„Przeprowadziłam się na wieś, by zaznać spokoju, a stare kwoki drą mi się pod oknami. To one uratowały mi życie”

Wściekła kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Kiedy grzecznie podziękowałam, mówiąc, że absolutnie niczego mi nie trzeba, pani Iwonka zaczęła mnie namawiać na zajęcia z ceramiki, chór albo sekcję foto. Gorąco reklamowała także sekcję sportową, w ramach której działa grupa nordic walking dla pań 50 plus. Cholera jasna, dajcie mi wszyscy odpocząć”.
/ 27.03.2023 15:15
Wściekła kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

Tadek i ja całe życie mieszkaliśmy w mieście. Ja się tam męczyłam, ale praca Tadka wykluczała wyprowadzkę na wieś. Kiedy mąż niespodziewanie umarł na zawał, dzieci były już dorosłe. Córka chciała nawet, żebym się do niej przeprowadziła, ja jednak wolałam być sama. Rok po śmierci Tadka sprzedałam nasze duże i ładne mieszkanie i kupiłam niewielki drewniany dom trzydzieści kilometrów od miasta. 

– Mamo, to jakieś szaleństwo – złościła się córka. – To jest kompletne odludzie! A jak coś ci się stanie i będziesz potrzebowała pomocy? A jeżeli cię napadną? 

Nie dałam się przekonać. Tłumaczyłam, że mam telefon, a poza tym wezmę ze schroniska dużego psa. A dom faktycznie był na odludziu, ale właśnie tym byłam zachwycona. Idealna cisza, śpiew ptaków, żadnych ludzi w zasięgu wzroku… No i świeże powietrze bez smogu, co jest bardzo ważne przy mojej astmie.

Roger, mój nowy pies, faktycznie był duży i robił dość groźne wrażenie. Tylko wrażenie, bo tak naprawdę był niezwykle ufny i przyjacielski. Kiedy ktoś przechodził obok domu, szczekał, ale wystarczyło do niego zagadać, żeby merdał ogonem. Nawet jeżeli było to koło gospodyń wiejskich…

Mieszkając w mieście, nie miałam pojęcia, że dzisiejsze koła gospodyń to raczej kluby rozmaitych zainteresowań i dość prężne organizacje społeczne. A przynajmniej to „moje” koło z sąsiedniej wsi takie było. Już dzień po tym, jak wprowadziłam się do domu pod lasem, jedna z pań zaczepiła mnie w sklepie. Spytała, czy nie chciałabym skorzystać ze wsparcia sąsiadek.

Kiedy grzecznie podziękowałam, mówiąc, że absolutnie niczego mi nie trzeba, pani Iwonka zaczęła mnie namawiać na zajęcia z ceramiki, chór albo sekcję foto. Gorąco reklamowała także sekcję sportową, w ramach której działa grupa nordic walking dla pań 50 plus.  

– Dwa razy w tygodniu maszerujemy przez las do Wólki – pięć kilometrów w jedną stronę. Wydaje się dużo, ale jak się razem idzie i śpiewa, to ani się człowiek obejrzy i już zleciało! Są u nas panie po osiemdziesiątce, które mają takie zdrowie, że większość młodych może pozazdrościć. Zresztą co ja będę opowiadać. Idziemy zawsze koło pani domu, więc niech się pani przyłączy, zapraszamy. Na początek może być bez kijków…

Grzecznie, ale stanowczo odmówiłam

Lubię las, ale ten dziwaczny „sport” zawsze uważałam za głupotę. A już myśl o marszu w śpiewającej grupie starszych pań była straszna. Niestety, już dwa dni później usłyszałam śpiew i zobaczyłam grupę pań wyłaniającą się zza zakrętu. Schowałam się za firanką, ale grupa zatrzymała się na wysokości mojego płotu i chyba specjalnie dla mnie wykonała jakąś pieśń. Ponieważ udawałam, że mnie nie ma, postały jeszcze chwilę i chyba trochę rozczarowane pomaszerowały do lasu.

Podobna sytuacja powtarzała się dwa razy w tygodniu. Co prawda już nie zatrzymywały się przed moją furtką, ale w dalszym ciągu maszerowały przed nią, głośno śpiewając. Nie przeszkadzała im ani zła pogoda, ani coraz wcześniejszy zmierzch. Ani Roger, który zawsze biegł wtedy do płotu, radośnie szczekając.

Któregoś dnia nie wytrzymałam. Wybiegłam z domu i zapytałam, czy naprawdę muszą śpiewać, i to koniecznie pod moimi oknami. Chyba były zachwycone, że wreszcie mogą mnie obejrzeć. Nie obraziły się, ale też specjalnie się nie przejęły moją prośbą. Powiedziały, że trasy nie zmienią, a śpiewać muszą, tyle że postarają się nieco ciszej. Zaprosiły mnie na konkurs pieczenia ciast, a za dwa dni znów usłyszałam piosenkę „Hej, sokoły”, która tylko trochę przycichła na wysokości mojego płotu…

Za czwartym czy piątym razem doszło do niezbyt sympatycznej wymiany zdań. Któraś z pań zapytała, czy naprawdę te kilka minut jest dla mnie aż taką torturą. Coś podobnego! Człowiek ma prawo do ciszy i nie musi się z tego tłumaczyć! W całym moim zacietrzewieniu nie zwróciłam uwagi na obce auto. A przecież zapewne przejeżdżało tamtędy wiele razy i wiele razy parkowało przy drodze, tak żeby mieć widok na moją furtkę i okna…

Gdzie jest Roger? Wołałam go

Ten koszmar wydarzył się wczesnym wieczorem. Roger nocą śpi w domu, ale o tej porze był jeszcze w ogrodzie. O stałej porze usłyszałam śpiew, ale właśnie robiłam sobie kolację i nie miałam siły na awanturę. Zdziwiłam się tylko, że nie słyszę szczekania Rogera, ale grał telewizor i uznałam, że po prostu go zagłuszył. Zjadłam, obejrzałam program informacyjny, zadzwoniłam do córki. Dopiero potem otworzyłam drzwi, żeby zawołać Rogera. Pies, który zawsze przybiegał w sekundę, nie przybiegł. Zawołałam jeszcze parę razy, a potem ruszyłam do ogrodu…

Musieli stać za drzwiami i czekać właśnie na ten moment. Poczułam silne szarpnięcie, ból, a potem ktoś zatkał mi usta, żebym nie mogła krzyknąć. Przerażenie odebrało mi siły. Napastnicy wciągnęli mnie do domu i natychmiast zakneblowali za pomocą taśmy klejącej. Jeden z nich z całej siły wykręcał mi ręce z tyłu. 

– Gdzie masz pieniądze? Biżuterię? – zacharczał ten drugi. Ledwo go zrozumiałam, bo na twarzach mieli kominiarki. – I tak je znajdziemy, ale jak od razu pokażesz, to może cię nie zabijemy… 

To mówiąc, wyjął nóż i przystawił mi go do szyi. Przebiegło mi przez głowę, że zabili Rogera i mnie też zabiją bez wahania. Ale nie miałam w domu żadnych pieniędzy poza tym, co w portmonetce. A jeśli moje życie zależy od tego, czy w ogóle mam w domu coś wartościowego? Inaczej zabiją mnie z wściekłości, że się nabrali…  

Pokazałam drogę do sypialni i nocną szafkę. Na szafce był złoty damski zegarek z delikatną, cienką bransoletą – prezent od męża na dziesiąta rocznicę ślubu, a w szufladzie dwa pierścionki, w tym jeden srebrny. Łatwo było oszacować, że jubiler czy paser nie da za to zbyt wiele. 

–  To ma być wszystko? Czy coś jednak ukrywasz, stara wiedźmo? Przetrzepiemy ci ten domek tak, że go nie poznasz… Siedź i ani waż się ruszyć…

Związali mi ręce taśmą i przewrócili na podłogę. Leżałam pod ścianą i patrzyłam, jak rozrywają poduszki, wyrzucają na podłogę szuflady, tłuką porcelanę… Myślałam o zamordowanym Rogerze i nagle poczułam to, czego bałam się najbardziej. Adrenalina opóźniła tę reakcję, ale atak astmy był kwestią dwóch minut. Musiałam
natychmiast dostać się do szafki, gdzie trzymałam inhalator. Inaczej groziło mi
uduszenie…

Próbowałam coś powiedzieć, ale zza knebla mogłam tylko jęczeć. Zrozumiałam, że mogę tylko czołgać się w stronę szafki, ryzykując, że mnie zabiją… Byłam już metr od szafki, kiedy jeden z nich się zorientował. Poczułam cios w głowę. Runęłam na ziemię i zaczęłam się dusić. To była moja ostatnia minuta…

Zdążyli w ostatniej chwili 

I w tej właśnie chwili usłyszałam huk. To były moje drzwi otwarte kopniakiem. Do domu wpadło trzech policjantów z bronią i jeszcze kilku mężczyzn – jak się potem okazało, miejscowych strażaków. Policjanci zaczęli krzyczeć i to było ostatnie, co pamiętam, bo straciłam przytomność. A może miałam halucynacje, bo wydawało mi się, że pochyla się nade mną pani Iwonka…

Kiedy odzyskałam przytomność, był już przy mnie ratownik pogotowia, ale to Iwonka uwolniła mnie od knebla, a Zosia zorientowała się, że mam atak duszności i zrobiła mi sztuczne oddychanie, zgodnie z tym, czego nauczyły się na kursie pierwszej pomocy w kole gospodyń…

To one wezwały policję. Kiedy przechodziły obok ogrodu, zdziwiły się, że Roger śpi przy budzie, zamiast szczekać. Poszły dalej, ale zdecydowały się wcześniej zawrócić. Cicho podeszły pod mój dom. Kiedy zobaczyły nieruchomego Rogera w tej samej pozycji i sylwetki dwóch mężczyzn za firanką, zadzwoniły na policję i po synów – strażaków. Wszyscy pojawili się właśnie wtedy, kiedy moje życie zawisło na włosku…

Zbyt ufny wobec ludzi Roger na szczęście przeżył napad. Dał się tym bandytom otruć kiełbasą, ale organizm pokonał truciznę. W moim przypadku skończyło się na siniakach i konieczności założenia paru szwów. Ale tu pomogło mi koło, bo ono zawsze pomaga swoim członkiniom w potrzebie…

Tak, zostałam członkinią koła, a Iwonka, Zosia, Teresa czy Ala to teraz moje przyjaciółki. Na spacery z kijkami nie dam się namówić, ale kiedy we wtorki i piątki słyszę znajomy śpiew od strony drogi, wiem, że nie jestem sama. I wiecie co? Chyba się trochę zmieniłam, bo naprawdę to lubię.

Czytaj także:
„Żal mi Justyny. Za miłością przeprowadziła się 300 km od rodzinnego domu. Wpadła w sidła rodziny alkoholowej”
„Zaniedbałam męża, bo przez lata byłam służącą własnych córek. Nawet przeprowadziłam się do jednej, żeby pilnować wnuków”
„Ukochany rzucił mnie bez słowa. Udało mi się pozbierać, ale po kilku latach znów się spotkaliśmy"

Redakcja poleca

REKLAMA