnął się. – Ale widzi pan tamtą dębinę? – pokazał kosturem na grupę drzew znajdujących za niewielką rzeczką. – Tam jest ich sporo. Trzeba pójść w górę strugi, przejść przez mostek i już...

– Dziękuję bardzo....

– Nie ma za co. Do widzenia... To znaczy, odmeldowuję się – stuknął oficerkami, zasalutował mi i poszedł swoją drogą, rozpływając się po chwili we mgle.

– Tereniu, chodź tu – zawołałem do żony.

– Stało się coś? – zapytała, gdy podeszła. – Rozmawiałeś z kimś przez telefon?

– Nie. Rozmawiałem z tym miłym starszym panem w mundurze. Nie widziałaś go?

– Nie. Nawet słyszałam tylko ciebie...

– Nieważne. Pokazał, gdzie są prawdziwki.

Wtedy się tym nie przejąłem

2 godziny później wróciliśmy do leśniczówki, niosąc pełny kosz prawdziwków. Leśniczy zacmokał z podziwu, podobnie jak jego żona. Zbliżała się pora obiadu, więc obieranie grzybów zostawiliśmy na później. Umyliśmy się tylko, przebraliśmy i zasiedliśmy z gospodarzami do nakrytego już stołu.

– A gdzieście takie piękne grzyby naszli?

– W lesie – odpowiedziałem enigmatycznie, bo, jak każdy grzybiarz, też nie lubię zdradzać swoich miejsc. – Mogę jedynie zdradzić, że pokazał nam je sympatyczny starszy pan w przedwojennym mundurze... Co się stało?

Z ręki gospodyni wypadł talerz, na który właśnie nalewała mojej żonie zupę. Zaś ręka leśniczego z łyżką, zatrzymała się wpół drogi między stołem a jego ustami.

– To pułkownik...

– Tak, rzeczywiście, chyba takie miał dystynkcje. Ale co w tym dziwnego?

– On zmarł... w 1949.

Po tym oświadczeniu leśniczego zapadła niemal grobowa cisza.

– Ale... jak to... Przecież to niemożliwe. Co on tu robił?

On pojawia się czasami – powiedziała leśniczyna, zbierając skorupy potłuczonego talerza. – Najczęściej, jak grzybami obrodzi.

– Tak w biały dzień? Przecież duchy... to w nocy i to najczęściej o północy.

– Ale on grzyby lubił podobno zbierać, a w nocy za ciemno...

– Przy świetle księżyca by mógł... A w ogóle, to co to za pułkownik?

Dowodził tu oddziałem AK. Po wojnie nie ujawnił się i z całym swoim oddziałem został w lesie. Przez parę lat, mimo że dwoili się i troili, w ogóle nie mogli go złapać. Niektórzy mówią, że się co ważniejszym odpłacał złotem i dlatego zawczasu wiedział o każdej zasadzce.

– Ale pewnie mu się złoto skończyło?

– Nie. Zdradził go jeden z oddziału. Mówią, że właśnie dla tego złota. Tylko jego z całego oddziału nie zamknęli, ale też zniknął. Złota nikt nie znalazł. A tamten wrócił po 1956. Ale tu wtedy w lasach był poligon i nie bardzo mógł się kręcić.

– Co się z nim stało?

– We wsi twierdzą, że pułkownik go załatwił...

Kiedy poszliśmy do swojego pokoju, żona dokładnie zamknęła drzwi i zapytała:

– Nie robicie sobie ze mnie żartów?

– No ale jak....

Ty z leśniczymi... Ta historia o pułkowniku... Jeśli tak, to wcale nie jest śmieszne.

– A skąd bym wiedział o prawdziwkach?

– Leśniczy mógł ci powiedzieć. Ja go wcale nie słyszałam, a ty mówisz...

– Skoro to był duch....

– Przestań już z tymi duchami, bo zaraz wyjadę. Zrób lepiej zakupy w miasteczku, a ja się prześpię. Niewyspana jestem.

Zgodnie z prośbą żony pojechałem na zakupy

A potem... na cmentarz. Od leśniczego dowiedziałem się, że grób pułkownika znajduje się nieopodal pomnika upamiętniającego miejscowych partyzantów. Ale pomimo tego, że obszedłem teren wokół obelisku bardzo dokładnie, na grób jakoś nie mogłem trafić. W dodatku zrobiło się parno, zbierało się na burzę. Dlatego zagadnąłem przechodzącego obok księdza.

– Pochwalony... Nie wie przypadkiem ksiądz, gdzie tu jest grób pułkownika...

– Pan z leśniczówki? – musiałem mieć bardzo zdziwioną minę, bo od razu wyjaśnił. – Cała okolica już wie, że pan spotkał pułkownika. Nie było go dobrych 5 lat. Ale, nic dziwnego, grzyby ostatnio słabe były...

– Tak... To gdzie ten grób?

– Nie ma na nim zdjęcia – od razu domyślił się w czym rzecz. – Ale zapraszam do mnie, pułkownik był znajomym moich dziadków...

Po chwili znaleźliśmy się na plebanii. Panował tu miły chłód, który pozwalał odetchnąć po parnej pogodzie na zewnątrz. Ksiądz poczęstował mnie kompotem i zniósł album z rodzinnymi zdjęciami. Przełożył kilka stron, a następnie podał mi album.

– Proszę, to on. Pan pułkownik.

Spojrzałem na zdjęcie i... głośno przełknąłem ślinę ze strachu. Na dodatek w tym samym momencie niebo rozdarła pierwsza błyskawica, której po kilku sekundach przyklasnął wyjątkowo donośny grzmot. Ze zdjęcia patrzyła na mnie, nieco tylko młodsza, twarz pułkownika. Miałem wrażenie, że nawet się do mnie uśmiechnął...

Wracałem do leśniczówki w strugach deszczu

Usiłowałem jakoś racjonalnie wytłumaczyć całe wydarzenie. Tylko jak? Po powrocie nie przyznałem się żonie do wizyty na cmentarzu. Poprosiłem też leśnika, żeby chwilowo nie wałkować tematu pułkownika. Burza trwała niemal do połowy nocy. A rano znów nad okolicą zawisła mgła. Wstałem i ubrałem się. Obudziłem też żonę.

– Tereniu, czas na grzyby.

Nigdzie nie idę.

– Jesteś chora?

– Nie. Zmęczyły mnie te codzienne, długie spacery. Dzisiaj sobie odpocznę – wiedziałem, że żona nie mówi mi prawdy, ale nie nalegałem.

Kiedy wychodziłem, leśniczy spojrzał na mnie z podziwem i pomachał z daleka... Po jakiejś pół godzinie zapomniałem o pułkowniku. Zwłaszcza, że jak co dzień, poszedłem w jakąś inną okolicę. Trafiłem na fantastyczną polankę z kurkami. W pewnym miejscu zauważyłem, że po nocnej burzy osunęła się ziemia i coś stamtąd wystaje... Zobaczyłem hełm, ale taki już powojenny...

– To po tym poligonie, co tu był 10 lat – pułkownik, nagle, ni stąd ni zowąd, stanął przed moimi oczyma.

Padłem na wznak i zacząłem się czołgać do tyłu. Pokiwał z dezaprobatą głową.

– A miałem nadzieję, że pan jednak odważniejszy. A pan się zachowuje, jakbym był jakimś wampirem i chciał panu wyssać krew....

– No bo... – przestałem się cofać, ale wciąż nie miałem odwagi wstać.

Bo ja, wie pan, potrzebuję odważnego człowieka. Naprawdę odważnego. Do tej pory tylko dwóch pojawiło się po raz drugi. Za to żaden nie przyszedł kolejny raz.

– Dziwi im się pan pułkownik?

– Pewnie, że tak. Przecież ja tylko nie żyję.

– A po co, jeśli można spytać – ośmieliłem się nieco – mieliby tu przyjść po raz trzeci?

– Miałbym dla nich misję. Taką tylko dla odważnych – uśmiechnął się tajemniczo.

– Jaką?

– To powiem panu, jak się spotkamy kolejny raz. To jak, mogę na pana liczyć?

– A co się stało z tym, co pana zdradził?

Nie będę pana okłamywał. Tak, to ja zrobiłem. Musiałem go zabić.

Powiedział to spokojnie i tylko z lekkim żalem, jakby oznajmiał, że znalazł pięknego prawdziwka, ale ponieważ ten był robaczywy, to musiał go wyrzucić.

To sprawiło, że po plecach przeszedł mi dreszcz

– Szczerze powiedziawszy, niezbyt to zachęcające do spotkania...

– Mówiłem. To rzecz dla odważnych ludzi. Skoro pan się boi, to będę jeszcze musiał parę lat po grzybach chodzić. Odmeldowuję się...

Zasalutował, odwrócił się do mnie plecami i odmaszerował. Właściwie nie wiem czemu, bo przecież równie dobrze mógł rozpłynąć się we mgle.

– A prawdziwki... to gdzie tu są? – odruchowo zapytałem.

– Pójdzie pan 100 metrów dalej – nie widziałem pułkownika, słyszałem tylko jego głos. – Skręci pan w drogę w prawo i po jakichś 200 metrach wejdzie pan w brzezinkę po prawej. Trochę mniej niż wczoraj, ale w tej części lasu jest ich mniej. Jeśli chce pan znaleźć więcej, niech pan pójdzie jutro drogą na wschód od leśniczówki...

Leśniczy kiedy zobaczył, że znowu mam tyle pięknych grzybów, lekko pobladł i spytał ściszonym głosem:

– Pułkownik?

Nie, po prostu się trafiły – machnąłem lekceważąco ręką.

Pomyślałem, że jeśli przyznam się do kolejnego spotkania, to po pierwsze stanę się lokalną atrakcją i nie będę miał chwili spokoju, a po drugie, moja żona zażąda natychmiastowego wyjazdu. Teraz też, jak tylko wszedłem do pokoju, zapytała z wypiekami na twarzy:

– I jak?

Trochę słabiej niż wczoraj, ale trochę jest.

– Wiesz przecież, że nie o to pytam – zamachała zniecierpliwiona. – Spotkałeś go?

Nie, dzisiaj byłem zupełnie gdzie indziej. Pewnie dlatego mniej nazbierałem, bo w tamtej części lasu mniej prawdziwków...

– A ty skąd wiesz? – spojrzała na mnie podejrzliwie. – Jeszcze wczoraj nie miałeś pojęcia gdzie one tutaj w ogóle są... Spotkałeś go?

– Nie. Z prawdziwkami żartowałem.

– Tak? A może i z pułkownikiem też żartowałeś? Jeśli tak, jutro też z tobą nie pójdę! A jak sobie jeszcze raz zażartujesz, to natychmiast wyjeżdżamy – oświadczyła kategorycznie.

Następnego dnia rano poszedłem drogą na wschód od leśniczówki. Serce podchodziło mi do gardła, bo przecież byłem świadom, że pułkownik skierował moje kroki w tę stronę nie przypadkiem. A jednak...

– No, zuch z pana. Wczoraj obstawiałem, że pana tu nie będzie. Odważny z pana chłop...

– Szczerze mówiąc, nie bardzo – przyznałem samokrytycznie. – Ale mi pan pułkownik wygląda raczej na dobrego człowieka...

– Pozory czasem lubią mylić – uśmiechnął się przewrotnie, a mnie dreszcz przeszedł po plecach. – No, niech się pan nie boi, mordercą nie jestem. Jemu się po prostu należało...

– Ale jak go pan pułkownik... jako duch.

– Tchórz był z niego straszny... Jak mu się „objawiłem”, to od razu pełne portki miał. Nawet nie protestował. Poza tym chciwy był.

– Na to złoto?

– W rzeczy samej.

– A skąd je pan pułkownik miał?

– To miasteczko obok przed wojną było zamieszkane przez starozakonnych. Najeźdźcy ich nieźle złupili, a my od nich przejęliśmy. Nie mówiłem o tym ludziom, bo złotem można było przekupywać, a bez tego zwyczajnie się bali. To wspomniałem niby przypadkiem, że złota na 10 lat wystarczy.

Usiadł na pniu ściętego drzewa i zapatrzył się na widok rozciągający się pod nami.

– To co to jest za misja? – zapytałem nieśmiało i ze strachem, ale byłem ciekawy.

Ano, trzeba prawdy dowieść. Bo tu mi ludzie od początku mówili, że ja to złoto bezpośrednio od starozakonnych ukradłem. Dlatego trzeba z ziemi wyciągnąć zakopane dokumenty, gdzie wszystko jest dokładnie zapisane i oddać je władzom...

– I to ma być ta misja? – spytałem odrobinę zawiedziony. – Do niej nie potrzeba odwagi.

I tu się pan myli. Z tymi dokumentami trochę się jeszcze tego złota zostało. Dla jednego człowieka na parę rzeczy by wystarczyło... A żeby być uczciwym, to wpierw trzeba być odważnym. A pan się odważył po raz kolejny, więc wierzę, że nie połakomi się pan na złoto, tylko wskaże miejsce, żeby sprawiedliwości stało się zadość – umilkł i spojrzał na mnie groźnie. – Ale w razie co, to ja będę umiał postraszyć nie tylko tu, ale nawet w domu znajdę...

Bez obaw. Daję słowo honoru. Mój dziadek walczył w Powstaniu Warszawskim...

– A to po nim pan taki kozak? – zlustrował mnie łaskawszym wzrokiem.

Sięgnął za połę marynarki i wyjął złożoną kartkę

– Tu jest zaznaczone miejsce ukrycia dokumentów. Proszę je zapamiętać, bo nikt oprócz pana tej kartki widzieć nie będzie.

– Tak jest, panie pułkowniku – trzasnąłem moimi gumowcami, jakby to były oficerki i zasalutowałem.

To był mój błąd.

Do pustej głowy się nie salutuje – skrzywił się. – Mam nadzieję, że dobrze wybrałem i poradzi pan sobie z resztą... Odmeldowuję się – zasalutował do furażerki i odmaszerował, rozpływając się między drzewami.

Kilka dni później do leśniczówki przybyła grupa historyków, którą zaprowadziłem na miejsce ukrycia dokumentów oddziału pułkownika. Po paru godzinach był tam już wielki dół, a dwie skrzynki stały na jego brzegu. Wtedy widziałem go po raz ostatni. Pokazał się między drzewami. Zasalutował mi, ale tym razem nie zrobił „w tył zwrot” i nie odmaszerował. Po prostu rozpłynął się na moich oczach, jakby był jakimś hologramem...

Moja żona oczywiście dopytywała się, skąd wiedziałem o miejscu ukrycia dokumentów. Opowiedziałem jej o dalszych spotkaniach z pułkownikiem.

Jak nie chcesz mi mówić, to nie – ofuknęła mnie. – Ale nie waż się już więcej straszyć mnie duchami. A jak musisz wymyślać takie historie, to lepiej je opisz i wyślij do gazet.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA