„Mieliśmy dość gadatliwej sąsiadki, która nam się narzucała. Do czasu, aż uratowała życie Staszka”

Starsza kobieta na działce fot. Adobe Stock, Halfpoint
Gdy mąż dostał ataku, straciłam głowę. Na szczęście nie byłam sama.
/ 21.06.2021 09:51
Starsza kobieta na działce fot. Adobe Stock, Halfpoint

Od kilku lat planowaliśmy z mężem zakup małej działki. Pomysł nabrał realnych kształtów, gdy przeszliśmy na emeryturę. No dobrze, przyznam się, to było przede wszystkim moje marzenie. Dzieciństwo spędzone w domu z ogrodem sprawiło, że całe życie tęskniłam za choćby najmniejszym kawałkiem własnej ziemi. Los rzucił mnie jednak do miasta, gdzie wyszłam za mąż, potem jedno za drugim rodziły się dzieci.

Marzyliśmy o działce, ale nie o sąsiadce...

Obecnie dwaj nasi synowie mieszkają w innych miejscowościach, tam założyli rodziny. Nie widujemy ich tak często, jakbyśmy chcieli. Do niedawna towarzystwa dotrzymywała nam najmłodsza córka Karolina, ale w zeszłym roku zaczęła studia w odległym Wrocławiu. Zostaliśmy sami i chwilami ta pustka w domu stawała się dotkliwa. Dlatego gdy znaleźliśmy ogłoszenie o sprzedaży ogródka działkowego, od razu zadzwoniliśmy pod podany numer.

Działka okazała się piękna, zadbana, miała wszystko, czego trzeba: solidne ogrodzenie, drewniany domek, wodę, prąd. Właścicielka – miła starsza pani – podbiła moje serce opowieścią o swoim zamiłowaniu do uprawy róż. Ja też marzyłam o działce całej w kwiatach! Udało nam się dopełnić formalności nadspodziewanie szybko. Mój jak zwykle szukający dziury w całym mąż zastanawiał się, dlaczego cena była tak korzystna, ale ja z zapałem zabrałam się do urządzania swojego nowego królestwa.

Oczyma wyobraźni widziałam, jak spędzamy z mężem na działce czas, doglądając kwiatów albo pijąc herbatkę. Cisza, spokój, zieleń... Robiliśmy właśnie obchód po naszym nowym kawałku ziemi i zastanawialiśmy się, czym zająć się w pierwszej kolejności, kiedy nagle usłyszeliśmy donośne:
Witam nowych sąsiadów! – zza ogrodzenia machała do nas starsza pani z burzą siwych loków, uśmiechając się od ucha do ucha.

Podeszliśmy, aby się przywitać i… nie ruszyliśmy się spod ogrodzenia przez bitą godzinę. Pani Helena, nasza sąsiadka, okazała się bowiem bardzo gadatliwa. Uprzejmie kiwaliśmy głowami, bo trudno było się wtrącić. Byliśmy tu nowi, chcieliśmy nawiązać przyjazne stosunki z sąsiadami. Przez kolejne dni pogoda nam sprzyjała, zaplanowaliśmy więc szereg prac na działce. Niewiele zdążyliśmy zrobić, gdy ujrzeliśmy panią Helenę. Stała w naszej bramie z jakimś zawiniątkiem.

– Pomyślałam, że na dobry początek trzeba wspólnie napić się herbatki – uśmiechnęła się szeroko. – Taka herbatka powitalna, co państwo o tym sądzą?
– Przepraszam, ale dziś postanowiliśmy trochę popracować – zaczęłam przestraszona koniecznością znoszenia jej towarzystwa przez najbliższą godzinę, a kto wie czy nie dłużej. Staszek nic nie powiedział, tylko ciężko westchnął.
– Robota nie zając... – stwierdziła wesoło pani Helena. – Upiekłam specjalnie na tę okazję sernik – triumfalnie podniosła do góry podłużną tackę.
– To może ja wstawię wodę – mąż, wielki amator sernika dostrzegł nagle dobre strony tej niezręcznej sytuacji.

Nie patrząc mi w oczy ruszył w stronę działkowego domku, gdzie mieliśmy elektryczny czajnik, jakieś kubki oraz herbatę w torebkach. Pani Helena posłała mu rozpromienione spojrzenie.
– Właśnie chciałam o to pana poprosić…

Nie muszę chyba dodawać, że całą robotę zaplanowaną na to popołudnie diabli wzięli. Siedziałam jak na szpilkach, skubiąc ciasto i niewiele się odzywając. Zresztą nie było trzeba – pani Helena trajkotała za nas troje. Mąż natomiast popadł w zamyślenie, delektując się już chyba trzecim kawałkiem sernika. Trzeba przyznać, że talent kulinarny to nasza sąsiadka niewątpliwie posiada, sernik był przepyszny. Ceną za jego spróbowanie było jednak dwugodzinne wysłuchiwanie jej monologu.

Czego to my się nie dowiedzieliśmy… Obecnie jest wdową, syn skończył medycynę, z czego jest bardzo dumna, pracowała przez czterdzieści lat jako nauczycielka, a na emeryturze ma sporo czasu i poświęca go działce, co daje jej olbrzymią satysfakcję. Udało mi się wtrącić, że moją pasją też jest uprawa działki i… chciałabym wreszcie się nią zająć, na co pani Helena zawołała z zapałem: – To znaczy, że mamy wspólne zainteresowania, pani Krysiu. Na pewno się zaprzyjaźnimy!

Nie było sposobu na powstrzymanie jej gadulstwa, egzaltacji i wylewności. Po kolejnej godzinie spędzonej w podobny sposób wstałam i odezwałam się:
– Dziękujemy bardzo za wspaniały poczęstunek, ale musimy się zbierać. Nasza córka ma przyjechać dziś wieczorem.
– Karolinka? Przecież wybierała się do domu dopiero jutro? – zdziwił się mój prostolinijny mąż.
– Tak, ale dzwoniła rano, że odwołali jakieś zajęcia na uczelni i będzie już dziś – skłamałam gładko. Jechaliśmy samochodem w milczeniu. Wreszcie odezwałam się pierwsza:
– Chyba już wiem, dlaczego działka kosztowała tak tanio…

Gdyby nie ona, nie wiem, co by się stało

Jakoś nie śpieszyło mi się do naszego zielonego raju następnego dnia. Zresztą niebawem miała zjawić się Karolina – najmłodsza córka i chciałam przygotować trochę pyszności. Miałam wrażenie, że, studiując i dorywczo pracując, nie ma czasu na jedzenie. Nasze zaradne dziecko żyło w biegu, więc w domu chciałam ją trochę porozpieszczać. Karolina w prezencie przywiozła nam książki o hodowli róż, w których z miejsca zagłębił się Stanisław. Zaraz też zaczęła wypytywać o działkę.

– I co, macie już swój różany ogród? Cieszę się strasznie, że tak szybko coś znaleźliście! Ale dlaczego masz taką minę, mamo?
Kiedy opowiedziałam córce, co jest przyczyną tego nastroju, od razu znalazła na to radę:
– Bo trzeba być asertywnym, mamo! Powiedz po prostu tej sąsiadce: nie mogę rozmawiać, teraz mam coś do zrobienia. Jeśli nie pomoże, to jeszcze raz. Stanowczo, zdecydowanie bez rozdrażnienia w głosie. I kolejny raz. To się nazywa metoda zdartej płyty – wymądrzała się moja przebojowa córeczka.
– Karolciu, widzisz, ciebie uczą na tych studiach asertywności…
– Na studiach nie uczą, sama zapisałam się na odpowiedni kurs – pochwaliła się Karolina
– A mnie uczono szacunku dla starszych. A pani Helena jest sporo starsza ode mnie, ona się nie pozna na tej całej asertywności, tylko pomyśli, że jestem źle wychowana…
– Jeśli chcecie się męczyć, wasza sprawa… A tato czemu nic nie mówi? Jemu nowa sąsiadka nie przeszkadza?
– Tatę przekupiła sernikiem. Wczoraj wręcz sam ją zaprosił do towarzystwa.
– Serniczek był prima sort! – zdecydowanie stwierdził Stanisław znad książki o różach.
– Serniczek – rozmarzyła się Karolina, która po ojcu odziedziczyła upodobanie do łakoci. – Czekaj, to może ona nie jest taka zła… Może znowu przyniesie jakieś słodkości? Kiedy jedziecie na działkę? Zabiorę się z wami.
– Pojedziemy jutro. A tak w ogóle, to upiekłam dla ciebie szarlotkę – oświadczyłam lekko urażona.

Na sąsiadującej z naszą działce nie widać było jednak tym razem pani Heleny. Karolina przespacerowała się wzdłuż i wszerz, pochwaliła nasz wybór i pomogła nam dokończyć porządki w domku. Praca szła nam szybko i sprawnie.

W ciągu następnych dni z obawą przyjeżdżałam na działkę. Najpierw rozglądałam się uważnie i nasłuchiwałam, czy za chwilę nie rozlegnie się obok radosny głos pani Heleny. Różnie z tym bywało. Co prawda pani Helena widząc, że jesteśmy zajęci jakąś pracą dawała nam przeważnie spokój, w końcu od czasu do czasu musiała poświęcić trochę uwagi własnej działce. Ale ledwo siadaliśmy, aby odpocząć, wyrastała jak spod ziemi.

– Też postanowiłam troszeczkę odetchnąć – mawiała wtedy zwykle. – Człowiek nie może tylko pracować. Trochę przyjemności mu się należy. Posiedzieć, pogadać, zjeść coś pysznego… „Pomilczeć, nacieszyć się ciszą’’ – dopowiadałam w myślach ze złością. Uprzejmie rozmawialiśmy z sąsiadką, która z czasem zaczęła nas nawet dopuszczać do głosu. Zastanawiałam się jednak, jak uwolnić się od jej męczącej obecności.

Wkrótce naszą uwagę na pewien czas zaprzątnęły inne sprawy. Zdecydowaliśmy się na remont mieszkania. Oznaczało to między innymi niekończące się dyskusje z mężem, który próbował zabierać się za wszystko sam, podczas gdy ja byłam zwolenniczką zatrudnienia fachowców. Doszliśmy wreszcie do kompromisu. Z efektów byliśmy zadowoleni. Po wszystkim należał nam się odpoczynek. Wybraliśmy się na działkę. Było ciepło, przyjemnie, nie zauważyliśmy też nigdzie pani Heleny. Wyciągnęliśmy się więc na fotelach i relaksowaliśmy.

– Człowiek się starzeje – odezwał się ponuro Stanisław. – Trochę pracy przy remoncie i już trudno mu dojść do siebie.
– Odpoczywaj, a ja przyniosę herbatki – zaproponowałam. Ledwo wstałam, a Staszek przycisnął nagle obie dłonie do klatki piersiowej.
– Co się dzieje? – przeraziłam się.
– Nic takiego..., zaraz na pewno przejdzie – wymamrotał mąż.
– To może być serce! Trzeba wezwać pogotowie. Gdzie jest twoja komórka? – miotałam się. Mąż pokazał palcem marynarkę. Dygoczącymi rękami wyciągałam telefon z kieszeni. Boże, nie da się odblokować! Szarpałam się z aparatem, gdy usłyszałam obok stanowczy głos:
– Proszę mi to dać! – obok stała pani Helena.

Oddałam komórkę i patrzyłam, jak spokojnie wybiera numer pogotowia, sprawnie opisuje sytuację i podaje adres. Następnie poluzowała ubranie przy szyi Stanisława i zaczęła uspokajać nas oboje. Aż do momentu przyjazdu karetki. W szpitalu na wiadomość, że u męża stwierdzono zawał, rozpłakałam się na nowo. Płakałam przy łóżku Stanisława tak rozpaczliwie, że pani Helena wyciągnęła mnie na korytarz.

– Proszę nie płakać, pani Krysiu – głaskała mnie po ramieniu. – Mąż nie powinien widzieć pani w takim stanie. Po zawale też można żyć. Tylko oszczędniej. Wszystko się ułoży – powtarzała kojącym tonem.
– Mój syn pracuje w tym szpitalu. Wspominałam, że jest lekarzem? „Jakieś piętnaście razy” – pomyślałam, uśmiechając się przez łzy. Skinęłam głową. – Poproszę go, to zadba, żeby panu Staszkowi niczego nie brakowało. Wytłumaczę, że jesteście moimi przyjaciółmi – nagle popatrzyła smutno. – Tak, tak, przyjaciółmi… Mało kto ma cierpliwość do starej kobiety, potrafi tak wysłuchać, poświęcić czas. Nawet rodzina ma swoje sprawy. A mnie tak ciągnie do ludzi… Pewnie jestem męcząca. Człowiek na starość zawadza innym. Niepotrzebny, tylko czekać na śmierć…
– Ależ co pani mówi, pani Heleno – zaprotestowałam. – Nie wiem, jak poradziłabym sobie dzisiaj, gdyby nie pani! Wolę nie myśleć, co mogłoby się stać… Wzięłam panią Helenę za rękę, a ona uśmiechnęła się do mnie przez łzy. 

Czytaj także:
„Mój mąż uparł się, że pies nie będzie spał w łóżku. Nie przez bakterie, ubzdurał sobie, że musi zachować hierarchię”
„Moja siostrzenica jest dorosłą babą, a ciągle żeruje na swoich rodzicach. Bo »ma wygórowane ambicje«!”
„Pomagam wszystkim kobietom, które nie mogą liczyć na swoich mężów. Swój biznes nazwałem… mąż do wynajęcia”

 

Redakcja poleca

REKLAMA