„Miałem syna za ofermę, bo marnował czas na wolontariaty, zamiast pracować. Po latach zrozumiałem, że to on miał rację”

facet fot. iStock by Getty Images, Lipik1
„Mijały tygodnie, a Kacper się nie odzywał. Z początku myślałem, że to przejściowe – że za kilka dni usłyszę w słuchawce zabrzmi jego głos pełen skruchy. Wyobrażałem sobie, że przyzna mi rację”.
/ 28.10.2024 20:00
facet fot. iStock by Getty Images, Lipik1

Kuchnię na zielono w moim mieszkaniu pomalował kiedyś w przypływie entuzjazmu mój syn Kacper. Oczywiście jak większość rzeczy, które zaczynał, nigdy nie skończył tej pracy. W rezultacie połowa kuchni jest zielona, a połowa biała. Wszystko, za co się zabierał, po jakimś czasie traciło dla niego sens.

Wstydziłem się go

Syn dorósł, wyjechał na studia i zerwał ze mną kontakt. Prawdę mówiąc, gdyby ktoś mnie o to zapytał, powiedziałbym, że to ja go wypchnąłem. Byłem przekonany, że jego głowa zawsze pełna była mrzonek i nierealnych pomysłów, które podsycała w nim jego matka – moja była żona, która zmarła gdy Kacper miał piętnaście lat.

Dzisiaj mój syn kończy 26 lat. W jego wieku byłem już po studiach, miałem stałą pracę i utrzymywałem rodzinę. A on? Zapewne cały czas krążył w poszukiwaniu siebie, bez żadnego konkretnego planu. Kiedyś uważałem, że wreszcie zmądrzeje i w końcu zacznie poważnie traktować życie, ale każda nasza rozmowa kończyła się jego kolejną wizją „zmiany świata” i zapewnieniami, że „jeszcze zobaczę”. A ja tylko patrzyłem, jak marnuje czas.

Wreszcie nie wytrzymałem. Gdy zdał maturę kazałem mu się wynosić, bo dłużej nie będę utrzymywał darmozjada. Tamta kłótnia ostatecznie nas rozdzieliła. Wykrzyczałem, że ucieka przed odpowiedzialnością, a on odpowiedział, że nigdy nie dostrzegałem prawdziwej wartości jego pracy.

Od jego wyjazdu osiem lat temu nie miałem żadnej wiadomości. Czasem coś mnie gryzło w środku, myślałem, żeby go odnaleźć, ale zaraz wyrzucałem te myśli z głowy. Przecież chciałem, żeby nauczył się, że życie to nie zabawa. Tyle że cisza, która została po jego wyjeździe, była jak gorzki smak, którego nie mogłem się pozbyć.

Pokłóciliśmy się

Prawdę mówiąc zaskoczył mnie tamtym wyjazdem. Nie sądziłem, że będzie do tego zdolny.

– Może w końcu zajmij się czymś poważnym – powiedziałem mu wtedy. Akurat wrócił z jakiejś zbiórki fundacji charytatywnej – Życie to nie tylko pomaganie innym, trzeba też myśleć o swojej przyszłości.

– Dla ciebie poważne jest tylko to, co przynosi pieniądze. A ja robię coś wartościowego, czy ci się to podoba, czy nie.

– Synu, to zwykła zabawa. Ludzie, którzy mają w życiu cel, pracują na niego codziennie, a nie ganiają za ideami, które nie dają nawet grosza! Może w końcu zaczniesz robić coś, co faktycznie przynosi efekt, a nie zostawia cię z pustymi rękami?

– Właśnie dlatego nigdy mnie nie zrozumiesz. Nie zależy ci na tym, kim jestem, tylko na tym, żebyś mógł chwalić się, że mam dobrą pracę i porządną pensję.

Wkurzył mnie wtedy. Ale jego słowa zabrzmiały bardzo dojrzale. A może dlatego, że w jego głosie usłyszałem nutę zawodu, której się nie spodziewałem. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, po czym Kacper poszedł do siebie, szybko się spakował i bez słowa ruszył do drzwi.

– I co, zamierzasz teraz wyjechać? Tak po prostu?

– Nie zamierzam się więcej tłumaczyć. Tyle lat próbowałem, ale ty widzisz tylko to, co chcesz widzieć.

Po prostu wyszedł

Nie zdążyłem odpowiedzieć. Drzwi zamknęły się z głuchym trzaskiem, a ja zostałem w pustym mieszkaniu. Przez chwilę próbowałem sobie wytłumaczyć, dlaczego nie mogłem przejść przez ten mur, który budował się między nami przez lata. Byłem rozgoryczony i wściekły.

Mijały tygodnie, a Kacper się nie odzywał. Z początku myślałem, że to przejściowe – że za kilka dni usłyszę w słuchawce zabrzmi jego głos pełen skruchy. Wyobrażałem sobie, że przyzna mi rację. Ale dni zamieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiące, a od Kacpra wciąż nie było żadnych wiadomościZacząłem zauważać jego nieobecność w zwykłych rzeczach. Kiedy przypadkiem znalazłem jego sweter w łazience, zeszyt pełen rysunków. Byłem zaskoczony, jak wiele tego zostawił po sobie.

Któregoś dnia dostrzegłem stare zdjęcie wiszące w przedpokoju. Byliśmy na nim wszyscy: ja, jego matka, i on jako dziecko, uśmiechnięty od ucha do ucha, trzymający w rękach jakąś nagrodę szkolną. Pamiętałem tamten dzień – olimpiada matematyczna, na którą jechał z takim przejęciem. W tamtym czasie wierzyłem, że czeka go przyszłość pełna sukcesów i stabilizacji. Patrzyłem na to zdjęcie i po raz pierwszy od dawna poczułem, że może jednak czegoś nie rozumiem.

Zacząłem go trochę szukać. Natrafiłem na jego konto społecznościowe. Pusty profil, żadnych nowych zdjęć, jakby całkiem zniknął. A jednak czułem, że coś się tam dzieje, że gdzieś jest i robi te wszystkie rzeczy, które uważałem za głupoty. Długo siedziałem wtedy przed ekranem, zastanawiając się, dlaczego właściwie go szukam. Ostatecznie wyłączyłem komputer, ale poczucie tej straty nie zniknęło.

Tęskniłem za nim

Każdego dnia coraz wyraźniej docierało do mnie, że może straciłem go na dobre. Jednak dumne przekonanie, że miałem rację, trzymało mnie jak w klatce, nie pozwalając zrobić kroku w jego stronę. Zresztą co miałbym mu powiedzieć?

Któregoś dnia w biurowym pokoju socjalnym ktoś zostawił gazetę. Z nudów zacząłem ją przeglądać przy kawie. Przerzucałem kolejne strony aż zobaczyłem znajome nazwisko. Mój syn dostał jakąś nagrodę za wkład w zasługi społeczne – budowa ośrodka dla seniorów, którzy nie radzą już sobie sami, a nie mają pieniędzy na pobyt w prywatnym zakładzie.

Przez chwilę byłem przekonany, że to jakiś zbieg okoliczności. Przecież mój syn nie zajmował się niczym takim. Przynajmniej tak mi się zawsze wydawało. Ale wtedy mój wzrok padł na zdjęcie zamieszczone obok artykułu i już nie było wątpliwości. To był Kacper, mój syn, uśmiechnięty, w otoczeniu ludzi, którzy ściskali jego rękę.

Przez dłuższą chwilę nie byłem w stanie zrozumieć ani jednego słowa z tego artykułu. Patrzyłem tylko na jego twarz – tę samą, którą znałem od lat, ale teraz z zupełnie innym wyrazem. W końcu zebrałem się na odwagę i zacząłem czytać. Z artykułu dowiedziałem się, że Kacper od dawna działał na rzecz lokalnej społeczności, że udało mu się przynieść realne wsparcie dziesiątkom ludzi. Pisali o nim jakby był kimś wyjątkowym.

Podjąłem ten trud

Po długiej walce z samym sobą chwyciłem telefon i wybrałem jego numer. Długo dzwoniłem, aż w końcu usłyszałem automatyczną sekretarkę. Odetchnąłem z ulgą, choć zaraz poczułem kolejną falę goryczy – może nie miał czasu, a może po prostu nie chciał odebrać ode mnie telefonu?

Zdecydowałem się napisać maila. W internecie na stronie tamtej fundacji znalazłem jego adres mailowy.
Długo gapiłem się w pustą stronę nowego e-maila, próbując zebrać myśli. Wiedziałem, że muszę być szczery. Przez ostatnie miesiące uparcie udawałem, że nie tęsknię, ale teraz, gdy słowa „Drogi synu” pojawiły się na ekranie, czułem, jak całe to wyparte napięcie wypływa na wierzch.

Po dłuższej chwili zacząłem pisać. Wyznałem mu wszystko: że żyłem w przekonaniu, że wszystko zrobiłem dobrze, że to on błądzi i traci czas na rzeczy, które nie mają sensu, ale teraz wiem, jak bardzo się myliłem. Że przypadkiem natknąłem się na artykuł o nim i zrozumiałem, że to wszystko, co dla mnie wydawało się „mrzonkami” i „zabawą”, było czymś znacznie większym.

Przeprosiłem go za to, jaką krzywdę zrobiłem mu swoimi osądami. Na końcu dodałem, że gdy chciał porozmawiać to będę czekał.

Zanim zdążyłem się rozmyślić, nacisnąłem „Wyślij”. Siedziałem jeszcze przez chwilę, wpatrując się w pustą skrzynkę odbiorczą, jakby już po kilku sekundach miał mi odpowiedzieć. Ale wiadomo, że to tak nie działa.

Przez kolejne dni co chwilę sprawdzałem pocztę. Z każdą chwilą czułem coraz bardziej, że ta cisza to jego sposób na powiedzenie mi, że nie ma już dla mnie miejsca w swoim życiu. Ale przecież nie mogłem go za to winić.

Czekałem niecierpliwie

W końcu, po dwóch tygodniach, gdy już niemal straciłem nadzieję, nadeszła odpowiedź. Z bijącym sercem otworzyłem e-maila od niego:

„Tato, dziękuję za wiadomość. Twoje słowa mają dla mnie duże znaczenie, ale muszę być z tobą szczery – zawsze czułem, że próbujesz mnie zmienić, że każde moje działanie nie jest wystarczająco dobre, bo nie wpisuje się w twoje oczekiwania.

To, co robię, jest dla mnie ważne. Pomagam ludziom, bo wierzę, że mogę coś zmienić. Przez lata próbowałem to pokazać i przekonać cię, że to nie jest ucieczka, tylko moja droga. Ale nigdy mnie nie słuchałeś.

Doceniam twoje przeprosiny. Wiem, że pewnie nie było ci łatwo napisać tego e-maila. Potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby się z tym oswoić, żeby móc znowu z tobą porozmawiać. Póki co cieszę się, że w końcu zaczynasz widzieć moje wybory. Może kiedyś będziemy mogli porozmawiać bardziej otwarcie.
Kacper”.

Poczułem, jak coś ściska mnie w sercu. Słowa były dość formalne, ale między linijkami czułem dystans, który sam między nami zbudowałem. Pierwszy krok żeby naprawić naszą relację został zrobiony, a ja postanowiłem, że będę próbować dalej. Nie poddam się, nawet jeśli miałoby to zająć całe lata.

Zrozumiałem swoją porażkę

Kolejne miesiące nie przyniosły specjalnej poprawy relacji. Kacper czasem wysyłał mi krótkiego e-maila, ale nawet te zdawkowe słowa znaczyły dla mnie więcej, niż chciałem przyznać. Mimo to, trzymałem się nadziei, że kiedyś usiądziemy razem i że tym razem naprawdę go wysłucham.

W końcu Kacper napisał, że możemy się spotkać. Miał mieć spotkanie w mieście, w którym mieszkam, i byłby wolny wieczorem. Odpisałem natychmiast. Spotkaliśmy się w kawiarni na przedmieściach. Usiadłem naprzeciw niego, próbując znaleźć odpowiednie słowa. W końcu wydusiłem tylko:

– Dziękuję, że przyszedłeś.

Skinął głową. Przez dłuższą chwilę obaj milczeliśmy, jakbyśmy czekali, kto pierwszy odważy się powiedzieć coś więcej. W końcu to on przerwał ciszę:

– Myślałem, że nigdy tego nie zrozumiesz. Zawsze czułem, że w twoich oczach jestem kimś, kto nie pasuje do twojego obrazu idealnego życia.

– Może tak właśnie było – powiedziałem. – Teraz wiem, że byłem głuchy na to, czego naprawdę chciałeś. Nie potrafiłem zobaczyć ciebie takiego, jakim jesteś. Zrobię wszystko, żeby być tym ojcem, którego potrzebujesz.

Kacper uśmiechnął się, a ja poczułem, że to pierwszy, prawdziwy uśmiech, który widziałem od bardzo dawna. Mimo że nasze spotkanie było krótkie, coś między nami pękło.

Mirosław, 52 lata

Czytaj także:
„Po śmierci męża zostałam z pasierbicą, która mnie nienawidziła. Nie chce niańczyć cudzego dziecka z muchami w nosie”
„Ślub i wesele miałam zaplanowane w najmniejszych szczegółach, ale zdarzyła się katastrofa. Po 2 miesiącach był rozwód”
„Przez hałasy spod pierzyny babcia myślała, że Janek mnie krzywdzi. Poniosło nas, ale tak działa wiejskie powietrze”

Redakcja poleca

REKLAMA