„Mieszkanie mojego faceta pełne było rzeczy po byłej żonie. Robiłam mu awantury. Czułam się, jakby ciągle z nami była”

Jego mieszkanie jest pełne pamiątek po byłej żonie fot. Adobe Stock, Damir Khabirov
– Nie czuję się tu jak u siebie! Wszędzie znajduję ślady po twojej byłej żonie i twoim byłym życiu! Naprawdę jestem tolerancyjna, że znoszę te wszystkie przedmioty. Ciekawe, czy inna by tak potrafiła? - wybuchłam.
/ 26.07.2021 12:27
Jego mieszkanie jest pełne pamiątek po byłej żonie fot. Adobe Stock, Damir Khabirov

Wybrałam się w weekend ze znajomymi za miasto nad rzekę. Siedzieliśmy przy ognisku i opowiadałam im o swoich problemach z rowerem. Wtedy usłyszałam nieznajomy głos:

– Naprawię ci ten rower, tylko zostaw mi numer telefonu, zanim rozjedziemy się do domów – rzucił w moją stronę facet siedzący najdalej od ogniska.

Rozmowy ucichły i towarzystwo spojrzało na mnie, czekając, jak zareaguję, ale ja tylko wzruszyłam ramionami i bąknęłam coś w rodzaju „nie trzeba, poradzę sobie”. Widziałam gościa pierwszy raz w życiu i do tej pory nie zamieniliśmy ani słowa. Jedyne, co o nim wiedziałam, szepnęła mi Dorota:

Piotr, odkąd trzy lata temu się rozwiódł, właściwie przestał wychodzić do ludzi, zamknął się w swoim świecie. Siedzi i narzeka, już nie mogę tego znieść, postanowiłam go gdzieś zabrać.

„Gdzieś” to znaczy do skromnego ośrodka w lesie nad rzeką, w którym od lat spędzaliśmy z paczką znajomych weekendy. Znaliśmy się wszyscy jak łyse konie i trochę nas zdziwiła propozycja Doroty, żeby zabrać kogoś, o istnieniu kogo wiedzieliśmy tylko ze słyszenia.

Ale gdy powiedziała nam o tym rozwodzie i załamaniu, stwierdziliśmy, że szkoda faceta

Okazał się zresztą mało uciążliwy: siedział cały czas z boku i przyglądał się, sącząc piwo. Dlatego tak mnie zaskoczył propozycją pomocy przy rowerze, o którym właśnie opowiadałam. Że co? Skąd mu to przyszło do głowy? Do następnego ranka o wszystkim zapomniałam, a tymczasem….

– To dasz mi swój telefon? – zapytał nagle on, kiedy się żegnaliśmy.

Że też tak się uczepił tego roweru, domorosły mechanik, jeszcze mi brakowało niańczenia jakiegoś smutasa, który tyle lat nie umie się pożegnać z poprzednim życiem i ułożyć nowego.

– Mój telefon? – zapytałam buńczucznie. – To masz! – zadowolona z siebie podałam mu aparat.

Zaśmiał się nerwowo i odszedł. Uznałam, że zrozumiał, że nie mam ochoty nawiązywać z nim bliższego kontaktu. Dorocie, która nam się przyglądała, powiedziałam:

– Co to miało być? Jeśli podryw, to mało subtelny.

Na co ona przytaknęła:

– Faktycznie, Piotr zdziwaczał przez ostatnie lata.

O sprawie szybko zapomniałam i kiedy dwa dni później zapikał esemes, musiałam go przeczytać dwa razy, żeby zrozumieć, kto do mnie pisze. Jaki Piotr?

„Jeśli rower nadal zepsuty, chętnie wpadnę i ci przy nim pomogę”.

A, ten milczek z weekendu. Nie warto mu odpisywać. Ale następnego wieczora na wyświetlaczu przeczytałam:

„Rozumiem, że rower nareperowany. Jeśli tak, to może masz ochotę na spacer?”. Nawet nie starałam się być grzeczna, odpisując krótko: „nie” i tak niech się cieszy, że nie dodałam: „z mrukami się nie umawiam”.

Ale on był uparty, pisał następnego ranka i wieczora – do diabła, to pewnie Dorota dała mu mój numer.

W końcu uznałam, że się z nim umówię, bo miałam tego dość

Pójdziemy na spacer i niech się odczepi.

– Gdzie się spotkamy? – zapytał.

– Nie wiem, nie bywam za często i nie umawiam się na mieście.

– Ja też nie bywam, ale teraz się przynajmniej umawiam – odpisał, a ja po raz pierwszy się uśmiechnęłam, uznając, że ma jakieś poczucie humoru.

Spodziewałam się, że zabierze mnie do jakiejś restauracji albo kawiarni, gdzie posiedzimy chwilę, wypytując się o ulubione filmy i muzykę, tymczasem kiedy zobaczył moje adidasy, pokiwał z uznaniem głową i stwierdził:

Takim butom potrzebny jest solidny spacer. Szkoda marnować potencjał.

Poszliśmy nad rzekę – tę samą, nad którą spędziliśmy weekend za miastem. Spacerowaliśmy godzinę jej lewym brzegiem, potem przeszliśmy przez most i ruszyliśmy z powrotem prawym. Piotr opowiadał tak ciekawie, że ani się obejrzałam, a my znowu byliśmy na moście, żeby przejść na poprzednią stronę i zrobić kolejne kółeczko...

Gdy solidnie zmęczona oznajmiłam mu, że idę na przystanek, on szarmancko zaproponował:

– Jeśli pozwolisz, to cię odprowadzę.

I nadłożył co najmniej kwadrans drogi, omijając przystanek w swoją stronę, a na koniec cmoknął mnie w policzek. Zrobił to tak nienachalnie, jakbyśmy znali się od lat i zrobiło mi się bardzo miło. Co też ta Dorota opowiadała, że to zdziczały i osamotniony dziwak.

Jaki sympatyczny i ciekawy facet! Kiedy zadzwonił następnego dnia, pytając, czy nie poszłabym z nim do kina, to – chociaż jeszcze niedawno nie miałam zamiaru umawiać się z mężczyznami, bo dobrze mi się żyło samej i nie szukałam żadnego – bez wahania odpowiedziałam: „tak”.

Potem umówiliśmy się na kolację, jeszcze raz na spacer i znowu na kolację, aż wylądowaliśmy u niego w mieszkaniu. W końcu jesteśmy dorosłymi ludźmi, oboje wiemy, czego chcemy, to po co ciągnąć tę zabawę, podchody z umawianiem się na mieście i pokazywaniem siebie z najlepszej strony?

Choć akurat ja w tej kwestii nie starałam się ani trochę, to on o mnie zabiegał

Trzeba powiedzieć, że był wytrwały, bo niejeden już dawno by sobie odpuścił. Wchodząc do jego mieszkania, już dwa kroki za progiem widziałam, że żyje tu samotny facet. Brakowało tak zwanej kobiecej ręki. Dwa pokoje były przestronne, wysokie – Piotr mieszkał w przedwojennej ładnie odnowionej kamienicy – ale zwyczajnie niezadbane.

Tu odchodziła farba, tam była nieudolnie zmyta plama, a ściana nad kuchenką gazową – koniec świata, brudna jakby obok palono ognisko i wędzono mięsa. 

Meble były przyzwoitej jakości, nie jakieś tam gruchoty z poprzedniej epoki, ale tylko tyle, co konieczne: łóżko, mała szafa, biurko i dwa składane krzesła. Żadnych ozdób ani zbędnych rzeczy. W mieszkaniu nie było ani jednej figurki, wazonika, kwiatka, a przyprawy stały na stole w byle jakich słoikach. Okna były gołe, bez zasłon czy firan, tylko w sypialni zamontowano rolety zaciemniające w burym kolorze.

Na ścianie nad łóżkiem wisiały dwa przyklejone taśmą samoprzylepną zdjęcia bez ramek. Na jednym był mały Piotr z rodzicami i psem, na drugim został uwieczniony z kuzynami, wujami, na jakimś rodzinnym spotkaniu.

Kiedy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że oba musiały być przyklejane kilka razy, bo mają poszarpane brzegi i resztki starej taśmy na rogach. Samotnie mieszkający Piotr miał tak bardzo wszystko w nosie, że w domu brakowało nawet naczyń; na plastikowej suszarce stały trzy talerze i dwa kubki, które mył na okrągło, a na pytanie, jak przyjmuje gości, odpowiedział:

– Kupuję jednorazowe naczynia albo robię im kanapki, które biorą do ręki. Zresztą nigdy nie siedzą tu za długo, bo mam niewygodne krzesła.

No i jeszcze szafa. Szuflady się popsuły, a dwie półki wypadły, Piotr wstawił więc do niej plastikowe skrzynki. Do jednej wrzucał skarpetki, w drugiej miał bokserki, a w następnej – skotłowane koszulki.

Patrzyłam oniemiała, a może z podziwem, że można żyć w tak minimalistyczny sposób

Przełknęłam ślinę, zastanawiając się, czy ja bym tak potrafiła? Była to myśl prorocza, bo pół roku później po przemieszkiwaniu raz u mnie, a raz u niego, Piotr zaproponował:

– A może skończylibyśmy z tym jeżdżeniem do siebie i zamieszkali razem?

U mnie dla nas obojga było za mało miejsca, jego mieszkanie było większe, ale przecież… Ubiegł moją myśl:

– Oczywiście zrobimy tu wszystko tak, jak chcesz, żeby było ci, to znaczy, żeby było nam obojgu wygodnie.

O mamo, trzeba mnóstwo>pracy, żeby to mieszkanie doprowadzić do porządku!

– No zgódź się, proszę, chociaż na próbę. Jak ci się nie spodoba, wrócisz do siebie i będziemy się spotykać jak do tej pory – kusił Piotr.

Patrzył przy tym na mnie wzrokiem smutnego kundelka, który łasi się do pana, a ten go nie chce. Jeszcze kilka lat temu pomyślałabym, że nie będę się na stare lata wyprowadzać ze swojego wymuskanego mieszkanka i urządzać, a właściwie walczyć z urządzaniem nowego, ale widząc jego minę, pomyślałam: „raz kozie śmierć”.

– Zgoda. Ale pod jednym warunkiem: wyrzucimy to łóżko i kupimy inne – powiedziałam myśląc, że to oczywiście tylko początek zmian.

– Przecież ono jest całkiem dobre. Porządne, drewniane, szerokie, co ci przeszkadza? – zaczął Piotr. – Źle mi się kojarzy. Spałeś na nim przez lata z inną kobieta. Oczywiście rozumiem to, ale chciałabym mieć coś naszego – twojego i mojego.

Mój ukochany nie protestował, tylko kiwnął głową, że rozumie

Tydzień później w mieszkaniu pojawili się kurierzy z kilkoma paczkami. Łóżko było ciut węższe, ale doskonale pasowało do niezagospodarowanej wnęki, dzięki czemu znalazło się miejsce na większą szafę dla nas obojga.

Stare łóżko razem z materacem i przy okazji narzutą (wiedziałam, że wybrała ją jego była żona) oddaliśmy do domu dla samotnych matek. Niech przynajmniej jeszcze komuś posłuży. Następne tygodnie żyłam jak w transie, zamawiając, kupując, przewożąc, przestawiając, upiększając.

Piotr patrzył na to początkowo z przerażeniem, ale – tak jak obiecał – nie narzekał i bez słowa współfinansował moje pomysły. Im dłużej jednak tam przebywałam i się zagospodarowywałam, tym bardziej coś mi nie pasowało. Fukałam, przestawiałam głośno garnki, zamykałam za mocno drzwi, czasem wyrwało mi się: „ja nie mogę, znowu”.

Piotr patrzył na mnie nierozumiejącym wzrokiem, aż wreszcie odważył się zapytać:

– Kochanie, ale o co chodzi? Przecież wszystko robimy jak chcesz, brakuje ci jeszcze czegoś? A ja wtedy wybuchłam:

Bo nie czuję się tu jak u siebie! Wszędzie znajduję ślady po twojej byłej żonie i twoim byłym życiu!

– Przecież zamieniliśmy łóżko – wtrącił się, ale mu przerwałam.

– A to zdjęcie z rodziną? Rozumiem, że są na nim twoi kuzyni, ale czy nie mogłeś wybrać innego, na którym nie byłoby też jej? Czemu pijesz herbatę z kubka, który ona dała ci w prezencie i ciągle masz flakonik z resztką perfum od niej?

Piotr wyglądał na bardzo zdziwionego.

– Dla mnie to są tylko rzeczy, jak wszystkie inne. Ale skoro ci przeszkadzają wyrzucimy je od razu – odpowiedział.

Nawet mi się zrobiło trochę żal tego ładnego kubka, ale nie było już odwrotu. Następne dni były jak w bajce, dopóki między książkami nie znalazłam albumu ze zdjęciami, a wśród nich – kilku kolejnych grupowych z nią.

Zrobiłam awanturę, nie słuchając, że fotografie są pamiątką, bo uwieczniono na nich także nieżyjących już dziadków Piotra. Mój ukochany ostatecznie je wyjął i schował głęboko w szufladzie. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale z przedmiotów związanych z jego byłym życiem zrobiłam oręż w naszych sprzeczkach.

– Ja już tego nie zniosę, czemu nawet nóż musi być kupionym przez was wspólnie – krzyczałam.

Albo:

– Nie możesz zmienić tego wieszaka w przedpokoju? To kompletnie nie mój styl, może jej się podobał.

W końcu przyczepiłam się także do mosiężnej lampki ze szklanym kloszem, jedynego ładnego przedmiotu w tym mieszkaniu przed moim wprowadzeniem się. Była prezentem od byłych teściów Piotra. Do tej pory jej nie krytykowałam, bo zwyczajnie mi się podobała i dawała delikatne światło, ale teraz w złości krzyknęłam:

– I jeszcze ta lampa! Naprawdę jestem tolerancyjna, że znoszę te wszystkie przedmioty. Ciekawe, czy inna by tak potrafiła?

Nie przypuszczałam, że do tego dojdzie, ale zrobiłam się zwyczajnie zazdrosna o to, że mój ukochany żył i urządzał to mieszkanie z inną kobietą i wedle jej gustu.

A wtedy Piotr w końcu nie wytrzymał, popatrzył na mnie i spokojnie powiedział:

Tobie z moją byłą żoną kojarzą się niektóre przedmioty. A wiesz, co kojarzy się z nią mnie? Wszystko, każdy kąt. Myślisz, że to łatwe? Wiesz przecież, że nie rozstaliśmy się w spokoju i że najbardziej chciałbym już o tamtym etapie życia zapomnieć…

Mój mężczyzna był przybity

Jak, głupia, mogłam o tym nie pomyśleć, tylko „ja” i „ja”.

– Przepraszam cię, nie przyszło mi do głowy – powiedziałam cicho.

Odpowiedział, że rozumie i że możemy wyrzucić lampę, ale byłam już spokojniejsza.

– Nie, nie trzeba. Jest dobra i przydatna, więc po co wymieniać ją na nową? – odpowiedziałam.

Tego dnia mi ulżyło, bo zrozumiałam, że mój ukochany nie otacza się przedmiotami związanymi ze starym życiem z sentymentu. On naprawdę był minimalistą, który do rzeczy podchodzi praktycznie i nie kupuje niepotrzebnych. Spokojnie przejrzeliśmy jeszcze raz wszystko w domu i usunęliśmy drobne pamiątki.

Pozostałe, nawet te kupione przez byłą żonę, zostawiliśmy. A przede wszystkim ustaliliśmy, że jeśli między nami będzie się dobrze układać, to za rok, dwa sprzedamy nasze oba mieszkania i kupimy dom pod miastem. Urządzimy go jak oboje chcemy – tylko patrząc w przyszłość.

Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA