„Mieliśmy tyle planów i marzeń, a w kilka chwil wszystko prysło. Obiecał, że mnie odnajdzie, ale nie mogę wiecznie czekać”

kobieta czeka na męża fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock
„Odmówiłam, bałam się ryzyka. W sieci każdy może się podać, za kogo chce, nic nie wiedziałam o >>Adrianie<<, mógł być niebezpiecznym człowiekiem. Wciąż jednak myślałam o tym, co mi powiedział. Skąd to wiedział? To był sekret mój i Tomka, tylko nasze miejsce na ziemi”.
/ 21.05.2023 10:30
kobieta czeka na męża fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock

Powoli podeszłam do szpitalnego łóżka. Tomka prawie nie było widać zza oplatających go kabli łączących ciało z urządzeniami podtrzymującymi życie. Nie spodziewałam się, że aż tak źle to wygląda. Zakręciło mi się w głowie, usłyszałam swój spazmatyczny oddech. Nigdy nie byłam silna, a teraz musiałam samotnie stawić czoło najgorszemu. Tomek poruszył lekko głową i otworzył oczy.

Może pani porozmawiać z mężem, ale tylko chwilę – powiedziała dyżurna pielęgniarka, zerkając na wyniki saturacji. 

Delikatnie ujęłam jego rękę. Oddał mi uścisk nie spuszczając ze mnie oczu. Wyglądał na nieco  przytomniejszego.

– Kochanie, wszystko będzie dobrze, wyzdrowiejesz – żadne słowa nie oddałyby tego, co czułam. Łzy napłynęły mi do oczu, ale zdołałam się opanować. Muszę być twarda, Tomek mnie potrzebuje, nie pora na płacz.

– Sylwia… – Tomek poruszył ustami, wymawiając moje imię.

Pochyliłam się nad nim, żeby lepiej słyszeć.

– Obiecaj mi… – głos mu się rwał, mówienie kosztowało go wiele wysiłku.

– Teraz powinieneś odpoczywać – przerwałam, ale zobaczyłam w jego oczach zniecierpliwienie.

Chciał mi coś przekazać.

– Poradzisz sobie, musisz. Nauczysz się – nawet w takiej chwili nie myślał o sobie. Martwił się o mnie.

Taki był, wyjątkowy, za to go kochałam.

Powinnam wziąć się w garść, gardziłam sobą za słabość. Tomek potrzebował wszystkich moich sił, a tymczasem to on starał się mnie wspierać. Jak zwykle. Przyzwyczaił mnie do tego, że zawsze miałam w nim oparcie, mogłam sobie pozwolić na bycie delikatną kobietką.

Nie myśl o mnie. Wyjdziesz z tego, zobaczysz – powiedziałam, zrozpaczona, że w takiej chwili nic poza banałem nie przyszło mi do głowy.

Wzrok Tomka lekko zmętniał, jakby mąż odpłynął daleko. Patrzył na coś, czego nie widziałam.

– Kochanie, wracaj, nie zostawiaj mnie – załkałam jak ostatni tchórz.

Kosztowało go to wiele wysiłku, ale skupił wzrok na mojej twarzy. Zawsze się mną opiekował, ja byłam słaba, a on silny. Nie wiedziałam, co pocznę bez niego.

– Zawsze będę przy tobie – obiecał. – Znajdę sposób. Jeszcze nie wiem jak, ale… Coś musi być po tamtej stronie, na pewno. Wrócę, czekaj na mnie. Dam ci znak.

Pół roku później wciąż nie mogłam dojść do siebie

Zamknął oczy, jakby zamierzał zasnąć. Ucieszyłam się. Sen to zdrowie, pokrzepi go i będzie miał więcej siły do walki o życie.

Alarm wszczęło urządzenie monitorujące. Do sali wpadł zespół reanimacyjny, zostałam energicznie wyproszona na korytarz. Przerażona przylgnęłam do szyby, żeby chociaż z daleka być z Tomkiem.

– Nie wolno tu stać – ktoś dotknął mojego ramienia. Pielęgniarka. Wyglądała na służbistkę.

– Proszę… – jęknęłam. – Tam jest mój mąż, reanimują go.

Pielęgniarka zostawiła mnie w spokoju, wyrażając milczącą zgodę na nieregulaminową obecność rodziny chorego pod salą OIOM-u.

Wokół łóżka Tomka ustawiono parawan, odgradzając męża ode mnie. Wiedziałam jednak, że akcja ratownicza trwa nadal, ściskałam palce do bólu, prawie zapomniałam o oddychaniu. Nagle wszystko się uspokoiło, zobaczyłam, że w moim kierunku idzie lekarz.

Panie doktorze, co z moim mężem?! – rzuciłam się do niego.

– Opanowaliśmy sytuację, pan Tomasz jest w śpiączce, ale żyje. Oddycha za niego respirator. Stan jest ciężki, musimy czekać, ale pacjent ma silny organizm, więc proszę nie tracić nadziei.

– Mogę go zobaczyć?

– Nie teraz. Za chwilę będą go konsultować koledzy, będzie pani przeszkadzała.

– Zostanę w szpitalu – usiadłam na twardym krzesełku. – Chcę przy nim być. I tak nie mam dokąd iść.

Nie dam rady być sama.

Lekarz spojrzał ze współczuciem, ale nic nie powiedział.

Wcześnie rano obudziła mnie pielęgniarka. Spałam na krześle, z trudem wyprostowałam zdrętwiałą szyję.

– Doktor chce z panią rozmawiać – powiedziała łagodnie.

Przestraszyłam się. – Co z Tomkiem? – rzuciłam się do szyby, ale parawan nadal tkwił tam gdzie wczoraj.

– Pani Sylwia? – korytarzem nadszedł doktor i usiadł obok mnie.

– Muszę z panią porozmawiać…

Niewiele z tego pamiętam. Żeby żyć dalej, jak to obiecałam Tomkowi, wyparłam tę rozmowę z pamięci. Wiem tylko, że doktor poinformował mnie, że Tomek umarł, chociaż jego serce wciąż bije. Komisja lekarska stwierdziła śmierć pnia mózgu, a czynności życiowe wymusza sztuczne płuco-serce. 

– Jeżeli odłączymy aparat, pani mąż przestanie oddychać, jego serce stanie. Jednak miał przy sobie kartę dawcy. Zarejestrował się i wyraził zgodę na pobranie organów. 

Oczywiście, że o tym wiedziałam. To była jego idea.  Non omnis moriar, nie cały umrę, lubił powtarzać. Nie traktowałam tego poważnie, byliśmy młodzi, nie myśleliśmy o śmierci. Teraz przyszło mi się zmierzyć z realną możliwością pobrania organów od Tomka.

Nie chcę mówić, przez co przeszłam wyrażając na to zgodę

– Tomek tego chciał – wspierałam się myślą, że zrobiłam właściwie, choć nie byłam tego taka pewna.Jego już nie było, zostałam sama i musiałam podejmować trudne decyzje.

Pół roku później wciąż nie mogłam dojść do siebie. Nie chciałam żyć bez Tomka, a on nie wywiązał się z obietnicy. Nie wrócił do mnie, nawet w snach. Wypatrywałam znaku, choćby cienia na firance, chciałam poczuć jego obecność, uchwycić się jej, wiedzieć, że jest razem ze mną.

To były mrzonki. Tomek przeszedł na drugą stronę, a stamtąd nie ma powrotu. Na Ziemi zostało jego serce i inne narządy, trudno mi było o tym myśleć. Gorące, szlachetne serce mojego ukochanego biło w piersi obcego człowieka. Nie mogłam się z tym pogodzić, wyrzucałam sobie, że pozwoliłam na transplantację. W końcu zapragnęłam się dowiedzieć, kto dostał dar życia od mojego męża.

Rozpoczęłam prywatne śledztwo, bo dane dawcy i biorcy są zawsze utajnione. Istnieje jednak internet, a przede wszystkim portale społecznościowe, na których ludzie opowiadają o swoim życiu. Ja również zamieściłam notkę, że szukam osoby, która żyje dzięki Tomkowi. Regularnie ją powtarzałam, publikując zdjęcia roześmianego, pełnego życia męża. Odkryłam, że wspominanie Tomka mi pomaga, więc zaczęłam pisać rodzaj jego biografii, będącej zarazem pożegnaniem. Opowiadałam o jego opiekuńczości, zaradności, i o tym, jaki był uczciwy. Że nawet po śmierci chciał pomagać ludziom, dlatego nosił przy sobie kartę dawcy. Że był dla mnie jedyny na świecie. Że tęsknię za nim bezgranicznie. Że czekam, aż znowu się spotkamy. Dołączyłam zdjęcie z naszego ślubu: dwoje szczęśliwych ludzi stojących na stopniach starego kościoła.

I stał się cud. Ktoś do mnie napisał. Przedtem odbierałam sporo wiadomości od rozmaitych oszołomów, którzy nie potrafią uszanowac bólu, ale ta była inna. Konkretna i dlatego dziwna. Człowiek o nicku „Adrian” chciał wiedzieć, czy pan młody nadepnął na mój wlokący się po ziemi welon. Na zdjęciu zrobionym tuż po ślubie nie widać feralnego stroiku, stoimy przodem do aparatu, a tiul spływa mi po plecach. Uparłam się, żeby był długi, i rzeczywiście Tomek o mało nie pozbawił mnie wianka przed ołtarzem. Rodzina robiła sobie z tego wydarzenia niewybredne żarty. 

– Musisz się ze mną spotkać, to bardzo ważne!

Byłam ciekawa, kim jest „Adrian”. Musiał być na naszym ślubie lub dowiedział się od kogoś o tym wydarzeniu. Odpisałam mu dyplomatycznie, nie wchodząc w szczegoły.

Następna wiadomość była jeszcze dziwniejsza. „Adrian” pytał, czy kojarzę stare, rozłożyste drzewo. Chciał wiedzieć, gdzie ono rośnie i co dla mnie znaczy.

Skąd „Adrian”  o tym wiedział? Stuletni platan odkryliśmy z Tomkiem przypadkiem, podczas spływu kajakowego. Stał się dla nas ważny, ochrzciliśmy go Gerwazym i zaczęliśmy traktować osobiście. Pod jego konarami było nasze magiczne miejsce, zostało mi wiele bardzo prywatnych wspomnień związanych z tym drzewem.

Spytałam „Adriana”, po co mu ta informacja.

Odpowiedź długo nie nadchodziła. Już myślałam, że jednak miałam do czynienia z wariatem, gdy zobaczyłam nową wiadomość.

– Nie przeraź się, sam nie wiem, co o tym myśleć – pisał „Adrian”. – Drzewo i welon to urywki wspomnień, które nawiedzają mnie od czasu operacji. Jest tego więcej. Najpierw myślałem, że oszalałem, bałem się komukolwiek o tym powiedzieć, dość już się nachorowałem, teraz chciałbym normalnie żyć. Ale nie mogę, nie zaznam spokoju, dopóki się nie dowiem, co się ze mną dzieje. Czy mogłabyś się ze mną spotkać?

Odmówiłam, bałam się ryzyka. W sieci każdy może się podać za kogo chce, nic nie wiedziałam o „Adrianie”, mógł być niebezpiecznym człowiekiem. Wciąż jednak myślalam o platanie Gerwazym.

Skąd o nim wiedział? To był sekret mój i Tomka, tylko nasze miejsce na ziemi.

– Jestem prawie pewny, że przeszczepiono mi serce twojego męża – brzmiał sensacyjny początek następnej wiadomości od „Adriana”. – Daty się zgadzają, a lekarze powiedzieli, że dawcą był młodym meżczyzną. Tylko tyle wiem. Od pewnego czasu dręczą mnie obrazy miejsc, w których nigdy nie byłem, ludzi, których nie znam. Welon, drzewo… I ty. Jak tylko zobaczyłem twoje zdjęcie, od razu wiedziałem, że to ciebie mam odnaleźć. Czuję, że to ważne.

W końcu dostałam obiecany znak, ale wcale się nie ucieszyłam. Byłam przerażona. Postanowiłam skontaktować się z doktorem, który zajmował się Tomkiem.

Proszę nie spotykać się z tym człowiekiem – poradził mi lekarz. – Nawet jeśli otrzymał serce pani męża, oznacza to wyłącznie kłopoty. To dziwna relacja, w której każda ze stron oczekuje czego innego.

Pani będzie doszukiwała się w nim cech męża, a on chciałby, żeby odkryta prawda pomogła mu zaakceptować cząstkę obcego człowieka we własnym ciele. „Adrian” chce być sobą, nie Tomaszem. Euforia związana z odnalezieniem żywego, bijącego serca męża szybko minie, zobaczy pani. Będzie pani rozczarowana. „Adrian” to obcy człowiek, on też jest w trudnej sytuacji. Raczej nie pomożecie sobie nawzajem, kontakty staną się uciążliwe, będzie pani jeszcze trudniej niż teraz.

– On mówi, że poznał mnie na zdjęciu. Czuł, że powinien mnie szukać – upierałam się przy swoim. – Tomek umierając obiecał, że znajdzie sposób, aby być przy mnie. Czy to nie zastanawiający zbieg okoliczności?

– Nie mnie o tym sądzić – rozłożył ręce doktor. – Ale uważam, że niepotrzebnie robi sobie pani nadzieję. Słyszałem opowieści o tym, że pacjenci wraz z organem dawcy przejmują nagromadzone w nim informacje, przeżycia, wrażenia a nawet energię życiową. To legenda, proszę mi wierzyć. Nic takiego nie istnieje, nauka tego nie potwierdza.

Nie przekonał mnie. Co miały badania naukowe do miłości? To, co łączyło Tomka i mnie nie mogło tak po prostu umrzeć. Mój mąż zawsze dotrzymywał słowa, jeśli obiecał, że znajdzie sposób, żeby do mnie wrócić, to tak będzie. Muszę tylko być czujna. Nie mogłam zlekceważyć wiadomości od  „Adriana”, bo to tak, jakbym nie słuchała, co Tomek woła do mnie z oddali.

Tomkowi udało się spełnić daną mi obietnicę

Nadal obawiałam się spotkania w cztery oczy, ale wysłałam mu wiadomość, a w niej numer telefonu, nic więcej. Czekałam na kolejny znak.

Zadzwonił od razu.

Naprawdę miał na imię Adrian, operowano go tego dnia, kiedy wyraziłam zgodę na pobranie organów.

Nosił w piersi serce Tomka, nie miałam wątpliwości.

Serce twojego męża uratowało mi życie, żadne podziękowania nie wyrażą tego, co czuję – Adrian był wyraźnie zdenerwowany. – Ale jest coś jeszcze. Wszystko, o czym pisałem, to prawda. Mam wrażenie, że on jest we mnie, i czasem dopomina się o uwagę. Byłaś, a właściwie jesteś dla niego bardzo ważna. O niczym innym nie mogę myśleć, tylko o tobie. Chciałbym cię chronić, wiedzieć że jesteś szczęśliwa, bezpieczna, że nauczyłaś się radzić sobie z życiem. Nie wiem, czy są to moje pragnienia, czy jego, ale odczuwam je wyjątkowo silnie.

– Jak mogę ci pomóc? – szepnęłam. Byłam wstrząśnięta. Ten człowiek nosił w sobie nie tylko wspomnienia Tomka, ale i część jego osobowości.

– To ja mam ci pomagać, tak czuję. Chciałbym się z tobą spotkać…

Oboje tego chcieliśmy. Nie myślałam o przestrogach, które padły z ust doktora, biegłam na spotkanie z Tomkiem, który wrócił do mnie, tak jak obiecał.

Na ławce siedział nieznany meżczyzna. Poczułam rozczarowanie, które szybko zdławiłam. A kogo się spodziewałam?

Podeszłam do niego powoli. Podniósł głowę, w jego oczach dostrzegłam błysk, który świadczył, że mnie rozpoznał.

Sylwia, nareszcie cię widzę… – objął mnie mocno i bez wahania.

Zesztywniałam, lecz nie próbowałam się wyrywać. Nie był moim mężem, ale coś mnie do niego przyciągało. Przytulona do jego piersi słyszałam równe, znajome uderzenia, które jeszcze do niedawna oznaczały wielką miłość i poczucie bezpieczeństwa. Były takie same, odnalazłam je.

– Wróciłeś do mnie, Tomku. Dziękuję – pomyślałam.

Przecież obiecałem, że znajdę na to sposób – Adrian spojrzał na mnie pełnymi miłości oczami

Tomka. Już nie miałam wątpliwości, to był on. Udało mu się spełnić daną mi obietnicę.

Czytaj także:
„Myślałem, że mamy szansę na wspólną przyszłość, ale ona wykorzystała mnie, by odegrać się na swoim chłopaku”
„Nakryłam męża w łóżku z nianią naszych córek. Zostawił mnie z dziećmi, bo nie byłam dla niego prawdziwą kobietą”
„Syn narzeka, że go kontroluję. Mam do tego prawo, bo całe życie od ust sobie odejmowałam, by jemu nic nie zabrakło”
„Związałem się z alkoholiczką. Co tydzień obiecywała mi, że przestanie pić. Ja wciąż wierzę, że się zmieni”

Redakcja poleca

REKLAMA