„Mimo starań nie mogłam zajść w ciążę. Mąż zaproponował mi, żebym zaadoptowała dziecko jego kochanki”

kobieta która nie może zajść w ciążę fot. Adobe Stock
Zaczęliśmy starać się o dziecko od razu po ślubie, ale lata mijały, a test ciągle pokazywał jedną kreskę. Moje małżeństwo prawie się rozpadło, ale mój mąż nie próżnował. Zmajstrował dziecko kochance i zaproponował, że skoro ona go nie chce, to… my możemy się nim zająć.
/ 23.03.2021 12:04
kobieta która nie może zajść w ciążę fot. Adobe Stock

Wyszłam za mąż z wielkiej miłości. Marcin był dla mnie ideałem. Starszy o kilka lat, dobry, opiekuńczy, odpowiedzialny. Miał niewielką, ale bardzo prężnie działającą firmę remontową. Był świetnym fachowcem i klienci ustawiali się do niego w kolejce.
Taki człowiek na pewno zadba o mnie i nasze dzieci – myślałam.
Niektóre kobiety marzą o karierze. Ja nie miałam takich ambicji. Zamierzałam poświęcić się rodzinie.

Od razu po ślubie zaczęliśmy się starać o dziecko. Mijały miesiące, a na teście pokazywała się wciąż tylko jedna kreska. Nie rozumiałam, co się dzieje. Moje przyjaciółki rodziły dzieci, niektóre drugie albo trzecie, a ja ciągle nic. Byłam zdruzgotana. Mąż pocieszał mnie, że to wszystko przez to, że za bardzo chcemy, ale mnie to nie przekonywało. Coraz częściej kołatała mi się po głowie myśl, że coś ze mną jest nie tak.

Po pięciu latach czekania poddałam się. Miałam dość niepewności, wiecznej huśtawki nastrojów. Pojechaliśmy z Marcinem do kliniki.

Kilka dni oczekiwania na wyniki badań i w końcu dostaliśmy diagnozę. Gdy lekarz oświadczył, że nigdy nie będę miała dzieci, omal nie zemdlałam. Świat runął mi na głowę. Mąż pocieszał mnie, mówił, że we dwoje też będziemy szczęśliwi, ale go nie słuchałam. Czułam się pusta i bezwartościowa.
Mijały kolejne miesiące, a ja nie potrafiłam się pozbierać. Co chwila płakałam. Siadałam w kącie, zalewałam się łzami i zastanawiałam, dlaczego właśnie mnie spotkało takie nieszczęście. Z czasem rozpacz i żal zamieniły się w złość. Byłam wściekła na cały świat. Nawet na Marcina. Do czasu diagnozy nigdy się nie kłóciliśmy. A teraz wymyśliłam, że chce ode mnie odejść, więc coraz częściej urządzałam mu awantury.

Mowy nie ma, kłamco! Nie chcę cię więcej widzieć na oczy!

Zarzucałam mu, że chce się ze mną rozwieść, że szuka kobiety, która urodzi mu dziecko, i nie jestem mu do niczego potrzebna. On zaprzeczał, próbował mnie uspokajać, ale to tylko potęgowało wściekłość. Zachowywałam się jak wariatka. Potem przepraszałam, ale po kilku dniach zaczynałam od nowa. Wciąż zastanawiam się, jak on to wszystko wytrzymywał.
Kinga pracowała w biurze rachunkowym, które prowadziło księgowość firmy mojego męża. Znałam ją, bo czasem pomagałam Marcinowi i zawoziłam do niej dokumenty. Obsesyjnie dbała o figurę, więc gdy zaokrąglił się jej brzuszek, od razu domyśliłam się, że jest w ciąży.
– Który miesiąc? – zapytałam.
– Siódmy – odparła.
– O, to już niedługo! Ale ci zazdroszczę… – westchnęłam.
– Czego? – spojrzała na mnie.
– Tego, że zostaniesz matką. Ja nigdy nie dowiem się, jakie to uczucie.
– Mogłabym się z tobą zamienić.
– Nie cieszysz się? – zdziwiłam się.
– A z czego? Nie zamierzam babrać się w pieluchach. To nie dla mnie!
– To co chcesz zrobisz z dzieckiem? – zapytałam zdziwiona.
– Oddam do adopcji – wzruszyła ramionami i jak gdyby nigdy nic wsadziła nos w papiery.

Zrobiło mi się smutno. Pomyślałam, że los jest niesprawiedliwy. Daje dziecko komuś, kto go nie chce, a mnie odmawia, choć pragnę go jak niczego na świecie. Wróciłam do domu poruszona. Od razu opowiedziałam o wszystkim Marcinowi. Kiedy usłyszał, że Kinga zamierza zostawić noworodka w szpitalu, aż podskoczył.
– Naprawdę tak ci powiedziała?
– Yhym. Ja na jej miejscu skakałabym z radości – odparłam.
Mąż zamyślił się na chwilę.
– To weźmy to dziecko!
– My? Ale dlaczego akurat my?
– Oboje bardzo chcemy zostać rodzicami. A skoro to niemożliwe…
– Chciałam mieć dziecko, ale nasze, a nie cudze – przerwałam mu.
Spuścił głowę i znowu się zamyślił.
– Ono nie jest tak do końca cudze – chwycił mnie za ramiona
– Co ty pleciesz?!

To moje… dziecko… – wykrztusił, patrząc mi prosto w oczy.

Zamarłam. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. A jednak miałam rację. Marcin znalazł inną kobietę. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
– Pakuj się, ale już! – wrzasnęłam.
– Posłuchaj, to nie tak, jak myślisz! Nie kocham Kingi! To był tylko jeden, jedyny raz. Czułem się zmęczony twoimi ciągłymi oskarżeniami no i wyszło, jak wyszło… Wybacz mi!
– Mowy nie ma, kłamco! Nie chcę cię więcej widzieć na oczy! – zaczęłam wyrzucać z szafy jego ubrania.

Nie spodziewałam się, że zdecyduje się na samotne ojcostwo

Marcin nawet nie próbował się bronić. Bez słowa spakował rzeczy do walizki i wyszedł. W progu rzucił tylko, że zamieszka w biurze.
– A u nie u Kingi? – wycedziłam
– Nie, przecież mówiłem ci, że…
– Nie obchodzi mnie, co mówiłeś! To wszystko jedno wielkie kłamstwo! – trzasnęłam za nim drzwiami.
Następne dni były bardzo trudne. Byłam wściekła na męża. Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo.

Oczyma wyobraźni widziałam, jak wprowadza się do Kingi, cieszą się z narodzin dziecka i żyją długo i szczęśliwie. A ja zostaję sama. Kiedy w końcu trochę ochłonęłam, postanowiłam rozmówić się z tą kobietą.
Nie, nie zamierzałam wydrapywać jej oczu. Nie chciałam się ośmieszać ani poniżać. Szukałam po prostu potwierdzenia, że to, co podpowiada mi wyobraźnia, jest prawdą.
Umówiłyśmy się w kawiarni. O dziwo, chętnie zgodziła się na spotkanie. Myślałam, że będzie się bała, ale nie. Przyszła punktualnie.
– Cieszę się, że już znasz prawdę – zaczęła bez wstępów. – Marcina bardzo to męczyło…
– Nawet mi o nim nie wspominaj! Rozwodzę się z nim! – przerwałam.
– Ale dlaczego? Przecież ten facet kocha cię nad życie!
– I dlatego poszedł z tobą do łóżka?
– O rany, to był tylko jeden raz. Oboje mieliśmy zły dzień, potrzebowaliśmy chwili zapomnienia. Gdyby nie ciąża, nigdy byś się o tym nie dowiedziała – wzruszyła ramionami.
– A właśnie, nie martw się. Marcin nie wystawi cię do wiatru. Jak maluch się urodzi, to się wami zajmie. Weźmiecie ślub i… – nie dokończyłam.
– Ale ja wcale tego nie chcę! – krzyknęła Kinga. – Nie kocham twojego męża. I dziecka też nie zamierzam wychowywać. Mówiłam ci już o tym. Od razu zrzeknę się praw rodzicielskich i wyjadę do kuzynki do Niemiec.
– A co Marcin na to? – zapytałam.
– Uzna malucha. Jeśli nie pozwolisz mu wrócić, sam go wychowa.
– Naprawdę?
– Też byłam zdziwiona. Zazwyczaj faceci w takich sytuacjach uciekają gdzie pieprz rośnie. Może jeszcze przemyślisz sprawę tego rozwodu? To dobry facet. Ja na twoim miejscu…
– Kiedy masz termin? – zapytałam, zmieniając temat.
– Za jakiś miesiąc. A czemu pytasz?
– Nic, po prostu jestem ciekawa. Jak będzie po wszystkim, daj znać – odparłam, siląc się na obojętność.

Nie chciałam się przyznać, że po tym, co usłyszałam, już nie byłam taka przekonana, czy na pewno chcę się rozstać z Marcinem.
Po powrocie do domu długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o mężu. I ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, nie były to złe myśli. Nie ukrywam, zaimponował mi. Nie spodziewałam się, że zdecyduje się na samotne ojcostwo, weźmie na siebie odpowiedzialność. No i te słowa Kingi, że się nie kochają, byli ze sobą tylko raz… I że jestem jedyną kobietą, z którą Marcin chce być. Nie kłamał. Może mu więc wybaczyć i pozwolić mu wrócić? Z dzieckiem? Przecież dzięki jego zdradzie mam szansę na to, o czym zawsze marzyłam! Tylko czy dziecko nie będzie mi przypominało o tym, co zrobił? Czy zdołam je pokochać i zaakceptować? Przecież to nie to samo, co własne.
Im dłużej myślałam, tym w mojej głowie pojawiało się więcej pytań. Postanowiłam, że podejmę decyzję, gdy maluszek przyjdzie na świat.

Przecież Kinga mogła jeszcze zmienić zdanie. Nieraz słyszałam opowieści o matkach, które nie chciały dziecka, ale gdy je zobaczyły i przytuliły, nie potrafiły się z nim rozstać.

Moja córeczka wraca do domu ze mną i ze swoim tatą

Odezwała się po trzech tygodniach. Zadzwoniła ze szpitala. Okazało się, że urodziła córeczkę.
– Chcesz ją zobaczyć? – zapytała.
– No nie wiem. To chyba nie jest najlepszy pomysł – zawahałam się.
– Przyjedź, zobaczysz, jaka jest podobna do Marcina. Drugie piętro, sala numer trzy – odparła i się rozłączyła.
Oczywiście, że pojechałam. Nie potrafiłam się powstrzymać. Ba, pędziłam do szpitala jak wariatka. Czułam, że jeśli natychmiast nie zobaczę maleństwa, to zwariuję. Weszłam na salę z bijącym sercem.
– O już jesteś! – ucieszyła się Kinga.
– To ona? – podeszłam do łóżeczka.
– Tak, zobacz, jest zupełnie zdrowa. Dostała dziesięć punktów – odparła, uchylając kocyk. Spojrzałam na dziecko. Było takie malutkie, bezbronne. I rzeczywiście bardzo podobne do Marcina. Ten sam zadarty nosek, wielkie, niebieskie oczy… Wzięłam ją na ręce. Ogarnęło mnie takie wzruszenie, że nie potrafiłam powstrzymać łez.
– Jest śliczna, naprawdę śliczna – przyznałam. – Ale z ciebie szczęściara – spojrzałam na Kingę.
– Ze mnie? Daj spokój. Ja naprawdę nic nie czuję do tego dziecka. Nie nadałam mu nawet imienia. Marcin ma zdecydować… – odparła.
– Był tu? – zapytałam.
– Był – przyznała. – Ale gdy dowiedział się, że masz przyjechać, wyszedł. Bał się, że zrobisz mu awanturę – wyjaśniła, mrugając do mnie okiem.

Ogarnęła mnie dziwna wesołość.
– No widzisz, jak ten twój tatuś strachliwy? – mocniej przytuliłam małą. – Ale nie martw się, zaraz do niego zadzwonimy i przywołamy do porządku. Mamy przecież mnóstwo rzeczy do załatwienia – powiedziałam czule.
– Zdecydowałaś się jednak? – usłyszałam za plecami głos Kingi.
Odwróciłam się.
– Tak. Moja córeczka wraca do domu ze mną i ze swoim tatą. Aha i będzie miała na imię Marysia.
Gdy wypowiedziałam te słowa poczułam, jak ogarnia mnie niewyobrażalna radość. Już nie pamiętałam o tym, co się stało. Liczyło się tylko to dziecko i nasza rodzina.

Nie zadzwoniłam od razu do męża. Chciałam go trochę potrzymać w niepewności. No i się uspokoić. Byłam w takiej euforii, że gadałabym bez ładu i składu. W końcu wystukałam numer. Chyba warował przy telefonie, bo odebrał po pierwszym sygnale.
– Halo? – w jego głosie wczułam strach i niepewność.
– Gdzie ty, do cholery, jesteś? Mam nadzieję, że nie w pracy! – warknęłam.
– Ja? Co? Nie, tu… Niedaleko. – zaczął się plątać z przejęcia.
– Marysia wychodzi ze szpitala za dwa dni, a my w proszku! Nic dla niej nie mamy. Przyjeżdżaj natychmiast!
– Marysia?
– Marysia. A co nie podoba ci się imię dla naszej córeczki?
Podoba. I to bardzo. To najpiękniejsze imię na świecie! – krzyknął wzruszony do słuchawki.

W tle usłyszałam jakiś głuchy dźwięk. Jakby mojemu mężowi spadł z serca wielki ciężar.
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Mieliśmy zaledwie dwie doby, żeby przygotować dom na przyjęcie maleństwa.
W ekspresowym tempie przemeblowaliśmy sypialnię, wstawiliśmy łóżeczko i stolik do przewijania niemowląt. Kupiliśmy ubranka, wanienkę, grzechotki, butelki, smoczki i dziesiątki innych rzeczy, o których istnieniu nawet nie miałam pojęcia.
Pierwsze dni były dla mnie naprawdę trudne. Nie bardzo wiedziałam, jak zajmować się noworodkiem. Gdybym wcześniej podjęła decyzję, mogłabym pójść na jakiś kurs albo do szkoły rodzenia. A tak byłam całkiem zielona. Na szczęście przyjechała moja mama, wzięła sprawy w swoje ręce i wszystko zaczęło się świetnie układać.

Dziś Marysia ma już pięć miesięcy i opieka nad nią sprawia mi ogromną radość. Nie wyobrażam sobie bez niej życia. Kocham ją tak mocno, jakbym sama ją urodziła. Naprawdę! A ona uważa mnie za swoją mamę. Tuli się do mnie, wyciąga rączki i uśmiecha…
Denerwuje mnie tylko jedno. Formalnie wciąż jestem dla niej zupełnie obcą osobą. Prawo do niej ma na razie tylko mój mąż, bo Kinga, tak jak zapowiedziała, zrzekła się praw do córki i wyjechała do Niemiec. Ale już wystąpiłam o adopcję. Wiem, że to potrwa.
Sąd, zanim podejmie decyzję, przyśle pewnie do mnie kuratora, który będzie sprawdzał, czy dobrze zajmuję się dzieckiem, czy nie dzieje mu się krzywda. Trudno, przetrwam i to. Dla Marysi wytrzymam wszystko!

Więcej prawdziwych historii:
„Wychowaliśmy się jak siostra i brat. Rodzice nie chcieli słyszeć o naszej miłości, ale i tak się pobraliśmy”
„Nie chciał mieć ze mną dzieci, ale potajemnie planował przyszłość z kochanką. Ja już nie miałam szans na ciążę…”
„Mama zwaliła się nam na głowę i na każdym kroku krytykuje moją narzeczoną. Ale co mam zrobić? Przecież to matka!”

Redakcja poleca

REKLAMA