„Chciałam dać mojemu synowi poczucie luzu. Omal przegapiłam moment, w którym groziło mu niebezpieczeństwo”

matka przytula syna fot. Getty Images, Westend61
„Tyle się teraz słyszy o szkolnej przemocy, kolegach zaszczuwających inne dzieci. Czy Szymon padł ofiarą czegoś takiego? Zaczęłam przeglądać pozostałą korespondencję mojego dziecka z tym dziwnym boysloverem”.
/ 26.09.2023 18:30
matka przytula syna fot. Getty Images, Westend61

Zawsze uważałam, że dziecko ma prawo mieć własne tajemnice. Gdy byłam mała, rodzice zamęczali mnie kontrolowaniem, sprawdzaniem, wypytywaniem. Każda sfera mojego życia musiała być dla rodziców znana, oswojona, sprawdzona. Nie chciałam w taki sam sposób osaczać mojego syna.

Chciałam dać mu trochę luzu

Nawet kiedy skończyłam liceum ekonomiczne, znalazłam pracę i wynajęłam kawalerkę, ciągle ich miałam na głowie. Chcieli wiedzieć, co mam w lodówce, kto mnie odwiedza, gdzie chadzam wieczorami. I co dała ta ich dociekliwość? Janek, facet sprawdzony przez tatę na wszystkie strony, i tak po narodzinach Szymka, naszego syna, poszedł w długą. Ani razu nie zapłacił choćby alimentów.

Ciekawe, że właśnie wtedy – kiedy zostałam samotną, zaharowaną po łokcie matką – rodzice jakoś przestali się moimi sprawami interesować. Tata wolał rozpamiętywać swoje liczne choroby, mama latała tylko do kościoła. Nie obchodziło ich, że ich wnuk wyrósł z butów, albo że potrzebuje kurtki na zimę.

Dlatego ja Szymkowi dałam kredyt zaufania. Jasne, interesowałam się, co w szkole, chodziłam na wywiadówki. Ale o nic nie wypytywałam. Tym bardziej że nie miałam na to czasu. Dom był na mojej głowie, praca też nie przypominała wakacji. Pilnuję „papierologii” w wielkim magazynie – dostawcy, odbiorcy, rozmieszczenie towaru na półkach – to wszystko muszę mieć w małym palcu. Trudno po dniu, w którym robi się odbiór kilkudziesięciu tirów, zasiadać z dzieckiem na kolanach i wypytywać, co słychać na podwórku pod blokiem.

Chłopiec był ubrany, odżywiony, miał swój pokój, nawet własną komórkę i komputer. Cieszyłam się, że Szymek to spokojne i samodzielne dziecko. Wracał do domu sam, sam odrabiał lekcje, po czym brał piłkę lub rower i gnał na podwórko. Z kim tam ganiał? Gdzie? Co robili? Nie wnikałam. Grunt, że codziennie punktualnie wracał na kolację.

Nie zauważyłam, że coś jest nie tak

No i przegapiłam pierwsze sygnały, że w życiu mojego dwunastolatka pojawił się mroczny sekret. Tak, za mało na niego uważałam. A jednak coś do mnie w końcu dotarło… Szymek od pewnego czasu zrobił się smutny, zamyślony, a nawet – i to już naprawdę ewenement – przestał wychodzić na podwórko. Przemknęło mi nawet przez myśl, że może się zakochał albo raczej – że przeżył pierwszy miłosny zawód. Zadałam nawet jakieś pytanie, czy ma dziewczynę, ale tylko się zdenerwował.

„Przejdzie mu” – uznałam w końcu i wróciłam do swoich spraw. Kto wie, jak to wszystko by się dalej potoczyło, gdyby nie przypadek. Była akurat sobota, syn poszedł dwa piętra niżej do kolegi po jakiś zeszyt, a ja postanowiłam szybko ogarnąć odkurzaczem jego pokój. Nie żebym musiała za Szymona sprzątać! Przynajmniej na tym polu dobrze go wychowałam. Od wczesnych lat sam pilnował u siebie porządku, wkładał wyprane ubrania do szafy, układał bieliznę w szufladzie, a zabawki w plastikowych pojemnikach.

Ostatnio jednak trochę się zaniedbał. Zrobił się jakby trochę nieprzytomny czy raczej obojętny. Przestał dbać o siebie i swój pokój. Coraz częściej ochrzaniałam go za nieposłane łóżko, brudne skarpetki wciśnięte pod biurko. Chłopakowi zdarzało się nawet chodzić do szkoły dwa razy z rzędu w tym samym ubraniu i Bóg jeden wie, czy nie chodziłby w nim dalej, gdybym na niego nie wrzasnęła. Ciągle jednak zwalałam to wszystko na jakieś tam podwórkowe, młodzieńcze amory…

No więc tamtej soboty wjechałam z odkurzaczem do pokoju Szymka, czujnie tropiąc, czy pościel schowana w wersalce, a pod biurkiem nie ma starych majtek. I równocześnie machałam rurą ze ssawką. Tak się w tej czynności zapamiętałam, że nie zauważyłam narożnika biurka. I nagle łup! Jak nie walnę się o nie biodrem! Aż syknęłam z bólu i puściłam wąż odkurzacza. Rozcierałam akurat bolące miejsce, kiedy zauważyłam, że wstrząs ożywił włączony, ale wygaszony ekran komputera. Oczywiście nigdy nie sprawdzałam, co syn trzyma w jego pamięci, nie przeglądałam poczty. I tym razem także ani myślałam tego robić, lecz… Na monitorze wyświetliło się zdjęcie. Fotografia Szymona.

Zrobiło mi się gorąco i słabo

To jeszcze nic, dzieciaki robią sobie teraz kilogramami te wszystkie selfie. Tyle tylko, że na tym ujęciu rzucało się w oczy, że ktoś sfotografował moje dziecko z ukrycia. Szymek najwyraźniej nie miał pojęcia, że ktoś go obserwuje i pstryka. Na fotce mój chłopiec wychodził akurat ze szkoły. Miał spuszczoną głowę, do piersi przyciskał plecak. I z całą pewnością nie patrzył w kierunku obiektywu.

To mnie zaintrygowało. Na tyle, że po raz pierwszy złamałam swoje zasady i zajrzałam do komputera syna. Szybko odkryłam, że fotografia przyszła do niego mailem z dziwnego adresu: „boyslover”. Jeszcze dziwniejszy był podpis: „Wiem, gdzie chodzisz do szkoły, gdzie mieszkasz, w ogóle wiem o tobie wszystko. Nie pogrywaj więc ze mną i rób, co ci każę”.

Na plecach poczułam dotknięcie chłodu. Tyle się teraz słyszy o szkolnej przemocy, kolegach zaszczuwających inne dzieci. Czy Szymon padł ofiarą czegoś takiego? Uznałam więc, że trudno – zaufanie zaufaniem, ale cel uświęca środki – i zaczęłam przeglądać pozostałą korespondencję mojego dziecka z tym dziwnym boysloverem. I przestraszyłam się jeszcze bardziej. Już pobieżna lektura kilku ostatnich maili zjeżyła mi włosy na głowie.

Tamten pisał do mojego syna w tonie rozkazującym wskazującym na osobę starszą od niego, może nawet dorosłą. Domagał się od Szymka zdjęć „na golasa”. Groził, że jeśli ich nie dostanie, zamieści na Facebooku i „w ogóle wszędzie” te fotografie, które już dostał. Drżącymi rękami sprawdziłam więc, jakie obrazki mój chłopiec wysłał do tej pory boysloverowi. Na razie nie było to nic strasznego. Na jednym Szymek siedział bez koszulki z płaczliwą miną, na innym stał chmurny w szortach.

Od razu zawiadomiłam policję

– Miałem ci o tym powiedzieć mamo – aż podskoczyłam, kiedy usłyszałam za sobą jego głos. – Tylko nie wiedziałem jak. Jakoś… no, jakoś nie było okazji. Bardzo się gniewasz?

Powoli się odwróciłam, wstałam, spojrzałam na niego. Wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć płaczem. W jednej chwili zrozumiałam, co mój synek musiał przeżywać. Przyczepił się do niego zboczeniec, który go szantażował. A on, mój kochany chłopiec, był z tym zupełnie sam. Co ze mnie za matka? Mocno go przytuliłam.

– Od dawna to trwa? – spytałam chwilę później, wciąż tuląc synka.

– Prawie pół roku – odparł cichutko. – Poznałem go na stronie naszego klubu piłkarskiego. Najpierw gadaliśmy o sporcie. Imponowało mi, że kogoś dorosłego ciekawi moje zdanie w tej sprawie. Potem poprosił o moje zdjęcia z boiska. Jak gram w piłkę. I inne… Zanim się zorientowałem, siedziałem już w tym po uszy.

– Nie przejmuj się. Po prostu przestaniesz z nim korespondować – poklepałam go po ramieniu, ale Szymek tylko jeszcze bardziej zwiesił głowę.

– Tego, co najgorsze, nie ma w mailach, przysyła mi to SMS-ami – wyszeptał. – On chce się spotkać. Tu, w naszym mieście. Grozi, że jak odmówię, to odwiedzi mnie w domu. Zrobi krzywdę mnie i tobie, bo przyznałem mu się, że nie mam taty…

Tego było już za dużo. Zagotowałam się ze złości. A to podstępny drań! Sukinsyn grający na lękach i emocjach wchodzącego w wiek dojrzewania dzieciaka! Mimo protestów syna (bał się zemsty boyslovera), od razu poszłam z nim na komisariat. Trochę się bałam, że policjanci zbagatelizują sprawę, ale na szczęście potraktowano nas poważnie. I to jak!

Trafiliśmy do wydziału kryminalnego komendy powiatowej, gdzie sam naczelnik najpierw wysłuchał mojego syna, a potem zaproponował, żeby schwytać zboczeńca na gorącym uczynku. Kilka dni później, po tym jak Szymek „wyraził zgodę” na spotkanie (boyslover sprytnie wybrał parking pod supermarketem), policjanci zorganizowali zasadzkę. Mój synuś był wprawdzie sam, ale aż w trzech zaparkowanych wokół samochodach czaili się funkcjonariusze po cywilnemu.

Nie minęła godzina, jak łobuz, który usiłował opętać moje dziecko, leżał na asfalcie z rękami skutymi na plecach. Spodziewałam się ujrzeć bezwzględnego bandytę, demona zła, pokrytego tatuażami recydywistę. Tymczasem dręczycielem okazał się chudy okularnik, pracownik jakiejś firmy spedycyjnej, który od razu się rozpłakał. Był silny tylko wobec zaszczutych przez siebie dzieci.

Czego nauczyła mnie ta historia? Jednej oczywistej rzeczy. Trzeba być blisko swojego dziecka. I tyle. Rozmawiać z nim, interesować się nim, wspierać. Nie przesłuchiwać. Nie kontrolować. Po prostu być. Tak, żeby w razie kłopotów wiedziało, gdzie szukać pomocy, zamiast ukrywać w sobie mroczne sekrety.

Czytaj także:
„Daleko mi do cnotliwej Zuzanny. Choć w łóżku nie wieje chłodem, mąż namawia mnie na eksperymenty”
„Chciałem pomóc zgubionemu dziecku, a wzięli mnie za zwyrodnialca. Dorobili mi wstrętną łatkę”
„Ta kobieta najpierw zgubiła dziecko, a później zaatakowała sąsiada. Żałuję, że podałam jej pomocną dłoń”

Redakcja poleca

REKLAMA