Podobno na każdego człowieka gdzieś na świecie czeka przeznaczona mu „druga połowa”. Tylko że nie każdemu udaje się ją odnaleźć. Ja miałem szczęście, bo na nią trafiłem. Moja Gosia nie opuściła mnie nawet wtedy, gdy okazało się, że jestem ciężko chory. Chociaż wszyscy ją do tego namawiali…
Dokładnie pamiętam dzień, w którym się poznaliśmy. Był mroźny lutowy wieczór. Wracałem z pracy autobusem, gdyż samochód rozkraczył mi się na środku drogi. Dzień wcześniej odebrałem go od mechanika, który twierdził, że auto jest jak nowe. A tu proszę: stanąłem na światłach i tam już zostałem. „Jak dorwę tego partacza, to go chyba zabiję!” – pomyślałem ze złością.
Byłem potwornie zmęczony i chciałem jak najszybciej znaleźć się w domu. Tymczasem autobus wlókł się niemiłosiernie po zatłoczonych ulicach. Kierowca zatrzymał się na kolejnym przystanku. Odruchowo spojrzałem w stronę wsiadających ludzi. I wtedy zobaczyłem JĄ. To było prawdziwe olśnienie. Od razu zapomniałem o zmęczeniu i złości. Serce zaczęło mi bić jak szalone. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. „Muszę ją poznać, muszę ją poznać” – kołatało mi się w głowie.
Gdy wysiadła, ja też bez namysłu wyskoczyłem z autobusu… Od razu skręciła w stronę osiedla – poszedłem za nią. Gorączkowo zastanawiałem się, jak tu do niej podejść, zagadnąć. Ale nic sensownego nie mogłem wykombinować. Na dodatek nieznajoma nagle przyspieszyła kroku. „Zaraz zniknie w jakimś bloku i więcej jej nie zobaczę!” – przeraziłem się i ruszyłem za nią pędem. Głupi, w ogóle nie pomyślałem, że mogę ją tym przestraszyć.
Wiedziałem, że muszę ją poznać
To, co potem się wydarzyło, przypominało bardziej kryminał niż sceny z gorącego romansu. Dziś uśmiecham się do siebie na samo wspomnienie tamtych chwil, ale wtedy wcale nie czułem się rozbawiony. Gdy już ją doganiałem, byłem od niej o krok, dziewczyna nagle się odwróciła i łup! – zdzieliła mnie w głowę torebką. Uderzenie nie było może bardzo silne, ale straciłem równowagę na śliskim chodniku i runąłem jak długi. Kiedy tak leżałem na śniegu i zastanawiałem się, czy jestem cały, poczułem kolejny cios. I następny.
– Masz ochotę wyrwać mi torebkę? To spróbuj teraz! – waliła mnie na oślep.
Osłoniłem twarz rękami.
– Przestań! Nie jestem złodziejem! Chciałem cię tylko poznać! – krzyknąłem.
Zastygła w bezruchu.
– Słucham? – wykrztusiła, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
– Przysięgam! Umówisz się ze mną? – zapytałem, gramoląc się z ziemi.
– Nawet nie próbuj wstać, dopóki nie odejdę! – zamachnęła się znowu torebką.
Posłusznie usiadłem na chodniku.
– Będę tu czekał jutro o siódmej wieczorem? Przyjdziesz? – zapytałem.
Przez chwilę się zastanawiała.
– Może… – uśmiechnęła się.
Na szczęście przyszła. Spędziliśmy cudowny wieczór, a gdy się rozstawaliśmy, wiedziałem, że to ta jedyna. I że jeśli mi tylko na to pozwoli, spędzę z nią całe swoje życie. Zaczęliśmy się spotykać. Gośka okazała się cudowną dziewczyną. Ciepłą, opiekuńczą. Świetnie się rozumieliśmy.
Po roku znajomości zdecydowaliśmy się zamieszkać razem. Coraz częściej mówiliśmy o ślubie, snuliśmy plany na przyszłość. Byliśmy tacy szczęśliwi! Nie chcieliśmy od życia za wiele. Cieszyliśmy się, że mamy siebie, własny kąt, że jesteśmy razem… Los bywa jednak okrutny. Po roku wspólnego życia dopadła mnie choroba. To stało się tak nagle. Wybrałem się w odwiedziny do rodziców. Mój grat znowu stał w warsztacie, więc pojechałem pociągiem. Wysiadłem na stacji i nagle…nie wiedziałem, dokąd pójść. Jakbym przyjechał tu po raz pierwszy. W głowie miałem pustkę, traciłem czucie w nogach.
To bomba z opóźnionym zapłonem
Próbowałem iść, ale nie mogłem. Zataczałem się, co chwila przewracałem. Byłem przerażony! Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje… Błagałem ludzi o pomoc; prosiłem, żeby zaprowadzili mnie do lekarza, ci jednak odwracali wzrok. Chyba myśleli, że jestem pijany. Dopiero jakaś starsza pani zlitowała się i wezwała pogotowie. Gdy ratownicy kładli mnie na nosze, nie byłem już w stanie ruszać nogami.
Trafiłem do szpitala. Lekarze długo nie potrafili postawić diagnozy. Wykonali mi dziesiątki badań, zanim orzekli, że jestem chory na stwardnienie rozsiane. Na domiar złego dowiedziałem się, że choroba spowodowała już takie zmiany w moim mózgu, że mogę nie odzyskać władzy w nogach. A nawet jeśli, to paraliż może wrócić. Omal się nie załamałem. Zawsze byłem sprawnym i silnym mężczyzną. A teraz leżałem na łóżku jak kłoda. W ogóle nie potrafiłem sobie z tym poradzić!
Byłem wściekły na los, że tak okrutnie mnie potraktował. Na szczęście nie zostałem ze swoimi myślami sam. Miałem przy sobie rodziców, no i Małgosię. Mama i tata odwiedzali mnie codziennie, ona zaś przyjeżdżała w każdy weekend. Jechała trzysta kilometrów w jedną stronę, byle tylko się ze mną zobaczyć. Pielęgnowała mnie, pocieszała, jak mogła, mobilizowała do ćwiczeń.
– Nie poddawaj się, kochanie, zobaczysz, wszystko będzie dobrze – powtarzała.
– Pamiętaj, że bardzo cię kocham, i czekam na ciebie w domu – mówiła z uśmiechem, gdy zbliżał się koniec wizyty.
Słuchając jej, myślałem, że w tym całym nieszczęściu mam jednak wiele szczęścia.
Leżałem w szpitalu wiele tygodni. Wizyty Gosi dodawały mi sił. Dawałem z siebie wszystko, by odzyskać sprawność. Ćwiczyłem, brałem leki. Przyniosło to efekty. Pewnego pięknego dnia wstałem z łóżka. Chodziłem trochę jak małe dziecko, niepewnie stawiając kroki, ale chodziłem! Zostałem wypisany do domu. Gosia była zachwycona.
– Mówiłam ci, że wszystko będzie dobrze – przytuliła się do mnie.
Chciałem cieszyć się razem z nią, ale… Zdawałem sobie sprawę z tego, że poprawa może być tylko chwilowa. Przez czas pobytu w szpitalu sporo nasłuchałem się o swojej chorobie. Wiedziałem, że to bomba z opóźnionym zapłonem. Gdy „wybuchnie”, mogę mieć trudności nie tylko z chodzeniem, ale nawet z poruszaniem rękami. Jedyną niewiadomą było tylko, kiedy ten wybuch nastąpi. Za rok czy może dopiero za dziesięć lat.
Zamęczałem tym pytaniem lekarzy, jednak nie potrafili mi odpowiedzieć. Mówili, że każdy przypadek jest inny, że powinienem być dobrej myśli, cieszyć się z odzyskanej sprawności. Chciałem, lecz nie umiałem. Nie myślcie sobie, że użalałem się nad sobą. Możecie mi wierzyć lub nie, ale wcale nie chodziło tu o mnie. Przez cały czas myślałem o Gosi. Z jednej strony, cieszyłem się, że jest przy mnie, ale z drugiej… chciałem, żeby odeszła. Kochałem ją najmocniej na świecie i pragnąłem, żeby była szczęśliwa. Niestety, ja tego szczęścia dać jej nie mogłem.
W ostrych słowach kazali mi się wycofać
Rodzice uczyli mnie, że mężczyzna powinien być dla kobiety oparciem. Zarabiać na dom, rodzinę. A ja? Wcześniej czy później byłbym tylko ciężarem. Im dłużej nad tym myślałem, tym mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że dla dobra Małgosi powinniśmy się rozstać. Nie miałem jednak odwagi, żeby jej to powiedzieć. Cóż, kochałem ją i tak naprawdę pragnąłem mieć ją przy sobie jak najdłużej.
Myślałem, że może sama odejdzie i problem się rozwiąże. Która rozsądnie myśląca dziewczyna chciałaby wiązać się z kimś takim jak ja? Ale nie – ona trwała przy mnie. I zachowywała się tak, jakby nic się w naszym życiu nie zmieniło. Mówiła o ślubie, dzieciach. Odkładałem więc rozmowę na następny dzień, a potem na następny…
Którejś niedzieli wpadli do nas na obiad jej rodzice. Na początku było bardzo miło i ciepło. Żartowaliśmy, rozmawialiśmy na luźne tematy. W pewnym momencie matka wysłała Gosię po kawałek ciasta do cukierni. Tłumaczyła, że bez szarlotki ojcu nie będzie smakowała kawa i zacznie marudzić. Przez skórę czułem, że to tylko pretekst. I rzeczywiście. Gdy za Gosią zamknęły się drzwi, jej rodzice natychmiast spoważnieli.
– Dobrze, że córka wyszła. Mamy wreszcie okazję porozmawiać na serio… I chcę, żeby to, co teraz powiem, zostało między nami – zaczął jej ojciec.
To nie była rozmowa. Raczej monolog. Mówił oczywiście on. Usłyszałem to, o czym od dawna sam wiedziałem: że marnuję Gosi życie, że jest młoda, piękna i zasługuje na lepszą przyszłość. I dlatego, jeśli naprawdę ją kocham, powinienem zrobić wszystko, żeby ode mnie odeszła.
– Nie będę cię oszukiwał. Gdy dowiedzieliśmy się o twojej chorobie, nieraz próbowaliśmy z żoną przemówić jej do rozumu. Prosiliśmy, błagaliśmy, płakaliśmy. Zresztą nie tylko my. Włączyliśmy w to dziadków, przyjaciół, znajomych. Ale ona nie chce nawet słyszeć o waszym rozstaniu. Zawsze miała dobre serce. Aż za dobre. Ktoś jednak musi myśleć rozsądnie. Dlatego liczymy, że szybko to załatwisz. Chyba nie chcesz jej unieszczęśliwić…?
– A jeśli nie załatwię? – podniosłem głos.
Rozumiałem ich, wiedziałem, że pragną dobra swojego dziecka, ale zdenerwowało mnie, że tak stawiają mnie pod ścianą, nie liczą się z moimi uczuciami.
– Wtedy… Wiedz, że zrobimy wszystko, żeby wybić Małgosi z głowy ten niedorzeczny związek – wycedził przez zęby. – To nasza jedyna córka, a ty…
Moja dziewczyna wróciła po półgodzinie. Gdy pojawiła się w progu z tą nieszczęsną szarlotką, jej rodzice znowu się uśmiechali, byli dla mnie mili. Zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Wypili spokojnie kawę, zjedli ciasto. Mnie udawanie aż tak dobrze nie wychodziło. Do końca wizyty prawie się nie odzywałem. Gosia szybko zauważyła, że coś mnie gryzie. Gdy goście wyszli, od razu wzięła mnie na spytki.
– O czym rozmawialiście, gdy mnie nie było? – spojrzała mi prosto w oczy.
– Eee, o niczym szczególnym. Głównie o sporcie z twoim tatą – spuściłem wzrok.
– Naprawdę? – wzięła mnie pod brodę.
– Naprawdę! Twój tata mówił o Stochu, tym skoczku. I w ogóle o całej drużynie. Martwiliśmy się, że nie idzie im teraz tak dobrze jak w sezonie olimpijskim… – wymyślałem na poczekaniu.
Bałem się, że mnie posłucha
Szybko mi jednak przerwała.
– Kłamiesz! Mój ociec pewnie nawet nie wie, kim jest ten Stoch. Nigdy nie interesował się sportem! Przyznaj się, rozmawialiście o mnie. Namawiali cię, żebyś się ze mną rozstał! Bo jestem z tobą tylko z litości – naciskała Gosia.
– Wcale nie, przysięgam… Tak sobie gawędziliśmy o wszystkim i o niczym – próbowałem jeszcze zaprzeczać, jednak ona nie dała się zwieść.
– Wiedziałam! Jak mnie matka wysyłała po tę szarlotkę, to czułam, że coś kombinują. Ale nawet do głowy mi nie przyszło, że posuną się tak daleko! Nie daruję im tego! Zaraz się dowiedzą, co o tym myślę – krzyknęła oburzona i chwyciła telefon.
– Gosiu, nie…
Bałem się, że za chwilę zrobi rodzicom okropną awanturę. Powie im coś przykrego i będzie tego później żałować. Małgosia była bardzo związana z rodzicami. Nie chciałem, żeby przeze mnie coś się między nimi popsuło....
– Poczekaj chwilę, przecież oni mają rację! – powstrzymałem ją.
– Tak? A niby dlaczego? Możesz mi to wytłumaczyć? – usiadła koło mnie.
Tłumaczyłem. Mówiłem jej, że boję się o to, co będzie. I mam poczucie, że moją ukochaną dziewczynę krzywdzę. Bo życie z chorym człowiekiem jest bardzo trudne. Bo zamiast oparciem będę dla niej tylko kulą u nogi. Im dłużej tak mówiłem, tym bardziej bałem się, że Małgosia naprawdę odejdzie. Byłem naprawdę przekonujący.
– Dziś jestem jeszcze sprawny, mogę pracować, ale nie wiem, co będzie jutro. Może się okazać, że wszystko zostanie na twojej głowie. Nie powinnaś ryzykować. Nie chcę, żebyś w przyszłości miała do mnie pretensje, że przeze mnie zmarnowałaś sobie życie – powiedziałem drżącym głosem, a Gosia chwyciła mnie za rękę.
– Nikt nie wie, co będzie jutro. Może to ja zachoruję i będziesz się musiał mną opiekować? Dlatego, jeśli pozwolisz, zaryzykuję. Kocham cię i chcę spędzić z tobą całe moje życie. Bez względu na to, jakie ono będzie – powiedziała ciepło.
Poczułem wielką ulgę.
– Ale twoi rodzice… Nie będą zadowoleni… – wykrztusiłem.
– Nie martw się. Pogadają, powściekają się, ale w końcu pogodzą się z tym, że cię kocham. Przecież jestem ich ukochaną córeczką – uśmiechnęła się.
Wstyd przyznać, ale się popłakałem. Ze szczęścia.
Od tamtej pory minął rok. Nadal jestem z Gosią. W czerwcu bierzemy ślub. Jej rodzice, tak jak przypuszczała, protestowali, ale w końcu skapitulowali. Zwłaszcza że Gosia jest w ciąży! Chcieliśmy, żeby to się stało dopiero po ślubie, ale tak wyszło… Ginekolog powiedział, że to chłopak. Nie mogę już doczekać się jego narodzin. Mam nadzieję, że los okaże się dla mnie łaskawszy i pozwoli mi patrzeć, jak syn dorasta. Zagrać z nim w piłkę, pójść na ryby. Ciągle mam nadzieję.
Czytaj także:
„Spadek po babci miał postawić mnie na nogi, a powalił na kolana. Ledwo wiążę koniec z końcem, a mam dbać o jej ruderę?”
„Sąsiadka codziennie wpadała na pogaduchy. Myślałam, że chce się zaprzyjaźnić, ale z domu zaczęły znikać cenne przedmioty”
„Córka wdała się w romans ze starszym, zajętym facetem. Nie mogłam na to patrzeć, więc postanowiłam rozmówić się z jego żoną”