„Moja przyjaciółka przeczuwała wszystko. Wiedziała, że jestem w ciąży przede mną. Przewidziała też... swoją śmierć”

Moja przyjaciółka przeczuwała przyszłość fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock
„– Z czym dam sobie radę? – No wiesz, z ciążą, z dzieckiem… Urodzisz. Michał to porządny chłopak. Nie zostawi cię – gadała, a mnie mowę odjęło. Skąd wiedziała? Byłyśmy wtedy po maturze. Zakochałam się w chłopaku, który przyjechał do nas na wakacje… Na początku byłam wściekła za te głupie insynuacje, ale szybko okazało się, że Kinga miała rację”.
/ 11.10.2022 08:30
Moja przyjaciółka przeczuwała przyszłość fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock

Ostatni raz widziałam Kingę na jej ślubie. Była to oryginalna uroczystość. Zaprosiła zaledwie garstkę przyjaciół, swoją mamę, babcię, rodziców Piotrka, i po krótkiej ceremonii w naszym małym kościółku, urządziła ognisko na zboczu górki za wsią.

Były śpiewy, ktoś akompaniował na gitarze, inny na harmonijce, a świeżo poślubiony mąż Kingi na skrzypcach zagrał „Lato” z „Czterech pór roku” Vivaldiego. Przy ogniu, niczym leśne skrzaty, bawiły się dzieci Kingi – trójka ślicznych, czarnowłosych dziewczynek o niezwykłych, odziedziczonych po mamie, fiołkowych oczach. Jak na moją przyjaciółkę przystało, wszystko odbyło się inaczej niż nakazywała tradycja.

Znałyśmy się od dziecka

Ona przyjeżdżała do naszej wsi na wakacje do babci, ja jeździłam do Kingi do Wrocławia. Gdy chodziłam do liceum, zamieszkałam na stancji niedaleko jej domu. Paradoksalnie jednak, żyjąc blisko siebie, spędzałyśmy ze sobą coraz mniej czasu. Każda z nas odkrywała świat po swojemu. Mimo to, bez żadnych starań ani naszej ingerencji, życie układało się nam podobnie. Jedno tylko nieodmiennie nas różniło. Odkąd sięgam pamięcią ja byłam spontaniczna, szybciej działałam niż myślałam. Kinga natomiast miała naturę refleksyjną. Wpadała w jakieś melancholie, poddawała się nastrojom, a jednocześnie miała dar przenikania do cudzych umysłów.

– Nie bój się, dasz sobie radę – jeszcze dziś pamiętam jej słowa, kiedy 12 lat temu spotkałyśmy się przy wiejskim sklepie.

– Z czym dam sobie radę? – wybałuszyłam wtedy oczy ze zdziwienia.

No wiesz, z ciążą, z dzieckiem… Urodzisz. Michał to porządny chłopak. Nie zostawi cię – gadała jak wróżka, a mnie mowę odjęło.

Skąd wiedziała? Byłyśmy wtedy świeżo po maturze. Zakochałam się w chłopaku, który przyjechał do nas z Wybrzeża na wakacje… Kinga miała rację. Spóźniał mi się okres i sama podejrzewałam, że to może być ciąża. Wtedy przed sklepem zastanawiałam się, co zrobię, jeśli rzeczywiście zaliczyłam wpadkę. Co ze studiami? Jak utrzymam siebie i dziecko? O Michale wcale nie myślałam jak o ojcu i mężu…

– Naprawdę się nie martw. Ja też zrobię sobie dzidziusia albo dwójkę. Muszę się spieszyć – dodała i zamyślona odeszła spod sklepu, całkiem zapominając o zakupach.

Niedługo potem, kiedy ja już byłam szczęśliwą mamą Agatki i zamieszkałam z mężem nad morzem, Kinga poznała Piotra i szybko zaszła z nim w ciążę. Po Zuzi, która przyszła na świat rok po mojej córeczce, Kinga urodziła jeszcze bliźniaczki: Klaudię i Adelę.

– Masz trójkę dzieci i żyjecie bez ślubu – dziwiłam się, kiedy któregoś lata spotkaliśmy się całą gromadą w rodzinnej wiosce.

– Ślub nie ma znaczenia, ale nie martw się, Alu. Zalegalizuję nasz związek zanim umrę – zaśmiała się, ale wcale nie tak, jakby opowiadała świetny żart, tylko jakoś tak na serio.

Patrzyła przy tym na mnie z głębi tych swoich przezroczystych, fiołkowych oczu.

Widziałam, że Kinga się czegoś obawia

Nie śmiałam jednak zapytać, czy coś złego się stało, czy może jest chora, albo wie o czymś, co się niedługo wydarzy… Po weselu wróciłam z Michałem i Agatką nad morze i tak się składało, że przez kolejne dwa i pół roku nie widziałam Kingi. Regularnie rozmawiałyśmy przez Skypa, dzieląc się troskami codziennego życia. Oczywiście najczęściej rozmawiałyśmy o dzieciach, naszych mężach i planach na przyszłość.

Mnie udało się skończyć drugi rok studiów zaocznych na Uniwersytecie Gdańskim. Kinga mieszkała w domu swoich rodziców we Wrocławiu, co pozwalało jej myśleć o dalszej nauce. Mogła liczyć na pomoc mamy, która była wprost zakochana w swoich wnuczkach. Pewnego wieczoru, a było to zimą dwa lata temu, Kinga niespodziewanie wyznała mi, że jednak zamierza rzucić studia.

– Szkoda mi czasu… Chcę być jak najdłużej z dziećmi, żeby mnie zapamiętały.

– Jak to? Chcesz zrezygnować z nauki, mając tyle za sobą i w dodatku takie warunki… A kim chcesz być w przyszłości? Sprzątaczką, ekspedientką? – drwiłam, dziwiąc się z decyzji przyjaciółki.

– Ala, mówię ci, że mi szkoda czasu, chcę być z dziewczynkami.

– Masz na to całe życie! – krzyknęłam wtedy.

– Ale moje będzie krótkie – Kinga wyłączyła kamerkę.

Wkurzyłam się na nią jak diabli. Nie pojmowałam, skąd w jej głowie roją się takie czarne myśli. Nie dawało mi to spokoju, więc gdy tamtego wieczora kładliśmy się z mężem spać, opowiedziałam mu o rozmowie z Kingą. Michał wysłuchał, a jego komentarz mnie całkiem zaskoczył.

Twoja przyjaciółka wie coś więcej o sobie niż inni. Już dawno zauważyłem, że stąpa nie tylko po ziemi…

– Przestań. Nie wierzę w żadne przeczucia, żadne wizje… To jakieś niestworzone brednie – tak wtedy powiedziałam i do dziś to pamiętam.

O śmierci Kingi dowiedzieliśmy się niecały miesiąc później. Jechała do Czech, gdzie od wielu lat mieszkał jej ojciec. Podobno złapał zapalenie płuc i Kinga miała pobyć z nim kilka dni. Akurat wtedy, na początku marca, na południu Polski padał śnieg. Były zadymki, ślisko. Kinga nie była dobrym kierowcą, chociaż zazwyczaj jeździła ostrożnie. Niestety, w czołowym zderzeniu z tirem z jej małego autka nie zostało prawie nic.

Przyjaciółka nie miała szans

Siedmioletnia Zuzia i pięcioletnie bliźniaczki zostały same. Nie wiem, czy zapamiętały dobrze swoją mamę. Po pogrzebie w myślach złożyłam przyjaciółce obietnicę, że zrobię wszystko, aby jej córeczki dowiedziały się, jak dobrym była człowiekiem, aby jej obraz został z nimi na zawsze. I że zrobię wszystko, aby być przy nich, kiedy będą potrzebowały kobiecego wsparcia. O swoim postanowieniu poinformowałam męża. Przez ostatnie dwa lata starałam się być z córkami przyjaciółki tak często, jak to możliwe. Rok temu zabrałam je do nas nad morze. Każdego wieczoru, kiedy kładłam je spać, opowiadałam im o mamie…

Dla każdej z dziewczynek założyłam album ze zdjęciami ich mamy. Udało mi się skompletować całkiem sporą kolekcję. Czekałam tylko, aż od pogrzebu Kingi upłynie dość czasu, aby nie ranić ich małych serduszek. Na początku wakacji uznałam, że już nadszedł właściwy moment. Miałam następnego dnia jechać w rodzinne strony. Mój mąż z córką już tam byli. Tak samo jak Piotrek z dziewczynkami w domu babci Kingi. Umówiliśmy się, że razem spędzimy w górach tydzień, a może dwa…

– Jeśli jutro będzie tak lało, to będę się wlokła cały dzień – myślałam zmartwiona, leżąc już w łóżku.

Od kilku dni w całej Polsce panowały rekordowe upały i szalały burze, a w czasie takiej pogody wszelkie podróże są męczące. Przewracałam się z boku na bok i wciąż nie mogłam zasnąć. Wreszcie deszcz przestał padać i jakoś udało mi się odpłynąć. Jednak to nie była spokojna noc. Co chwila nawiedzały mnie męczące sny, a w nich pojawiały się jakieś mgły ścielące się nad ponurymi bagnami, czyjeś głosy, postacie, których nie mogłam rozpoznać. Wreszcie tuż przed przebudzeniem zobaczyłam Kingę.

To na pewno była ona

Zdawało mi się, że coś mówi, ale jej głos był zupełnie niesłyszalny. Jej obraz oddalał się i przybliżał na przemian, jakby pływała w chmurze mgły. Cały czas trzymała rękę na brzuchu pod sercem. Wreszcie uznałam, że daje mi jakieś znaki. Nagle spośród nieokreślonych szumów zaczęły docierać do mnie słowa przyjaciółki: „Obiecałaś, pamiętaj, obiecałaś”… Z chwili na chwilę jej słowa brzmiały coraz głośniej. Gdy kolejny raz krzyknęła „OBIECAŁAŚ!”, obudziłam się zlana potem. Spojrzałam na zegarek, była dopiero czwarta rano.

Poszłam do kuchni napić się wody i wróciłam do łóżka. Sen znów nie przyszedł od razu. Gdzieś w głowie pulsowała mi krew, jakbym słyszała każde uderzenie własnego serca. Zdawało mi się, że bije miarowo, lecz w pewnej chwili poczułam, jak przyspiesza. Myśląc o Kindze i jej córeczkach, znowu zasnęłam. I tym razem obudził mnie krzyk przyjaciółki. Do słów „Obiecałaś!”, doszło kolejne, którego nie mogłam zrozumieć… Usiadłam na łóżku i poczułam, jak wali mi serce.

Ja chyba dzisiaj nie przyjadę – zadzwoniłam do męża. – Pójdę się przebadać, jakoś kiepsko się czuję – przyznałam się od razu.

Opowiedziałam jeszcze Michałowi o snach z Kingą.

– Obiecałaś jej, że zaopiekujesz się dziewczynkami… – Michał zamyślił się na chwilę. – Idź się przebadaj, jeśli czujesz taką potrzebę. Może Kinga wiedziała… – nie dokończył zdania, ale szybko odgadłam, o czym myślał.

On jeden wierzył w to, że za życia moja przyjaciółka stąpała nie tylko po ziemi. Pewnie sądzi, że po śmierci całkiem stąd nie odeszła… Nie pojechałam w góry. Przez ostatnie tygodnie robiłam badania. Okazało się,  że wymagam operacji. Lekarze obiecują, że będę żyła, może nawet długo. Postaram się jak najdłużej. Zrobię to dla siebie, swoich bliskich i dla córek Kingi. Przecież obiecałam. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA