„Mieszkaliśmy drzwi w drzwi z psychopatą! Zaczepiał bezbronne kobiety, a do jednej z nich wysłał... swój odcięty palec”

Mężczyzna, który całe dnie siedzi na ławce fot. Adobe Stock, kichigin19
„Byłem pewny, że ten gość coś zbroi. Od początku wydawał się dziwny i napastliwy. I wykrakałem. Andrzej naprawdę zrobił straszną rzecz. Delikwent wylądował w szpitalu, a sąsiedzi zapowiedzieli, że jak wyjdzie, to i tak go przepędzą z bloku”.
/ 20.10.2021 08:24
Mężczyzna, który całe dnie siedzi na ławce fot. Adobe Stock, kichigin19

Od początku mi nie pasował. Dziwny, trzydziestoletni kawaler. Gość bez dziewczyny i kolegów, o pustym spojrzeniu i skłonności do krępujących uwag. Był moim sąsiadem przez ponad rok i przez ten czas mijałem się z nim na klatce schodowej. Mijała go też moja żona i dzieci, co teraz – gdy znam o nim prawdę – jeży włos na głowie. Ale jeszcze wtedy nikt w bloku nie przypuszczał, co drzemie w tym facecie.

Poznałem go kilka dni po tym, jak się wprowadziliśmy. Agnieszka była w ciąży z drugim dzieckiem. Pamiętam, że niosłem ostatni karton z ciuchami, a za mną po schodach powoli wspinała się żona. On schodził w dół klatką schodową. Miał blond włosy, cienkie usta i bokserski, rozpłaszczony nos. Ubrany był w koszulę w kratę i nieświeże dżinsy. W kieszonkę na klatce piersiowej wsadził papierosy i telefon komórkowy. Jakoś tak niezdarnie mijał się z Agnieszką, że telefon wypadł mu na ziemię.

– Oj, przepraszam, to przeze mnie – powiedziała żona, a on pochylił się po aparat. – Działa? – dopytała Agnieszka, a on nawet nie spojrzał na telefon.

– Działa – odpowiedział, a potem popatrzył na brzuch Agnieszki. – Chłopak czy dziewczyna? – zapytał.

– Słucham?

– Chłopak czy dziewczyna? – powtórzył.

– Dziewczynka – odparła Agnieszka nieco skonsternowana.

– To miło… A kiedy?

– Za dwa miesiące.

– Bardzo ładna z was rodzina – zauważył.

– Dziękujemy – wtrąciłem. – Chodź, Aga, już ledwo trzymam te pudła. Do widzenia – zwróciłem się do sąsiada.

– Do widzenia – powiedział i poszedł.

Już wtedy pomyślałem, że w jego ciekawości było coś niepokojącego. Agnieszka też miała mieszane uczucia, ale przekonywała mnie, że mimo wszystko uprzejmość nie powinna wydawać nam się podejrzana. Miała trochę racji… Z drugiej strony, kto widział młodego faceta, który wypytuje o czas rozwiązania i komplementuje urodę rodziny.

Kolejny raz spotkałem go już sam i wtedy też poczułem się zakłopotany jego zachowaniem. Dowiedziałem się, że ma na imię Andrzej i jest tokarzem. Mieszkał tu od urodzenia. Kiedy usłyszał, że przede mną jeszcze remont dwóch pokoi, zaproponował pomoc. Grzecznie odmówiłem.

– Dzięki. Szwagier już obiecał, że wpadnie. Nie mogę go odwołać, bo jeszcze się obrazi – zażartowałem, żeby namolny sąsiad się ode mnie odczepił.

– Nie ma problemu. Możemy pracować we trzech – zaproponował.

– Damy radę we dwóch. Dzięki.

– Ale ja jestem bardzo silny, sam sprawdź! – podwinął rękaw i napiął biceps. Minę miał poważną, a ja nie mogłem uwierzyć w to, co się dzieje. – Dotknij, skała…

– Nie, nie trzeba... Spoko, wierzę ci. Mimo wszystko dziękuję.

Przez następne dni, a nawet tygodnie, opędzałem się od jego sąsiedzkiej życzliwości, jak mogłem. Był tak nachalny, że nawet moja Agnieszka, która zawsze dopatruje się u ludzi dobrych intencji, w końcu przyznała, że niezły z niego dziwak. Zdanie na jego temat zmieniła całkiem, gdy któregoś razu zapytał ją, czy dałaby mu dotknąć brzucha, żeby poczuł, jak rusza się dziecko. Odpowiedziała, że ją to krępuje i wolałaby nie. Zdrowo ją wtedy wystraszył.

– Mówiłem ci, że ten gość nie ma po kolei w głowie – przypomniałem.

– Miałeś rację. Ja się go boję!

– Po prostu z nim nie gadaj. Udawaj, że się spieszysz czy coś…

– Łatwo ci mówić. Jak ja mam się spieszyć? – pokazywała na brzuch.

Myślałem, że wreszcie będzie spokój, ale gdzie tam…

Na szczęście dziwny Andrzej z każdym kolejnym miesiącem tracił zainteresowanie naszą rodziną. Chyba zorientował się, że nie szukamy przyjaźni sąsiedzkiej, i odpuścił. Zresztą poznaliśmy innych, normalniejszych, sąsiadów i wszyscy nas uspokajali, że choć facet jest dziwny, to raczej nieszkodliwy.
Obserwowałem go jednak, bo wzbudził moje podejrzenia. Dziwiło mnie to, że nie miał żadnych kolegów, nie mówiąc już o towarzystwie kobiet. Taki młody facet powinien chodzić na randki, przyprowadzać babki do siebie. A on nic. Włóczył się po osiedlu sam jak palec.

Czasami godzinami przesiadywał na ławce przed blokiem i tylko patrzył w przestrzeń. Dłubał słonecznik i czekał, aż na podwórku pojawi się ktoś nowy. Wtedy wstawał i go zaczepiał. Przeważnie były to kobiety. Nie musiałem słyszeć rozmów, które z nimi prowadził, by wiedzieć, że zawstydza je swoją dziwną naturą. W końcu każda z nich ewakuowała się do bramy albo na sąsiednie podwórko, a on wracał na ławeczkę. Patrzyłem na niego przez okno i zastanawiałem się, kiedy ten gość wywinie jakiś numer. Byłem pewny, że tak się w końcu stanie. No i miałem rację. Osiem miesięcy po tym, jak się wprowadziliśmy, dziwny Andrzej zrobił coś naprawdę strasznego.

Któregoś dnia znów mijałem go na klatce. Chciałem to zrobić jak najszybciej, by zakończyć spotkanie na krótkiej wymianie uprzejmości. Powiedziałem „cześć” i już miałem iść dalej, kiedy zobaczyłem, że ma zabandażowaną rękę. I nie chodziło o zwykłe skaleczenie. Wyglądało na to, że facetowi brakowało jednego palca. Ranę ukrywał szpitalny opatrunek.

– Co się stało? – zapytałem instynktownie, bo trudno było się powstrzymać przed reakcją. A on spojrzał na mnie zdziwiony, jakby zaskoczyło go moje zainteresowanie.

– To? – podniósł zabandażowaną rękę.– W pracy sobie zrobiłem. Na tokarce uciąłem … – odparł z taką obojętnością, jakby mówił o najzwyklejszym skaleczeniu.

– Musiało strasznie boleć!

– Tak sobie – podsumował i poszedł do swojego mieszkania.

Tylko tyle. Normalnie gadał jak najęty, a teraz uciął rozmowę. Nie pozostało jednak nic innego, jak puknąć się za jego plecami w głowę i iść dalej. Tak też zrobiłem. Dałem sobie spokój i poszedłem na zakupy, zapomniawszy o sprawie. Nie przeszła mi nawet przez głowę myśl, że ucięty palec to właśnie ten straszny numer, na który czekałem.

Uśpił moją czujność, spryciarz. Jego wersja trzymała się kupy. Facet pracował w fabryce na tokarce, a tam nietrudno o wypadek, w którym można stracić palce. O tym, co się stało, dowiedziałem się później od sąsiadki. Spotkałem ją na klatce. Zatrzymała mnie na schodach i z przejętą miną, zapytała, czy już słyszałem…

– O czym? – dopytałem.

– O tym, co ten Andrzej nawyrabiał! Makabra! Kto by pomyślał, że on do tego jest zdolny? Zawsze był dziwny, ale żeby do tego stopnia. „Dzień dobry” się mu mówiło, pogadał człowiek czasem…

– Ale o co chodzi? Co on zrobił?

– Widział pan, że palca nie ma? Z obandażowaną ręką chodził.

– No miał opatrunek, widziałem. Mówił, że na tokarce palec sobie uciął.

– Na jakiej tam tokarce, panie kochany – sąsiadka złapała się za głowę. – On sobie go w domu go ciachnął. Nożem kuchennym ciachnął w łazience! – powiedziała.

– Co też pani mówi?

– Poważnie. Policja przecież była. Zabrali go ze sobą dwa dni temu.

– Ale za co? Bo palec sobie uciął?

– Za to, że go do skrzynki wrzucił takiej jednej dziewczynie. List do niej napisał, że ją kocha i żyć bez niej nie może… Boże, co ta biedaczka musi teraz przeżywać!

– Zaraz, zaraz... Pani nie żartuje?

– Musiałbym mieć straszne poczucie humoru, proszę pana…

– A co to za dziewczyna?

– Młoda. Jedna z tych, które zaczepiał. Podobno była dla niego milsza niż inne i on się w niej zakochał, a ona się go wtedy wystraszyła. No makabra, prawdziwa makabra… – przeżywała kobieta.

Obcięty palec jako dowód miłości?

Wróciłem do domu i opowiedziałem tę historię żonie, ale i ona nie mogła w nią uwierzyć. Wkrótce jednak powtarzało ją całe osiedle. Ten dziwny Andrzej naprawdę obciął sobie palec. Odpiłował go w domu, porządnie znieczulając się, a potem wsadził do lodówki. Odczekał dwa dni, żeby następnie wrzucić zamrożonego palucha do foliowego woreczka i razem z wyznaniem miłosnym wepchnąć go do skrzynki pocztowej swojej ukochanej.

W liście napisał dziewczynie, że ją kocha i chce mieć z nią dzieci. Przekonywał, że jest między nimi porozumienie. Rodzice jego wybranki natychmiast zgłosili sprawę na policję, a ta dotarła do naszego amanta w trzy sekundy. Wiem, że go zamknęli w wariatkowie. Najgorsze jest to, że wkrótce dowiedziałem się też od gliniarzy, że w swoim potwornym liście wspomniał również o mojej rodzinie.

Pisał tej dziewczynie, że chciałby, żeby i ich związek był tak „piękny i owocny”, jak nasz, jego wspaniałych sąsiadów. Piękny i owocny. Matko jedyna, co za świr! Dziś wszyscy czujemy się trochę nieswojo. Przecież każdy z nas mijał się z tym wariatem, czasem z nim rozmawiał. A teraz wszyscy zastanawiamy się, do czego ten psychopata dojrzewał. No i czy przyjdzie taki moment, że wypuszczą go ze szpitala psychiatrycznego.

Włosy mi dęba stają ze strachu, gdy wyobrażę sobie, że znów spotykam go na klatce, że mija się z moimi dziećmi i żoną, której chciał kłaść ręce na brzuchu. Są tacy, co już się odgrażają, że go przepędzą,. Nie spodziewałem się nigdy, że przytrafi mi się coś takiego.

Czytaj także:
„Syn nie chciał się wyprowadzić, więc to my opuściliśmy mieszkanie. W końcu zaczęliśmy żyć jak ludzie, nie jak służba”
„Pomagałam mu pozbierać się po rozstaniu. Myślałam, że w końcu się we mnie zakocha, a on… wrócił do byłej”
„Faceci narzekają, kiedy żona poprosi o wyniesienie śmieci. Ja samotnie wychowuję trójkę dzieci, pracuję i ogarniam dom”

Redakcja poleca

REKLAMA