„Mimo protestów przyjaciółki zgłosiłam na policję, że mąż ją pobił. Najpierw się obraziła, ale potem doceniła moją pomoc”

dziewczyna pociesza przyjaciółkę fot. Adobe Stock, Odua Images
„Zwykle kupowałam jedzenie w centrach handlowych, bo tam było najtaniej. Z zazdrością patrzyłam na ludzi z wielkimi wózkami wypełnionymi po brzegi. W moim leżało tylko pieczywo, opakowanie jajek i jakiś serek… Nagle spostrzegłam znajomą twarz”.
/ 23.05.2022 07:30
dziewczyna pociesza przyjaciółkę fot. Adobe Stock, Odua Images

Pochodzę z małej miejscowości na Podkarpaciu. Nigdy nie byłam specjalnie wybitna ani utalentowana, zresztą u nas wybitny znaczy tyle co odmieniec. Wszyscy byliśmy tacy sami. Tak samo rozpoczynaliśmy edukację od szkoły podstawowej i nieodmiennie kończyliśmy ją maturą bądź zdobyciem zawodu, a następnie szybko zakładaliśmy rodziny. Zawsze sądziłam, że moje życie potoczy się identycznie jak życie każdej innej dziewczyny w miasteczku. Stało się inaczej.

Kiedy moje koleżanki jedna po drugiej wychodziły za mąż, ja zaczęłam zastanawiać się, czego właściwie chcę. Nie to, że były nieszczęśliwe. W większości zostawały matkami w pierwszym roku małżeństwa i świata nie widziały poza swymi dziećmi, odnajdując radość w ich wychowywaniu. Ale zdarzały się też historie tragiczne. Mąż mojej przyjaciółki z liceum pił i po alkoholu stawał się agresywny. Wszyscy wiedzieli, że ją bije, lecz nikt się tym specjalnie nie przejmował, bo przecież to, co się dzieje w rodzinie, to sprawa tylko rodziny.

– Nie mam do niego żalu – mówiła mi Judyta, przełykając łzy. – Czasem jest po prostu impulsywny, ale kocham go i wiem, że on także mnie kocha…

Nigdy jej do niczego nie przekonywałam. Właściwie nie wiedziałam, co powiedzieć.

Postanowiłam iść własną drogą

Jednak któregoś dnia, kiedy wpadłam do niej z wizytą, miarka się przebrała. Drzwi wejściowe były lekko uchylone, Judyta leżała w kuchni na podłodze. Zakrwawiona i półprzytomna.

– To nic… – wymamrotała.

Zdałam sobie sprawę, że jeśli w końcu czegoś nie zrobię, to on ją zabije. Ignorując słabe protesty Judyty, zadzwoniłam na pogotowie, a potem na policję. Złożyłam zeznania i to był dla mnie koniec sprawy. A także koniec naszej przyjaźni. Judyta zupełnie przestała się do mnie odzywać.

Zresztą po tamtych wydarzeniach zadecydowałam, że nie chcę dłużej przebywać w tym miasteczku. Postanowiłam wyjechać na studia do stolicy i odmienić swój los. Od zawsze interesowały mnie nauki ścisłe i byłam wniebowzięta, kiedy okazało się, że dostałam się na matematykę.

Rodzice kręcili nosami.

– Na co ci te studia? Znalazłabyś męża, dzieci odchowała i domem się zajęła jak porządna dziewczyna! – biadoliła mama. – A jak pracować chcesz, to i tutaj na miejscu coś się znajdzie.

Tata był bardziej pragmatyczny.

– Jeśli sądzisz, że będziemy cię tam utrzymywać, to się mylisz, moja panno. Ani grosza nie dostaniesz, bo u nas pieniędzy na jedzenie brakuje, a co dopiero na takie czy owakie fanaberie!

Szybko przekonałam się, że ojciec nie rzucał słów na wiatr. Rodzice nie zamierzali przesyłać mi pieniędzy. Miałam skromne oszczędności, za które kupiłam bilet na pociąg i opłaciłam pierwszy miesiąc w akademiku. Na życie zostało niewiele. Wiedziałam, że szybko muszę znaleźć pracę i jakimś sposobem pogodzić ją z rozkładem zajęć.

Szczerze mówiąc, czułam się zagubiona. Studia, choć dosyć trudne, były interesujące; jednak przygnębiały mnie gwar wielkiego miasta i strach, że nie znajdę pracy i będę musiała wrócić do domu. Dodatkowo pojawiły się problemy ze współlokatorkami. Mieszkałam w pokoju z dwiema dziewczynami, Martą i Marleną. Obie były z większych miast i wyglądało na to, że przyjechały do stolicy nie po to, żeby się uczyć, tylko imprezować. Ja nie przepadałam za tego typu rozrywkami, a przede wszystkim nie miałam na nie pieniędzy.

Wkrótce okazało się, że w społeczności studenckiej abstynencja oznaczała inność, a co za tym idzie – wykluczenie towarzyskie. W gruncie rzeczy więc środowisko to rządziło się podobnymi prawami jak w naszym miasteczku, tyle że na innym poziomie. Czy tu, czy tam – trzeba było dostosować się do reguł narzuconych przez większość. 

Finansowo było coraz trudniej

Moje współlokatorki imprezowały często. Bardzo często. Nie przeszkadzało mi to, dopóki wychodziły do klubu lub przebywały w innym pokoju. Niestety, czasami spraszały ludzi do nas i puszczały głośno muzykę. Kiedy zamierzałam przygotować się do zajęć, mogłam zawsze pójść do „pokoju cichej nauki”, gdzie nikt mi nie przeszkadzał. Gorzej było, jeżeli chciałam po prostu spać.

Któregoś dnia nie wytrzymałam i kiedy znowu zrobiły imprezę u nas w pokoju, zagroziłam, że zgłoszę to do dyrekcji.

– Myślisz, że jesteś taka cwana? – odpysknęła mi Marlena. – Dobrze wiemy, że zalegasz z opłatami za akademik. Wystarczy, jak powiemy, że jesteś konfliktowa, a wywalą cię na ulicę.

Wiedziałam, że ma rację. Mijał już trzeci miesiąc moich studiów, a ja od pierwszej wpłaty nie uiściłam ani grosza. Co jakiś czas upominano mnie, lecz ja tłumaczyłam się ciężką sytuacją finansową w rodzinie, więc na razie trzymano mnie chyba z litości. Ta wyrozumiałość jednak szybko by się skończyła, gdyby posypały się na mnie skargi. Zacisnęłam więc zęby i poszłam do „pokoju cichej nauki”.

Sytuacja stawała się coraz bardziej niewesoła. Moje oszczędności topniały w zastraszającym tempie, choć kupowałam tylko najtańsze i absolutnie niezbędne rzeczy. Poszukiwania pracy nie przynosiły skutku. U nas w miasteczku mówiono, że w Warszawie to dopiero jest życie – mnóstwo ofert pracy, a dla studentów to istny raj. Ja jednak tego nie zauważyłam. Nie wiem, może przez moją niezaradność?

Cóż, fakty były takie, że nigdzie mnie nie chcieli. Nawet jeśli raz czy dwa zostałam zaproszona na rozmowę kwalifikacyjną, zawsze odchodziłam z niczym.

Któregoś dnia wybrałam się na zakupy do supermarketu. Zwykle  kupowałam jedzenie w centrach handlowych, bo tam było najtaniej. Z zazdrością patrzyłam na ludzi z wielkimi wózkami wypełnionymi po brzegi. W moim leżało tylko pieczywo, opakowanie jajek i jakiś serek… Nagle spostrzegłam znajomą twarz.

– Alicja! – wykrzyknęła Judyta. Zobaczywszy mnie, przystanęła w pół drogi do kasy. – Ale zbieg okoliczności! Co ty tutaj robisz?

Poczułam się zakłopotana. Nasz kontakt urwał się po tym, jak zadzwoniłam na policję tamtego feralnego dnia sprzed kilku miesięcy. Nie wiedziałam, jak dalej potoczyły się jej losy, ponieważ żyłam obecnie własnymi sprawami i nie dochodziły do mnie żadne plotki z miasteczka. Byłam jednak pewna, że wciąż ma do mnie żal – przecież postąpiłam wbrew jej prośbom.

Jednak Judyta uśmiechnęła się przyjaźnie.

– Dawno się nie widziałyśmy, ciekawa jestem, co u ciebie słychać. Może wybierzemy się razem na kawę? – rzuciła i, spoglądając kątem oka na moje zakupy, na zmieszany wyraz twarzy, zastrzegła szybko: – Ja stawiam.

Dzięki niej stanęłam na nogi

Poszłyśmy do knajpki na terenie centrum handlowego i zamówiłyśmy najpyszniejszą latte, jaką kiedykolwiek piłam. Czułam się odrobinę niezręcznie, że ktoś za mnie płaci, ale jednocześnie cieszyłam się, że spotkałam dawną przyjaciółkę i znów rozmawiamy jak dwie bliskie sobie osoby.

– Myślałam, że się na mnie obraziłaś. Przestałaś się odzywać… – powiedziałam, spoglądając na nią niepewnie; zarumieniła się.

– Tak, z początku byłam na ciebie zła – odparła. – Wiesz, niby wszyscy wszystko wiedzą, ale jak w grę wchodzi policja, to już poważniejsza sprawa. Nie chciałam, żeby ludzie plotkowali. Ani jego jeszcze bardziej rozgniewać… – dodała ciszej.

– Tak mi przykro.

– Nieważne. W komisariacie przydzielili mi psychologa. Długo rozmawialiśmy, zanim zrozumiałam, że nie muszę tak żyć. Namówił mnie do złożenia zeznań…

Spojrzałam na nią zaskoczona.

– Po rozwodzie przyjechałam do Warszawy i zakładam własną firmę. Jestem pełna zapału, wierzę, że mi się uda! I wiesz co? To wszystko dzięki tobie!

To przypadkowe spotkanie z osobą, której kiedyś pomogłam, zmieniło wszystko. Judyta, gdy dowiedziała się, jak ciężka jest moja sytuacja, bardzo się przejęła. Zaproponowała mi zatrudnienie u siebie, dzięki czemu skończyły się moje problemy. Spłaciłam wszystkie długi, a po paru miesiącach wynajęłam niewielkie mieszkanko na pół z miłą koleżanką ze studiów, która jak ja nie przepadała za imprezami.

Firma Judyty odniosła spory sukces. Przepracowałam u niej trzy lata i choć dziś jestem zatrudniona gdzie indziej, zawsze będę jej wdzięczna za to, że pomogła mi w trudnych chwilach. Tak jak ona jest wdzięczna mnie.

Czytaj także:
„Wstyd mi się przyznać, ale tęsknię za czasami, kiedy nie mieliśmy dzieci. Wtedy życie było dużo łatwiejsze”
„Brałam ślub, ale nie kochałam narzeczonego. Mimo obrączki na palcu umówiłam się na randkę z tym, którego nosiłam w sercu”
„Marzyłam o księciu z bajki, a dostałam zwykłego szaraka, ale i ja pięknością nie jestem. Dobrze, że miłość jest ślepa”

Redakcja poleca

REKLAMA