Czasem się zastanawiam, jakimi prawami rządzi się sukces. Czy prowadzi do niego ciężka praca? Talent? Podążanie za pasją? Ja jestem fotografem. Robię zdjęcia od zawsze. Pamiętam czasy, kiedy robiłem mnóstwo zdjęć ptaszków, żuczków i kwiatków starodawną optyczną lustrzanką mojego taty.
Pochłonęła mnie pasja
Na studiach miałem już własną cyfrówkę i dwa niezłe obiektywy. Fotograficzna pasja zawładnęła wtedy mną całkowicie. Zamiast na randki czy dyskoteki biegałem o świcie nad rzekę, polując na ujęcia budzących się ptaków. Wysyłałem później zdjęcia na wszystkie możliwe konkursy fotograficzne zarówno w kraju, jak i za granicą. Miałem więc pasję, ciężko pracowałem, odrobiny talentu także nie można mi było odmówić. I co? I nic. Nie udało mi się przebić, nie zdobyłem sławy.
Po studiach zająłem się więc czymś, czego szczerze nie znoszę – fotografią ślubną i dokumentacją imprez. Zadowoliłem się namiastką tego, co było kiedyś dla mnie całym życiem. Byle nadal trzymać w ręku aparat, byle patrzeć na świat przez jego okienko. Zostałem więc obserwatorem. Samotny w rozbawionym tłumie. Dokumentujący szczęśliwe chwile innych ludzi. Wszyscy wkoło się bawią, garną do siebie, roją niczym pszczoły w ulu, a ja – skupiony i czujny – szukam najlepszych ujęć. Żeby choć były z tego pieniądze! Ale takich weselnych fotografów jak ja jest na rynku na pęczki, konkurencja dusi.
W pogoni za zleceniami i dla spełnienia oczekiwań skąpego zazwyczaj klienta harowałem jak wół za minimalną stawkę. Zarywałem weekendy, nad obróbką zdjęć przesiadywałem po nocach, ciągle goniłem króliczka. A i tak – choć nie miałem jeszcze rodziny – ledwo wiązałem koniec z końcem.
Miałem większe ambicje
Nie wyzbyłem się dawnych marzeń. Wciąż kocham pejzaże, naturalną grę świateł, magiczny świat natury. Tyle że nie mam już czasu na pstrykanie tych bezproduktywnych zdjęć na co dzień. Tylko w wakacje albo w martwym sezonie jak dawniej wyruszam w plener szukać idealnych ujęć. Tak jak tamtego lata. W Tatrach.
Specjalnie wstałem wcześnie, żeby uniknąć tłumu turystów, i wjechałem kolejką na Kasprowy. Potem skierowałem się szlakiem do piętrzącego się nad turniami szczytu Świnicy, by tam rozstawić statyw, aparat i zacząć robić zdjęcia. Chyba właśnie te przygotowania zajęły mi zbyt dużo czasu, bo kiedy w końcu wybrałem obiektyw i najlepsze ustawienia aparatu – tuż przed wciśnięciem migawki w kadr weszła mi jakaś turystka.
Zachwyciła mnie przypadkowa kobieta
Już miałem na nią wrzasnąć, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język. Ona była… piękna. Stanęła zamyślona niemal na krawędzi przepaści, odwracając twarz do wznoszącego się nad górami słońca. Zwrócona do mnie profilem, z cudownie upiętymi włosami, wyglądała jak dama z początku XX wieku z młodopolskich obrazów. Jej uroda nie była nachalna. Nie podkreślał jej makijaż ani doklejone rzęsy. Wyglądała świeżo i szlachetnie.
Otrząsnąłem się z oszołomienia i zacząłem strzelać kolejne ujęcia. Byłem jak w gorączce, dotarło do mnie, że robię jedne z najlepszych zdjęć w swoim życiu. Ta chwila nie trwała jednak długo. Moja nieświadoma niczego modelka drgnęła, rozejrzała się i – dostrzegając w końcu moją obecność – zaczęła odchodzić.
– Proszę się nie ruszać! – zawołałem, unosząc głowę znad aparatu. – Błagam, jeszcze tylko kilka strzałów!
Spojrzała na mnie w zamyśleniu.
– Przepraszam, chyba zepsułam panu kadr.
– Wręcz przeciwnie! – upierałem się. – Niech pani jeszcze chwilę zostanie – poprosiłem.
Zawahała się. Widać było, że imponuje jej moja atencja.
– Ślicznie pani wygląda na tle Orlej Perci – kułem żelazo, póki gorące. – Ta gra świateł, bezbłędna! Słońce wygląda, jakby wplątało się pani we włosy.
– Niech pan nie przesadza. Słońce to słońce. Kula bardzo odległej plazmy. A moje włosy…
Nie była sama
Nie dokończyła, bo gdzieś zza moich pleców rozległ się męski głos:
– Skarbie! Ruszajmy dalej! Bo zaraz zrobi się kolejka do powrotnego wagonika
Wzdrygnąłem się. Jakoś nie przyszło mi na myśl, że dziewczyna nie przyszła tu sama. Postanowiłem jednak walczyć dalej. Do licha! Z racji swojej pracy widywałem niemal na co dzień wiele różnych ślicznotek, ale żadna nie zrobiła na mnie dotąd takiego wrażenia!
– Chętnie prześlę pani te zdjęcia. Proszę podać mi adres mailowy, a jutro będzie je pani miała.
– No chodź już, kochanie. Chodź! – ponaglał męski głos.
Kobieta obdarzyła mnie przelotnym uśmiechem, a później – lekko przeskakując z kamienia na kamień – odeszła. Obejrzałem się, szukając w myśli słów, które mogłyby ją choć na chwilę zatrzymać, ale w głowie miałem jedynie pustkę.
Nieznajoma podeszła do siwego, starszego od niej chyba o trzy dziesięciolecia faceta, który czule objął ją ramieniem. Na jego nadgarstku złocił się drogi zegarek. Oboje ruszyli ciasno objęci w drogę powrotną ku stacji Kasprowy Wierch. Patrzyłem za nimi przez dłuższą chwilę. I kiedy już miałem się odwracać, żeby poskładać swój sprzęt, ona szybko się do mnie odwróciła, posyłając mi kolejny promienny uśmiech. Moje serce wyrwało się z piersi i poleciało w ślad za nią.
Wróciłem do rzeczywistości
Kilkudniowy urlop minął szybko, a ja wróciłem do „swoich” ślubów, chrzcin oraz hucznych imprez integracyjnych. Początkowo wiele o nieznajomej myślałem, wpatrywałem się w jej zdjęcia, rozpamiętując jej ostatnie spojrzenie. Potem jednak okrzepłem, zająłem się bieżącymi sprawami, w końcu zapomniałem. A zresztą co tu było do pamiętania?
Już kilka dni po tym spotkaniu na szczycie dodałem dwa do dwóch i doszedłem do wniosku, że ta dziewczyna to jednak jakaś nieciekawa postać. Co robi piękna, młoda, niezamężna kobieta ze starym, ale bogatym prykiem? Na zdjęciach zauważyłem, że nie miała obrączki na palcu. Jak więc określić relację, która ich łączyła? Narzeczeństwo? Miłość? A może… sponsoring?
Jesień szybko przeszła w zimę, a ja miałem coraz więcej roboty. Barbórka, biurowe imprezy świąteczne, „śledziki” dla klientów agencji reklamowych. Objuczony aparatami biegałem z miejsca na miejsce, strzelałem fleszem i zmieniałem karty pamięci w aparacie.
Kumpel zaprosił mnie na sylwestra
– Jakie masz plany na sylwestra? – wyrwał mnie z tego kołowrotu telefon od Maćka, kumpla ze studiów.
– Na sylwestra? To już? – bąknąłem zaskoczony.
– No co ty, chłopie? W jakim świecie ty żyjesz? Właśnie minęły święta! Za trzy dni Nowy Rok!
Rzeczywiście, zagapiłem się trochę. Oczywiście, zauważyłem, że nadeszło Boże Narodzenie, ale że nie miałem rodziny ani bliskiego grona znajomych, spędziłem je w domu – komputerowo obrabiając zaległe zdjęcia.
– Jedź w takim razie z nami! – Maciek trafnie odczytał moje milczenie.
– Wybieramy się całą paczką do Toskanii. Mój kumpel ma tam dom, ja funduję wynajęcie samolotu czarterowego. Miejsca jest dosyć, zabawa szykuje się przednia. To co?
Oferta była świetna. Polecieć prywatnym samolotem do luksusowej willi na południu Francji? To było coś. Ja się jednak wahałem. Maciek dorobił się w internecie dużych pieniędzy. W ciągu tych dziesięciu lat, odkąd skończyliśmy studia, zamienił się w prawdziwego rekina biznesu. Kontaktowaliśmy się rzadko, ale i tak wiedziałem, że jego znajomi rekrutują się z wyższych sfer. Młodzi, drapieżni przedsiębiorcy. Ludzie sukcesu. Gdzie ja bym do nich pasował?
Miał też nietypową prośbę
– Nie każ się prosić! – nalegał. – I nawet nie myśl, że zaciągasz jakieś długi wdzięczności. Tak naprawdę to ja będę miał do ciebie prośbę.
– Ty do mnie? – zdziwiłem się.
– Bo widzisz… Chcę się ożenić. Zakochałem się, po prostu. Ona jest cudowna, boska, a do tego inteligentna.
– W czym więc problem? – nie mogłem zrozumieć.
– Ano w tym, że chciałbym wiedzieć, że Iwona leci na mnie, a nie na…
– A nie na twoje pieniądze? – domyśliłem się.
– Dokładnie tak! – potwierdził.
– Przecież masz kumpli na pęczki. Nie możesz któregoś z nich zapytać?
Maciek przez chwilę nie odpowiadał, jakby ważył słowa.
– To moi kumple, dobrze powiedziałeś. Ludzie, z którymi prowadzę interesy, bawię się, popisuję nowym samochodem czy mieszkaniem. Ale to tylko znajomi. A ja potrzebuję rady przyjaciela.
– To wygląda na poważne uczucie – zauważyłem.
– A żebyś wiedział! – odpowiedział z powagą. – Po raz pierwszy w życiu się zakochałem. Przynajmniej tak myślę. Więc nie chciałbym, żeby się okazało, że dziewczyna widzi we mnie bankomat, a nie po prostu fajnego faceta.
– Wiesz, Maciek… nie jestem ekspertem w sprawach kobiet.
– Daj spokój! Ciągle latasz na te wesela i śluby. Niejedno już widziałeś. Przecież mi opowiadałeś ostatnio przy wódce, jakie akcje się tam wyprawiają. Jesteś lepszy od niejednego psychologa. Muszę poznać twoje zdanie.
Tego się nie spodziewałem
Omal nie spóźniłem się na samolot. Jeszcze na dzień przed sylwestrem wpadło mi niewielkie zlecenie, a życie nauczyło mnie przecież, że pracy nigdy nie należy odpuszczać. Zrobiłem więc zdjęcia, wpadłem jak burza do domu po kilka rzeczy i zaraz biegiem do pociągu jadącego na lotnisko. A gdy tam dotarłem, długo szukałem miejsca zbiórki naszej grupy, bo nie wiedziałem, że loty wynajętymi samolotami mają odprawę w sali dla VIP-ów, a nie tam, gdzie wszyscy inni.
– Nareszcie! – powitał mnie Maciek, kiedy spocony i zdyszany dotarłem na miejsce. – Zaraz ruszamy!
Wybełkotałem jakieś przeprosiny i szybko rozejrzałem się po zebranych. Kilkanaście, może dwadzieścia osób. Sami trzydziestoparoletni mężczyźni w drogich ciuchach i młode dziewczyny ze sztucznymi biustami. W tej menażerii wyróżniała się jedna kobieta. Piękna, choć bez makijażu. Posągowa sylwetka. Aż zaschło mi w gardle. Znałem ją!
– Poznaj moją Iwonę! – nie bez patosu w głosie przedstawił mi ją przyjaciel.
Zabrakło mi słów z wrażenia. Tylko wyciągnąłem do niej spoconą rękę.
– Miło mi cię poznać – obdarzyła mnie uśmiechem dobrze mi znanym z oglądanych setki razy zdjęć.
Czy naprawdę mnie nie poznała? Bo ja ją od razu! To dziewczyna, którą fotografowałem na Świnicy. Jeszcze piękniejsza niż wtedy! Uznałem jednak, że skoro ona nie nawiązuje do tamtego spotkania, ja też będę milczał. Zrobiło mi się nawet przyjemnie, że łączy nas coś na kształt wspólnej tajemnicy. A zresztą trzeba było już zajmować miejsca w kabinie niewielkiego pasażerskiego samolotu. Przy drzwiach z każdym z nas witał się kapitan, stewardesa natychmiast podawała drinki. Przypadło mi miejsce w ogonie. Obok tlenionej blondynki, która nawet na chwilę nie przestawała trajkotać.
Coś między nami iskrzyło
– Pan jest fotografem, naprawdę? A może zrobiłby mi pan zdjęcia do portfolio modelki?
Ledwo zniosłem w jej towarzystwie dwugodzinny lot.
– Dlaczego udajesz, że mnie nie poznajesz? – spytałem Iwonę już po północy w noc sylwestrową.
Wcześniej nie było możliwości, by spokojnie porozmawiać. Maciek nie odstępował jej na krok, a moim śladem chodziła ciągle Sandra – tleniona blondyna.
Iwona spojrzała na mnie uważnie, bez uśmiechu.
– Nie udaję – odparła. – Po prostu nie ma do czego wracać.
– Szybko skreśliłaś tamto wspomnienie – wbrew sobie odpowiedziałem ze złością.
Byłem już mocno podchmielony, a poza tym… nie wiem, co się ze mną działo! Przez ostatni dzień ciągle na nią zerkałem, wyczekiwałem, żeby na mnie spojrzała, wykorzystywałem każdy pretekst, żeby zamienić z nią choćby słowo.
– Tamtego starszego pana, który cię wtedy obejmował, także już wyrzuciłaś z pamięci?
– Nie bądź żenujący – w jej głosie zabrzmiały zimne nuty.
– Jesteś wrażliwym i inteligentnym mężczyzną. Nie zachowuj się poniżej własnego poziomu. A co do tamtej chwili, na szczycie Świnicy… Oczywiście, że cię pamiętam. W innych okolicznościach ucieszyłabym się, że się znowu spotkaliśmy. Ale teraz jestem z Maciejem. On jest dla mnie najważniejszy.
Nabrałem odwagi
Powinienem wtedy odejść. Albo skierować rozmowę na inne, błahe tory. Niestety, mieszanka alkoholu i zazdrości sprawiła, że rzuciłem propozycję:
– A może spotkalibyśmy się we dwoje, po powrocie z tego sylwestra? – zaproponowałem. – Tak niezobowiązująco, przy kawie. Porozmawialibyśmy, zastanowili się nad tą sytuacją i…
Przerwałem, kiedy położyła mi palec na ustach.
– Cii – uśmiechnęła się samymi kącikami ust. – Zamilcz, zanim powiesz coś, czego jutro będziesz żałował.
Nie wiedziałem, co robić
Do Polski wróciłem z koszmarnym kacem i w niewesołym usposobieniu. Byłem zły. Tylko na kogo? Na siebie, że próbowałem umizgiwać się do narzeczonej przyjaciela? Czy na nią – za to, że mi na to nie pozwoliła? Kiedy więc następnego dnia po powrocie zadzwonił Maciek, proponując spotkanie, zgodziłem się niechętnie. Ale przecież nie mogłem odmówić. Zaprosił mnie na luksusową zabawę, wszystko opłacił, traktował jak najlepszego kumpla. Nie mogłem powiedzieć mu po tym wszystkim, że boli mnie głowa!
– I jak ją oceniasz? – zapytał, kiedy rozsiedliśmy się na kanapie w klubie, do którego wpuszczano tylko stałych członków i ich gości.
– Jest bardzo ładna – próbowałem się wykręcić.
Ostatnia rzecz, na jaką miałem teraz ochotę, to rozmowa o Iwonie.
– To może powiedzieć mi każdy – Maciek pociągnął długi łyk ze szklanki. – Ciebie pytam o coś więcej. Rozmawiałeś z nią, miałeś okazję ją o mnie wypytać. Więc nie wykręcaj się teraz i mów, czy ona naprawdę mnie kocha.
– To inteligentna dziewczyna o bardzo skomplikowanej naturze. Niełatwo ją rozgryźć.
– Znów się wykręcasz! – ze śmiechem wskazał na mnie palcem. – Powiedz mi o swoich wrażeniach. Jest ze mną szczera?
Chciałem mu odpowiedzieć, że tak. A nawet przyznać się, że próbowałem umawiać się z nią za jego plecami, a ona mnie zbyła. Wciąż siedział we mnie jednak jakiś bliżej nieokreślony żal, pretensja o to, że choć spotkałem ją pierwszy, to Maciek teraz się z nią ożeni.
Byłem zazdrosny
Wkurzały mnie te wypisane na jego twarzy miłość i zadowolenie. Dojrzewała we mnie irracjonalna chęć zemszczenia się na kobiecie, która najpierw obdarza najcudowniejszym na świecie uśmiechem, a później wychodzi za innego. I wypaliłem:
– Jest coś, o czym ci nie powiedziała.
Spojrzał na mnie zaintrygowany, a ja od razu pożałowałem tych słów. Było już jednak za późno, by się wycofać.
– Coś przede mną ukrywa?
W odpowiedzi zacząłem się wić. Zapewniać, że to nic takiego, o niczym nie świadczy, a w ogóle to wydarzyło się pół roku temu. Im bardziej jednak kluczyłem, tym bardziej Maciek nalegał. W końcu więc opowiedziałem mu o spotkaniu w Tatrach. I o starszym, dobrze sytuowanym facecie, który ją obściskiwał. Gdy skończyłem, przyjaciel już się nie uśmiechał.
– A więc wygląda na to, że to puszczalska, która leci przede wszystkim na kasę – wyszeptał.
– To zbyt pochopne wnioski – odparłem bez przekonania.
W sercu rozlewała mi się jakaś dziwna satysfakcja ze zdeptania tego, co mnie tak wkurzało. Poczucie zemsty, triumfu nad kobietą, która mnie odrzuciła. Zdawałem sobie sprawę, jak małostkowe jest to uczucie, i nawet się go wstydziłem sam przed sobą. Zbyt dobrze jednak wpisywało się w mój ówczesny nastrój, żeby z niego zrezygnować. A poza tym… czy nie powiedziałem prawdy? Czy skłamałem? Może tylko pominąłem wątek swojej propozycji spotkania za plecami kumpla…
Zapomniałem o wszystkim
Po Nowym Roku znów miałem mnóstwo pracy, niewiele więc myślałem o przyjacielu. Przez kilka dni miałem z jego powodu jakieś niejasne wyrzuty sumienia, ale szybko je rozwiałem, tłumacząc sam sobie, że w końcu nic strasznego się nie stało. Maciek i Iwona na pewno się szybko pogodzą i wiosną zaproszą mnie na ślub. A co tam!
Koncentrując się na pracy, udało mi się jakoś wyrzucić Iwonę z serca. Zaproszenie na ślub jednak nie nadeszło. Minęła wiosna, potem lato. Jesienią wyjechałem na urlop do Grecji. Tym razem nie spędzałem wakacji sam. Towarzyszyła mi Sandra, tleniona blondynka, której zrobiłem w końcu tę żenującą, półnagą sesję do jej portfolio.
Nadeszła zima, kiedy to właśnie ona przypomniała mi o Maćku.
– A wiesz? – zagaiła, kiedy pewnego wieczora wracaliśmy z kina. – Ten twój kumpel nie żyje. Umarł dwa dni temu.
Zatrzymałem się jak wryty.
To moja wina
– Nie słyszałeś? – zdziwiła się. – Od tamtego rozstania z Iwoną straszny się z niego zrobił imprezowicz. Pił, kompletnie się stoczył. No i w końcu jego serce nie wytrzymało.
– Oni się rozstali? – spytałem, czując, że brakuje mi tchu.
– Dziwna sprawa, prawda? – zastanowiła się. – Jeszcze w Toskanii sprawiali wrażenie takich w sobie zakochanych. A zaraz potem on ją rzucił.
Iwonę zobaczyłem trzy dni później – na pogrzebie. To ładnie, że przyszła pożegnać dawnego narzeczonego, prawda? Mnie jednak bardziej uderzyło, że w kościele trzymała pod rękę starszego pana, którego zapamiętałem ze Świnicy.
– Poznaj mojego ojca – przedstawiła go, kiedy podeszliśmy do siebie po mszy. – A teraz wybacz – dodała zimnym tonem. – Muszę już iść, nie pójdę na cmentarz. Pożegnaj ode mnie Maćka.
Czytaj także: „Trafiłem szóstkę w totka. Cieszyłem się jak dziecko, ale gdy poszedłem odebrać wygraną, mój świat się zawalił”
„Opiekowałam się dziadkiem aż do śmierci. Byłam w szoku, że w testamencie zapisał wszystko swojej córce, a nie mi”
„Coraz bardziej nie lubię swojego męża. Irytuje mnie wszystko, co robi. Nawet to, w jaki sposób mlaska przy stole”