„Mimo problemów zdrowotnych uparłam się, by sprawić sobie pupila. Przygarnięty futrzak w cudowny sposób ocalił mi życie”

dziewczyna fot. iStock by Getty Images, Westend61
„Połknęłam tabletki antyalergiczne, które dostałam na receptę z powodu alergii na kurz i pyłki, ale czułam, że i tak będę musiała iść do lekarki. Kiedy powiedziałam swojej pani alergolog, że przygarnęłam kociaka, popatrzyła na mnie z przerażeniem”.
/ 22.10.2024 11:15
dziewczyna fot. iStock by Getty Images, Westend61

Któregoś razu moja przyjaciółka pojawiła się w biurze z plecionym koszem. Ze środka dochodziły ciche piski.

– Masz tam kota? – zapytałam zaskoczonym tonem.

Ola przytaknęła.

– U mojej mamy urodziły się małe kotki. Trzy już znalazły nowe domy, ten maluch został, bo był najmniejszy i najsłabszy z miotu. Ale teraz wyrósł już na prawdziwego twardziela!

Zajrzałam do koszyka

Zielone, mądre ślepia zerknęły na mnie ze środka. Mały kotek miauknął w sympatyczny sposób.

– Wzięłam go ze sobą, ponieważ Ewa wspominała coś o tym, że chce kupić kotka swojej córeczce… – mówiła dalej Ola, podczas gdy ja chwyciłam w dłonie tę cieplutką, puchatą kuleczkę: był taki malutki i uroczy.

Poruszyłam delikatnie palcami, żeby go pogłaskać, a kotek przymknął oczka i umościł się wygodnie w zagłębieniu moich rąk, układając się w kłębuszek.

– …dlatego pomyślałam, że może zechce przygarnąć właśnie tego – zakończyła swoją wypowiedź Ola, po czym spojrzała na mnie, zatrzymała na chwilę wzrok, a następnie powiedziała: – Chociaż coś mi się wydaje, że ten kociak ma już nową panią.

Przez całe swoje dzieciństwo nie dane mi było cieszyć się towarzystwem domowego pupila. Moi rodzice, a zwłaszcza moja matka, byli temu przeciwni, więc w pewnym momencie dałam sobie spokój z błaganiem o własne zwierzątko. Tylko raz, gdy moja kumpela Iza jechała do dziadków na ferie, przygarnęłam od niej na ten czas świnkę morską, bo nie miała jej komu zostawić pod opiekę.

Do dziś pamiętam, jak nosiłam tę świnkę w kapturze bluzy, a ona ze strachu zrobiła mi siku do środka i moja mama strasznie się wkurzyła. Nie rozumiem czemu, przecież bluzę można było zwyczajnie przeprać. A ile się wtedy nasłuchałam gadania o bakteriach!

Zauroczył mnie

– Ale czy dam sobie radę z kotem? – spytałam Olę, nie do końca przekonana.

– No pewnie, że tak! – moja przyjaciółka od razu mnie zapewniła z wielkim entuzjazmem. – Powiem ci co lubi jeść, dokupisz mu jakieś fajne zabaweczki i coś do drapania. Przekonasz się, że posiadanie kota w domu to naprawdę świetna sprawa! Już za parę dni będziesz mówić tylko o nim… A właśnie – nagle sobie uświadomiła – on wciąż nie ma żadnego imienia.

Zerknęłam na kudłatego malucha. W tej samej chwili kotek skrzywił pyszczek i kichnął.

– Nazwę go Apsik! – oznajmiłam radośnie. – A co z córką Ewuni? Nie będzie szlochać, że kiciuś nie trafił w jej ręce?

– Nie będzie, bo nie ma o nim pojęcia. Przyniosłam zwierzaka, licząc na to, że wcisnę go Ewuni. Planowałam zaskoczyć ją tym prezentem – parsknęła śmiechem Ola.

W taki oto sposób Apsik zamieszkał pod moim dachem. Szkoda, że nie pomyślałam wcześniej, iż to imię przyniesie mi pecha. Albo może po prostu oszalałam, wybierając je… Ale czego innego mogłam się spodziewać, skoro doskonale wiedziałam, że mam alergię praktycznie na wszystko?

Najpierw zauważyłam, że wystarczy go pogłaskać, a już puchną mi dłonie. Potem zaczęła puchnąć mi także twarz, ponieważ Apsik pokochał poranne wskakiwanie na moje łóżko i przytulanie się do mojego policzka, budząc mnie przy tym czułym lizaniem. A przecież to właśnie w ślinie kotów jest największe stężenie alergenów.

Nie pomyślałam o tym

Gdy rankiem zerknęłam w lustro, ujrzałam napuchniętą buzię i opuchnięte oczy. Ani trochę mnie to nie bawiło. Połknęłam tabletki antyalergiczne, które dostałam na receptę z powodu alergii na kurz i pyłki, ale czułam, że i tak będę musiała iść do lekarki. Kiedy powiedziałam swojej pani alergolog, że przygarnęłam kociaka, popatrzyła na mnie z przerażeniem.

– Przy pani uczuleniach to nie był najmądrzejszy pomysł – skwitowała.

Nie da się ukryć, że moje zauroczenie Apsikiem było totalnie irracjonalne. Zakochałam się w nim od razu, jak tylko go zobaczyłam. Lekarka wykonała mi test alergiczny i błyskawicznie na mojej skórze pojawiła się opuchlizna.

– Co powinnam teraz zrobić? – zapytałam kompletnie zagubiona niczym małe dziecko. – Mam alergię na roztocza, więc i tak non stop sprzątam w domu. Nie używam firan ani zasłonek…

– Wie pani jak roztocza wyglądają? – dociekała doktor.

No jasne, kiedyś widziałam ich zdjęcie zrobione pod mikroskopem i poza tym, że przypominają kosmiczne potwory, to jeszcze wiem, że są malutkie.

– Alergeny pochodzące od kotów są aż dziesięciokrotnie drobniejsze! – podniosła głos. – Na dodatek są kleiste i łączą się ze wszystkim, co napotkają na swojej drodze! Aby się ich skutecznie pozbyć, najpierw musi pani oddać kota, potem dokładnie przewietrzyć całe mieszkanie, przeprać wszystkie przedmioty, które mogły mieć z nimi kontakt i odczekać parę miesięcy, aż unoszące się w powietrzu resztki alergenów na dobre się ulotnią!

Byłam przerażona

– U ludzi uczulenie na koty rozwija się błyskawicznie, a przez dwa lata może przybrać na sile. Dla kontrastu, alergia na psy narasta do siedmiu lat… – dopowiedziała ponuro doktorka. – Niestety taka alergia często przeradza się w astmę.

Od najmłodszych lat zmagałam się z problemami oddechowymi. Niezależnie od tego, czy było lato czy zima, stale dokuczał mi duszący kaszel i świszczący oddech. Lekarze przepisali mi inhalacje z lekami sterydowymi, które niestety spowolniły mój wzrost i sprawiły, że byłam najniższa wśród rówieśników.

Moi rodzice nie poddawali się jednak i konsekwentnie walczyli z moją przypadłością. W okresie letnim zabierali mnie w góry, a gdy przychodziła zima – nad morze, odwrotnie niż robią to inni. Dzięki temu, gdy skończyłam dwanaście lat, mogłam w końcu przestać przyjmować sterydy. Czyżbym teraz miała zaprzepaścić to, o co tak bardzo starali się moi bliscy?

Po powrocie do mieszkania zrozumiałam, że muszę znaleźć Apsikowi kochających opiekunów. Kiedy tylko mój pupil przybiegł do mnie, radośnie wyginając grzbiet i prezentując miękkie futerko, natychmiast zdałam sobie sprawę, że nie będę w stanie się z nim rozstać… Zbyt mocno związałam się z tym uroczym futrzakiem.

– Damy sobie radę we dwójkę, mój ty słodziaku – zapewniłam pieszczotliwie swojego mruczącego przyjaciela, a on z satysfakcją zwinął się w kłębek.

To był koszmar

Każdego dnia przemywałam jego sierść mokrym ręczniczkiem i dbałam o dopływ świeżego powietrza do domu. W tygodniowych odstępach prałam pościel, nie pomijając kołdry oraz poduszki. Zaopatrzyłam się również w antyalergiczny płyn do mycia dla Apsika, którego serdecznie nie znosił, ale cierpliwie tłumaczyłam mu, że robimy to dla naszego obopólnego dobra. Chyba do niego dotarło, bo z czasem coraz rzadziej odmawiał kąpieli.

Gdzieś usłyszałam, że najwięcej alergenów zbiera się w kociej toalecie, więc przeniosłam ją na balkon, co mój futrzak przyjął bez sprzeciwu. I chyba faktycznie mniej kichałam.

Właściwie już prawie nie miałam objawów, kiedy w pracy okazało się, że będę musiała jeździć w delegacje. To było sporym krokiem do przodu jeśli chodzi o moją karierę, ale… Nawet kilka dni poza domem sprawiało, że „odwykałam” od obecności kota, a po powrocie uczulenie wracało ze zdwojoną siłą.

Minimum raz w miesiącu, a czasem nawet dwa razy, musiałam wyjeżdżać służbowo, przez co w domu bez przerwy chodziłam opuchnięta i nafaszerowana lekami. W pewnym momencie dotarło do mnie, że tak się po prostu nie da funkcjonować.

– Kotku, przykro mi, ale chyba musimy się pożegnać – oznajmiłam pupilowi z wielkim bólem, roniąc łzy i zaczęłam szukać dla niego nowego lokum.

Musieliśmy się rozstać

Mój futrzany przyjaciel zamieszkał u bliskich znajomych, którzy mieli swój dom na przeciwległym krańcu miasta, jakieś dwadzieścia kilometrów od mojego mieszkania. Byłam pewna, że Apsik będzie zadowolony z nowego lokum, ponieważ moi znajomi posiadali ładny domek z zielonym ogródkiem i po prostu przepadali za kotami, a mój pupil od zawsze im się podobał.

Z ciężkim sercem pożegnałam się z moim ukochanym zwierzakiem. Przez dwie doby, sprzątając mieszkanie, zalewałam się gorzkimi łzami. Trzeciego dnia, gdy zmierzałam do domu po pracy, tuż przed drzwiami wejściowymi ujrzałam nie kogo innego jak… Apsika! Rozsiadł się wygodnie na wycieraczce i żałośnie miauczał.

– Co ty tu robisz? Naprawdę jesteś niesamowity! – podbiegłam do niego, ale Apsik, zamiast zrobić to, co zawsze, czyli przewrócić się na plecki i czekać na pieszczoty po brzuszku, wyrwał mi się!

– Jesteś na mnie zły, prawda? – zapytałam z niepokojem, ponownie robiąc krok w jego stronę, a wtedy futrzak przecisnął się obok moich nóg i popędził po schodach na dół.

Ruszyłam za moim pupilem, zbiegając po stopniach z ostatniego piętra bloku. Wołałam głośno do Apsika, żeby się zatrzymał, ale on pędził na złamanie karku, przeskakując z piętra na piętro. Gdy dotarłam mniej więcej do trzeciego poziomu, nagle… budynkiem wstrząsnęło potężne drżenie. Hałas był tak ogłuszający, że pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to że jest to trzęsienie ziemi!

Uratował mi życie

– Budynek się wali! – wrzasnęłam spanikowana i jeszcze szybciej pomknęłam za swoim kotem, o mały włos nie łamiąc obcasów po drodze.

Czekał na mnie na dole, tuż przy wejściu. Chwyciłam go w ramiona i popędziłam na zewnątrz. Przebiegłam może z dziesięć kroków od bloku i uniosłam wzrok ku górze. W miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu mieściło się moje wynajęte lokum, teraz ziały pustką okopcone okna z wybitymi szybami. A sąsiedniego mieszkania to w ogóle jakby wcale nie było… Sterczała tam tylko ogromna dziura w murze.

– Miała pani niesamowitego farta – rzucił do mnie jeden ze strażaków. – W mieszkaniu obok ulatniał się gaz. Gdyby była pani u siebie, to pewnie nieźle by panią poharatało albo wręcz… – urwał nagle. „… albo wręcz zabiło” – uzupełniłam w głowie jego wypowiedź.

Moi sąsiedzi, jak się okazało, wyjechali na parę dni. Przed wyjazdem zamknęli szczelnie wszystkie okna, a w tym czasie w ich mieszkaniu z zepsutego piecyka zaczął wydobywać się gaz. W niewentylowanym lokalu stężenie gazu wzrosło tak bardzo, że w pewnym momencie nastąpił wybuch, który rozwalił sporą część piętra.

Ja natomiast zawdzięczam życie mojemu dzielnemu kociakowi Apsikowi! Gdy wrócił do domu i wyczuł gaz, nie dał mi wejść do środka.

Rzecz jasna, po tym wszystkim, co zaszło, nie wyobrażałam sobie życia bez mojego Apsika. Zdecydowałam się porzucić pomysł wynajmu lokum w śródmieściu i zamiast tego zamieszkałam w skromnym domu na obrzeżach. Płacę tyle samo, a mój futrzak może hasać po podwórku ile dusza zapragnie. W rezultacie w środku jest mniej substancji uczulających, z którymi mój system odpornościowy póki co daje sobie radę. Całe szczęście dla mnie i mojego kochanego mruczka!

Wiola, 29 lat

Czytaj także:
„Żona całymi dniami odmawia zdrowaśki, zamiast zająć się domem. Mam dość, że zamiast kotletów klepie pacierze”
„Jestem sprzątaczką i dla wielu jestem niewidzialna. Sprzątam cudze łachy i przy okazji poznaję wiele sekretów”
„Człowiek zawsze mądry jest po szkodzie, a mąż po rozwodzie. Zrozumiałem to, gdy kochanka puściła mnie kantem”

Redakcja poleca

REKLAMA