„Matka porzuciła mnie u dziadków i wyjechała. Wysyłała pieniądze, ale nawet nie pytała co u mnie i nie odbierała telefonu”

Widziałam, jak umierał dziadek mojej koleżanki fot. Adobe Stock, motortion
„Zaczęłam więc prosić ją w listach, żeby mi nic już nie przesyłała, tylko napisała co u niej. Ale zabawki i ciuchy dalej przychodziły. To właśnie wtedy dokonałam strasznego odkrycia – mama w ogóle moich listów nie czytała. Była zaharowana, wolała wieczorem obejrzeć film niż przedzierać się przez bazgroły bachora, którego porzuciła”.
/ 12.04.2023 18:30
Widziałam, jak umierał dziadek mojej koleżanki fot. Adobe Stock, motortion

– Po prostu powiedz im, jak było – kiedy zamknę oczy, widzę zapłakaną twarz mojej matki i słyszę jej słowa. – Chyba nie chcesz do końca życia siedzieć w więzieniu, córeczko?!

Tak, teraz to jestem jej „córeczką”, a kim byłam przez ostatnie lata? Nikim! Oczywiście, mogłabym jej odpowiedzieć, że tak naprawdę to nie w więzieniu, tylko w poprawczaku, ale jakie to ma teraz znaczenie. I tak dawno temu podjęłam decyzję. W końcu spotkałam kogoś, kto mnie pokochał taką, jaką jestem – nie zamierzam tego stracić. Nie, na pewno nie dlatego, że błaga mnie o to matka, której praktycznie nie znam.

Mama miała dziewiętnaście lat, gdy mnie urodziła

Znam tę ponurą historię na pamięć, tyle razy babcia mi ją opowiadała, żeby uzasadnić, dlaczego matki nigdy przy mnie nie było. Jestem owocem jakiegoś przelotnego romansu, nocy spędzonej z poznanym na wakacjach chłopakiem. Mama nie pamiętała dobrze nawet jego imienia, nie mówiąc o nazwisku. Pięknie się zaczyna, prawda? Potem było już tylko gorzej. Przez to, że zaszła w ciążę, mama nie skończyła szkoły. Nie miała więc żadnego zawodu, i dlatego nie mogła znaleźć dobrej pracy. Babcia wiele razy powtarzała, że jej córka poświęciła się dla mnie, że wszyscy doradzali jej, żeby się mnie pozbyła, bo taka jest zdolna i życie sobie marnuje, ale ona nie chciała o tym słyszeć. Uparła się, że mnie urodzi i samotnie wychowa. W tej drugiej kwestii nie dotrzymała jednak słowa.

Jej rodzicom się nie przelewało, ale mieli przynajmniej własny dom na wsi. Mama zostawiła mnie więc u dziadków, a sama pojechała sprzątać do Niemiec. I tak już zostało. Przyjeżdżała, przywoziła prezenty, przez kilka tygodni dom żył jej obecnością. A potem wyjeżdżała, znowu robiło się smutno i szaro, ja chodziłam do szkoły, dziadkowie coraz bardziej narzekali na zdrowie… Tak płynęło nam życie. Pamiętam, że jak byłam mała, to strasznie za mamą tęskniłam.

Codziennie pisałam do niej list

Babcia mówiła, że nie nastarczy na znaczki i wysyłała je wszystkie, zbiorczo, raz w tygodniu. Co tydzień mama dostawała więc ode mnie gruby pakunek z listami, rysunkami, laurkami. Nie mogła zapomnieć, że ma córkę. Rewanżowała się listem raz na miesiąc, do którego zawsze dołączona była wielka paczka. Jakich ja zabawek nie miałam! Moje koleżanki mogły o nich tylko pomarzyć! Rolki, odtwarzacz CD, komputer… Początkowo strasznie się z tych wszystkich rzeczy cieszyłam, wiadomo, jak to dziecko. Ale z czasem zaczęło do mnie docierać, że mama to wszystko wysyła mi „w zamian”, chcąc mi zrekompensować swoją nieobecność. Zaczęłam więc prosić ją w listach, żeby mi nic już nie przesyłała. Ale zabawki i ciuchy dalej przychodziły, w tym samym comiesięcznym rytmie, razem z pieniędzmi na moje utrzymanie, które otrzymywała babcia.

To właśnie wtedy dokonałam strasznego odkrycia – mama w ogóle moich listów nie czytała! Teraz to nawet rozumiem, pisałam niewyraźnie, ot, jak małe dziecko, a mama była zaharowana, wolała wieczorem obejrzeć film niż przedzierać się przez moje bazgroły. No, ale wtedy to był dla mnie cios. Jeden z wielu, które w końcu doprowadziły do tego, że postanowiłam wyrzucić mamę raz na zawsze z mojego serca. Przyczyniła się do tego też moja pierwsza i jedyna wizyta w Niemczech. Kiedy miałam dziewięć lat, babcia namówiła mamę, żeby zaprosiła mnie do siebie. Z tego co wiem, tamta początkowo nie chciała, zasłaniała się trudnymi warunkami mieszkaniowymi, ale chyba babcia przemówiła jej do rozumu, bo w końcu poleciałam.

Boże, jak ja się cieszyłam!

Nie wiem dlaczego, uroiłam sobie, że mama będzie miała dla mnie czas, że będziemy chodziły na spacery, no i najważniejsze… że ja już z mamą tam zostanę. Kompletnie nie byłam przygotowana na to, co nastąpiło. Mamy całe dnie nie było w domu, bo musiała pracować. Co gorsza, mieszkał z nią człowiek, do którego mówiła Leo, za którego potem wyszła za mąż i z którym ma małe dziecko, mojego przyrodniego braciszka. Generalnie więc moje wymarzone wakacje wyglądały tak, że rano Leo dawał mi pieniądze i mówił:

– Idź sobie do sklepu i kup coś fajnego, czego w Polsce nie macie.

Potem na cały dzień miałam zniknąć. Myślę, że gdybym wieczorem nie wróciła, nikt by tego nawet nie zauważył. W Polsce przynajmniej miałam babcię i dziadka, którzy naprawdę się o mnie troszczyli! Pod tym względem w Niemczech było więc jeszcze gorzej. Po dwóch tygodniach mama, znowu płacząc krokodylimi łzami, odprowadziła mnie na lotnisko i wsadziła do samolotu. Miałam wracać, skąd przyjechałam. Po powrocie z tamtych wakacji zrozumiałam, że nie jestem nikim ważnym dla mojej matki i postanowiłam zerwać z nią kontakty. Babcia oczywiście usilnie mnie namawiała, żebym tego nie robiła, ale ja już wtedy byłam bardzo uparta – jak sobie coś postanowiłam, to żadna siła nie mogła mnie zmusić do zmiany decyzji.

Przestałam pisać do matki i odpisywać na jej listy

Po kilku miesiącach, jakby w odpowiedzi na moją akcję, ona też przestała pisać i wysyłać prezenty. Dostawałyśmy tylko pieniądze i kartki na święta. Wtedy wydawało mi się, że to wystarcza. Teraz, po latach, myślę sobie, że moje życie inaczej by się potoczyło, gdyby żyła babcia. I ona, i dziadek byli dla mnie bardzo dobrzy. Nigdy nie miałam wątpliwości, czy mnie kochają, chociaż nie raz i nie dwa zdarzyło im się na mnie zezłościć, gdy byłam wyjątkowo nieznośna. Niestety, kiedy miałam czternaście lat, babcia dostała zawału i zmarła, nim przyjechało pogotowie. Oboje z dziadkiem byliśmy kompletnie na tę sytuację nieprzygotowani.

Babcia była naszą ostoją. Po jej śmierci dziadek podupadł na zdrowiu. Wymagał ciągłej opieki. Czułam, że sytuacja mnie przerasta. Wtedy ciocia zdecydowała, że dziadek zamieszka z nią. Poczułam ulgę. Zostałam sama w domu dziadków, ale byłam już prawie dorosła, przynajmniej w swoim mniemaniu. Za kilka miesięcy miałam skończyć piętnaście lat. Po śmierci babci matka zaproponowała, żebym przyjechała do niej, do Niemiec, ale odmówiłam. Miałam swoje miejsce na ziemi i swój świat – na nieobecną wiecznie mamę nie było tam miejsca. Tym bardziej, że właśnie wtedy poznałam Pawła, moją wielką miłość. Dobrze zbudowany, ciało ozdobione tatuażami, a do tego jeździł na motorze… Jednym słowem, prawdziwy mężczyzna! Paweł był też starszy ode mnie, co mi imponowało. Czułam się wyróżniona, że mnie wybrał i nie ukrywał, że zakochał się po uszy. Poznał mnie ze swoimi kolegami, a ja zaczęłam wagarować, bo w jego towarzystwie było ciekawiej niż w szkole. Wiedziałam, że jego rodzice nie należą do majętnych.

Nie przeszkadzało mi to

Wciąż dostawałam regularne przelewy od mamy, dzięki którym mogłam żyć na dość wysokim poziomie. Paweł jednak czuł się skrępowany swoją sytuacją finansową. Pewnego dnia powiedział:

– Zrobię wszystko, żebyś nie musiała się wstydzić, że twój facet nie ma kasy.

Co to miało być to „wszystko”, wkrótce miałam się przekonać. Od pewnego czasu podejrzewałam, że koledzy Pawła zajmują się czymś nielegalnym. Często nosili jakieś duże pudła, mieli nawet wynajętą specjalną piwnicę, gdzie przetrzymywali, jak to mówili, „fanty”. Sam Paweł jednak nigdy nie mówił mi, o co w tym chodzi. Pewnego dnia jednak poprosił mnie o dziwną przysługę:

– Kotku, jutro przyjdzie na twój adres paczka. Weź ją, nie otwieraj i dobrze schowaj.

Oczywiście zrobiłam tak, jak Paweł kazał. Odebrałam paczkę i schowałam pod biurkiem. Po kilku dniach Paweł ją zabrał. Wkrótce sytuacja zaczęła się powtarzać. Ktoś przywoził paczki, zostawiał, a Paweł i jego kumple je zabierali. W końcu tych paczek było tak dużo, że zaczęły mi zajmować pół pokoju! Nic dziwnego, że zaczęłam się nimi interesować. Kiedyś pod nieobecność mojego chłopaka otworzyłam jedną z nich: w środku były jakieś części samochodowe. Uznałam, że widocznie koledzy mojego chłopaka prowadzą sklep internetowy z tego typu częściami i po prostu nigdy się na ten temat nie zgadało. Jednak po pewnym czasie oprócz dużych i twardych paczek, zaczęły przychodzić też małe, miękkie. Kiedy pierwszy raz zapytałam Pawła, co w nich jest, spojrzał na mnie poważnie i powiedział:

– Wielka tajemnica, mała. Nie otwieraj ich pod żadnym pozorem i wydaj je tylko mnie albo Mirkowi – chodziło tu o jego najlepszego kumpla.

Oczywiście po takich słowach jeszcze tego samego dnia otworzyłam podejrzany pakunek. W środku był jakiś proszek.

Przeszedł mnie zimny dreszcz

Nie byłam przecież naiwna i domyśliłam się, że to narkotyki, ale przecież nie mogłam tak po prostu przyznać się Pawłowi, że o tym wiem! Odetchnęłam, kiedy mój ukochany zabrał ode mnie tę „miękką paczkę”. Niestety – spokój nie trwał długo. Po kilku dniach przyszła kolejna. A po kilku tygodniach… Brałam akurat kąpiel, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam dopiero po dłuższej chwili. Jak się potem dowiedziałam, gdybym jeszcze dłużej zwlekała, policjanci, bo to oni stali za moimi drzwiami, wyważyliby je – zostałam bowiem uznana za wspólniczkę niebezpiecznych przestępców. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z policją, więc widok umundurowanych funkcjonariuszy mocno mnie przestraszył. Moją pierwszą myślą było: „Coś się stało z mamą”. Policjanci jednak zapytali tylko o moje nazwisko i powiedzieli:

– Mamy nakaz przeszukania pani mieszkania. Proszę się cofnąć.

Oczywiście już po kilku minutach znaleźli pierwsze „miękkie” paczki i kilka twardych. Potem zostałam przewieziona na komendę. Usłyszałam, że jestem oskarżona o handel narkotykami na dużą skalę i paserstwo, a więc handel skradzionymi przedmiotami. Policjanci, którzy mnie przesłuchiwali, chyba sami nie wierzyli w moją winę, bo ciągle pytali:

– Czyje to jest?

Ja jednak uparcie powtarzałam:

– Moje.

Wiedziałam, że nie wolno mi wkopać Pawła! On miał już jeden wyrok w zawieszeniu, za rozbój, gdyby teraz dostał kolejny, poszedłby do więzienia. Świetnie zdawałam sobie z tego sprawę. Ja nie miałam jeszcze siedemnastu lat, liczyłam na to, że co najwyżej pójdę do poprawczaka. Nie wiem, czy udałoby mi się tak uparcie bronić swojej wersji, gdyby nie fakt, że w areszcie odwiedził mnie ukochany. Paweł podziękował mi tak pięknie za to, że go nie wydałam, i obiecał, że będzie na mnie czekał, ile będzie trzeba. Po tych słowach nie miałam wątpliwości i nadal nie mam, że dobrze zrobiłam. Przecież nie mogę zdradzić jedynego człowieka, który mnie kocha! Wyobraźcie sobie, że w areszcie odwiedziła mnie też mama.

Wyglądała na załamaną

Ciągle mówiła o sobie i o tym, jakie ma wyrzuty sumienia, że moje życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Co tu kryć – ma rację… Powtarzała mi też, żebym nie marnowała sobie życia dla jakiegoś kolesia. Tylko co ona może o tym wiedzieć? Porzuciła mnie, gdy byłam małym dzieckiem, gdy najbardziej jej potrzebowałam. Teraz w końcu znalazłam kogoś, kto będzie mnie chronił. Nie zamierzam tego stracić, cokolwiek by mi nie mówiła! Dlatego nie boję się ani rozprawy w sądzie, ani tego, co przyjdzie później. Wiem, że zrobiłam dobrze. Postawiłam na miłość. Każdy by tak zrobił, prawda?

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA