Od dawna jesteśmy dorośli, mamy prawo dysponować sobą i swoją własnością. Nikt nie będzie mówił, co nam wolno!
Wracałam właśnie ze sklepu, gdy go zobaczyłam. Siedział lekko przygarbiony na ławce pod blokiem. Poczułam, że serce zaczyna mi bić tak szybko, aż się przestraszyłam. Może to zawał, przecież w moim wieku to nic wyjątkowego. Ale to było coś innego, przyjemnego, dziwnego. Coś, czego nie czułam już od wielu lat. „Oj ty głupia babo – strofowałam się w myślach. – Emerytka, a serce ci bije szybciej na widok faceta? Weź się w garść!”.
Faktem jest, że Antoni zawsze mi się podobał
Od pierwszego dnia, gdy się wprowadziliśmy do bloku. Wszyscy jeszcze wówczas byliśmy młodzi, dzieci małe… Ludzie poznawali się powoli – przecież każdy pracował, w kolejkach zdobywał jedzenie, ubranie czy buty, czasu mieliśmy niewiele. Chociaż i tak więcej niż młodzi obecnie! Antoni mieszkał z żoną i synem na drugim piętrze, a ja ze swoim mężem i dwiema córkami na piątym.
Znaliśmy się o tyle o ile, ale wiedziałam, kiedy jego syn się żenił, jak żona zachorowała, a potem, kilka lat temu, umarła. A i Antoni złożył mi kondolencje, gdy pochowałam swojego męża, i gratulował, kiedy córki, jedna po drugiej, wychodziły za mąż.
Niech pan wpadnie na herbatę i ciasteczka
Teraz, gdy już oboje jesteśmy na emeryturze, poznaliśmy się nieco bliżej. Ja lubię spacery, Antoniemu zapisał je lekarz. Spotkaliśmy się pewnego dnia przypadkiem na takiej przechadzce i odtąd zazwyczaj spacerujemy sobie razem. Od czasu do czasu ja Antoniego zaproszę na ciasto, niekiedy, choć rzadziej, on mnie na kieliszek nalewki domowej roboty. Podeszłam do ławki, postawiłam siatkę.
– Co tam, panie Antoni? Tak wcześnie na spacer? – zagadałam; może to śmieszne, ale mimo prawie codziennych spotkań, my nadal nie mówiliśmy sobie po imieniu.
– O, dzień dobry, pani Mario – zerwał się, jak zwykle na powitanie ucałował moją dłoń.
– A tak wyszedłem, ochłonąć.
– Młodzi znowu się kłócą? – spojrzałam na niego ze współczuciem.
Antoni ma spore mieszkanie. Dwa pokoje zajmuje jego syn z żoną i małą córeczką. Antoniemu został jeden, mały pokoik, jednak i tak dzieci traktują go jak intruza. Synowa go ledwie toleruje, nigdy nawet zupą go nie poczęstowała. No i cały czas w domu były kłótnie i awantury.
– Ano, znowu – Antoni smutno pokiwał głową.
– Powiem pani, że ja już nieraz myślałem, że się chyba wyprowadzę.
– Niech pan tak nie mówi! – krzyknęłam. – Chodźmy do mnie, porozmawiamy. Zrobię herbaty z sokiem malinowym, kruche ciasteczka upiekłam…
Usiadł w pokoju, a ja poszłam do kuchni wstawić wodę i rozpakować zakupy. Gdy wróciłam, Antoni siedział wpatrzony w okno. Był naprawdę przejęty.
– Proszę, herbata z sokiem malinowym i domowe ciasteczka – usiadłam naprzeciw niego. – A teraz niech pan opowiada. Nie ma to, jak wyrzucić wszystko z siebie.
– A co ja będę pani mówił – westchnął. – Wie pani, jak jest, była pani u mnie. Myślałem, że z czasem się poprawi, jakoś to będzie, ale z dnia na dzień jest coraz gorzej. Synowa to już wprost mną pogardza. A ja kładę uszy po sobie, bo co mam robić? Już i tak kłócą się między sobą, ja nie chcę być dodatkowym punktem zapalnym.
– A syn co? – zapytałam zszokowana. – Przecież chyba widzi, co się dzieje.
– Pewnie widzi – Antoni się zawahał. – Ale co on może? Czasem mnie broni, czasem stanie po jej stronie. Ja już, pani Mario, mam tego dość. Dlatego sobie pomyślałem, że się wyprowadzę. Zostawię im to mieszkanie. Kłócą się o to, więc przynajmniej jeden powód im odejdzie. A jak ja zejdę z oczu, to może i mniej awanturować się będą? Przestanę im zawadzać.
– Akurat to pomoże – mruknęłam pod nosem. – A dokąd niby pan pójdzie?
– Tak sobie umyśliłem, że może do jakiegoś domu opieki? Podobno są bardzo przyzwoite. Emeryturę im oddam, a oni mnie pokój, jedzenie i opiekę lekarską. Czego mi tam będzie brakowało?
– Ludzi, sąsiadów, codziennych zakupów w osiedlowym sklepiku i… – zawahałam się, ale odważnie dokończyłam: – Spacerów ze mną i sąsiedzkich herbatek. Antoni podniósł głowę i po raz pierwszy tego poranka uśmiechnął się. Znowu zrobiło mi się ciepło i przyjemnie. Ale gdy spojrzałam w jego smutne oczy, poczułam przygnębienie. Na pewno można coś zrobić. Trzeba, przecież tak nie może być!
– A próbował pan tak szczerze porozmawiać z synem? – zapytałam. – Czasem widzimy tylko to, co nam ktoś pokaże.
– Nie rozmawiałem – przyznał. – Ale też i nie bardzo wiem, jak się do tego zabrać.
– Najlepiej zwyczajnie – odpowiedziałam. – Niech pan powie, że czuje się pan źle, że ma wrażenie, że go odtrącają. Niech się wypowie na ten temat.
– Może i racja – zastanowił się. – Dziękuję pani serdecznie – zerwał się nagle i ucałował mnie w rękę. – Będę leciał, pójdę, póki synowa nie wróciła…
Gdy zbierał się do wyjścia, przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl
– Mam prośbę, panie Antoni – powiedziałam, nie bardzo wiedząc, jak się wysłowić. – Jak będzie panu źle… Znaczy smutno czy będzie pan miał dość awantur – to proszę do mnie przyjść. Tu dom zawsze dla pana otwarty.
– Nie będę pani głowy zawracał – zaprotestował. – Co innego spacer czy wizyta na herbatce. Jeszcze czego – żeby taki zgrzybiały staruch miał pani siedzieć na głowie i wypłakiwać się w mankiet!
Dom opieki?! Co też mu przyszło do głowy!
Aż rękami zamachałam, oburzona. – No wie pan! A ja to co, młódka? Też starsza, samotna, córki rzadko mnie odwiedzają. I co ja mam do roboty? Nie mówię, że pomogę, ale zawsze wysłucham, to może i panu będzie lżej. A poza tym – znowu się zawahałam, ale wyznałam otwarcie: – Lubię pana i nie chcę, żeby pan był sam ze swoimi problemami.
– Ja też panią lubię, pani Mario – spojrzał na mnie poważnie, aż mnie ciarki przeszły. – Dlatego nie chciałem kłopotu robić. Ale skoro tak… To skorzystam z zaproszenia.
Wyszedł, a ja oparłam się o drzwi i starałam się opanować emocje. Co się ze mną dzieje? Przecież się nie zakochałam? W moim wieku?! Jednak nie da się ukryć, że na widok Antoniego zawsze robiło mi się przyjemnie, a jego wizyty mnie radowały. Chociaż, niestety, nasze rozmowy nie należały do beztroskich.
Antoni próbował porozmawiać z synem i skończyło się to kolejną awanturą. Nie powiedział mi do końca, o co chodzi, ale domyśliłam się, że punktem zapalnym są pieniądze. Synowa chciała, żeby Antoni przepisał na nich mieszkanie. Ale on boi się, że wówczas je straci, że ona go po prostu wymelduje.
Poza tym liczy się z tym, że młodzi się rozwiodą. A wówczas i jego syn mógłby zostać bez dachu nad głową – mieszkanie nabyte po ślubie, więc należy do wspólnego majątku. Antoni nie miał złudzeń co do swojej synowej.
– Ja już sam nie wiem, co robić – powiedział bezradnie podczas kolejnej wizyty. – Chciałem iść do domu opieki, to przynajmniej nie widziałbym, jak się kłócą ze sobą. Ale się nie zgadzają. Bo im wtedy moja emerytura odejdzie! A to przecież ja za mieszkanie płacę.
– No to już… – ugryzłam się w język. Mimo wszystko, mówiliśmy o synu Antoniego, musiałam powstrzymać emocje. – Dlaczego pan na to pozwala? A poza tym – co to znaczy, że oni się nie zgadzają? Jest pan dorosły! Co oczywiście nie znaczy, że popieram pomysł domu opieki.
– Nie popiera pani? Dlaczego? – zapytał, pochylając się w moim kierunku. – Obecnie domy opieki to nie są już umieralnie czy przytułki. Mam wysoką emeryturę, stać by mnie było na dobrą placówkę.
– Na pewno – przytaknęłam niechętnie. – Ale nie wyobrażam sobie pana w takim miejscu. No i będzie mi pana brakowało – dodałam cicho, a Antoni wziął mnie za rękę.
– Bardzo pani dziękuję, pani Marysiu – powiedział. – Przyznam, że i mnie by pani brakowało.
Nasze rozmowy stawały się coraz bardziej szczere
Dotykały bolesnych i trudnych tematów. Antoni już bez oporów opowiadał mi o swoich rozterkach i o tym, jak okropnie czuje się we własnym domu. Pewnie dlatego chętnie przyjmował moje zaproszenia, a czasem sam pukał do mnie. Spotykaliśmy się co najmniej dwa razy dziennie – rano na spacerze, po południu u mnie. Pewnego dnia Antoni przyniósł swoją słynną nalewkę.
– Może po kieliszeczku? – zapytał. Tego popołudnia opowiadał mi, jak w domu mu coraz trudniej wytrzymać. Że nawet, gdy idzie do kuchni zrobić sobie jeść, to zaraz synowa tam zagląda. Zupełnie jakby szpiegowała, czy aby im jedzenia nie podbiera. Szczerze mówiąc, nie mogłam sobie wyobrazić takiej podłości. Było mi strasznie żal Antoniego – przecież to upokarzające! Tym bardziej że on i tak prowadził osobne gospodarstwo – z ich zakupów nie korzystał nigdy, często sam kupował jakieś smakołyki dla wnuczki.
Wyznał, że zastanawia się nad kupnem własnej lodówki.
– Ale tak być nie może, panie Antoni – jęknęłam i w roztargnieniu wypiłam kolejny kieliszek nalewki. – To jest nieludzkie! Nie może pan pozwolić się tak traktować!
– Co ja mam zrobić? Co mi pozostało? Zamyślił się, ja też. Patrzyłam na jego przystojną, chociaż pooraną zmarszczkami twarz, na smutne oczy i zastanawiałam się, jak można tak zgnębić człowieka? Własnego ojca i teścia!
– Lubię u pani siedzieć… – powiedział nagle, wyrywając mnie z zadumy. – Tak tu przyjemnie, tak cicho, spokojnie. Odpowiedni dom dla sędziwego staruszka.
– To niech się pan do mnie przeprowadzi! – wyrwało mi się, zanim zdążyłam pomyśleć; pewnie przez tę nalewkę! Poczułam, że robię się czerwona. Co on sobie o mnie pomyśli?
– Chciałaby pani? – zapytał Antoni. Patrzył na mnie poważne.
– Tak – powiedziałam.
– Jeżeli pan…
– Ja też – przytaknął i nagle wstał z krzesła, i uklęknął przede mną.
– Ale nie jako lokator. Pani Mario, ja już dawno o tym rozmyślałem i tylko bałem się, że się pani obrazi, że będzie mnie unikać… Ale skoro tak, to ja… To ja proszę panią o rękę. Wyjdzie pani za mnie?
Będziemy tak sobie dreptać aż do śmierci
– Tak, ale pod jednym warunkiem – powiedziałam po chwili, gdy wreszcie odzyskałam panowanie nad sobą. – Że będziemy mówili sobie na „ty”. Roześmiał się i mnie ucałował. Potem usiadł znowu na krześle i napełnił kieliszki.
– To koniecznie trzeba uczcić – powiedział, wznosząc kieliszek. – To już ostatni, bo i tak chyba przesadziłam – powiedziałam.
– Boże, co mi przyszło do głowy, żeby tak z głupia frant proponować panu… Żeby ci proponować wspólne mieszkanie!
– A co, już żałujesz?
– Nie, skąd! Tylko że przecież to nie wypada. Jak to zabrzmiało!
– Cudownie – uśmiechnął się Antoni. – Gdybyś tego nie powiedziała, ja chyba nie odważyłbym się prosić cię o rękę. Siedział naprzeciw mnie, patrzył mi głęboko w oczy i opowiadał. O tym, że już dawno zrozumiał, jak wiele dla niego znaczę, że chciał mi to w jakiś sposób powiedzieć, ale nie wiedział jak, nie miał śmiałości. O tym, że uwielbia rozmowy ze mną, spacery, chwile, gdy powolutku drepczemy po osiedlu i rozmawiamy o pogodzie albo o przemijaniu. Jak dobrze czuje się w moim towarzystwie. Ja też przyznałam się, że od dłuższego czasu myślę o nim inaczej, że jest dla mnie kimś więcej niż tylko sąsiadem.
Wyznawaliśmy sobie uczucie, szepcąc miłe, ciepłe słowa, jakich oboje od dawna nie słyszeliśmy… Nagle przyszło mi coś do głowy.
– Wprowadzisz się do mnie? Kiedy?
– Jeżeli tego chcesz, to choćby zaraz. To znaczy, muszę spakować swoje rzeczy, pozałatwiać różne sprawy. No i trzeba zorganizować ślub, bo przecież nie będziemy żyć na kocią łapę, prawda? Roześmiałam się. Poczułam się o dwadzieścia lat młodsza, a wszystkie problemy gdzieś zniknęły. Antoni nad czymś się jeszcze zastanawiał i wreszcie powiedział, że na razie nie ma zamiaru mówić o ślubie synowi.
Owszem, poinformuje go o tym, że się wyprowadza, przekaże mu rachunki do płacenia. Ale to wszystko. Mieszkania na niego nie przepisze, tylko zrobi zastrzeżenie w administracji, że ma być informowany o ewentualnych długach.
– A nie boisz się, jak Piotr zareaguje?
– Dlaczego mam się bać? – zapytał spokojnie. – Nie robię nic złego, dysponując sobą i swoją własnością, w końcu jestem dorosły, i to od wielu lat… A ty się nie martwisz, co powiedzą twoje córki?
– No cóż, ja też jestem dorosła – powiedziałam i roześmieliśmy się. Po raz pierwszy od dłuższego czasu naprawdę beztrosko!
Czytaj także:
Oświadczyłam się mojemu chłopakowi. Wszystko przez ciotkę, która miała 3 mężów
Mama zmarła, gdy miałam 4 latka. Tata kłamał, że nie mam innej rodziny
Syn mojego faceta specjalnie prowokuje awantury, żeby nas skłócić