„Mogłam uratować życie teściowej, ale ze spokojem patrzyłam na jej śmierć. W końcu to było moje marzenie...”

teściowa która uprzykrza życie synowej fot. Adobe Stock
Ciągle suszyła głowę Piotrkowi, że ma się zachowywać jak mężczyzna. Tzn. nie pomagać mi, odpoczywać po pracy i nie bawić się z dzieckiem. Cały czas próbowała jątrzyć. Gdy zobaczyłam, że się dusi... Nie zrobiłam nic. Czasem tylko śni mi się, że umieram w podobny sposób.
/ 11.03.2021 22:39
teściowa która uprzykrza życie synowej fot. Adobe Stock

Pierwszy raz poczułam ten lęk jeszcze w Irlandii, gdy leżałam w ramionach męża i właśnie zasypiałam, zmęczona miłością. Nic nie zapowiadało katastrofy, a jednak serce ścisnął niepokój jak przeczucie nadciągającej burzy. Mówi się przecież, że nic nie trwa wiecznie – zwłaszcza szczęście.

Byłam szczęśliwa od siedmiu lat. Od dnia, kiedy Piotr zaprosił mnie do kina

Rok później się pobraliśmy. Dwa lata później urodził się nam synek. Mieszkaliśmy w niewielkim domu w dobrej dzielnicy Dublina, gdzie Piotr pracował w tutejszym oddziale firmy. Z Piotrem trafiłam w dziesiątkę. To był mężczyzna na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Rozumiał kobiety i ich potrzeby. Potrafił rozmawiać i iść na kompromisy. Nie było w nim cienia tej wkurzającej męskiej protekcjonalności. Był moim przyjacielem. Partnerem w życiu małżeńskim i rodzicielskim. Czego chcieć więcej?

Tylko by świat zostawił nas w spokoju. Miesiąc później Piotr dowiedział się, że musi wrócić do kraju. Firma cięła koszty.

– Wracam do oddziału we Wrocławiu. I dobrze. Nie będziemy musieli wynajmować mieszkania. No i – popatrzył na mnie ciepło – wreszcie spotkasz się z moją matką. To cudowna kobieta. Pokochacie się.

Lubiłam Irlandię. Z Polski nie miałam dobrych wspomnień. Dom rodzinny pełen przemocy i alkoholu. Jeszcze gorsze otoczenie. Uciekłam, by zmienić swoje przeznaczenie. I udało mi się. Pielęgnowałam to swoje nowe życie ostrożnie i rozważnie, by się nie rozpadło. A jego filarem był Piotr. Moja miłość. Moje wszystko. Po powrocie mieliśmy zamieszkać w niewielkim jednorodzinnym domu razem z jego matką, Klaudią.

– Zamieszkamy na piętrze, to samodzielne mieszkanie z kuchnią – tłumaczył Piotr. – Nie będziecie sobie wchodzić w drogę. A zawsze będzie w pobliżu ktoś, kto pomoże. Mama jest szczęśliwa, że wreszcie nie będzie sama. A i ja, przyznaję, tęsknię za nią. Jak wiesz, sama mnie wychowywała. Odejmowała sobie od ust, bym miał wszystko, czego potrzebowałem.

Lubiłam jego matkę. Uznałam, że to dzięki niej Piotr jest takim cudownym mężem

Nasze kontakty na Skypie to potwierdzały. Pomyślałam sobie nawet, że może wreszcie będę miała prawdziwą matkę. Nie taką, która za pół litra pozwoli, by śmierdzący handlarz bimbrem obmacywał jej niepełnoletnią córkę. Będzie dobrze, powtarzałam sobie, gdy pakowałam nasze rzeczy do pudeł. Gdy siedziałam w samolocie, który startował do Polski. I gdy patrzyłam na szczupłą starszą kobietę czekającą na nas przed schludnym domem na wrocławskich Krzykach. Gdy przytuliła mnie i powiedziała: „Będzie dobrze, moja córko”, prawie się popłakałam.

Chciałabym powiedzieć, że niebezpieczeństwo nadciągnęło ze świata, spoza naszej rodziny. Że jakaś firmowa harpia zagięła na Piotra parol. Albo, nie wiem, nagle stał się hazardzistą. Nic z tego. To była klasyka jak z nudnych i powtarzających się dowcipów. Teściowa. Nie rozumiem, jak to jest, że kobiety same na siebie kręcą bicze. Czy to kwestia jakiegoś prania mózgu w dzieciństwie? Jakiejś rakotwórczej kultury, która każe im wierzyć, że są gorsze od mężczyzny, więc muszą mu służyć?

Wiem, że jest wiele kobiet, które w to wierzą. Okazało się, że to nie Klaudia nauczyła syna bycia w małżeństwie partnerem. To on sam miał taką potrzebę. Potrzebę, którą ta kobieta starała się zwalczyć, zniszczyć. Gdy podczas jakiegoś rodzinnego spotkania, zorganizowanego tuż po naszym przyjeździe, usiadłam obok jednej z kuzynek męża, ta powiedziała:

– Nie mogę uwierzyć, że on się tak zmienił. Na lepsze, żeby było jasne. Ale myślę, że to dlatego, że był z dala od matki.
– Nie rozumiem – zdziwiłam się.

– Ona ma na niego straszny wpływ. Był prawdziwym dupkiem, co to czeka, aż mu mamusia kapcie poda i ostudzi zbyt gorącą herbatę. I nie uznaje racji kobiety. Rozumiesz. Wszyscyśmy tu go namawiali, by wyjechał do Irlandii. Trudno było, bo ona nie chciała. Ale się udało – uśmiechnęła się do mnie. – Uważaj na ciotkę Klaudię. Ona nigdy nie składa broni.

Kuzynka miała rację. Z przerażeniem patrzyłam, jak mój cudowny mąż z miesiąca na miesiąc przepoczwarza się w pana i władcę. Skończyło się wspólne gotowanie. Kąpanie syna. Robienie przez Piotra zakupów. Och, Klaudia była subtelna. Słodka, miła dla mnie, pomagała przy Maciusiu. Ale w końcu zrozumiałam, że jest wampirem, który wysysa z syna wolę bycia tym, kim on chce być. Kiedyś mimo woli usłyszałam jedną z jej tyrad.

– Zachowujesz się jak… nie mężczyzna. Gotujesz obiady, bawisz się z dzieckiem. Zamiast odpoczywać po pracy, pozwalasz, by ona – zabrzmiało to jak warknięcie – kazała ci czytać dziecku lub pozmywać naczynia. Inaczej cię wychowałam. Twój ojciec był prawdziwym mężczyzną. Gdy patrzył na mnie, drżałam. Gdy podniósł głos, wiedziałam, że zrobiłam źle, i bałam się kary. Ale kiedy zachowywałam się odpowiednio, nagradzał mnie. I wtedy byłam szczęśliwa. Zadowolona z siebie.

– Ale, mamo…
– Nie chcę słuchać żadnych tłumaczeń. Mój syn ma być silny, dumny. Ma być wojownikiem, a nie… ciotą!

Piotr zmilczał. Nigdy się z nią nie kłócił. Zawsze mówił o niej z miłością, tęsknotą i podziwem, ale dopiero mieszkając z nimi dwojgiem, zrozumiałam, że jest od niej uzależniony. Że się jej poddaje jak truteń królowej pszczół. Kilka razy prosiłam męża, byśmy się wyprowadzili na swoje, ale udowodnił mi na kartce, że nas na to nie stać. Poza tym… mama zostanie sama, a jest już stara i potrzebuje, by ktoś był w pobliżu. Nie po to go wychowywała, by umrzeć samotnie. Słyszałam w tych słowach echo wyrzutów teściowej. Poczułam się jak w pułapce. Ale przeraziłam się naprawdę, gdy usłyszałam, jak najeżdża na mnie.

Maja to nie jest kobieta dla ciebie, Piotrusiu. Ani matka dla twojego syna. Kim ona jest? Co ona sobą reprezentuje? Kim są jej rodzice? Nic o niej nie wiem. Nie ma wykształcenia, ogłady…
– Mamo, proszę – w głosie Piotra usłyszałam zdenerwowanie. – Kocham ją i musisz się z tym pogodzić.
– Wiedziałam, że jak spuszczę cię z oczu, to wpadniesz w łapy jakiejś…
– Mamo! – to było ostrzeżenie.
– Co, mamo? Bo może nie mam racji? Chcesz powiedzieć, że jestem głupia? Stara? I nie wiem, co mówię? Proszę bardzo, wbijaj nóż w serce swojej matki, która wychowała cię, wykształciła… – łzy w głosie teściowej warte były Oscara.

Piotr wycofał się rakiem. Ale jak powiedziała kuzynka, Klaudia nigdy nie składała broni

Zrozumiałam, że w końcu się mnie pozbędzie. Obrzydzi mnie w oczach mojego męża. Ma nad nim taką moc. Nie wiedziałam, co robić. Byłam pewna jednego – nie wolno mi nastawiać Piotra przeciw matce, bo natychmiast go stracę. Była dla niego święta. Jedynym wyjściem było jej zniknięcie z naszego życia. Zaczęłam wyobrażać sobie, że teściowa wpada pod samochód ze skutkiem śmiertelnym. Albo że zabija ją jakiś bandyta na ulicy.

Pewnego dnia przekroczyłam Rubikon i wyobraziłam sobie, że własnoręcznie ją zabijam – duszę ścierką do naczyń. Wtedy poszło już gładko. Zaczęłam się zastanawiać, jak to zrobić naprawdę. Otruć. Zepchnąć ze schodów. Podmienić leki. Oczywiście, nie zamierzałam trafić do więzienia, więc musiało to wyglądać jak wypadek… Po kilku miesiącach przymiarek i szukania sposobów pozbawienia teściowej życia, zrozumiałam, że nie dam rady. Plany pozostaną w sferze projektowania. Zbyt wielki tchórz ze mnie.

Był sierpień. Południe. Środa. Maciuś był w przedszkolu, Piotr w pracy, ja w kuchni na parterze gotowałam obiad, a teściowa pieliła ogród. W pewnej chwili usłyszałam okrzyk. Uniosłam wzrok znad obieranego ziemniaka i spojrzałam. Teściowa klęczała na ziemi i machała do mnie ręką, żebym przyszła. Westchnęłam. Pewnie znowu chce mi pokazać jakiś kwiatek – pomyślałam. Odłożyłam ziemniaka i wyszłam do ogrodu. Kiedy byłam od Klaudii o kilka kroków, zorientowałam się, że ona woła o pomoc.

Widziałam opuchnięte, zaczerwienione policzki, przerażenie w oczach, słyszałam bełkot powiększonego języka w opuchniętym gardle. Na ramieniu rozlewał się ślad po ugryzieniu. Trzmiel? Osa? Szerszeń? Nieważne – moja teściowa miała poważną reakcję alergiczną. Wstrząs anafilaktyczny! Patrzyła na mnie, charczała i machała rękami. Zapewne chciała, bym podała jej adrenalinę, która zawsze leżała na półeczce w kuchni. I wezwała pomoc. Nie mogłam się ruszyć.

Tyle miesięcy wyobrażałam sobie jej śmierć. I wreszcie jest

Z przyczyn naturalnych. Takiego daru losu nie wolno zmarnować. W mojej kieszeni zadzwoniła komórka. Piotr. Odebrałam.

– Hej, gdzie jesteś? – spytał.
– Idę do sklepu – odparłam, patrząc w oczy umierającej kobiety. – Zapomniałam o keczupie do obiadu. A co?
– Przyjadę trochę później. Może dopiero o ósmej, więc nie czekajcie na mnie.
– Dobrze. Do zobaczenia.

Wyłączyłam komórkę i schowałam do kieszeni. Serce biło mi szybko. Teściowa upadła na ziemię, dusząc się. Odwróciłam się i odeszłam. Wiedziałam, że umrze, nie musiałam na to patrzeć. Nie jestem potworem. Poszłam do sklepu po keczup.

Od jej śmierci minęło już kilka lat. Znów jest między mną a Piotrem jak wcześniej, w Irlandii. Byłoby idealnie, gdyby nie sny, w których umieram, dusząc się po użądleniu szerszenia. Ale niczego nie żałuję. To niewielka cena za szczęście dwojga ludzi. 

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Moja przyjaciółka zakochała się w psychopacie
Nie wiem, czy dam radę być samotną matką
Wujek chciał oddać babcię do domu starców

Redakcja poleca

REKLAMA