„Matka za wszelką cenę chce ocalić życie dziecka. Nawet kosztem jego pasji i marzeń”

rodzina kłóci się o wszystko fot. Adobe Stock, Space_Cat
„Dojechałam pod szpital taksówką. Jazda zajęła mi dwadzieścia minut, więc zdążyłam przeczytać to, co wydrukowałam. Nie z ciekawości, tylko po to, żeby szybko zreferować sprawę sędzi, która tego dnia, chociaż miała dyżur i musiała być pod telefonem, to kiedy zadzwoniłam, miała głos, jakbym wyrwała ją z błogiej drzemki”.
/ 28.06.2023 13:15
rodzina kłóci się o wszystko fot. Adobe Stock, Space_Cat

Akurat porządkowałam akta, kiedy do pokoju wpadła koleżanka z biura podawczego. Spojrzała złym okiem na aparat telefoniczny na moim biurku i domyśliłam się, że linia wewnętrzna znowu szwankuje.

– Twoja sędzia ma dzisiaj dyżur i musi jechać! – rzuciła, dysząc. – Sprawa jest pilna, więc niech nie traci czasu, tylko jedzie prosto do szpitala wojewódzkiego, a ty jej dowieziesz akta. Powinny zaraz być na twojej skrzynce.

Zerknęłam do poczty elektronicznej

Rzeczywiście, był tam świeży mail ze szpitala. Pokiwałam głową, że już się tym zajmuję, i zaczęłam otwierać dokumenty do druku.

Nie pamiętałam, żebym wcześniej jeździła z moją sędzią do szpitala, nigdy nie było takiej potrzeby. Dyżurujący sędzia musi być pod telefonem na wypadek, gdyby jakaś sprawa wymagała rozpoznania w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin. Zwykle chodzi o błyskawiczne odebranie albo ograniczenie prawa do opieki rodzicielskiej albo interwencję na wniosek kuratora. Byłam ciekawa, dlaczego sędzia musi jechać do szpitala i w jakiej sprawie.

Odpowiedzi dostarczyły mi materiały przesłane przez ordynatora chirurgii urazowej. Chodziło o decyzję w sprawie postępowania medycznego dotyczącego nieprzytomnego pacjenta. Ponieważ nie był żonaty, zgodnie z prawem decyzje o procedurach medycznych podejmowali za niego rodzice jako osoby najbliższe. To oni podpisywali rozmaite zgody na operacje, zabiegi, transfuzje etc.

Tutaj lekarze przedstawili krewnym dwie opcje postępowania z pacjentem po wypadku motocyklowym, ale zgody rodziców nie było. Każde z nich chciało dla syna czegoś innego. Stan rannego był ciężki i potrzebna była szybka decyzja, chirurdzy nie wiedzieli, jaką operację wykonać…

Dojechałam pod szpital taksówką

Jazda zajęła mi dwadzieścia minut, więc zdążyłam przeczytać to, co wydrukowałam. Nie z ciekawości, tylko po to, żeby szybko zreferować sprawę sędzi, która tego dnia, chociaż miała dyżur i musiała być pod telefonem, to kiedy zadzwoniłam, miała głos, jakbym wyrwała ją z błogiej drzemki.

– Ubieram się i jadę – rzuciła z lekką chrypką i usłyszałam, jak się przeciąga. – Pani Klaro, mam prośbęZepsuł mi się ekspres, a szkoda czasu, żebym wstępowała po drodze po kawę. Kupi mi pani gdzieś? I tak pewnie będzie pani przede mną, bo jadę spoza miasta.

Faktycznie byłam tam pierwsza i czekałam na nią z papierowym kubkiem z latte na potrójnym espresso, bo takie lubiła pić przed każdym dniem pracy.

– O, dziękuję! – wzięła ode mnie kubek. – Więc co tu mamy?

– Młodego mężczyznę, Sebastiana R., lat dwadzieścia pięć – odpowiedziałam z pamięci. – Kilka godzin temu przywieziono go po wypadku drogowym. Prowadził motocykl i wpadł pod furgonetkę. Zoperowano mu ramię i opatrzono obrażenia głowy, ale powstał spór co do nogi. Lekarze przedstawili rodzicom opcję zabiegu, ojciec chce podpisać zgodę, ale matka nie. Woli co innego. Nie są w stanie się dogadać, a jeszcze przyjechała narzeczona pacjenta.

– No tak… – sędzia westchnęła głęboko i wzięła dokumenty. – Wskazali jakieś miejsce, gdzie mogę popracować, czy mam tak siedzieć w poczekalni?

– Zaraz to załatwię – zapewniłam ją, żałując, że nie wpadłam na to wcześniej.

Ale to była moja pierwsza „wyprawa w teren” i o wielu rzeczach nie miałam pojęcia. Szukając pielęgniarki i czekając na lekarzy, którzy mieli przedstawić sędzi opcje procedur medycznych, myślałam o tym, co przeczytałam w krótkim sprawozdaniu z opisu przypadku.

Sebastian nie był jakimś szalonym motocyklistą

Właśnie skończył studia, motor kupił na spółkę z narzeczoną. W raporcie medycznym nie pisano, czyją winą był wypadek, ale czułam, że nie jego. Chirurg skoncentrował się na opisie jego obrażeń. Chłopak miał względne szczęście, bo nie miał ran zagrażających życiu. Podkreślono to dwukrotnie.

Tak samo jak fakt, że ewentualna operacja wszczepienia endoprotezy w miejsce całkowicie zmiażdżonego stawu kolanowego może pogorszyć stan pacjenta, a nawet doprowadzić do zgonu na stole chirurgicznym. Zarazem była to jedyna możliwość, żeby uratować jego nogę. Operacja więc mogła się udać i Sebastian mógłby chodzić, a pewnie nawet i biegać, albo mogła się nie udać i by jej nie przeżył.

– Pani jest z sądu? – zawołał za mną ktoś, i z lekkim zażenowaniem schowałam plastikowy identyfikator do torebki. W tym zamieszaniu zapomniałam go zdjąć.

– Tak. A pani to…? – zapytałam młodą kobietę o rozmazanym od płaczu makijażu.

– Kinga, jestem narzeczoną Sebastiana – przedstawiła się. – Gdzie jest sędzia? Przyjechał już tutaj?

– Przyjechała – poprawiłam. – A gdzie są rodzice pacjenta?

Odpowiedziała, że matka wyszła na zewnątrz porozmawiać z prawnikiem, a ojciec siedzi w kafeterii i czeka na rozwój wydarzeń.

Trzeba ich zgromadzić w jednym miejscu – rzuciłam. – Właśnie załatwiam jakieś pomieszczenie. Może pani po nich iść?

Zrobiła niepewną minę i powiedziała, że owszem, po przyszłego teścia tak, ale nie odważy się podejść do matki swojego chłopaka.

Szybko zorientowałam się, w czym problem

Otóż Kinga popierała stanowisko ojca pacjenta, a matka oskarżała ją i męża o próby zabicia jej syna.
Kiedy przydzielono nam maleńki pokoik ze stołem i wyleniałą kanapą, w którym sędzia mogła spokojnie zapoznać się z sytuacją i opiniami lekarzy, zobaczyłam oboje rodziców. Jak na normalnej rozprawie, czekali, aż zostaną poproszeni do środka, by złożyć zeznania. Nie było woźnego, więc pełniłam obowiązki nie tylko protokolantki; to ja musiałam ich wezwać do środka.

Kobieta o zaczerwienionych oczach i włosach w nieładzie weszła do pokoju jako pierwsza. Za nią wsunął się dużo starszy mężczyzna, a może tylko tak wyglądał ze względu na zmartwienie, które wyraźnie odbiło się na jego twarzy i sylwetce.

Kinga, którą już poznałam, uniosła się z plastikowego krzesła, na którym siedziała, i spojrzała na mnie pytająco, ale pokręciłam głową.

Tylko rodzice pacjenta mogli wejść na przesłuchanie

Pani sędzia zaczęła od zreasumowania tego, co już było wiadome, i zapytała rodziców, czy są dokładnie poinformowani o stanie zdrowia swojego syna.

– Sebastian ma zmiażdżone kolano – podsumowała – ale główne kości nogi są nienaruszone. Może mieć zoperowane kolano poprzez wszczepienie endoprotezy i połączenie w ten sposób kości, co umożliwi mu niemal normalne poruszanie się.

Drugą opcją zaproponowaną przez lekarzy jest amputacja prawej nogi powyżej kolana. Amputacja jest opcją bezpieczniejszą. Sebastian straci nogę, ale niemal na pewno będzie żył, natomiast wszczepienie endoprotezy w jego obecnym stanie, chociaż jest jedyną szansą na uratowanie nogi, jest obciążone dużym ryzykiem.

Ponieważ nie wiemy, czego chciałby Sebastian, to państwo jako jego pełnomocnicy prawni musicie podjąć decyzję, i to szybko. Chirurg powiedział mi, że jeśli noga ma zostać uratowana, to mamy nie więcej niż półtorej godziny na podjęcie tej decyzji. Potem lekarze nie będą w stanie jej połączyć z ciałem, kończyna obumrze. Czy są państwo gotowi?

Ledwie skończyła, wyrwała się pani Ilona.

– Wiemy, czego chce Sebastian! Chce żyć! – była wzburzona i wyraźnie wrogo patrzyła na męża, sędzię, nawet na mnie. – Bez nogi może żyć jeszcze kilkadziesiąt lat! Może mieć protezę, przejdzie rehabilitację, może mieć szczęśliwe życie! Nie pozwolę, żeby mój syn zmarł podczas niepotrzebnej operacji!

– Niepotrzebnej? – mąż był jej przeciwieństwem. Mówił cicho i spokojnie, jakby nie miał siły na kłótnie. – Jeśli ta operacja się powiedzie, to Sebastian będzie żył i chodził. A ty chcesz się poddać od razu, skazać go na kalectwo. Uważasz, że wiesz, czego on by chciał? Chciałby żyć normalnie… Nie wybaczy nam, że nie próbowaliśmy ocalić jego nogi…

Dalej nastąpiła ostra wymiana zdań między małżonkami

Ona płakała, że nie da zabić swojego dziecka, on próbował ją przekonać, że sama operacja to nie wyrok śmierci. Sędzia tylko słuchała i dyktowała mi półgłosem, co mam zaprotokołować.

Nie dziwiłam się, że ordynator wezwał sąd na miejsce. Nie sposób było pogodzić tych ludzi. Ona była przerażona, on był z kolei może zbyt wielkim optymistą. Oboje mieli trochę racji. Przecież Sebastian naprawdę mógł nie przeżyć operacji. Matka bała się stracić dziecko, ale w imię ostrożności skazywała syna na pewne kalectwo. Nie zazdrościłam sędzi. Gdyby wydała wyrok „ratować nogę”, a chłopak by zmarł na stole, pewnie miałaby ogromne poczucie winy.

Z kolei nie mogła wydawać wyroków opartych na lęku. Musiała kierować się dobrem pacjenta. Ale skąd miała wiedzieć, czego on by chciał?

Zaskoczyła mnie po raz kolejny swoją przenikliwością i mądrością.

– Proszę wezwać narzeczoną pacjenta – wydała polecenie i chwilę później Kinga siedziała na wyleniałej kanapie.

– Rodzice znają syna jako swoje dziecko – powiedziała sędzia tonem, od którego ucichły sprzeczki. – Pani zna go jako mężczyznę. Proszę nam powiedzieć, czy, pani zdaniem, pan Sebastian poradziłby sobie psychicznie z trwałym okaleczeniem w postaci amputacji nogi.

Dziewczyna pokręciła głową, a potem się rozpłakała

Mówiła urywanymi zdaniami, nie mogąc powstrzymać łkania. Unikała patrzenia w stronę przyszłej teściowej, zerkała tylko na starszego pana, który kiwał głową na znak, że się z nią zgadza.

– On kocha sport, nasz motocykl, ruch… – mówiła. – Poznaliśmy się na skałkach, razem robiliśmy prawo jazdy, żeby móc prowadzić na zmianę na dłuższych trasach, co rano razem biegamy… To część jego życia. Nie mam pojęcia, co zrobi, kiedy się obudzi i zobaczy, że nie może robić tego wszystkiego. Myślę… myślę – jej łkanie przeszło w szloch – że on nie będzie chciał tak żyć! Że będzie próbował zrobić sobie coś złego… Ja będę przy nim choćby nie wiem co, ale on…

Dalej opowiadała nam o tym, jak kiedyś rozmawiała z narzeczonym o śmiertelnych chorobach. Podobno powiedział jej wtedy, że gdyby wykryto u niego złośliwy nowotwór bez szans na wyzdrowienie, to by uciekł, nie mówiąc jej dokąd. Powiedział, że nie chciałby, żeby widziała go niesprawnego i umierającego…

Musieliśmy jeszcze znieść atak histerii matki Sebastiana, która zaczęła obrażać Kingę, zarzucając jej, że myśli tylko o tym, żeby mieć przy sobie sprawnego fizycznie mężczyznę. Widziałam, że to był cios poniżej pasa, bo Kinga kochała Sebastiana i wiele razy powtarzała, że wyjdzie za niego nawet po amputacji.

Bała się nie o to, czy ona sobie z tym poradzi, tylko o to, że jej narzeczony tego nie zniesie, i to on zerwie zaręczyny, żeby nie być dla niej ciężarem. Ale rozumiałam też matkę, która panicznie bała się stracić swoje dziecko.

Sędzia zwolniła całą trójkę i zostałyśmy same

Nachyliła się nad opiniami lekarzy i długo myślała. Siedziałam w milczeniu, zastanawiając się, co zrobi.
W końcu podjęła decyzję.

– Kierując się opisem osobowości pana Sebastiana i przekazanymi przez narzeczoną jego opiniami i stosunkiem do własnej potencjalnej niepełnosprawności, sąd wydaje zgodę na operację wszczepienia endoprotezy kolana. Szacowane ryzyko podane przez lekarzy w opinii sądu nie przewyższa szacowanych szans powodzenia operacji.

Starsza kobieta natychmiast zaczęła głośno protestować, jej mąż wyraźnie odetchnął z ulgą, a pani Kinga ułożyła bezgłośnie usta w słowo „dziękuję”. Dwójka lekarzy obecna przy ogłoszeniu wyroku po prostu kiwnęła głowami i wyszła pospiesznie.

Nie czekałyśmy na ciąg dalszy

Praca sądu w tym przypadku została zakończona. Ja wróciłam do gmachu, a sędzia na swój dyżur telefoniczny. Byłam ogromnie ciekawa, czy operacja Sebastiana się udała, ale nie było podstaw prawnych, żebyśmy jako sąd dostali czy domagali się takiej informacji.

Dowiedziałam się tego jednak, kiedy dwa tygodnie później przyszła piękna kartka do mojej pani sędzi. Na kopercie był adres Kingi. Chciała w ten sposób podziękować za uratowanie nogi jej narzeczonego.

Króciutko napisała, że Sebastian też jest wdzięczny pani sędzi. Operacja się udała, chłopak będzie mógł żyć praktycznie normalnie. Przekazałam kartkę sędzi, a ona przebiegła wzrokiem tekst i uśmiechnęła się lekko. To rzadkość, że ktoś jej dziękuje za wykonaną pracę. Zawsze któraś strona jest przecież niezadowolona z wyroku. Ale tym razem było inaczej. Kartka była podpisana przez Sebastiana, Kingę, ojca oraz matkę pacjenta. Wszyscy uczestnicy byli szczęśliwi i wdzięczni.

Czytaj także:
„Mąż był dla mnie wszystkim. Gdy odszedł, nie potrafiłam się z tym pogodzić, ale wiedziałam, że nie wolno mi się poddawać”
„Mąż miał mi za złe, że dokarmiam biedną sąsiadkę, zwłaszcza że i nam się nie przelewało. Zapomniał, że dobro zawsze wraca”
„Ojciec trzymał mnie pod kluczem i zrobił ze mnie parobka. Chciał siłą wydać mnie za mąż, a wszystko z miłości do ziemi”

Redakcja poleca

REKLAMA