Wyszedłem z domu i z przyjemnością odetchnąłem mroźnym, zimowym powietrzem. Dzień dopiero wstawał, zimą przecież świt nadchodzi dużo później niż latem. Ale w tej szarości świat wcale nie wyglądał źle! Śnieg nieco rozjaśniał ziemię, niebo zaczynało się powoli złocić. Kiedyś nie oglądałem wschodów słońca. Dziś jestem gotowy codziennie zrywać się wcześniej z łóżka, żeby tylko popatrzeć na ten cud natury. Moja żona śmieje się ze mnie, że powoli staję się romantykiem.
– Poznałam balangowicza, wyszłam za zgryźliwego mruka, a teraz jestem z wrażliwym na piękno artystą – mówi, przytulając się do mnie, gdy wieczorem razem siedzimy przy kominku.
Ma rację. Kiedy się poznaliśmy, byłem na pierwszym roku studiów, na grafice komputerowej. Moim głównym zajęciem było wówczas picie i zabawa. Wychodziłem z założenia, że świat jest piękny tylko w towarzystwie kobiet i kumpli, no i oglądany przez pryzmat czerwonego wina w kieliszku. Potem, gdy Hania niespodziewanie zaszła w ciążę, zacząłem też studiować informatykę. Doszedłem do wniosku, że w tym zawodzie szybciej znajdę pracę i łatwiej będzie mi ją utrzymać.
To dlatego ona wspomina mnie z tamtych lat, jako totalnego mruka. Byłem zmęczony, zaharowany, i jak typowy informatyk – małomówny. Prawdę mówiąc, ten okres nie należał do najszczęśliwszych w naszym życiu. Nie umieliśmy cieszyć się sobą. Malwinka, nasza córeczka, była bardzo absorbująca. Hania zmęczona nauką i dzieckiem, chciała czasami odpocząć. Ja znów zupełnie nie czułem potrzeby, by mieć czas dla rodziny. Ani tym bardziej, by zająć się córką.
Nasz związek przechodził wtedy kryzys. Oboje czuliśmy zniechęcenie. Mieliśmy wrażenie, że zgubiliśmy to, co nas łączyło. Nic nie robiliśmy już razem, a miłość… Jak można mówić o miłości, gdy ludzie praktycznie się nie widują, a ich rozmowy ograniczają się do wymiany informacji na temat rachunków i do wzajemnych oskarżeń?
I właśnie wtedy zadzwonił do mnie tata. Rodzice byli rozwiedzeni, tata już dawno mieszkał za granicą. Miał tam nową rodzinę, o co nie miałem zresztą do niego żadnych pretensji, a tutaj, w kraju, zostawił mnie i swoją mamę.
– Synku, mam do ciebie wielką prośbę – powiedział. – Dzwoniłem do babci, jest ciężko chora. Obawiam się, że ona już nie może mieszkać sama.
– Jak to chora? – zapytałem zaniepokojony, czując jednocześnie wyrzuty sumienia, bo odkąd tata wyjechał, opieka nad nią to był mój obowiązek, a poza tym zwyczajna powinność.
Niestety, trochę zaniedbałem babcię
Babcia zawsze była dla mnie dobra, wspaniała, czuła, kochająca. Ja zresztą ją uwielbiałem i nieraz spędzałem u niej wakacje. Gdy tata wyjechał, odwiedzałem ją dosyć często. Ale ostatnio trochę o niej zapomniałem. Sam przed sobą tłumaczyłem się, że to przez sytuację w domu, przez pracę. Ale czy to mnie usprawiedliwiało?
– Niestety, jest chora i to dość poważnie – tata nie rozwijał tematu mojej nieodpowiedzialności. – Ja przyjadę, ale dopiero za tydzień. Czy mógłbyś ją odwiedzić? Obawiam się, że trzeba będzie ją zabrać ze wsi… Nie wiem, czy będzie chciała pojechać ze mną do Niemiec.
– Przyjedzie do nas – powiedziałem, nawet nie zastanawiając się, co powie Hania. – Jutro się do niej wybiorę.
Wziąłem urlop i pognałem po babcię. Rzeczywiście była chora – okazało się, że przeszła zapalenie płuc, jest słaba i zwyczajnie się zestarzała. Nie chciała robić kłopotu, ale zmusiłem ją, żeby przyjechała ze mną do miasta.
Hania zachowała się na poziomie. Nie miała pretensji, że podjąłem taką decyzję bez konsultacji z nią, przyjęła moją babcię z radością i miłością. Tata przyjechał do nas, ale zgodnie z jego przewidywaniami, babcia nie chciała z nim jechać do Niemiec.
– Dziecko, ja całe życie tu siedzę, po niemiecku nie mówię, co ja bym tam niby robiła? – zapytała. – Już i tak bardzo tęsknię za domem, tutaj, w mieście, a co dopiero za granicą.
Babcia została u nas. Co prawda obawiałem się, że to nie będzie dobre dla nas, dla mnie i Hanki. Wstyd przyznać, ale zacząłem rozważać dom opieki. Porządny, drogi, ale jednak. Bo kto miałby się nią zajmować, kiedy byliśmy w pracy? Na razie sobie radziła – u nas nie musiała palić w piecu, rąbać drewna, jeździć rowerem do sklepu.
Dochodziła do siebie, nabierała sił. Ale zdawałem sobie sprawę, że z czasem jej stan zdrowia znowu ulegnie pogorszeniu, a wówczas potrzebna będzie stała opieka. Ale zanim zdążyłem o tym porozmawiać z Hanią czy rozejrzeć się za takim domem, babcia nieoczekiwanie podjęła decyzję sama.
– Chciałabym wrócić do siebie – powiedziała. – Kochani jesteście, dobrzy, ale ja się tutaj męczę. Całe życie na wsi, ja nie umiem teraz w bloku mieszkać. Zawieziesz mnie, wnusiu?
– Babciu, ale ty sobie tam nie dasz rady! – zaprotestowałem. – Przecież nikt ci przy domu nie pomoże. Co prawda żadnych zwierząt nie masz, ale ja dobrze wiem, ile roboty jest z samym piecem na zimę. A ja… Raz na tydzień może przyjadę?
– Ale tu prędzej się wykończę – powiedziała stanowczo. – Przepraszam was, doceniam, co dla mnie robicie, ale starych drzew się nie przesadza.
Nie było wyjścia. Spakowałem jej skromne manatki, wsadziłem w samochód i odwiozłem na wieś. Przez weekend zrobiłem, co mogłem, zakupy, sprzątanie. Ale zdawałem sobie sprawę, że to na długo nie starczy. A perspektywa cotygodniowego przyjeżdżania na wieś, też mi się nie uśmiechała.
Prawdę mówiąc, nie wiedziałem, co robić. Wtedy, gdy babcia wróciła na wieś, było lato, ale zbliżała się jesień i zima. Wiedziałem, że sama sobie nie da rady. Miałem nadzieję, że zgodzi się chociaż przez te parę miesięcy mieszkać z nami, a lato spędzać u siebie. Ale babcia była uparta.
– Zawsze jakoś dawałam sobie radę sama, dam i teraz – twierdziła, stanowczo odrzucając moje propozycje.
Ale przecież nie byłem ślepy. Widziałem, z jakim trudem dźwiga wiaderko z węglem czy drewnem.
I nagle Hania wpadła na pewien pomysł. Od czasu, gdy mieszkała z nami babcia, nasze relacje znowu się poprawiły. Raz, że nie wypadało nam się przecież przy niej kłócić. A dwa, że babcia jednak trochę Hanię wyręczała i moja żona miała dla siebie więcej czasu. Zaczęliśmy więc znowu ze sobą normalnie rozmawiać i pewnego dnia Hanka zapytała:
– Słuchaj, a może my przeprowadzimy się na wieś?
Zaskoczyła mnie tym pomysłem
– Co ty mówisz? – popatrzyłem na nią, jakby oszalała. – Jak to sobie wyobrażasz? Przecież tam nie ma pracy.
– Jest – uśmiechnęła się do mnie. – Ja jestem lekarzem, na upartego mogę nawet prywatny gabinet otworzyć. A ty, jako grafik, możesz pracować zdalnie, prawda? Robisz różne projekty, reklamy i wysyłasz je mailem do klientów. No to trzeba tylko internet na wsi założyć.
– No nie wiem… – mruknąłem.
Zaskoczyła mnie tym pomysłem, i prawdę mówiąc, musiałem sobie to wszystko na spokojnie przemyśleć. Ale Hanka miała rację. Rzeczywiście, jako lekarz pewnie znajdzie pracę w jakieś przychodni czy poradni w okolicznych wsiach. A i w domu, prywatnie, może przyjmować pacjentów. A ja tu pracuję i tak jako wolny strzelec. Mam własną działalność, i na zlecenie robię dla różnych firm projekty. Pewnie, że muszę pojechać na spotkanie, omówić szczegóły. Ale samą robotę, to już mogę wykonać, gdzie chcę. Teraz wynajmuję biuro – kawalerkę, bo w domu nie miałbym warunków do spokojnej pracy. Ale na wsi? Chałupa jest duża, bez problemu wygospodaruję sobie jakieś pomieszczenie. Na przykład na strychu…
Kiedy powiedziałem Hance, że podoba mi się jej pomysł i możemy go realizować choćby od zaraz, popatrzyła na mnie z pewnym strachem.
– Wiesz, ja jednak trochę się boję – powiedziała. – Kiedy ci to zaproponowałam, to był impuls. Ale czy ja wiem? Tak wszystko rzucać, zaczynać całkiem od nowa? W dodatku z dzieckiem? Malwinka powinna chodzić do przedszkola… No a poza tym, ja w życiu nie mieszkałam na wsi! Ty też nie!
– To zamieszkamy! Zmiany nie są przecież złe. Faktycznie, pracować mogę wszędzie, ty też sobie poradzisz. Zresztą na wsi życie jest tańsze. Wynajmiemy nasze mieszkanie i z tego też będzie kasa. „W tym szaleństwie jest metoda” – zacytowałem klasyka.
Przez kilka tygodni wszystko planowaliśmy i załatwialiśmy to, co najważniejsze. Hania złożyła wypowiedzenie, ja szukałem zleceń, żeby potem nie jeździć co chwilę do miasta. Sprawdziliśmy, czy na wsi działa internet. Hania zdążyła umówić się na rozmowę w poradni w pobliskim miasteczku. Oczywiście, uzgodniliśmy też wszystko z babcią, która była jednocześnie i zachwycona, i przerażona.
– To przeze mnie się poświęcacie – mówiła, patrząc, jak odmalowuję pokój, w którym miała mieszkać Malwinka. – To moja choroba… Biedne wy!
– Babciu, jakie poświęcacie?! Jakie biedne?! – wołałem radośnie, machając pędzlem po suficie. – Przecież tak naprawdę, to my ci kłopot robimy!
– Jaki kłopot? – patrzyła na mnie przez łzy wzruszenia. – Toć wiem, że opiekować się mną chcesz.
– To też – uśmiechnąłem się do niej. – Ale na głowie ci teraz będziemy siedzieć, życie do góry nogami przewrócimy. Pokoje zajmiemy…
– I tak puste stały – babcia pokiwała tylko głową. – Kiedyś dużo ludzi się tu kręciło, dziś pustka i cisza.
– No, jak się tutaj przeprowadzimy, to już ciszy mieć na pewno nie będziesz – obiecałem ze śmiechem.
Prawdę mówiąc, gdy już jechaliśmy na wieś, to czułem się, jakbym skakał z samolotu bez spadochronu. Bałem się i tego, że my sami nie damy rady, i tego, że babcia, od lat przyzwyczajona do swojej samotności, do tej ciągłej ciszy, będzie się z nami męczyć. Nie da się ukryć, że dwie dorosłe osoby na stałe w mieszkaniu, to już jest spore zamieszanie. A jeszcze Malwina na dokładkę! Zwłaszcza że była żywym srebrem. Wszędzie jej było pełno, a gdy akurat znikała na chwilę z oczu, to i tak robiła sporo hałasu.
Od tej pory tak wiele rzeczy się zmieni...
No a poza tym i ja, i Hanka, mieliśmy dusze mieszczuchów. Niby lubiliśmy wieś, ale na zasadzie – przyjechać na weekend, posiedzieć przy ognisku, popatrzeć na łany zbóż… I zawsze z przyjemnością wracaliśmy do naszego wygodnego mieszkanka, ze zmywarką, kaloryferami i elektrycznym piekarnikiem. Bez pająków, myszy, kominka do czyszczenia, drew do rąbania i milionów much latem…
Zamieszkać z tym wszystkim na stałe? Pamiętać, by napalić wieczorem w piecu? Jeździć do sklepu trzy kilometry, bo bliżej nic nie ma? Poza tym na wsi dość często wyłączali prąd… A gdy zabrakło wody w kranie, trzeba ją było czerpać ze studni. Przerażało mnie to, Hanię chyba też, chociaż nic nie mówiła. Ale domyślałem się, co myśli.
Tak, zdecydowanie zmiana była ogromna, tyle że na lepsze! Niby przybyło nam obowiązków, a jednak mieliśmy więcej czasu dla siebie. Hania jeździła rano do poradni i wracała wczesnym popołudniem. Ja w tym czasie trochę pracowałem, trochę zajmowałem się córką. Nagle odkryłem, że Malwina już nie jest maluszkiem. Że ma coś do powiedzenia, ma swoje pragnienia, przyzwyczajenia, potrzeby. Ba – nawet własne zdanie!
Kiedy podzieliłem się tym spostrzeżeniem z Hanką, roześmiała się.
– Wiem, znam ją – powiedziała i dodała, tarmosząc mnie za włosy: – Dobrze, że i ty to w końcu zauważyłeś.
Kiedyś tarmosiła mnie ciągle. Ale tak czule nie robiła tego od dawna… No właśnie – znów zaczęliśmy robić to, co kiedyś. Chodziliśmy na spacery, trzymając się za ręce. Ona piekła dla mnie ulubioną szarlotkę, ja w niedzielę robiłem zapiekankę, którą uwielbiała.
A babcia? Wyglądało na to, że jednak wcale jej nie męczymy. Miała swój pokoik, po drugiej stronie sieni, żebyśmy jak najmniej jej przeszkadzali. Ale i tak lubiła przesiadywać u nas. Kiedyś uśmiechnęła się, widząc, jak podsuwam Hani talerzyk z zapiekanką.
– Lubię na was patrzeć – powiedziała. – To wspaniale, że się tak kochacie!
– Ale wiesz, babciu, że to dzięki tobie? – popatrzyłem na nią poważnie, bo tak naprawdę, to właśnie w tej chwili sobie to uświadomiłem. – Gdybyśmy tu nie przyjechali, pewnie nie odzyskalibyśmy spokoju, nie odnaleźlibyśmy znowu siebie, naszej miłości.
– Właśnie tak! – Hania podeszła do mojej babci i pocałowała ją w policzek. – To prawda. Okazało się, że miasto nas niszczyło, a tu odżyliśmy. A może to ty, babciu, to sprawiłaś? Jak wróżka?
– Babcia to wróżka – zawołała radośnie Malwinka, która w tym momencie wbiegła do pokoju. Wskoczyła prababci na kolana i ją przytuliła. – Wyczarujesz mi coś? Proszę!
Nie jesteśmy mieszczuchami, jak widać. W każdym razie, wieś nam się podoba. Hania latem uczyła się od babci, jak rozróżniać i zbierać zioła. Twierdzi, że jako lekarka ma wyraźne braki w wykształceniu. Teraz z kolei siedzą nad jakimiś kolorowymi włóczkami i machają drutem.
A ja? Ja urządziłem sobie na strychu pracownię. Zrobiłem w dachu okno, przez które wpadają promienie słoneczne, a nocą widać gwiazdy. To tu powstają projekty reklam dla moich klientów. A ostatnio także… grafiki. Moje własne, nie na zamówienie. Hania mówi, że są bardzo piękne. Takie ciepłe, słoneczne, romantyczne… Ale tak naprawdę, to chciałbym stworzyć jeden obraz, który wyrazi moje uczucia. Tylko szczerze mówiąc, nie wiem, jak mam to zrobić. Bo jak pokazać słowa wdzięczności dla babci? Czasem zazdroszczę Malwince, że potrafi robić laurki. Ja muszę się tego nauczyć od nowa!
Czytaj także:
„Kochałem Emilkę, ale miała jedna wadę - marzyła, żeby zamieszkać na wsi. A ja dopiero co stamtąd uciekłem”
„Przeprowadziłam się na wieś, by zaznać spokoju, a stare kwoki drą mi się pod oknami. To one uratowały mi życie”
„Przeprowadzka na wieś miała ukoić moje zszargane nerwy. Jedyne, co mi przyniosła to stres, długi i komornika”