Wspaniale jest osiągnąć coś w życiu. Ukończyć studia, założyć rodzinę, zrobić karierę, zbić majątek. Mnie się to nie udało. Jestem nieudacznikiem. Tylko… czy aby na pewno?
Co miałem im powiedzieć?
Bardzo bałem się tego wiosennego zjazdu absolwentów. Pierwszy raz od 30 lat miałem zobaczyć moich kolegów i koleżanki z liceum, a także dawnych nauczycieli. Sporadycznie utrzymuję z niektórymi kontakt telefoniczny, więc mniej więcej orientuję się, co słychać. Byliśmy klasą prymusów i kujonów. Każdy uczeń dostał się po liceum na studia, a potem kontynuował naukę, pisząc doktorat, lub robił natychmiastową karierę w swojej branży. Każdy, tylko nie ja.
Chyba zawsze trochę odstawałem od pozostałych. Oni mieli piątki, ja czwórki, a czasem nawet jakaś trója się trafiła. Oni wygrywali olimpiady naukowe, ja musiałem korzystać z korepetycji. Nasza matematyczka, a zarazem wychowawczyni, nazywana przez nas po cichu Wampirzycą (z powodu krzywych zębów i wysysania z nas energii życiowej), często dawała mi do zrozumienia, że byłaby szczęśliwa, gdybym przeniósł się do innej klasy i nie zaniżał poziomu.
Myśl o tym, że znów ją zobaczę, przyprawiała mnie o dreszcze. Ale najgorsze było to, że nie miałem się czym pochwalić. Wiedziałem, że na takich spotkaniach trzeba coś o sobie powiedzieć, o swoich życiowych osiągnięciach, tych prywatnych i tych zawodowych. A ja przecież nie miałem żadnych. Wymarzone studia przeszły mi koło nosa. Po prostu się nie dostałem i nie próbowałem zdawać ponownie rok później. Chyba podświadomie czułem, że kolejnej porażki bym nie zniósł.
Wzięli mnie więc do wojska i ten czas mogę określić jednym słowem: koszmar. Nie chcę przywoływać tamtych wspomnień… Tym bardziej że nie ma co się nad sobą użalać. Nie byłem sam. Każdy, kto był za głupi, by studiować, lub mu się nie chciało, musiał przez to przejść. Po powrocie do cywila zacząłem pracować w sklepie mojego ojca. Codziennie patrzyłem na jego smutną twarz i zmarszczone czoło. Wiedziałem, że nie o takiej przyszłości dla mnie marzył. Chciał, żebym dokonał w życiu czegoś ważnego. A ja miałem w perspektywie sprzedawanie pomidorów i ogórków do końca życia, tak jak on.
Żebym chociaż mógł się pochwalić żoną i dziećmi! Jednak nawet na tym polu los ze mnie zadrwił. Jestem starym kawalerem do wzięcia, czy też – jak to się teraz mówi – singlem. Starym singlem. Starym i nikomu niepotrzebnym...
Nie chciałem się z nimi widzieć
Kiedy Krysia zadzwoniła do mnie z nowiną o klasowym zjeździe i że wszyscy obiecali się pojawić, poczułem, jak zasycha mi w gardle.
– Wiesz, Krysiu… – zacząłem niepewnie. – To wspaniale, że wreszcie będzie można się spotkać, po tylu latach, ale…
– Stefan! – krzyknęła. – Ty sobie nawet nie wyobrażasz, jak ja się cieszę!
– Tak, tak… – bąknąłem cokolwiek, gorączkowo myśląc, jak mam się wymigać.
– Zbyszek już obiecał, że przygotuje pokaz slajdów z naszych szczenięcych lat, Marta i Baśka upieką ciasta. Pomyślałam, że może mógłbyś zorganizować jakąś skrzynkę owoców?
– Oczywiście, Krysiu – zgodziłem się. – Obiecuję, że przyślę wam najlepsze owoce, jakie mamy w sklepie.
– Po co przysyłać? – zdziwiła się. – Po prostu zapakuj je do samochodu, jak będziesz jechał na zjazd, i przywieź ze sobą!
– Tylko wiesz, ja chyba nie będę mógł przyjechać… – wykrztusiłem wreszcie.
– Stefan! – wrzasnęła w słuchawkę.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nawalisz w momencie, jak wszyscy potwierdzili swoją obecność?! Nie rób mi tego!
– Kiedy ja… naprawdę nie mogę... – jąkałem się, czując się bardzo niezręcznie.
Wiedziałem, że z Krystyną tak łatwo mi nie pójdzie. Trzydzieści lat temu nie umiałem jej się przeciwstawić, podobnie jak reszta klasy, a teraz ona miała w sobie jeszcze więcej przebojowości niż dawniej. Była jak taran, który pokona każdy opór. I rzeczywiście po pięciu minutach rozmowy wymusiła na mnie obietnicę, że na pewno przyjadę na ten nieszczęsny zjazd.
Skoro obiecałem, nie było już odwrotu. Dwa tygodnie później z ciężkim sercem zapakowałem do sklepowej furgonetki kilka skrzynek owoców i ruszyłem na klasowe spotkanie, układając na głos przemowę. W końcu coś będę musiał powiedzieć…
– Jak wiecie, po maturze postanowiłem zaangażować się w rodzinny biznes, który z czasem miałem przejąć… Przedsiębiorstwo ojca rozwija się doskonale… Nasze owoce… eee… Nie, to bez sensu!
W końcu stwierdziłem, że co ma być, to będzie. Może uda mi się nic mówić. Przecież i tak wszyscy o wszystkich dużo wiedzą dzięki internetowym portalom społecznościowym i kilku koleżankom uwielbiającym plotki...
Mimo to im bardziej zbliżałem się do mojej dawnej szkoły, tym bardziej czułem się nieswojo. Nikt nie lubi czuć się nieudacznikiem... Być tym najgorszym.
Na widok kolegów stojących przed szkolnym budynkiem, zrobiło mi się nieco cieplej na sercu i powróciły wspomnienia wspólnych szaleństw. Jednak kiedy już wszyscy się zebrali i zaczęliśmy wchodzić na górę, przypomniały mi się również złe chwile. Zobaczywszy naszą wychowawczynię, która z wiekiem wcale nie złagodniała, poczułem autentyczny strach. Wampirzyca otworzyła kluczem drzwi naszej klasy i wpuściła nas do środka. Wydawało mi się, kiedy ją mijałem, że patrzy na mnie z niesmakiem. Może byłem nie dość elegancko ubrany? Faktycznie koledzy mieli na sobie najlepsze garnitury, ale przecież nie byłem jedynym, który przyszedł w swetrze.
No i się zaczęło!
Kiedy zajęliśmy miejsca, Wampirzyca zabrała głos. I wtedy się zaczęło.
– Cieszę się, że wreszcie zdecydowaliście się zorganizować to spotkanie – powiedziała. – Niewiele mi już życia zostało i ktoś mógłby pomyśleć, że specjalnie je odwlekacie, czekając, aż wreszcie umrę…
Po sali przeszedł cichy szmer protestu. Bardzo cichy. Wampirzyca, najwyraźniej rozczarowana, że nie protestujemy bardziej gwałtownie, ciągnęła dalej swoim skrzeczącym głosem:
– Wiem o was wszystko – oznajmiła, a zabrzmiało to jak groźba. – Choć większość z was o mnie zapomniała, to jednak znalazły się osoby, które odwiedzały mnie, zdając mi relację z waszych osiągnięć...
Mówiąc to, rzuciła ciepłe spojrzenie w stronę ławki swoich dwóch pupilek, Marylki i Ewy. Dziewczyny odpowiedziały jej słodkim uśmiechem, a reszta klasy wymieniła znaczące spojrzenia. Tymczasem Wampirzyca kontynuowała swoją powitalną przemowę:
– Niektórzy z was dorobili się pokaźnych majątków. Inni założyli wspaniałe wielodzietne rodziny. Jeszcze inni zdobyli międzynarodową sławę lub mogą poszczycić się naukowymi osiągnięciami. Jestem z was naprawdę dumna
– skrzeczała, a ja tylko czekałem na jakiś cios. – Co prawda są wśród was i tacy, którzy nie osiągnęli zupełnie nic, ale wiadomo, że w każdym stadzie musi się znaleźć jakaś czarna owca...
Po tych słowach spojrzała na mnie wymownie, a w sali zapadła krępująca cisza. Spuściłem głowę i pomyślałem, że sam sobie jestem winny. Mogłem przecież nie przyjeżdżać na to spotkanie. Najgorsze jednak wciąż było przede mną. Tak jak się spodziewałem, na prośbę Wampirzycy każdy miał wstać i przed całą klasą powiedzieć kilka słów o sobie.
Upokorzenie miałem jak w banku. Bo nie dość, że będę musiał otwarcie przyznać, jaki jestem beznadziejny, to zapewne nasza kochana wychowawczyni nie omieszka odpowiednio tego skomentować! Czułem, że jeśli nie zdarzy się cud, to po prostu zerwę się z ławki i ucieknę.
Pierwsza wstała Krysia
– Chciałam powiedzieć o czymś, o czym nigdy nikomu z was nie opowiadałam – zaczęła. – Pamiętacie, że miałam zawsze najlepszą średnią i zamierzałam zdawać na medycynę. Pół roku przed maturą straciłam w wypadku ukochaną siostrę. Załamałam się. Nie byłam w stanie wziąć książki do ręki, nie mówiąc już o tym, by chodzić do szkoły. Dostałam zwolnienie od psychiatry...
„Kurczę, co jest? Przecież miała opowiadać o swoich życiowych osiągnięciach” – pomyślałem nieco zbity z tropu. Krysia tymczasem mówiła dalej:
– Nikt mi wtedy nie pomógł. Wiem, że ludzie boją się kontaktu z kimś w żałobie. Nie mam żalu. Na szczęście znalazła się jedna osoba, która – choć nigdy nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi – codziennie przychodziła po lekcjach do mnie do domu. Przynosiła mi zeszyty, żebym nie miała zaległości. Czytała mi na głos. Po prostu była ze mną. Gdyby nie ta osoba, nie zdałabym matury, nie poszłabym na studia i nie została lekarką, która codziennie wykonuje operacje ratujące ludzkie życie. Dziękuję ci, Stefan.
Nagle zostałem bohaterem
Kiedy tylko zorientowałem się, do czego Krysia zmierza w swojej wypowiedzi, zaczerwieniłem się po same uszy. Zapomniałem już o tamtym czasie. I myślałem, że ona też zapomniała, bo nigdy do tego tematu nie wracaliśmy w naszych rzadkich rozmowach telefonicznych. Rzuciłem okiem na Wampirzycę. Jej twarz nie zmieniła wyrazu, lecz tak jakby pobladła. A może mi się wydawało?
Następnie przemówił Wojtek.
– Wielu z was często mówi, że zazdrości mi rodziny, pięknej i mądrej żony, piątki zdrowych dzieci i dużego domu.
„No tak – przebiegło mi przez głowę. – Niewątpliwie miał rację. Poszczęściło mu się w życiu prywatnym...”.
– Chcę wam powiedzieć – ciągnął Wojtek – że dziesięć lat temu wpadłem
w tarapaty. Zawsze lubiłem hazard. Wtedy w ciągu jednej nocy przegrałem wszystko, co miałem: dom i oszczędności całego życia. Żona odeszła i zabrała dzieci. Wtedy zadzwonił telefon. To był Stefan, który jakimś cudem dowiedział się o całej tej sytuacji i zaproponował, że weźmie kredyt pod zastaw sklepu swojego ojca i swojego mieszkania. Pomógł mi spłacić długi i wyjść z hazardowego nałogu. Odzyskałem dom i rodzinę. Stefan, chłopie, uratowałeś mnie wtedy…
Przez chwilę w sali można było usłyszeć tylko brzęczenie muchy i pociąganie nosem. Nie miałem odwagi podnieść głowy, bo czułem się okropnie zmieszany. Następną osobą, która zdecydowała się zabrać głos, była Jola. Wstała z krzesła i długo milczała, starając się zapanować nad wzruszeniem. W końcu zaczęła:
– Zawsze marzyłam o tym, by malować, sztuka była moją pasją. Wszyscy mi jednak odradzali zdawanie na Akademię Sztuk Pięknych. Rodzice chcieli, żebym studiowała bardziej życiowy kierunek, a ja nie śmiałam się im sprzeciwić. W połowie studiów postanowiłam jednak rzucić wszystko i poświęcić się sztuce. Rodzina powiedziała, że wobec tego muszę radzić sobie sama.
Jolka na chwilę przerwała, bo wspomnienia były dla niej trudne.
– Wyprowadziłam się z domu i wynajęłam pokoik na poddaszu. Całymi dniami malowałam i próbowałam sprzedawać swoje prace w małej galerii, jedynej, jaka zgodziła się je wystawiać. Było ciężko. Ale w końcu obrazy zaczęły się sprzedawać. Moje prace dostrzegli zagraniczni kolekcjonerzy i zaproponowano mi wystawienie obrazów za granicą.
Zawsze wiedziałem, że Jolka zostanie znaną artystką. Już w liceum tworzyła przecież małe dzieła sztuki. Zasługiwała na to, co ją spotkało – międzynarodową sławę i duże pieniądze.
– Jakiś czas temu przypadkiem spotkałam Stefana i wprosiłam się na herbatę do niego do domu. – powiedziała Jolka, wyrywając mnie z zamyślenia. – Na ścianach zobaczyłam kilka swoich obrazów, które kiedyś w galerii kupował ktoś, kto chciał pozostać anonimowy. To było w pierwszych miesiącach i sprzedaż obrazów szła bardzo źle. Zaczynałam już myśleć o porzuceniu malarstwa. Nie wiem, jak Stefan dowiedział się o moich kłopotach, ale…
Głos Joli załamał się. Nagle ktoś gwałtownie odsunął krzesło i wstał. Ciągle siedząc z pochyloną głową, kątem oka zauważyłem, że pochodzi do mnie Wampirzyca. Położyła mi swoją chudą, kościstą dłoń na ramieniu i powiedziała cicho:
– Teraz wy mnie czegoś nauczyliście...
Czytaj także:
„Mąż zrobił ze mnie kurę domową i opiekunkę do dzieci. Nie chciałam tego robić, ale zmusił mnie, bym rzuciła pracę”
„Zakochałam się w ojcu koleżanki syna, a ten nakrył nas w garażu. Były mąż chce mi go odebrać, a syn nie chce mnie znać”
„Ojciec uknuł podstęp, żebym poznała swoją macochę. Ten człowiek nawet po śmierci nie przestał mnie zaskakiwać”