„Mogłam trzymać kasę w skarpecie, a nie inwestować na stare lata. Zaufałam synowi sąsiadki i zostałam bez grosza”

zmartwiona starsza kobieta. fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„– A ile ma pani oszczędności? Szczerze mówiąc, im więcej, tym lepiej, bo będzie większy zysk. Tak, trzy miesiące bez oszczędności mogą być mało komfortowym uczuciem, ale gwarantuję, że to się wszystko opłaci – uspokajał mnie”.
/ 29.09.2023 07:15
zmartwiona starsza kobieta. fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Tyle mówi się o tym, żeby nie zawierzać swoich pieniędzy osobom, którym nie do końca ufamy. No właśnie… Ja całkowicie ufałam Piotrowi i skończyłam w nędzy. 

Znałam Piotrka od dziecka

Z Elżbietą, która mieszkała na moim piętrze przez 30 lat, znałyśmy się jak łyse konie. Regularnie bywałyśmy u siebie na kawie i plotkach, dzieliłyśmy się ważnymi wydarzeniami ze swojego życia. Może nie byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, ale na pewno dobrymi koleżankami. Piotrka, syna Eli, znałam od małego. 

Zawsze był rezolutnym chłopcem, który dobrze sobie radził w szkole, a potem na studiach. Gdy dorósł, Ela nieustannie mi się nim chwaliła. „Piotruś dostał się na aplikację za pierwszym razem”, „Piotruś robi praktyki w najlepszej kancelarii w Warszawie”, „Piotruś kupił taki drogi samochód”… Przyznaję, nieco mnie to nudziło, ale matczyna duma była dla mnie zupełnie zrozumiała, choć sama nie doczekałam się dzieci.

Kusząca propozycja

Pewnego dnia przy jednej z naszych regularnych kaw Ela zaczęła mi opowiadać o jakimś nowym projekcie, w który chciał zaangażować się Piotr.

– Mówi, że potrzebuje tylko inwestorów i zamierza pomnożyć ich pieniądze o ponad 50% już w przeciągu trzech miesięcy! Ten chłopak to ma łeb do interesów – zachwycała się sąsiadka.

– No dobrze, a co on z tego będzie miał?

– No jakiś procent na pewno, ale wyliczył to tak, że zarobi na tym na własny wkład w następną inwestycję, a przy okazji jego inwestorzy nieźle się obłowią – chwaliła dalej pomysł syna.

– A ile tych pieniędzy potrzebuje?

– Nie wiem dokładnie, ale mogę mu powiedzieć, żeby do ciebie wpadł! A co, zainteresowana? No ja ci się nie dziwię, ja bym Piotrusiowi oddała wszystkie pieniądze, gdybym tylko je miała… - w tym momencie przestałam słuchać i zatopiłam się w rozmyślaniach.

„Mam na koncie oszczędnościowym 70 tysięcy. Od dawna myślałam, żeby je w coś zainwestować. Ta oferta naprawdę brzmi dobrze. Jeśli za kilka miesięcy mogę mieć już ponad 100 tysięcy”, główkowałam.

Chciałam zarobić

– Dzień dobry, pani Grażynko – syn sąsiadki stanął w moich drzwiach już trzy dni później. – Jak się pani ma?

– Dobrze, nie mogę narzekać, chociaż… – zaczęłam rozbudowaną wypowiedź, ale Piotr natychmiast mi przerwał.

– Bardzo się cieszę, że rozważa pani dołączenie do mojego projektu – wtrącił bez ogródek. – Nie będę pani zabierał dużo czasu, bo przecież czas to pieniądz – zaśmiał się dość sztucznie.

A potem zaczął mi przedstawiać prognozy na szybki zarobek i zdradzać jakie to inwestycje zaplanował. Szczerze mówiąc, niewiele z tego rozumiałam, ale chłopak ewidentnie miał dużą wiedzę. Tu mi opowiadał coś o jakichś panelach słonecznych, a potem o jakichś dotacjach z Unii.

– Pani Grażynko, pieniądze to w dzisiejszych czasach leżą na ziemi, trzeba tylko się umieć po nie schylić i wiedzieć, gdzie szukać – zakończył swój wywód zadowolony.

– Dobrze, Piotrusiu, to powiedz mi, ile ja mam ci dać?

– A ile ma pani oszczędności? Szczerze mówiąc, im więcej, tym lepiej, bo będzie większy zysk. Tak, trzy miesiące bez oszczędności mogą być mało komfortowym uczuciem, ale gwarantuję, że to się wszystko opłaci – uspokajał mnie.

– Co tam trzy miesiące, skoro będę mieć resztę życia na znacznie lepszym poziomie? Mam 70 tysięcy w gotówce – zadeklarowałam.

– Świetnie! To w takim razie pozwoli nam uzyskać łączną kwotę w okolicach 100-110 tysięcy już za kilkanaście tygodni.

– I tak po prostu? Chcesz te pieniądze w gotówce? – zdziwiłam się.

– Forma nie jest dla mnie istotna. Mogą być dziś w gotówce, a ja panią wpiszę do swojego rejestru inwestorów i przyniosę papiery za tydzień, bo akurat będę przyjeżdżał do mamy na urodziny.

Zaufałam mu

Następnego dnia oczywiście wpadła do mnie rozemocjonowana Elżbieta.

– Słyszałam, że ubiłaś interes z Piotrusiem! Kochana, na pewno nie pożałujesz, on to ma taki łeb na karku – szczebiotała mi.

– Mam nadzieję… Tak się wczoraj zaczęłam zastanawiać czy to na pewno mądre – zaśmiałam się. – Przyszedł, wziął ode mnie kopertę z oszczędnościami życia i wyszedł. Żadnej umowy, żadnego papieru. Jak w filmie kryminalnym!

– Co ty wygadujesz, Grażyna? Sugerujesz, że mój Piotrek to jakiś złodziej? Chyba oszalałaś! – zirytowała się sąsiadka.

– Nie, nie, skąd! Po prostu śmieję się, że to dość niedorzeczna sytuacja, ale ufam Piotrowi.

Tak naprawdę nic nie wiedziałam o tych jego interesach, ale przecież pamiętałam go jeszcze w pampersach, odbierałam go nieraz z przedszkola. Po prostu wiedziałam, że to dobry chłopak. Zgodnie z umową, tydzień później przyniósł mi jakiś dokument poświadczający, że jestem oficjalnym inwestorem jego spółki. Wszystko było napisane jakimś prawniczym żargonem, więc się w to nie wczytywałam, ale przynajmniej miałam już dokument, nie oddałam pieniędzy „na ładne oczy”.

Zaczęły się komplikacje

Po trzech miesiącach uradowana wykręciłam numer Piotra spodziewając się dobrych nowin.

– Pani Grażyno, drobne komplikacje… Nie dostaliśmy pozwolenia na zakup działki pod panele i teraz musimy… – zaczął mi coś tłumaczyć, ale wszystko brzmiało dla mnie tak samo bełkotliwie jak treść mojej umowy.

– Dobrze, Piotrusiu, mnie się bardzo nie spieszy, rozumiem – ucięłam jego wywód. – Jest jakiś plan, do kiedy potrwają te komplikacje?

– Maksymalnie dwa miesiące – poinformował mnie.

– Dobrze, nie ma sprawy. To do usłyszenia!

Niestety, po kolejnych dwóch miesiącach Piotr znowu miał cały szereg wymówek na to, dlaczego cały czas nie może wypłacić mi moich zysków. Nie ukrywam, robiłam się nieco zaniepokojona. W końcu miał w swoich rękach całe moje pieniądze zgromadzone na czarną godzinę. Postanowiłam jednak zacisnąć zęby i poczekać. „Nie rozumiem tego świata biznesu, może faktycznie chłopak się stara i rzucają mu kłody pod nogi”, pomyślałam.

– No nic, wytrzymam jeszcze trochę – mruknęłam pod nosem.
Nie torpedowałam Piotra telefonami, choć właściwie mogłabym. Dzwoniłam mniej więcej raz w miesiącu, żeby sprawdzać, czy sytuacja się jakoś zmieniła. Może i wierzyłabym w te tłumaczenia Piotra dalej, gdyby po kolejnych dwóch miesiącach… zwyczajnie nie przestał odbierać telefonu! Wściekła wpadłam do mieszkania Elżbiety.

Bezczelnie mnie okradł

– Ela, ja cię bardzo przepraszam, ale nie mogę się dodzwonić do twojego syna. Minęło już ponad pół roku, a moich zarobionych pieniędzy nadal nie widziałam na oczy. Martwię się! – wyznałam sąsiadce wzburzona.

– Grażyna, ale o czym ty mówisz? Piotruś jest przecież teraz na dwumiesięcznym urlopie. Przecież nie będzie odbierał od ciebie służbowych telefonów przy wypoczynku – odpowiedziała mi Elżbieta.

– Jakim urlopie? O żadnym urlopie nic mi nie mówił. Miał mnie informować, jak się mają sprawy z inwestycją! Wszystko się przedłuża…– byłam coraz bardziej rozjuszona.

– No kochana, chyba mu się należy trochę odpoczynku przed wyjazdem do nowej pracy. Dostał jakieś zlecenie w Ameryce Południowej, zaczyna za miesiąc!

– Jakie znowu zlecenie?! Ela, ja cię uprzedzam, jeśli wkrótce nie dostanę z powrotem swoich oszczędności, pójdę na policję! Kasę wziął, a teraz wyjeżdża na koniec świata? Dwumiesięczne urlopy? Gdyby go było stać z własnych pieniędzy na dwumiesięczne urlopy to nie potrzebowałby inwestorów! – wypaliłam już zupełnie wściekła.

– Ty chyba na głowę upadłaś! Mojego syna będziesz na policję zgłaszać?! O kradzież go posądzasz?! Takich rzeczy na pewno nie będę wysłuchiwać, jeszcze we własnym domu! – wrzasnęła Ela i wskazała mi drzwi.

Do mieszkania wróciłam nadal w wielkich emocjach. Po informacjach, które uzyskałam od Eli, zaczęłam wątpić w to, że Piotr dobrowolnie odda mi pieniądze, a co dopiero mówić o jakimś zysku.

Jej bezkrytyczny matczyny umysł nie dopuszczał do siebie informacji, że ten jej synalek to najwyraźniej zwykły złodziej. Tylko co ja mam teraz zrobić bez tych pieniędzy? Przecież to były moje oszczędności na emeryturę, na spokojną starość. Nie chcę spędzać jesieni życia w długach!

Czytaj także: „Brat balował i powoli staczał się na dno. Próbował wziąć się w garść gdy dopadły go omamy, ale było już za późno”
„Chciałam dać mojemu synowi poczucie luzu. Omal przegapiłam moment, w którym groziło mu niebezpieczeństwo”
„Matka zawsze faworyzowała siostrę, a mnie traktowała jak bękarta. Przepisała na nią majątek, a ona wyrzuciła ją z domu”

Redakcja poleca

REKLAMA