A więc miałem randkę. I to nie z jakąś pudernicą w moim wieku, lecz ze słodką jak landrynka 20-latką. Aż trudno uwierzyć, że ta piękna blondynka z niebieskimi oczami poleciała na mnie – 46-latka. No, prawie.
Urodziny wypadały mi dopiero za miesiąc. Dyskretnie, żeby nie wzbudzić podejrzeń żony, przejrzałem się w wiszącym w salonie obok pianina, wielkim lustrze. Wciągnąłem brzuch, wypiąłem klatę, przygładziłem siwiejące i przerzedzone włosy. No cóż, to już nie to co kiedyś, ale nie było jeszcze tak źle!
Właśnie, kiedyś… Przed dwiema dekadami byłem niezłym pistoletem. Uch, żadnej nie przepuściłem. A miałem sporo okazji. Oczywiście, nie tu, w Warszawie, gdzie miałem dom i rodzinę. Byliśmy już wtedy małżeństwem z Grażynką, na świecie był też Igor – nasz jedynak.
W stolicy musiałem się pilnować. Ale jako urzędnik ministerialny średniego szczebla dużo wtedy jeździłem po kraju. Delegacje wypadały mi raz, dwa razy w miesiącu. I wtedy mogłem sobie poszaleć.
Bo z Grażynką było mi miło, wygodnie, ciepło, ale i potwornie nudno. No cóż ja poradzę, że kobieta nigdy nie miała polotu w sypialni? Lepiej jej szło gotowanie obiadków i niańczenie syna niż łóżkowe popisy. Szukałem więc przygód poza domem.
I je znajdowałem! W końcu od macochy nie byłem. Raczej wysoki, raczej przystojny, nieźle zbudowany, sympatyczny i do tego dobrze ubrany. Mało? To jeszcze dorzucę niezłą gadkę. Oj, umiałem bajerować, umiałem.
Że samotny, romantyczny, że wciąż szukam tej drugiej połówki pomarańczy. A przy okazji, mimochodem wspominałem, że jestem nieźle sytuowany, na stanowisku, ustatkowany życiowo. Nic dziwnego, że laski z prowincji się do mnie kleiły! Pilnowałem się tylko, żeby nie podawać im żadnych szczegółów. Nazwiska, miejsca pracy, adresu, telefonu. Tak, żeby po upojnej nocy móc zniknąć, rozmyć się jak kamfora.
Rany, ile ja tego kwiatu zerwałem!
W ministerstwie chłopaki patrzyli na mnie z szacunkiem. Nie skąpiłem im pikantnych opowieści ze służbowych wojaży. Cholera, to chyba normalne, że facet chwali się podbojami? Poszedłem nawet o krok dalej i wszystkie te swoje ustrzelone „foczki” odnotowywałem, a także – na wszelki wypadek jakby mnie naszła ochota na jeszcze jeden numerek – ich adresy i telefony.
Klucz był prosty. Na przykład: „Poznań, Wiola Majewska (tleniona blondynka). Fajne, choć średniej wielkości piersi”. Albo: „ Łódź, Ilona Matej (krótkie włosy). Trochę pulchna, ale nadrabia w łóżku wielkim zaangażowaniem”.
Wiedziałem rzecz jasna, że mój czarny notesik to bomba, która w żadnym wypadku nie może wpaść w niczyje (zwłaszcza żony) ręce, znalazłem więc dla niego kryjówkę doskonałą – we wnętrzu pianina.
Ten instrument pojawił się w domu już w kilka lat po naszym ślubie. Nie, żeby był ze mnie jakiś tam wirtuoz. Szczerze mówiąc, ledwo umiałem wybrzdąkać „wlazł kotek na płotek”, ale zawsze miałem słabość do luksusowych i nietuzinkowych przedmiotów.
Mieszkanie w starej kamienicy, dobry samochód, porządne garnitury. I tylko Grażynka jakoś mi do tego klucza nie pasowała. Cicha, niemrawa gospodyni domowa. Ale przynajmniej się nie wtrącała.
Omiotłem wzrokiem swoją sylwetkę w lustrze. Zmarszczyłem brwi, wyostrzyłem spojrzenie, rozciągnąłem usta w pewnym siebie uśmiechu. Hm, z pewnością nie byłem już tym playboyem, za którym latały kiedyś dziewczyny.
Dawno już, od ładnych kilku lat, nie dopisałem żadnego nowego nazwiska w swoim kalendarzyku. Ale może Ewka, bo tak miała na imię moja najnowsza zdobycz, akurat gustuje w takich dojrzałych panach?
Bo muszę przyznać, że nadspodziewanie łatwo wpadła w moje ręce. Właściwie to ona mnie poderwała. Ja tylko pochwaliłem się dwa tygodnie temu na Facebooku dorodnym dorszem, którego złowiłem w Bałtyku, w okolicach Helu. Bo wędkowanie, zaraz po kobietach, to moja druga życiowa pasja.
Tyle że kiedyś łaziłem z wędką nad Wisłę, a od kilku lat – w gronie takich jak ja pasjonatów – dwa razy do roku wyrywałem się na morskie wyprawy kutrem po Zatoce Gdańskiej lub pełnym morzu.
No więc wrzuciłem na Fejsa zdjęcie z ostatniego połowu. Na tym najnowszym stałem na kei zaraz po powrocie z rejsu, zarośnięty, ogorzały, z gołą klatą i wielką rybą w rękach. Hi, hi! Widać spodobało się to siusiumajtce. Spytała, czy dodam ją do swojej listy znajomych i tak się poznaliśmy.
Szybko zaczęliśmy korespondować, podesłała mi swoje fotki (rany, ale dżaga!) a potem parę razy pogadaliśmy na Skypie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że laska jest na mnie napalona! Wyznała, że lubi starszych mężczyzn, bo są „tacy dojrzali i mądrzy życiowo”.
Ha, ha! Co za bzdury. Starsi faceci różnią się od młodych tylko tym, że lepiej umieją się maskować. Bo wszystkim – i młodym, i starym – tylko jedno w głowie. Grałem jednak przed nią rolę doświadczonego mądrali.
Mądrzyłem się o muzyce klasycznej (tu nie musiałem specjalnie bajerować, naprawdę lubię Chopina), rzucałem moimi niby (a tak naprawdę zerżniętymi od Coelho) aforyzmami. Szybko jednak przeszliśmy do ciekawszych tematów. Raz i drugi delikatnie zahaczyłem o bardziej intymne tematy, a Ewka od razu się otworzyła.
Napisała, że uwielbia seks. Że lubi odrobinę sado-maso – te wszystkie opaski na oczy, kajdanki, pejczyki… Rajuuu, ale się na nią napaliłem! Musiałem jednak rozgrywać ten rodzący się dopiero romans ostrożnie. W końcu jestem w stolicy nie byle kim. Radny, społecznik, człowiek powszechnie szanowany.
A do tego mąż i ojciec. Delikatnie zacząłem ją więc sondować, jaki ma stosunek do niezobowiązujących romansów. Nie mogłem sobie pozwolić, żeby gówniara się zakochała, zaczęła robić sceny i zniszczyła mi karierę!
„Mimo młodego wieku pozostaję w stałym związku z chłopakiem, którego za nic nie chciałabym zranić” – odpisała mi mejlem wprost na moje zawoalowane pytania. „Zapewniam więc ci dyskrecję i tego samego oczekuję w zamian”.
– Hurra! – zakrzyknąłem, kiedy to przeczytałem. – A więc jedziemy na tym samym wózku, skarbie.
Dostałem od niej zielone światło
Ewa pochodziła gdzieś z Wielkopolski, a ja już rzadko ruszałem się z domu, zaprosiłem ją więc do Warszawy. No, prawie. W samym mieście ktoś mógłby nas razem zobaczyć. Zarezerwowałem więc pokoik w podstołecznym pensjonacie w Nieporęcie. Zgodziła się!
– Nastaw się na noc pełną wrażeń – odpisała. – Zabieram ze sobą kajdanki.
Uff, aż mi się gorąco zrobiło. Takiej ognistej laski, to ja chyba jeszcze nie miałem.
– Będę tęskniła – żona przytuliła się do mnie, kiedy ubrany w swój najlepszy garnitur, z poręczną walizeczką w ręku, zbierałem się do wyjścia. – Naprawdę musisz zostawić mnie aż na cały weekend?
– No wiesz, ta chińska delegacja chce obejrzeć dokładnie okolice Warszawy – zełgałem jak z nut. – To poważni biznesmeni, stoją za nimi wielkie pieniądze. Chyba na serio chcą tutaj zbudować fabrykę tych swoich samochodów. Ktoś musi więc ich oprowadzić, a potem godnie reprezentować władze samorządowe na wieczornym bankiecie.
– Nikt tego nie zrobi lepiej od ciebie – odparła moja stara, poczciwa żona i spróbowała mnie pocałować, ale się uchyliłem.
Do licha, jeszcze brakuje, żeby poplamiła mnie szminką! Owionął mnie tylko zapach jej perfum. Lekki, jaśminowy, dobrze znany. W sobotę nie było korków, więc bez trudu dotarłem do Nieporętu. Znalazłem pensjonat i zaparkowałem.
Na podjeździe stała mała i poobtłukiwana micra na poznańskich tablicach. A więc Ewa była już na miejscu. Na miękkich nogach poszedłem do recepcji, a potem udałem się do pokoju, wyciągając z plastikowej reklamówki wielką butelkę musującego wina.
„Jaka ona okaże się „na żywo”? Czy będzie równie śliczna i świeżutka jak na przesłanych drogą elektroniczną zdjęciach?” – zastanawiałem się.
Zapukałem i z donośnym „ta daam!” wszedłem. A potem stanąłem jak wryty. Rany, Ewka naprawdę była piękna… Leżała na boku, z głową podpartą na łokciu na wielkim małżeńskim łóżku. Była
w samej bieliźnie.
Burza blond loków opadała jej na pościel, nieskazitelnie połyskliwa skóra kusiła swoją bielą. Uśmiechała się, pokazując rząd równych, perłowych ząbków. A to siksa! Przełknąłem ślinę, w uszach zadudniło mi tętno.
Ewa tymczasem, bardzo zmysłowym gestem, przyzwała mnie do siebie... Natychmiast ożyłem. Rzuciłem walizkę, zerwałem z siebie marynarkę, krawat, koszulę. Potem zatańczyłem na środku pokoju, pozbywając się butów, skarpetek i spodni, by rzucić się na nią szczupakiem.
Chciałem ją objąć i pocałować, ale uchyliła się i wyślizgnęła. Zaryłem nosem w poduszkę. Zachichotała, a ja uniosłem się na rękach. Czułem narastające podniecenie.
– Zaraz cię dopadnę mała i…
Wtedy ujrzałem, że Ewa stoi przy łóżku, ujmując się jedną ręką za biodro, a drugą kręci w powietrzu… kajdankami.
– Chcesz, żebym cię zakuł?
Zaprzeczyła ruchem głowy, a w jej oczach zamigotały ogniki. Poczułem zapach jej perfum. Bardzo dziewczęcy, kwiatowo-cytrynowy motyw. Moje podniecenie sięgało zenitu.
– Więc co chcesz z nimi zrobić?
– Najpierw to ja zakuję ciebie, misiu – zamruczała.
Niezbyt mi się to spodobało.
– Wiesz, nie jestem pewien, czy lubię takie zabawy…
– Ze mną polubisz – szepnęła. – Zobaczysz, nie zapomnisz tego – dodała, nachylając się (jej włosy cudownie połaskotały mnie w twarz) i zapinając bransoletki. Prawy nadgarstek, przewleczenie łańcuszka przez ramę łóżka, lewy nadgarstek. Byłem unieruchomiony, ale zaczynałem nawet wczuwać się w tę zabawę.
– A teraz oczy – zamruczała, wiążąc mi na twarzy jedwabną chustkę.
– Chcę cię widzieć – zaprotestowałem.
– Zobaczysz! – obiecała. – Ale za chwilę. Idę do łazienki. Zaraz wracam.
„Pewnie chce się przebrać w lateksowe ciuszki albo strój policjantki” – pomyślałem, nie mogąc się doczekać dalszego ciągu.
– Długo tam jeszcze? – zapytałem, kiedy nieobecność niedoszłej kochanki się przeciągała. – Nie mogę się już doczekać!
W odpowiedzi zabrzmiał cichy odgłos kroków, potem skrzypnięcie drzwi i znów kroki – tym razem przybliżające się do łóżka. Moje podniecenie sięgnęło zenitu, jakbym miał zaraz eksplodować. Poczułem, że ktoś się nade mną nachyla, owionął mnie zapach perfum.
Lekki, jaśminowy, dobrze znany. Zaraz! Jak to: dobrze znany, do diabła?! W tym momencie, jednym szarpnięciem, zerwano mi chustę zawiązaną na oczach.
Zamrugałem, uniosłem wzrok i ujrzałem… żonę!
– Grażyna? Ee, co tu robisz?
Stała nade mną z nieprzeniknioną miną. A za nią… uśmiechała się Ewa. Tyle tylko, że miała już na sobie dżinsy i golf.
– A ty? – żona starała się mówić spokojnie. – Co ty tu robisz?
Język na moment całkiem przyschnął mi do podniebienia.
– To ona! – szarpnąłem się, ale kajdanki trzymały mocno. – To ta dziewczyna, ee, usiłowała mnie zgwałcić!
Roześmiały się obie. Rany, w końcu zrozumiałem, one były ze sobą w zmowie! Ale dlaczego?
– Spokojnie, bo ci serce stanie – odezwała się Ewa. I dodała: – Tatuśku.
– Co takiego? – nie wierzyłem własnym uszom.
– Tak. Ewa to twoja córka – tym razem pospieszyła z wyjaśnieniami moja żona. – A także córka Wioletty Majewskiej z Poznania. Jednej z pięćdziesięciu kobiet, które uwiodłeś i porzuciłeś. Z którymi zdradzałeś mnie przez te wszystkie lata, kiedy ci usługiwałam, znosiłam twoje humory i wychowywałam syna, bo ty byłeś zbyt zajęty robieniem kariery i sekretnymi romansami!
Ostatnie słowa Grażyna już wykrzyczała, a jej twarz nabrzmiała gniewem. Aż się skuliłem. Cholera, leżałem goły, upokorzony i skrępowany. Zaczynałem mieć pietra. Tymczasem Ewa położyła dłoń na ramieniu mojej żony, a ta zaraz się uspokoiła.
– Ale jak? Skąd? – wydusiłem z siebie.
– Chciałam ci zrobić niespodziankę na urodziny – lodowatym tonem odparła żona. – Zamówiłam pianistę, który miał przyjść do naszego domu i zagrać Chopina.
Zamrugałem. A potem zadrżałem. Zaczynałem rozumieć. Jakby na potwierdzenie moich najgorszych obaw, Grażyna jednym ruchem wyjęła z torebki mój sekretny notes.
– Przed koncertem trzeba było jednak pianino nastroić – syknęła, a jej oczy znów zapłonęły furią. – Wezwałam więc stroiciela, który w naszym instrumencie znalazł to.
Nie odpowiedziałem. Nie mogłem wydobyć głosu
Dotarło do mnie, że jestem skończony. Nie miałem już rodziny. Czekał mnie rozwód, wyprowadzka, podchwytliwe pytania dziennikarzy…
– Zaczęłam dzwonić pod zapisane w tym notesie numery telefonów, niektóre musiałam ustalić na podstawie adresów – mówiła dalej Grażyna.
– Większość z nich była już nieaktualna. Ale pod jednym z kontaktów odezwała się Ewa. Szybko nawiązałyśmy nić porozumienia…
– Od dawna marzyłam, żeby cię spotkać, tatuśku – włączyła się do rozmowy moja niedoszła kochanka. – Po twoim odejściu i odkryciu, że pozostawiłeś jej po sobie „pamiątkę” moja mama już nigdy na dobre się nie podniosła. Nie umiała zaufać żadnemu facetowi, nie ułożyła sobie życia. Rok temu, w wieku 45 lat, zmarła na serce. Samotna, zgorzkniała kobieta. Twoja żona spadła mi więc jak z nieba…
Zapadło milczenie. Te dwie stały nade mną jak sępy. A ja, cóż. Powoli zaczynałem dochodzić do siebie. „No dobra, upokorzyły mnie, intrygantki. Ale jakoś się z tego podniosę. Rozwód, alimenty, wyrzuty robione przez syna… Jakoś to przetrwam, trudno”.
– No dobra, dość tego teatru. Rozkujcie mnie teraz albo narobię krzyku – powiedziałem najtwardziej, jak potrafiłem.
– Jeszcze chwila, tatuśku.
Poczułem ponowne ukłucie niepokoju.
– Co wy knujecie? – spytałem ostrożnie. – Chyba nie planujecie…
– Nie, nie zamierzamy cię zabić, choć na to zasługujesz – odparła Grażyna, podchodząc do drzwi pokoju. – Zamiast tego postanowiłyśmy zniszczyć to, co najbardziej kochasz. Twoją karierę.
Mówiąc to, szarpnęła za klamkę. Drzwi otworzyły się, a ja zobaczyłem za nimi ludzi z aparatami fotograficznymi.
Czytaj także:
„Nowa sylwetka stała się moim projektem. Wpadłam w obsesję liczenia kalorii. Tylko ćwiczenia sprawiały, że żyłam”
„Mój eks był moim szefem. Karał mnie za to, że od niego odeszłam. Uprawiał mobbing, wykańczał mnie psychicznie”
„Przyjaciółka udawała, że jest w ciąży. Żeby to zatuszować, chciała uwieść mojego męża i wrobić go w dziecko”