„Miałyśmy dość, że nowa pracownica tak się szarogęsi, dałyśmy jej popalić. Powinnyśmy zapaść się ze wstydu pod ziemię”

zawstydzona kobieta fot. iStock, elenaleonova
„Staramy się, żeby nas polubiła, proponujemy wspólne wyjścia, a ona co? Kompletnie nas ignoruje. Jakby była jakąś księżniczką! No to jeszcze zobaczymy, kto tu rządzi”.
/ 31.07.2023 19:15
zawstydzona kobieta fot. iStock, elenaleonova

Nie należy oceniać ludzi zbyt pochopnie. Przekonałyśmy się o tym z koleżankami, gdy do naszego zespołu dołączyła nowa dziewczyna… Zacznę od tego, że od prawie dziesięciu lat pracuję w biurze rachunkowym. Przez długi czas siedziałam w pokoju z trzema koleżankami. Bardzo miłymi i sympatycznymi.

Wiem, że może wam się to wydać dziwne, bo dzisiaj ludzie głównie na siebie warczą i tylko patrzą, jak wbić drugiemu nóż w plecy, ale my naprawdę bardzo się lubiłyśmy. Często spotykałyśmy się także po pracy. Razem wyskakiwałyśmy na kawę czy na zakupy. Wszystkie mamy już dzieci w wieku późnoszkolnym i starsze, które potrafią o siebie zadbać, więc nie musimy biec do domu na łeb na szyję.

Pół roku temu do naszego zespołu dołączyła Marysia. Była młodsza od nas, ale szefowa twierdziła, że ma już duże doświadczenie i umiejętności. Ucieszyłyśmy się, bo przybyło nam klientów i potrzebowałyśmy wsparcia. Poza tym sądziłyśmy, że będziemy miały nową, sympatyczną koleżankę.

Tymczasem ona od początku zachowywała się bardzo dziwnie. Ja na jej miejscu od razu próbowałabym się wkupić w łaski zespołu. Opowiedziałabym coś o sobie, przyniosła kawę i ciastka na przełamanie lodów. Tymczasem ona traktowała nas jak powietrze.

Zawsze odmawiała

Rozmawiała z nami niewiele, i to tylko służbowo. Żadnych ploteczek, prywatnych tematów, przerw na kawę. Przychodziła równiutko o 9 i wychodziła o 17. A w międzyczasie siedziała z nosem w papierach i zasuwała jak robot. Na początku sądziłam, że jest po prostu nieśmiała. Albo zdziwiona, a może nawet speszona faktem, że jesteśmy w biurze jak jedna wielka rodzina. Wszelkimi sposobami próbowałam ją więc ośmielić i wciągnąć do naszego towarzystwa.

Zagadywałam, proponowałam wspólny wypad na miasto. Zawsze odmawiała. I nie próbowała się nawet tłumaczyć. Mówiła tylko, że nie może, bo naprawdę bardzo się spieszy. To jej zachowanie coraz bardziej mnie denerwowało. Nie mogłam ścierpieć, że nas lekceważy. Tak mnie to męczyło, że postanowiłam pogadać o tym z dziewczynami. Okazało się, że są równie oburzone zachowaniem Marysi jak ja.

– Wredna małpa. Pewnie uważa, że jest od nas lepsza i mądrzejsza, i dlatego zadziera nosa – zdenerwowała się Ewka.

– No właśnie. Ty do niej z sercem, a ona plecami się odwraca. To niedopuszczalne – dodała szybko Kaśka.

– Czyli co, trzeba jej dać nauczkę? – zapytałam.

– I to porządną! Niech wie, że z nami się nie zadziera – powiedziała Edyta.

Po tamtej rozmowie Marysia stała się czarną owcą w naszym zespole. Dziewczyny porządnie dawały jej popalić. Ja oczywiście też. Podśmiewałam się z niej, dokuczałam, ostentacyjnie wytykałam błędy, wywracałam oczami, gdy pytała o coś służbowo, lub udawałam, że nie słyszę.

Widziałam, że często jest jej z tego powodu bardzo przykro, parę razy zdawało mi się, że ma łzy w oczach, ale nic sobie z tego nie robiłam. Uważałam, że dostała tylko to, na co zasłużyła. I pewnie myślałabym tak do dziś, gdyby nie tamto wydarzenie.

Nie spodziewałam się jej tam

Od razu po pracy pojechałam do szpitala odwiedzić chorą przyjaciółkę. Aby dotrzeć na oddział, musiałam przejść koło gabinetów rehabilitacyjnych. Właśnie zbliżałam się do ostatniego, gdy dostrzegłam Marysię. Pochylała się nad dziewczyną siedzącą w wózku inwalidzkim i coś do niej mówiła.

Usłyszałam tylko strzępek rozmowy: „Aniu, wiem, że masz już dość tych ćwiczeń, ale musisz zacisnąć zęby. Dzięki nim wkrótce staniesz na nogi…”. Nie ukrywam, w pierwszej chwili zamierzałam uciec. Nie chciałam, żeby Marysia mnie zauważyła. Ale jakaś siła kazała mi do nich podejść.

– Cześć, co tu robisz? – zapytałam, żeby jakoś zacząć rozmowę.

– Ja? Nic takiego… Przyjechałam z Anią na rehabilitację – zamilkła spłoszona. Widać było, że nie wie, co dalej powiedzieć.

– Dzień dobry, jestem młodszą siostrą Marysi – dziewczyna na wózku wyciągnęła do mnie rękę.

– A ja jestem Monika. Pracuję z  Marysią. A więc przyjechałaś na rehabilitację?

– Tak. Rok temu mieliśmy z rodzicami wypadek samochodowy. Oni zginęli, ja przeżyłam. Doszłam już do siebie, ale nogi ciągle odmawiają mi posłuszeństwa. To dlatego muszę tutaj przyjeżdżać. Sama dawno bym już zrezygnowała z tych ćwiczeń, bo nie wierzę, że będę jeszcze chodzić, ale Marysia nie pozwala mi się poddać. Wspiera mnie, mobilizuje. I w ogóle wspaniale się mną opiekuje. Poświęca mi każdą wolną chwilę. Nie ma w ogóle życia prywatnego, bo cały czas jest przy mnie – spojrzała na siostrę z wdzięcznością.

Zamurowało mnie na amen. Przez dłuższą chwilę nie byłam w stanie wydusić nawet słowa. Kiedy już jednak doszłam do siebie, odciągnęłam Marysię na stronę.

– Dziewczyno, dlaczego o niczym nam nie powiedziałaś? – wykrztusiłam.

– A po co? To moje problemy i sama muszę sobie z nimi radzić. Poza tym zawsze byłyście takie wesołe, roześmiane, beztroskie. A ja? No cóż, nie mam zbyt wielu powodów do śmiechu. Nie pasuję do waszego towarzystwa – odparła cicho i zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, wróciła do siostry. Po chwili obie zniknęły w gabinecie rehabilitacyjnym.

Tamtego dnia nie odwiedziłam chorej przyjaciółki. Wiedziałam, że nie byłabym w stanie z nią pogadać. Moje myśli wciąż krążyły wokół Marysi. I im dłużej to trwało, tym bardziej robiło mi się wstyd. Dotarło do mnie, że oceniłam nową koleżankę zbyt pochopnie. Uznałam, że zadziera nosa. A ona po prostu miała ważniejsze sprawy na głowie niż kawki i ploteczki w naszym towarzystwie.

Jeszcze tego samego dnia obdzwoniłam wszystkie dziewczyny z pracy i kazałam im przyjść do naszej ulubionej kawiarni. Były zdziwione, ale stawiły się wszystkie. Opowiedziałam im o Marysi i jej siostrze.

Gdy skończyłam, siedziały jak zamurowane

– O cholera, ale z nas idiotki – odezwała się w końcu Ewka.

– Idiotki do kwadratu, a może nawet do sześcianu! – poprawiła ją Kaśka. – Biedna dziewczyna… Nie dość, że z powodu choroby siostry nie ma łatwego życia, to jeszcze my zgotowałyśmy jej w pracy piekło. Nie wiem jak wy, ale ja jej jutro w oczy nie będę mogła spojrzeć.

– Ja też… – włączyła się Edyta. – Trzeba to jakoś naprawić. Tylko jak? Masz jakiś pomysł? – spojrzała na mnie.

– Na początek musimy się po prostu wytłumaczyć. I modlić się, żeby nam wybaczyła – westchnęłam.

Następnego dnia stawiłyśmy się w pracy kwadrans przed czasem. Marysia przyszła jak zwykle równiutko o 9. Spojrzałam na koleżanki. Widać było, że boją się pierwsze odezwać. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do Marysi.

– Słuchaj, opowiedziałam dziewczynom o twojej siostrze… – zaczęłam.

– Po co? Nie potrzebuję litości! Mówiłam ci, że sobie radzę – zdenerwowała się.

– Wiem, wiem, i zapewniam, że nikt tu nie zamierza się nad tobą litować. Chcemy cię przeprosić… Byłyśmy wredne i głupie. Nie mamy nic na swoje usprawiedliwienie. Chyba tylko to, że uważałyśmy cię za zarozumialca. I postanowiłyśmy utrzeć ci nosa… – zamilkłam, bo głos ze zdenerwowania uwiązł mi w gardle.

– No właśnie – dodała Kaśka. – Ale to już przeszłość. Chcemy, żebyś wiedziała, że możesz na nas liczyć. Chętnie ci pomożemy w pracy, zastąpimy, gdybyś na przykład musiała pojechać z siostrą do lekarza…

Wspieramy Marysię, jak możemy

– No, a mój mąż obiecał, że załatwi Ani dodatkową rehabilitację – dołączyła Edyta. – U najlepszego specjalisty… Tylko błagam, nie gniewaj się już na nas. Bo jak nam nie wybaczysz, to chyba się do Wisły rzucimy.

– Mówicie poważnie? – Marysia patrzyła na nas niepewnie.

– Jak najpoważniej!

– W takim razie wybaczam. Nie mam innego wyjścia. Przecież jak się do tej Wisły rzucicie, to na mnie cała robota spadnie. A wtedy to nawet na sen nie będę miała czasu – uśmiechnęła się szelmowsko.

Dotrzymujemy z dziewczynami słowa. Wspieramy Marysię, jak możemy. Nie narzucamy się, bo wiemy, że nie lubi litości. Po prostu staramy się być miłe i pomocne. Chcemy, żeby zrozumiała, iż pasuje do naszego towarzystwa w stu procentach. I jeżeli kiedyś będzie miała ochotę i czas, może do nas dołączyć.

Czytaj także:
„Mąż wzdychał do koleżanki z pracy, a ja kisłam z zazdrości. Byłam pewna, że widzi we mnie tylko zaniedbaną kurę domową”
„Przypadkiem ocaliłam życie koleżanki z pracy. Gdyby nie ja, już dawno wąchałaby kwiatki od spodu”
„Koleżanka z pracy wrobiła mnie w romans z szefem. Z zawiści wmówiła wszystkim, że awans zarobiłam przez łóżko”

Redakcja poleca

REKLAMA