Tego roku zrezygnowałem z wakacji w Polsce. Postanowiłem przyjechać w październiku, ponieważ zdrowie mojej mamy pogorszyło się i jesienią miała mieć operację.
Musiałem iść do dentysty
Jeszcze przed wyjazdem usiłowałem dodzwonić się do Elżbiety. Posiedzę trochę w kraju, to przy okazji zrobię solidne porządki w uzębieniu, pomyślałem. Odkładaliśmy je na potem od paru lat, będzie co robić. Tymczasem telefon w gabinecie milczał jak zaklęty. Dziwne. Zawsze dotychczas włączała się przynajmniej automatyczna sekretarka. Jeśli Elżbieta miała akurat urlop, nagranie informowało, kiedy wróci. A tu nic, jedynie powtarzający się sygnał nieodebranych połączeń.
Trudno, pomyślałem. Może jak już będę na miejscu, to coś się wyjaśni.
A jednak nic się nie wyjaśniło. Telefon pozostawał głuchy. Zadzwoniłem do Antka, starego kolegi. Swego czasu poleciłem mu gabinet Elżbiety i wydaje się, że był zadowolony.
– Słuchaj, chodzisz jeszcze do naszej dentystki?
– Oj, bardzo dawno nie byłem.
– Coś nie tak?
– Można tak powiedzieć.
– No gadaj, chłopie!
– Głupia sprawa, Waldek. Wiesz, nie chcę rozpowiadać takich rzeczy. To mógł być przypadek. Po co rozdmuchiwać sprawę?
– Ale przecież mnie możesz powiedzieć! – nie rozumiałem, dlaczego Antoś tak się kryguje.
– No dobra – w końcu skapitulował. – Swego czasu przyjęła mnie jakaś dziwna. Pomyślałem, że może jest chora. I wtedy pochyliła się nade mną. Chryste, jechało od niej jak z gorzelni.
Antek opowiadał mi całą historię, a ja słuchałem zdumiony. Elżbieta? Taka profesjonalistka? Pijana?
– Zerwałem się z fotela i pod byle pretekstem uciekłem. Czułem się tak głupio. Co miałem jej powiedzieć? Po prostu udałem, że muszę natychmiast wyjść. A ona zapisała mnie na następną wizytę. Chyba do niej dotarło, że wiem, bo nagle zrobiła się spokojna i cicha, taka potulna.
– Byłeś potem u niej? – zapytałem.
– Wyobraź sobie, że tak. Poszedłem na ten umówiony wtedy termin. Pomyślałem: ach, wypadek przy pracy, puszczę to w niepamięć, ale ona mnie nie przyjęła. Przez domofon powiedziała, że bardzo źle się czuje. Więcej już jej nie zobaczyłem.
– Kiedy to było? – postanowiłem przycisnąć przyjaciela.
– Nie pamiętam dokładnie. Już ze trzy, a może nawet cztery lata temu? –Antek nie był pewien.
– Toż ja widziałem ją jeszcze w zeszłym roku! Nie wyglądała jak alkoholiczka! – zdziwiłem się.
– Dlatego też ci powiedziałem: po co wałkować tę historię? Było, minęło. Każdemu może się zdarzyć. Przecież jej nie potępiam. Nie przyjęła mnie, to zmieniłem dentystę i już – wyjaśnił kumpel.
– A ja nie chcę zmieniać. Przestała pracować? Ktoś może coś wiedzieć?
– Nie mam pojęcia – odparł Antek.
Wkurzało mnie to już. Postanowiłem, że tak łatwo się nie poddam.
– Odnajdę doktor Elżbietę – powiedziałem do siebie.
Bardzo chciałem ją odnaleźć
Zaraz po tej rozmowie wybrałem się do gabinetu. I od razu pojawił się problem. Do mieszkania dentystki dodzwonić się nie mogłem, a żaden z sąsiadów nie chciał mnie wpuścić.
– Ja do gabinetu doktor Z.
– Tu nie ma żadnego gabinetu!
– Jak to nie ma? Był rok temu.
– Odczep się pan!
Jakiś narwaniec postraszył mnie nawet policją. Aż wreszcie za czwartym razem ktoś mi otworzył. Na drugim piętrze jakaś blada kobieta o wystraszonym spojrzeniu wysunęła głowę zza drzwi swojego mieszkania.
– To panu otworzyłam?
– Tak, szukam doktor Z.
– Ojej, to niepotrzebnie się pan fatygował tak wysoko. Oni już tu nie mieszkają od dwóch, a może nawet i trzech miesięcy.
– A gdzie się wyprowadzili?
– Nie mam pojęcia. Nie znałam jej, ale widziałam, jak likwidowała gabinet. Wszystko wynosili. Fotel i te wszystkie urządzenia, wie pan, aż szkoda, bo to wszystko od razu na śmietnik wywalali.
– Ale kto?
– Nie wiem, z firmy jakiejś przeprowadzkowej. Meble pozabierali do samochodu, a te dentystyczne świństwa wywalili do kubła.
– I co, nikt się nie pyta, nie dzwoni? Pacjenci też zniknęli?
– A zniknęli!
Postanowiłem poszperać w sieci. Nie jestem w tym zbyt dobry, ale rzuciłem się na komputer ze wściekłą pasją. Jak można było podejrzewać, Elżbiet Z. nie brakuje w naszym mieście. I nagle mnie olśniło. Przecież jej mąż ma na imię Barnaba, ileż to razy była o tym mowa, skąd, dlaczego, po kim takie imię. Barnaba Z. był na Fejsie. Nigdy go nie widziałem na oczy, ale wszystko się zgadzało. Wiek i zawód – inżynier budownictwa.
„Napisz coś, jeśli chcesz mieć go wśród swoich znajomych”. No to napisałem. Podpisałem się jako wierny pacjent doktor Z., wieloletni znajomy i przyjaciel. Odzewu nie było. Czekałem, czekałem, i nic. Złapałem się na tym, że co chwilę zerkam w smartfon.
Nie mogłem przestać o niej myśleć
Osoba dentystki powoli zaczęła zaprzątać większość moich myśli. Dobrze, mogę się nawet już u niej nie leczyć, znaleźć kogoś innego, ale dlaczego by się nie spotkać po tylu latach znajomości? Porozmawiać, dowiedzieć się, co słychać.
Pamiętałem, jak była młoda. Wciąż miałem przed oczami jej twarz o regularnych rysach, okoloną ciemnymi włosami. Ciepłe spojrzenie dużych brązowych oczu, przyjazny uśmiech, harmonijne ruchy szczupłego ciała pod fartuchem. Kurczę, nie odpuszczę. Po prostu muszę ją zobaczyć. Napisałem kolejną wiadomość do męża Z. Wymyśliłem nawet fortel na wypadek, gdyby mąż okazał się zazdrośnikiem:
Czy może pan poprosić żonę, by się ze mną pilnie skontaktowała? Nie będę długo w kraju, a jest mi bardzo potrzebna moja dokumentacja medyczna. Z góry dziękuję.
W końcu miała tam całą moją kartotekę. Mam do niej prawo. A co, gdyby mi była rzeczywiście potrzebna? Bo ja wiem, czy takie rzeczy nie mogą się przydać, skoro pójdę do nowego dentysty? I znowu cisza. Byłem coraz bardziej zaintrygowany. Skąd to milczenie? O co tu chodzi?
Historia opowiedziana przez Antka podziałała mi na wyobraźnię. Ostatecznie mogłem niczego nie zauważyć, alkoholizm nie jest wypisany na czole. Może Elżbieta staczała się powoli i w końcu nastąpił moment, w którym nie mogła już pracować? Na pewno do emerytury brakowało jej jeszcze trochę. Jak inaczej wytłumaczyć wycofanie się z zawodu? A jeśli faktycznie się rozpiła, to co się z nią teraz dzieje? Jest na kuracji odwykowej? Zachorowała na marskość wątroby? Czy mam prawo zakłócać jej spokój, skoro zdecydowała się zniknąć z oczu pacjentów?
Jej zniknięcie nie dawało mi spokoju
Na chwilę pochłonęła mnie choroba matki, jej operacja, musiałem się nią zająć, a nie siedzieć całymi dniami przed komputerem i zastanawiać się nad losami dentystki. Ale chociaż nie chciałem, to wciąż o niej myślałem. Parę razy przyśniła mi się w nocy. Pochylała się coraz niżej nad moją szczęką, a jej twarz, im bliższa stawała się mojej, tym bardziej się rozmazywała w jakimś groteskowym grymasie.
Zacząłem mieć tego dosyć. To jakaś obsesja. Czy ja czasem się w niej nie podkochiwałem? Może przez lata wyparłem to uczucie i zapomniałem o nim? A gdyby tak sięgnąć do pokładów pamięci, przypomnieć sobie stan najwyższego ukojenia, gdy była blisko mnie?
Cholera, ludzie nie mogą tak po prostu znikać w dzisiejszych czasach. Muszę ją odnaleźć. A może nie żyje? Jej mąż pogrążony jest w depresji i nienawidzi każdego faceta, który o nią pyta. Sprawdziłem wszystkie nekrologi. I znowu nic.
Pomyślałem, że trzeba jeszcze raz odwiedzić kamienicę, w której mieszkała moja dentystka. Przecież sąsiedzi muszą coś wiedzieć. Wybrałem się na miejsce wieczorem, kiedy ludzie powinni być w domach. I nawet od razu zostałem wpuszczony.
– A pani doktor…
Sąsiadka zza ściany, pulchna brunetka w średnim wieku, przewróciła mocno pomalowanymi oczami. Rzęsy miała kompletnie zaklejone tuszem. Jej mąż zachichotał, ale jakoś tak nieprzyjemnie.
– Boże, co tu się działo, żeby pan wiedział! – miałem wrażenie, że aż dygoce z podekscytowania, że może podzielić się ze mną tą historią. – Całe szczęście, że się wynieśli, bo inaczej to my byśmy musieli stąd wiać. Co nie, Boguś? Pamiętasz, te awantury, które tu urządzali?
– Biegali po schodach, dobijali się do drzwi, wszystkich sąsiadów pobudzili. Policja musiała przyjechać. Czegoś takiego to ja w życiu swoim nie widziałem, a widziałem wiele – opowiedział posłusznie Boguś ochrypłym basem.
– A kiedyś to siedziała na schodach i błagała mężulka, żeby ją do domu wpuścił – dorzuciła sąsiadka.
Zatkało mnie tak, że przez moment nie mogłem wydobyć głosu z gardła.
– Przepraszam, czy pani jest pewna, że chodzi o doktor Z.?
– A o kogo, jak pan myśli? Przecież za ścianą mieszkali. Wszystko tutaj słyszeliśmy, jak się żarli i darli na siebie. Nie codziennie, aż tak to nie. Ale jak ta cała pani doktor sobie popiła, to przez kilka dni nie mogła przestać. Pacjentów dawno potraciła.
– Byłem u niej rok temu.
– Może pan i był, ale inni nie chcieli przychodzić.
– No dobrze, ale gdzie się wyprowadzili? Nic pani nie wie? Doktor nic nie wspominała?
– A co ja z nią gadałam? Za wysokie progi – znowu zarechotała.
Nadal nic nie wiedziałem
Wyszedłem przygnębiony. Ale w końcu byłem już na tej trudno dostępnej klatce schodowej. Pomyślałem, że zapukam jeszcze piętro niżej. Bingo. Drzwi otworzyła kobieta mniej więcej w moim wieku, o inteligentnej, sympatycznej twarzy. Kiedy wyjaśniłem, o co chodzi, uśmiechnęła się serdecznie i zaprosiła do środka.
– Ach, Elżbieta. Oczywiście, bardzo dobrze ją znałam. Tyle lat byłyśmy sąsiadkami. Wszystkiemu winien ten jej mąż, kretyn. Zatruł jej całe życie.
Wreszcie dowiadywałem się szczegółów i miałem nadzieję, że uda mi się odnaleźć Elżbietę.
– Każdy pacjent to był niby jej kochanek. Podsłuchiwał pod drzwiami gabinetu. Sprawdzał, węszył, kombinował, wstrętny typ. Ale ona tak bardzo go kochała, nie wiem naprawdę, jak to było możliwe. I te ich kłótnie były, wie pan, pełne najwyższej pasji. Przecież on ją bił, a potem całował po nogach. To taki związek rozpięty między miłością i nienawiścią. Strasznie toksyczny.
– Ma pani z nią kontakt, skoro przyjaźniłyście się? Bardzo mi zależy.
– Nie, niech mi pan wierzy. Wyprowadzili się nagle, wcześniej nic nie słyszałam o tego typu planach. Nawet się nie pożegnała. A jej telefon komórkowy zamilkł. „Nie ma takiego numeru”, słyszałam ciągle w słuchawce. Ja myślę, że ona bardzo się wstydziła nas tutaj wszystkich. Robiła dobrą minę do złej gry, ale musiała mocno cierpieć.
Chryste, a jeśli ją zabił? Co to znaczy „nagle się wyprowadzili”? Zaciukał ją, a ciało wywiózł do lasu i zakopał.
– Co za nonsens – mruknąłem.
Minęło znowu kilka dni i nocy pełnych mrocznych koszmarów z doktor Elżbietą w roli głównej. Moje sny rozhulały się na dobre, oszalały.
I wtedy zadzwonił Antek.
– Słuchaj, Waldek, czy znalazłeś już tę naszą dentystkę?
– Nie, nikt nic nie wie. Dziwna historia – odparłem.
– To mam dla ciebie dobrą nowinę. Przypomniało mi się nagle, że kiedy tak bełkotała wtedy, no wiesz, mówiła coś o swojej starszej córce. Medycynę skończyła i prowadzi jakąś ekskluzywną klinikę stomatologiczną w M. Podobno bardzo zdolna dziewczyna.
– Pamiętasz, jak miała na imię ta córka? Zresztą, nieważne. Znajdę ją.
– Będzie ci trudno, jeśli wyszła za mąż i zmieniła nazwisko.
– No tak. Ale może nie wyszła.
Sprawdziłem. Następnego dnia wybrałem się do Międzylesia. I bez trudu znalazłem córkę Elżbiety, która wciąż nosiła panieńskie nazwisko.
– Pani doktor!
– Słucham?
To samo ciepłe spojrzenie wielkich oczu. Całe zdenerwowanie puściło.
– Bardzo chciałbym skontaktować się z pani matką. Znaliśmy się wiele lat i bardzo długo się u niej leczyłem.
– Pan Waldek, prawda? Pamiętam pana z dzieciństwa. Chyba często pana zęby bolały. Oj, przepraszam, to nie moja sprawa. Myślę, że mama bardzo się ucieszy.
– Tak? Naprawdę?
– Pewnie. Niedawno rozwiodła się z ojcem. Teraz powoli dochodzi do siebie. Przyda jej się jakaś życzliwa dusza. Niewiele ma takich koło siebie.
– Chyba na własne życzenie?
– Trochę tak, trochę nie. Ale niech sam pan ją o to zapyta.
Podała mi numer telefonu do matki i jeszcze raz uśmiechnęła się szeroko. Odetchnąłem.
Czytaj także:
„Sąsiadka przepisała na mnie dorobek życia. Po czasie okazało się, że oprócz pereł i porcelany odziedziczyłam jej długi”
„W szkole prześladowali moją córkę, bo była dziewicą. Rozpustne małolaty nieomal doprowadziły do tragedii”
„Ktoś za wszelką cenę chciał wysiudać nas z interesu. Miałam być kartą przetargową i wekslem bezpieczeństwa”