„Ktoś za wszelką cenę chciał wysiudać nas z interesu. Miałam być kartą przetargową i wekslem bezpieczeństwa”

poważna kobieta fot. Getty Images, Mario Marco
„Otworzyłam skrzynkę mailową i… zamarłam. Ktoś proponował mężowi sprzedaż firmy. Pierwsze wiadomości utrzymane były w uprzejmym biznesowym języku, który po kolejnych zdecydowanych odmowach zaczął być coraz bardziej napastliwy”.
/ 09.10.2023 10:31
poważna kobieta fot. Getty Images, Mario Marco

Jakiś czas temu zaczęłam dostawać anonimy. Wkrótce okazało się, że mój mąż ukrywa przede mną coś ważnego…

Podejrzewałam swoich uczniów

Najpierw nie przywiązywałam wagi do kartek i listów umieszczanych w skrzynce przez dowcipnisia o kiepskim poczuciu humoru. Wyrzucałam je razem z reklamami, bezmyślnie niszcząc dowody rzeczowe. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ociekające jadem i groźbami świstki są ważne. Nawet ich nie czytałam, w co nie mógł uwierzyć podkomisarz Piotr M., prowadzący śledztwo.

– W życiu czegoś takiego nie widziałem – zmierzwił w desperacji włosy. – Nie była pani ciekawa, co zawierają?

– Ależ wiedziałam to bez czytania. Stek wyzwisk i jakieś głupie groźby – czyli ulubiona zabawa małolatów.

– Młodzież nie jest taka zła – zganił mnie podkomisarz.

– Ale zdarzają się wyjątki. Niech mi pan wierzy, kilka lat uczyłam w szkole, wiem, co mówię. Jak się trafi dzieciak kreatywny i bez zahamowań, to ratuj się kto może. Nie ma na niego sposobu. Autorytetów nie uznaje, nikogo się nie boi, bo co mu ktoś zrobi? Nie straciłam jeszcze całkiem nadziei i czasem sobie wyobrażam, że inwencja twórcza takich uczniów w końcu zostanie właściwie wykorzystana. Bo to są inteligentne dzieci, panie podkomisarzu.

– Podejrzewa pani, że autorem anonimów jest jeden z uczniów?

– Byłych uczniów. Rzuciłam to zajęcie. Teraz pomagam mężowi prowadzić firmę.

– „Wczoraj miałaś na sobie czerwony sweter. Dodaje blasku twoim oczom. Chciałbym ci to powiedzieć, ale jak? Kręciłaś się po kuchni niezdecydowana. O czym myślałaś?” – przeczytał podkomisarz Piotr. – To nie brzmi jak groźby miotane pod adresem nielubianej nauczycielki. Ma pani wielbiciela.

– Stalkera – poprawiłam go. – Dlatego zawiadomiłam policję. On mnie obserwuje, podaje szczegóły z codziennego życia, jakby ciągle przy mnie był. Nie wiem, skąd to wie, śledzi mnie? Zaczynam się bać.

– Poprzednie listy były utrzymane w innym tonie? – padło pytanie.

– Nie zagłębiałam się w nie przesadnie, ale tak – potwierdziłam. – Bluzgi i głupie teksty w sam raz pasujące do niektórych moich „ulubionych” uczniów.

– Którym zatruła pani życie – uśmiechnął się podkomisarz.

– Z wzajemnością, zapewniam pana – prychnęłam. – Pan jest po ich stronie?

– Policja zawsze jest po stronie pokrzywdzonych – zapewnił z zabawną galanterią. – A przy okazji, czego pani uczyła?

– Matematyki.

– No tak, sama pani widzi, jakim orężem dysponowała. Dzieciaki nie miały szans.

– To ma być dowcip? Nie nadążam. Ta rozmowa przybiera dziwny obrót… – zdenerwowałam się.

– Spokojnie, zbieram informacje. Szkoda, że nie zachowała pani wszystkich listów, moglibyśmy je porównać i sprawdzić, czy wyszły spod ręki tego samego autora.

– Raczej klawiatury jego komputera – poprawiłam. – Kto teraz pisze ręcznie?

– Zapewniam, że policja też idzie z duchem czasu. Mamy swoje sposoby – podkomisarz zebrał anonimy w luźny stosik i podsunął mi protokół z przesłuchania.

– Zajmiecie się tą sprawą? – spytałam zaniepokojona jego luzackim podejściem. 

– Proszę dobrze zasłaniać okna i zostawić wszystko nam – padła odpowiedź.

Naprawdę się bałam

Ha! Łatwo mu mówić. To nie on boi się rozebrać we własnym domu. Podglądacz sprawiał wrażenie naprawdę dobrze poinformowanego, dużo o mnie wiedział. Pewnie sprawiało mu przyjemność straszenie mnie, bo kto normalny podrywa kobietę za pomocą anonimów?

Dużo o takich czytałam, łatwo nie rezygnowali. Starali się zbliżyć do obiektu adoracji na różne dziwne sposoby, osaczali i rościli sobie prawo do wzajemności. Czasem uważali kobietę za swoją własność, wychodzili z cienia i wtedy stawali się naprawdę niebezpieczni. Tego najbardziej się bałam, konfrontacji z zaburzonym psychicznie mężczyzną.

– Poprosiłem ochroniarzy, żeby zwracali szczególną uwagę na naszą posesję – powiedział mój mąż. – Gdyby ktoś kręcił się za płotem, namierzą go. Wszędzie rozmieszczone są kamery.

– Tędy chodzi sporo osób, przecież to najbliższa droga do jedynego w okolicy sklepu spożywczego – uświadomiłam mu. – Żadna firma ochroniarska nie będzie monitorować wszystkich przechodniów.

– Nagrania są archiwizowane, ale krótko – przypomniał sobie Jacek, który najwyraźniej mnie nie słuchał. – Chciałbym mieć możliwość obejrzenia ich i odkrycia, kto majstruje przy naszej skrzynce na listy.

– Na to chyba za późno. Ostatnie anonimy przyniósł listonosz. Jeśli kamery nagrały przedtem obcego, to nagrania zostały już skasowane. Zgodnie z procedurą.

– Tak – mruknął. – Szkoda, że tak późno zgłosiłaś naruszenie dóbr osobistych.

Siedziałam cicho, bo miał rację. Podkomisarz też to wychwycił. A ja po prostu nie chciałam robić kłopotów jakiemuś smarkaczowi, któremu wydawało się, że nienawidzi matematyki i mnie. Podrośnie, to zmądrzeje. Po co mu zabagniona kartoteka? Przyjrzałam się mężowi. Ostatnio źle wyglądał, pewnie był przemęczony. 

– Dobrze się czujesz? – spytałam.

– Nic mi nie jest – odburknął.

Reagował inaczej niż zwykle. Gdzieś ulotnił się charakterystyczny dla niego spokój i radość życia. Coraz częściej bywał spięty i skłonny do wybuchu. Miał za dużo pracy, widocznie nie nadążał ze wszystkim. Powinnam więcej mu pomagać, przejąć część obowiązków. Jacek wcale nie ucieszył się z mojego zaangażowania.

– Nie mam czasu wprowadzać cię w interesy, to zbyt skomplikowane.

– To co mam robić, żeby cię odciążyć?

– To co do tej pory. Bardzo mi pomagasz – cmoknął mnie w czoło i wyszedł.

Zmartwiałam, gdy to odkryłam

Zbył mnie byle czym. Moją rolą było porządkowanie rachunków i faktur przed wysłaniem ich do księgowej. Myślałam, że od tego zacznę, a potem powoli się wciągnę w działalność firmy, ale Jacek najwyraźniej widział to inaczej. Tygodnie mijały, a ja wciąż tkwiłam w tym samym miejscu.

– Czas to zmienić – pomyślałam, siadając do jego służbowego komputera.

Zalogowałam się na firmowy serwer i zaczęłam na chybił trafił przeglądać dokumentację. Nie zrobiłam się od tego mądrzejsza, ale nie poddawałam się. Otworzyłam skrzynkę mailową i… zamarłam. Ktoś proponował mężowi sprzedaż firmy. Pierwsze wiadomości utrzymane były w uprzejmym biznesowym języku, który po kolejnych zdecydowanych odmowach zaczął być coraz bardziej napastliwy.

Niedoszły kontrahent posunął się nawet do zawoalowanych gróźb, prosząc, by Jacek sprzedając firmę, zadbał o rodzinę. Można to było zrozumieć dwojako: jako przyjacielską radę, by mąż pozbył się obowiązków i znalazł więcej czasu dla bliskich, lub jako szantaż. Jeśli nie oddasz nam biznesu, ucierpi twoja rodzina. Nic dziwnego, że Jacek był ostatnio zdenerwowany. Czemu nic nie powiedział?

– Chciałem cię chronić – wyjaśnił, kiedy złapałam go w korytarzu. – Nie powinnaś była grzebać w poczcie, to nie jest sprawa dla ciebie. Sam to muszę załatwić.

– Nie możesz sprzedać firmy, należała jeszcze do twojego ojca! – zawołałam.

– Myślisz, że nie wiem? Ten niby biznesmen to specjalista od przejęć, nie zawsze legalnych. Jest ustosunkowany i bezkarny oraz, niestety, bardzo skuteczny. Oferuje oczywiście dużo mniej niż wynosi realna wartość firmy, i jest to propozycja, której nie warto byłoby rozważać, gdyby nie jedna sprawa…

– Jaka? – zmarszczyłam brwi.

– Twój prześladowca. Listy z wyzwiskami, a teraz wyznania wielbiciela-podglądacza. To się nie trzyma kupy. Uważam, że to ostrzeżenie: „Mamy dostęp do waszego domu, widzimy każdy wasz krok. Nie jesteście bezpieczni”. Zagranie bardzo w stylu tego człowieka. Eleganckie zastraszenie w sposób, który trudno udowodnić. Bo co on może mieć wspólnego z psycholem piszącym do mojej żony?

– A jeśli nie sprzedasz mu firmy… – zaczynałam rozumieć układankę.

– …to spotka cię krzywda. Oczywiście ze strony zaburzonego psychicznie wielbiciela. Podejrzewam, że efekty będą stopniowane, najpierw cię tylko przestraszy. Potem może być gorzej i będzie to trwało, dopóki nie oddam mu firmy za półdarmo. Bo w tym czasie wycofa się z pierwotnej oferty i da tyle, ile będzie chciał.

– To wygląda na sytuację bez wyjścia – szepnęłam przerażona.

– Wiem, od tygodni łamię sobie głowę, jak z tego wybrnąć – westchnął.

– Zawiadomiłeś służby?

– I co im powiem? – prychnął. – Czytałaś wiadomości od niego. Nie ma tam nic, za co można byłoby go ścigać z mocy prawa. Nikt nie połączy anonimowych listów do nauczycielki matematyki z transakcjami biznesowymi.

– Poczekaj, coś mi przyszło do głowy. Te listy… Właściwie wiedziałam to wcześniej, dlatego tak zareagowałam. Intuicja.

– Mów przystępniej, bo nie łapię – poprosił Jacek, przerywając mi nerwowy marsz od ściany do ściany.

– Uważam, że jest dwóch autorów anonimów. Jeden wysyłał głupie groźby, które powinny mnie przestraszyć, a jednak zlekceważyłam je. Wydawało mi się, że to jakiś uczeń mści się za pały z matmy. I chyba miałam rację, bo wszystko urwało się, kiedy rzuciłam pracę. Smarkaczowi się odechciało, zapomniał i zajął się czymś innym. Mam nadzieję, że pożytecznym.

– A potem zaczęły napływać zupełnie inne listy. I wtedy poszłaś na policję.

– Właśnie. Przestraszyłam się. Ich autor tyle rzeczy o mnie wiedział…

Jacek ukrył twarz w dłoniach.

– Nie mogę dłużej tego ciągnąć, boję się o ciebie. Chyba będę musiał ugiąć się przed szantażem… – jęknął.

Nie wiedzieliśmy, co robić

Tej nocy prawie nie spaliśmy. Jacek przewracał się z boku na bok, w końcu wstał i poszedł napić się wody. Nad ranem zastałam go siedzącego przy stole i wpatrzonego w okno. Nie umiałam go pocieszyć, więc usiadłam obok w milczeniu.

O ósmej wpadł z wizytą podkomisarz w towarzystwie szczupłego młodzieńca w nieokreślonym wieku. Wyglądał jak jeden z moich uczniów, ale domyślałam się, że musi być kilka lat starszy.

– Nasz ekspert – przedstawił chłopaka, nie wdając się w szczegóły. – Chcielibyśmy rozejrzeć się po posesji.

– Proszę bardzo, róbcie, co uważacie za stosowne – zezwolił mąż, patrząc z powątpiewaniem na młodego „eksperta”. Chyba nie miał zaufania do jego umiejętności.

Otrzymawszy zezwolenie, chłopak odwrócił się na pięcie i wyszedł z domu. Wyjął z samochodu jakiś sprzęt i ruszył na obchód ogrodu. Po chwili zobaczyłam go na drodze, pod moim oknem, pomachałam mu, a on wypluł gumę i rozdziawił usta w uśmiechu. Po chwili zameldował się w kuchni, gdzie wszyscy siedzieliśmy.

– Prościzna, jakiś cwaniaczek przekierował dwie kamery zainstalowane przez agencję ochrony „Spokojny dom”, którą państwo wynajmujecie. Zamiast terenu, kamerki pokazują wnętrze kuchni i salonu. 

– Wtedy obraz domu ukazywałby się na monitorach agencji, ktoś by się tym zainteresował – zaprotestował Jacek.

– Niekoniecznie – młodzieniec odpakował następną gumę. – Na moje oko te dwie kamery są odłączone od systemu.

– Dokąd przekazują obraz?

– Dowiem się, już zapuściłem szperacza, przeglądam serwery, ale na zwrotkę potrzebuję trochę czasu.

Porozumieliśmy się z Jackiem wzrokiem. Kurczę, stał przed nami hacker.
Policja korzysta z ich usług? 

– Kolega chciał powiedzieć, że podjął rutynowe, przewidziane procedurą czynności śledcze – wyjaśnił nadkomisarz.

Nieźle to wymyślił

Młodzieniec wyciągnął laptop, i nie pytając nas o zdanie, zadekował się w gabinecie Jacka. Czekaliśmy. Ciszę przerwał dźwięk przychodzącego SMSa
Podkomisarz zerknął na ekran telefonu i ruszył do gabinetu męża.

– Pan pozwoli ze mną – zaprosił go.

Oczywiście poszłam za nimi, nie chciałam przegapić czegoś ważnego.

– Szkoda, że nie powiedział pan o próbie przejęcia firmy. Co właściwie pan zamierzał? Ci ludzie potrafią być bezwzględni. Chciał pan sam wszystko załatwić? – napadł na Jacka policjant.

– Skąd wiecie? – zdziwił się Jacek.

Chyba zapomniał, że w jego gabinecie siedział bardzo zdolny młodzieniec, który miał dużą wprawę w łamaniu haseł zabezpieczających serwer. Wejście na firmową pocztę zajęło mu pewnie minutę.

– Doszliśmy do wniosku, że listy od wielbiciela są częścią gry, która ma skłonić męża do sprzedaży firmy – odezwałam się.

– Właśnie wyczaiłem jego namiary – przerwał mi chłopak. – Wyobraźcie sobie, że gostek pracuje w firmie, która ochrania waszą posesję. Śmieszne, nie?

– Sprawdź jego powiązania z facetem od przejęć – polecił mu podkomisarz.

– Chwila, moment. Na razie nic nie mam. Wygląda na to, że panowie się nie znają, ale jeszcze poszukam.

Późnym wieczorem podkomisarz z młodzieńcem wreszcie nas opuścili, obiecując informować o postępach śledztwa. Byliśmy zmęczeni po nieprzespanej nocy, więc wcześniej poszliśmy spać. W środku nocy obudził nas telefon. Podkomisarz. Ten człowiek nie miał litości.

– Pan nigdy nie odpoczywa?

– Służba nie drużba. Dzwonię, żeby was uspokoić. Ochroniarz nie działał na zlecenie biznesmena, który chce panu odebrać firmę. To zwykły, zauroczony pańską żoną idiota, który wymyślił sobie, że zaintryguje ją, składając listownie hołdy. Odpowie za podglądanie i mogę mu załatwić zakaz zbliżania się, chociaż według mnie jest całkiem nieszkodliwy.

– Zostawmy chłopaka w spokoju, szef i tak wyrzuci go z pracy – poprosiłam.

– Jeśli chodzi o próbę przejęcia pańskiej firmy, to na razie nie mam żadnych wieści, panie Jacku – mówił dalej podkomisarz. – Proszę się jednak nie martwić. Cały czas działamy. Jestem pewien, że prędzej czy później ich złapiemy.

Od tego czasu minęło kilka miesięcy. Sprawa przycichła, mąż przestał otrzymywać propozycje nie do odrzucenia, a ja anonimowe listy z wyznaniami. Czy to znaczy, że jesteśmy bezpieczni?

Czytaj także:
„Dostałam dom w spadku i wywołałam wilka z lasu. Matka z zawiści prawie zniszczyła moje małżeństwo”
„Jej ponętne biodra sprawiły, że nie nawiązałem kontaktu z rozumem. By nie stracić majątku, wpadłem w podejrzany układ”
„Mąż okazał się despotą, a ja tęskniłam za dawnym narzeczonym. Chciałam, by znowu malował mnie swoim pędzlem”

Redakcja poleca

REKLAMA