Od dziecka miałam pod górkę. W domu się nie przelewało. Mama, odkąd pamiętam, chorowała na płuca, więc to ja musiałam zajmować się domem. Ale kiedy się wyprowadziłam, by założyć własną rodzinę, byłam pełna nadziei na lepsze jutro…
Chciałam mieć szczęśliwy i zgodny dom, ale chyba za bardzo się do wszystkiego spieszyłam, bo nie zauważyłam, że mój mąż, zamiast go ze mną tworzyć, uganiał się za spódniczkami. W końcu zakochał się w dziewczynie, którą poznał na dyskotece i postanowił ode mnie odejść!
Kiedy mi powiedział, poczułam się, jakby dał mi w twarz
Nasze małżeństwo nie było zbyt udane, ale uważałam je za początek wspólnej drogi. Byłam przekonana, że jakoś się jeszcze dogadamy. On nie chciał nawet o tym słyszeć. Pewnie jakoś bym sobie poradziła, ale byłam w ósmym miesiącu ciąży i nie miałam pracy.
Płakałam w poduszkę z bezsilności, zastanawiając, co będzie ze mną i z dzieckiem, ale nawet wtedy nie przyszło mi do głowy, żeby kogokolwiek prosić o pomoc. Może taka już moja natura, a może po prostu nigdy nie miałam nikogo, na kogo mogłabym liczyć i nauczyłam się radzić sama ze wszystkimi problemami.
Minęło kilka tygodni. W końcu uznałam, że nie mam innego wyjścia, jak wziąć się za bary z życiem i pazurami wydrzeć każdy kolejny dzień. Kiedy urodziła się Ania, zrozumiałam, że to ona będzie sensem mojego życia. Dla niej chciałam zmienić wszystko na lepsze i wierzyłam, że teraz już nic nie będzie w stanie mnie powstrzymać. Cieszyłam się, że jest cała i zdrowa, ale ponad wszystko byłam szczęśliwa, że to dziewczynka!
Byłam przekonana, że będziemy przyjaciółkami od serca i teraz już wszystko się ułoży. Niestety, jak to w życiu zwykle więcej było zakrętów niż prostych. Tak też było i z nami. Najpierw wstawanie po nocach, kolki, ząbkowanie. Później jeszcze gorzej. Z trudem przeżyłam kryzysy, gdy nie chciała chodzić do przedszkola, a ja, nie mając innego wyjścia, odstawiałam ją tam, zamykałam za sobą drzwi, słysząc za nimi płacz, a później sama połykając łzy, jechałam miejskim autobusem do pracy w supermarkecie.
Byłam szczęśliwa, że mam stałe zatrudnienie
Czasem brałam nadgodziny, żeby trochę dorobić do zdrowszego jedzenia i ładniejszych ubrań dla córki. Ania miała w szkole straszne problemy z koncentracją. Nauczyciele na wywiadówkach ciągle zwracali mi uwagę, że się popisuje i robi wszystko, by zwrócić na siebie uwagę.
Wydawało mi się, że to moja wina, bo nie miałam dla niej czasu. Nie mogłam jednak zrezygnować z pracy, bo tata Ani nie płacił alimentów ani nie utrzymywał z nami kontaktu. Byłam jedyną żywicielką rodziny. Nawet gdy było źle, zaciskałam zęby i nie poddawałam się.
Gdy córka zaczęła dorastać, dostałam kolejną lekcję pokory. Ania buntowała się, uciekała na imprezy i wagarowała, a ja wciąż urządzałam jej pogadanki i awantury, które nie odnosiły żadnego skutku. Skończyła szkołę z marnym świadectwem i wcale się tym nie przejęła. Moje marzenia o bliskiej przyjaźni dwóch kobiet mogłam sobie wsadzić między bajki.
Miałam wrażenie, że całe moje rodzicielstwo było pasmem klęsk wychowawczych i straciłam wiarę w to, że jeszcze kiedykolwiek będzie między nami dobrze. Pewnego dnia w pracy poczułam się wyjątkowo słabo i miałam wrażenie, że coś mnie rozkłada, ale starałam się za wszelką cenę udawać, że nic się nie dzieje.
Dopadły mnie dreszcze, a w głowie zaczęło mi pulsować. Jednak wydawało mi się, że jakoś dam radę! W końcu zawsze dawałam radę. Nie dopuszczałam do siebie nawet myśli, że cokolwiek mogłoby mnie złamać. Kolejki do kasy, jak na złość, były tego dnia tak długie, że nie miałam nawet kiedy zrobić przerwy.
– Co to ma być? – wrzasnęła mi nagle zza pleców jedna z klientek, którą obsługiwałam chwilę wcześniej. – Skasowała pani dwa kremy i banany zamiast jabłek! Próbuje mnie pani oszukać?
Sprawdziłam paragon i ze wstydem przyznałam jej rację, po czym przeprosiłam i oddałam różnicę. Uznałam, że lepiej będzie jak zejdę z kasy, bo obawiałam się, że będę popełniać więcej błędów.
– Zastąpisz mnie? Źle się czuję – poprosiłam koleżankę i zmieniłam ją przy wykładaniu towaru na półki.
Do domu wróciłam już wysoką gorączką, a na dokładkę zaczęła mi lecieć krew z nosa. Udało mi się zatamować krwotok, ale czułam się coraz gorzej. Córki nie było, więc położyłam się na kanapie i zasnęłam. Chwilę później poczułam, że robi mi się zimno, więc nakryłam się narzutą, ale to wcale nie pomogło.
Chciałam pójść zrobić sobie herbaty lub połknąć tabletkę przeciwgorączkową, ale nie miałam siły wstać. Czułam, że zaczynam śnić na jawie, bo miałam wrażenie, że chodzę po domu, choć zdawałam sobie sprawę, że wciąż leżę. Gdy usłyszałam pukanie do drzwi, nie byłam pewna, czy to naprawdę ktoś chce wejść, czy to kolejny omam.
Jak przez mgłę pamiętam Anię, która przyglądała mi się wystraszona.
– Co ci jest, mamo? Bardzo źle wyglądasz… – usłyszałam głos jak zza światów i nie miałam siły odpowiedzieć.
Nie wiedziałam, co się dzieje
Ania gdzieś dzwoniła, później wyjaśniła, że pędzi do apteki, ale zaraz wróci. Przed wyjściem położyła mi na czoło zimny kompres. Nie było jej piętnaście minut, ale miałam wrażenie, jakby minęły wieki. Podała mi ciepłą wodę z tabletką musującą.
– Masz! Wypij aspirynę. Zaraz będzie lekarka – powiedziała i poprawiła mi koc, a ja mimo bólu głowy i przejmującego zimna, poczułam się od razu lepiej.
Nie z powodu aspiryny, ale czułości, którą obdarzyła mnie córka. Miło było wiedzieć, że ktoś się o mnie zatroszczył. Lekarka pojawiła się niedługo później. Zbadała mnie, osłuchała.
– Co mi jest, pani doktor?
– Organizm jest wycieńczony. Wypiszę pani skierowanie na morfologię, podejrzewam anemię, poza tym jest pani przeziębiona. Jak jest się zestresowanym i przepracowanym, łatwo o infekcję. Musi pani o siebie zadbać!
Ania stała obok i słuchała poruszona. Skinęłam głową resztką sił. Chciałam jej obiecać, że przestanę się martwić, stresować i zacznę odpoczywać. Wiedziałam jednak, że to niemożliwe! Córka przez kolejne dni podawała mi leki, siedziała przy mnie całymi dniami, a nawet ugotowała rosół i drugie danie.
Zupełnie nie miałam apetytu, ale jakoś zmusiłam się do jedzenia, żeby nie robić jej przykrości. Te dania od serca faktycznie miały magiczną moc! Postawiły mnie na nogi dużo szybciej niż leki. Kilka dni później czułam się już lepiej.
– Jak to dobrze, że wracasz do zdrowia. Tak się martwiłam, mamuś – powiedziała zatroskana Ania, a ja także odetchnęłam z ulgą, że trochę mi się polepszyło.
Miałam już dość bezsilności i bólu. Z każdym dniem następowała poprawa i po tygodniu, czułam się już zdrowa jak ryba, ale Ania wciąż chuchała na mnie i dmuchała. Chyba faktycznie się wystraszyła. Miałam wrażenie, że tych kilka dni sprawiło, że naprawdę dorosła.
– Mamo, znalazłam pracę! – oświadczyła mi pewnego dnia.
– Poważnie? – byłam kompletnie zaskoczona.
Nie podejrzewałam, że w ogóle jej szuka.
– Poważnie. Będę kelnerką w barze Edka. Zamierzam dokładać się do czynszu i zakupów – zadeklarowała.
Nie przyjęłam od niej pieniędzy, ponieważ dobrze wiedziałam, że dostaje na razie marne grosze, ale bardzo doceniłam fakt, że to zaproponowała. Naprawdę byłam dumna z córki. Wzięła na siebie odpowiedzialność i chodziła do pracy każdego dnia, nie narzekając.
Od razu po pracy wracała do domu, czasem przygotowywała kolację dla nas obu i opowiadała, jak minął jej dzień. Rano piłyśmy kawę i razem szłyśmy na autobus. Nawet nie zauważyłam, kiedy moje marzenie się spełniło. Stałyśmy się sobie bliższe niż kiedykolwiek wcześniej. Zaczęłyśmy sobie ufać i pomagać w każdej sytuacji.
Stałyśmy się prawdziwymi przyjaciółkami
Pewnie część matek poczuła taką więź z córkami o wiele wcześniej niż ja. Ale może są też takie, które nigdy jej nie doświadczyły. Ja tam uważam, że lepiej późno niż wcale i cieszę się, że udało nam się w końcu naprawdę zbliżyć.
Kiedy Ania dostała podwyżkę, oświadczyła twardo, że albo przyjmę od niej pomoc, albo się wyprowadza. Wiedziałam, że nie chciała mieszkać sama, a teraz ja także chciałam się móc nacieszyć naszym wspólnym życiem. Miło mi było patrzeć na to, że moje dziecko, stało się wspaniałą, dojrzałą kobietą.
Taką, na którą można liczyć i z którą można o wszystkim pogadać! Wiem, że to pewnie kwestia czasu i niedługo moja kochana ptaszyna wyfrunie z gniazda. Nie zamierzam jej tego utrudniać, bo jestem pewna, że potrafi stawić czoła światu i jednocześnie, że nie odwróci się ode mnie, nawet gdy nie będziemy już mieszkać razem.
Tymczasem cieszę się chwilą, która jest taka piękna. Tak mało ich było w moim życiu, że jak nikt potrafię docenić takie dary od losu!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”