„Miałem chrapkę na uwodzicielską koleżankę z pracy. Miałem gdzieś, co pomyśli żona. Chciałem poczuć smak jej ust”

Mężczyzna, który chciał zdradzić żonę fot. Adobe Stock, Paolese
„Podobne problemy bardzo zbliżyły nas do siebie. Najpierw były wspólnie spędzane przerwy, wypady na lunch, wymiana słodkich maili, a potem także esemesów. Ewidentnie iskrzyło. A im bardziej żona działała mi na nerwy, tym mocniej ciągnęło mnie do bezproblemowej ślicznotki, Wiolki”.
/ 31.08.2022 09:15
Mężczyzna, który chciał zdradzić żonę fot. Adobe Stock, Paolese

– Wiolka, zapnij pasy. Nie chcę złapać jakiegoś mandatu – powiedziałem, odpalając silnik.

– Już zapinam, w końcu czeka nas ostra jazda, no nie? – odpowiedziała, próbując być uwodzicielska i zabawna jednocześnie, ale widać było, że ona również stresuje się tym wszystkim.

Wioletta powiedziała w domu, że ma jakieś szkolenie i wróci później. Ja uprzedziłem żonę, że zostałem zawalony papierkową robotą, więc lepiej niech nie czeka na mnie z obiadem… Tego dnia razem z Wiolą, koleżanką z biura, postanowiliśmy wreszcie skonsumować to, co działo się między nami od dobrych paru tygodni.

Zaczęło się naprawdę niewinnie

Od koleżeńskiej rozmowy przy kawie o problemach w naszych związkach. Tak się złożyło, że oboje przechodziliśmy w tym czasie małe kryzysy małżeńskie. Ja przestałem dogadywać się z żoną, bo od dłuższego czasu czepiała się mnie praktycznie o wszystko. Wioletta też miała gorsze tygodnie ze swoim partnerem.

Podobne problemy bardzo zbliżyły nas do siebie. Najpierw były wspólnie spędzane przerwy, wypady na lunch, wymiana słodkich maili, a potem także esemesów. Ewidentnie iskrzyło. Nie tylko znajdowałem z nią wspólny język, ta kobieta zwyczajnie podobała mi się fizycznie. Zawsze umiała się tak ubrać, aby podkreślić swoje atuty. A im bardziej żona działała mi na nerwy, tym mocniej ciągnęło mnie do bezproblemowej ślicznotki, Wiolki. Ona czuła do mnie to samo.

Na firmowej imprezie integracyjnej spędziliśmy razem cały wieczór. Co prawda do niczego między nami nie doszło, ale już wtedy oboje wiedzieliśmy, że to tylko kwestia czasu. Nigdy wcześniej nie zrobiłem takiego numeru żonie. Wiola również była wierna swojemu facetowi. Oboje mieliśmy wątpliwości, ale ciągnęło nas do siebie i kusiło, aby pójść na całość. Nakręcaliśmy się coraz bardziej i bardziej… Chcieliśmy tego! A skoro oboje tego chcieliśmy, a w domu mieliśmy spięcia, awantury i seksualną posuchę, to musiało do tego dojść…

Czemu musiało się zepsuć akurat teraz?

Nie szukaliśmy żadnego motelu czy pensjonatu. Postanowiliśmy od razu po pracy wypuścić się kawałek za miasto, w jakieś spokojne odludne miejsce i tam zatopić się w grzesznej rozkoszy na tylnym siedzeniu auta.

Jechaliśmy dosyć spięci, wsłuchani w nastrojową balladę, lecącą w radiu, gdy nagle wpadłem lewym kołem w dość dużą wyrwę na drodze. Mocno zatrzęsło, po czym zapaliła się czerwona kontrolka wtrysku paliwa.

– Niech to szlag! Te polskie drogi… – wkurzyłem się nie na żarty.

Zjechałem na pobocze, żeby zajrzeć pod maskę. Rzuciłem pobieżnie okiem tu i tam, ale nie jestem fachowcem w tych sprawach, więc jedyne, co mogłem stwierdzić, to fakt, że nie było żadnego wycieku oleju czy paliwa.

Odpaliłem ponownie silnik, ale lampka nie zgasła. Dłuższa jazda przy zapalonej kontrolce nie wchodziła w grę, bo mogłoby się to skończyć poważną awarią. Rozejrzałem się wokół, akurat stanęliśmy na wjeździe do wsi.

– Zajedziemy tu, może znajdzie się jakiś warsztat i mechanik, który zrobi to od ręki. I potem podskoczymy do pobliskiego lasku – zaproponowałem.

Na przystanku autobusowym zaczepiliśmy miejscowego.

– Spytaj pan tam, w piątym domu przed końcem wioski. Pan Heniek powinien coś poradzić – zasugerował.

Przy wskazanym budynku nie było jednak żadnego szyldu informującego o autonaprawie, ale mimo wszystko wcisnąłem dzwonek przy furtce. Raz, drugi.

Nie było żadnego odzewu

– Coś nam dzisiaj szczęście nie sprzyja. Chyba jednak innym razem… – zaczęła Wioletta, jednocześnie głaszcząc mnie pieszczotliwie po twarzy.

– O co chodzi? – niespodziewanie usłyszeliśmy męski głos zza płotu, po czym z cienia wyłonił się starszy facet z papierosem w zębach.

Wolnym krokiem zbliżył się do furtki. Przybrudzona smarem niebieska kufajka, i równie osmolone dłonie sugerowały, że dobrze trafiliśmy.

– Słucham, o co chodzi? – powtórzył, wyjmując papierosa z ust.

– Pan Henryk? Czy jest tutaj warsztat? – odpowiedziałem pytaniem.

– A w czym problem? – zapytał.

– Kontrolka wtrysku się pali i nie chce zgasnąć. A boję się jechać dalej, żeby nie zatrzeć silnika – wyjaśniłem mu szybko.

– Hmm... – pokiwał głową pan Henryk, zawieszając wzrok gdzieś za mną.

– Rzuci pan na to okiem?– spytałem.

– Hmm...–  ponownie coś mruknął pod nosem, tym razem kierując spojrzenie na Wiolettę, którą zmierzył wzrokiem od stóp do głów.

– Zapłacę oczywiście, ile będzie trzeba – dodałem po dłuższej chwili.

Te słowa jakby też nie zrobiły na nim większego wrażenia.

Ten mechanik chyba się jednak domyślił

– Dobra, wjedzie pan tutaj, tylko otworzę garaż… – wreszcie wyrzucił z siebie mężczyzna, po czym otworzył bramę i ruszył w kierunku garażu.

Garaż okazał się najprawdziwszym, doskonale wyposażonym warsztatem samochodowym. Ściany pod sam sufit zastawione były najróżniejszym sprzętem – od tłumików i rur wydechowych, po butelki i pojemniki z różnymi kolorowymi płynami, smarami i olejami. Pod sufitem kołysała się jedna goła żarówka. W powietrzu intensywny zapach oleju silnikowego mieszał się z wyraźnym aromatem tytoniu, zapewne z własnoręcznie skręcanych przez pana Henia papierosów.

Wioletta została na zewnątrz, sprawdzała coś w komórce. Ja podniosłem maskę auta, czekając na jakiś ruch i diagnozę specjalisty. Tymczasem pan Henryk odpalił kolejnego papierosa.

– A co za licho w ogóle przygnało was tutaj? – zapytał, spoglądając raz na mnie, raz na mój samochód.

– Yyy… No my tutaj… Eee… pobłądziliśmy – jąkałem się, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, więc rzuciłem to, co pierwsze przyszło mi na język– GPS nas jakoś tak wyprowadził.

– Tak, ta dzisiejsza technika, do diabła z nią! – odpowiedział mechanik, ale po chwili uśmiechnął się od ucha do ucha, prezentując wybrakowane uzębienie. – Ale z taką damą u boku to aż przyjemnie pobłądzić, co? Tylko pozazdrościć takiej żonki…

– Nie, nie, to koleżanka z pracy – sprostowałem pospiesznie.

– Uhm – odchrząknął starszy facet.

Miałem wrażenie, że błyskawicznie zmierzył mnie wzrokiem, zatrzymując spojrzenie na dłoniach. Czyżby wypatrzył tam obrączkę? Szybko schowałem prawą rękę do kieszeni.

– W delegacji jesteśmy… – zacząłem kręcić, bo nie wiedzieć czemu, poczułem nagłą chęć, by się wytłumaczyć.

Miałem jednak wrażenie, że on i tak nie wierzył w moje słowa. Pewnie widział, jak tam przed garażem Jolka mnie „po koleżeńsku” dotykała.

– W delegacji z koleżanką… – powtórzył z namysłem.

Zgasił papierosa, sięgnął po lampę i zaświecił sobie nią pod maską. No wreszcie!
Coś tam pokręcił, postukał, pogmerał. Jedno odkręcił, drugie wkręcił. Po chwili odwrócił się w moją stronę.

Niewiarygodne – auto było unieruchomione!

– No niestety, jest gorzej niż myślałem… To poważna awaria, a ja nie mam tych części… Przykro mi… – oznajmił.

– Ale może jakieś zamienniki, cokolwiek?! – próbowałem dopytywać.

– Przykro mi – wzruszył ramionami, odwracając się do mnie plecami.

– Hm… No nic, może jakoś dojedziemy do miasta – powiedziałem po chwili namysłu, zamykając maskę.

– Raczej nie obejdzie się tu bez lawety. On już nie odpali – wyznał spokojnym głosem pan Henryk, wciąż odwrócony do mnie plecami.

– Jak to nie odpali?! Przecież przed chwilą jechał?! – zirytowałem się.

– Ale to było przed chwilą. Teraz już nie odpali, i tyle – skwitował mechanik.

– To jakiś żart?! Przyjeżdżamy do mechanika sami, a wyjechać mamy na lawecie? – wsiadłem za kierownicę i przekręciłem kluczyk w stacyjce.

Zapłon zazgrzytał, nie odpalił. Przy kolejnych próbach efekt był taki sam.

– Panie Henryku, chyba coś jest nie tak… Jeszcze przed chwilą samochód jechał! Pan w nim grzebał, więc pan coś tu namieszał, proszę to naprawić! – powiedziałem, nie kryjąc złości.

– Co mogłem, to zrobiłem. Jeszcze kiedyś mi pan podziękuje – oznajmił, otwierając drzwi od garażu.

Teraz to już na pewno nic nie wyjdzie z tej naszej namiętnej randki! Jedyne, co mi pozostało, to zadzwonić po lawetę i odholować samochód do jakiegoś kompetentnego mechanika w mieście… Razem z lawetą wróciliśmy więc do domu – każdy do swojego.

„O co mu chodziło z tym, że jeszcze kiedyś mu za to podziękuję?” – zastanawiałem się w drodze powrotnej.

Dzień później odebrałem z serwisu sprawne auto

– Panie, przecież to był pryszcz! Wystarczyło przedmuchać zatkany katalizator… Praktykant z samochodówki nie miałby z tym problemu – oznajmił mechanik.

– Jak to?! Przecież auto nie mogło odpalić?!

– Bo akumulator ktoś odłączył, ot co! Bez tego nie ma prawa ruszyć! – wyjaśnił spokojnie mężczyzna.

Nic z tego nie rozumiałem. To tamten mechanik, pan Henryk, niby taki doświadczony i nie potrafił sobie z tym poradzić?! Czemu odłączył akumulator?! „Jeszcze kiedyś mi pan podziękuje”– wciąż słyszałem z tyłu głowy jego słowa.

I nagle zrozumiałem: ten facet domyślił się, co nas sprowadziło w te odludne rejony. I postanowił uniemożliwić nam zdradę… Od tamtego dnia minęły już trzy tygodnie, a ja wciąż nie zrealizowałem z Wiolą naszego planu. Jakoś nie było sposobności, i chęci jakby trochę przygasły… Może tak właśnie miało być? Może to dobrze, że nie zrobiłem głupstwa, którego pewnie żałowałbym potem do końca swojego życia…

Czytaj także:
„Współlokatorki zamęczały mnie wiecznymi imprezami. Gdy jeden z ich gości wpakował mi się do łóżka, miarka się przebrała”
„Kocham Gosię całym sercem i właśnie dlatego musimy się rozstać. Zamiast oparciem, byłbym dla niej tylko kulą u nogi”
„Siostra pęka z zazdrości, gdy opowiadam o wakacjach. Ona nigdzie nie jeździ, bo niańczy wnuki. Sama dała się w to wrobić”

Redakcja poleca

REKLAMA