W liceum nie należałam do klasowych piękności. Poza uśmiechem nie wyróżniałam się niczym szczególnym spośród tłumu pryszczatych rówieśniczek. Nie miałam więc chłopaka ani nawet cichych wielbicieli. A niejeden raz marzyłam o tym jednym jedynym, aby dorównać ładniejszym koleżankom. Tylko takie szare myszki jak ja wiedzą, jakie to było ważne.
Ze wszystkich chłopaków najbardziej podobał mi się Marcin
To był nasz klasowy playboy, do którego wzdychała większość dziewczyn. Same ślicznotki! Nie miałam żadnych szans, by zwrócił na mnie uwagę. Kiedy więc na połowinkach poprosił mnie do tańca, myślałam, że za chwilę oszaleję ze szczęścia.
Już wyobrażałam sobie, jak prosi, bym została jego dziewczyną. Zwłaszcza że zwrócił uwagę na mój ładny uśmiech. Wiedziałam wprawdzie, że akurat chodził z Magdą, ale wiadomo, jak wyglądają szkolne miłości – dziś jest, jutro nie ma. Łudziłam się, że zostawi ją dla mnie, lecz tak się nie stało. Do studniówki poderwał jeszcze Izę i Aśkę.
Życie pokazało, że ten jeden taniec nic dla niego nie znaczył. Może odwdzięczył mi się za ściągi z niemieckiego? A może po prostu miał taki kaprys? Na studniówce poloneza tańczył z Aśką, choć już z nią nie chodził…
A ja wcześniej tyle razy marzyłam, że to ze mną tańczy tego poloneza! Niestety, o nic takiego nie poprosił.
Przed całkowitym załamaniem uchroniła mnie mama
Widząc moje cierpienie, zaproponowała, że zaprosi do nas na kolację swoją dawną koleżankę z synem.
Tomek – tak miał na imię mój przyszły towarzysz studniówkowej niedoli – okazał się całkiem miłym i ładnym chłopcem. Pewnie gdyby nie Marcin, skakałabym na jego widok z radości, ale wtedy nie miało to większego znaczenia.
– Fajnie, że się nade mną zlitowałeś. – powiedziałam na powitanie.
Na studniówce w sumie bawiłam się świetnie, choć na początku krępowała mnie obecność obcego chłopaka. Sądziłam, że tańczy ze mną z obowiązku. Ale też miałam mu za złe, że za bardzo przejął się swoją rolą. Bo gdybym dłużej posiedziała przy naszym stoliku, to może Marcin by mnie jednak zauważył i poprosił do tańca.
Za to Tomek spodobał się kilku moim koleżankom. W połowie balu zaczęły mnie podpytywać, skąd go wytrzasnęłam i czy ze sobą chodzimy. Odpowiadałam wymijająco. Oczywiście chciałam im zaimponować i skłamać, że owszem, jesteśmy parą. Bałam się jednak, że to dotrze do Marcina, a wciąż miałam cichą nadzieję, że będziemy razem.
Z Tomkiem spotkałam się dopiero jesienią na studiach
Podobno dla mnie zamiast do Wrocławia przyjechał do Poznania. A ja myślałam, że nasze spotkanie w holu akademika to przypadek!
Byłam w szoku, kiedy poznałam prawdę. Nareszcie komuś na mnie zależało! Dlatego kiedy zapytał, czy zostanę jego dziewczyną, od razu się zgodziłam.
– Tak, tak, tak! I jeszcze raz tak – z radością rzuciłam mu się na szyję.
– Uff, a już się bałem, że nic dla ciebie nie znaczę – przytulił mnie mocno. – Wiesz, zaczarował mnie twój uśmiech.
– A mnie twoja szczerość – wyznałam Tomkowi i pocałowałam go.
Gdy zaczynaliśmy być ze sobą, jeszcze go nie kochałam. Podobało mi się, że nareszcie kogoś mam, i tyle mi wystarczało. Moja miłość narodziła się z biegiem lat. Tomek był czułym, spokojnym mężczyzną, na którym – jak się przekonałam wiele razy – naprawdę mogłam polegać.
Cieszyłam się, że ukochany zawsze pamięta o moich imieninach i urodzinach, o drobnych upominkach z okazji Dnia Kobiet czy walentynek, albo i bez okazji. Gdy na przykład szliśmy ulicą, on nagle zatrzymywał się i u straganiarki kupował mi bukiecik kwiatów.
Nasze uczucie było stabilne, bez szaleństw i porywów serca…
Jednak gdy na piątym roku studiów braliśmy ślub, wiedziałam, że taka miłość całkowicie mi wystarczy. W naszym małżeństwie musieliśmy zmierzyć się z różnymi problemami. Poroniłam dwie ciąże i bałam się, że nigdy nie będę mogła mieć dzieci.
Musieliśmy poddać się leczeniu. Gotowa byłam nawet na in vitro. Na szczęście okazało się, że nie jest to konieczne. Trafiłam do świetnej pani ginekolog, której zawdzięczam Krzysia. Przez te lata mój kochany mąż bardzo mnie wspierał.
– Damy radę, zobaczysz, jeszcze będziemy się cieszyć naszym maluszkiem – mawiał, gdy ja zalewałam się łzami.
Całował mnie, tulił. Nigdy nie stracił zimnej krwi. Nie powiedział, że mogłabym już przestać użalać się nad sobą – i za to kochałam go jeszcze bardziej.
Nie myślałam, że kiedykolwiek jeszcze spotkam się z Marcinem
Właściwie nawet o nim zapomniałam. Aż pewnego dnia usłyszałam jego głos…
– Dobry wieczór państwu, za oknem mamy piękną, księżycową noc, zapraszam więc na nastrojową muzykę – powiedział swoim miękkim barytonem.
Marcin prowadził audycję w lokalnej rozgłośni radiowej. Byłam akurat na kilkudniowym szkoleniu i przez przypadek włączyłam radio. Nie miałam stuprocentowej pewności, ale siedziałam kamieniem do końca programu, żeby usłyszeć nazwisko prowadzącego. Nie myliłam się! To był on!
Następnego dnia urwałam się z warsztatów, usiadłam w małej kafejce w pobliżu wyjścia ze studia i niecierpliwie na niego czekałam. To był impuls, jakiś poryw, którego nie potrafiłam i chyba nie chciałam okiełznać.
Wreszcie wyszedł. To był na pewno on! Nadal wielki facet, wysoki, choć teraz o nieco przygarbionej sylwetce, szedł energicznym krokiem. Zapłaciłam rachunek, chwyciłam płaszcz i wybiegłam z kafejki.
Postarałam się, żeby wszystko wyglądało tak, jakbym przypadkowo wpadła na niego, gdy próbował otworzyć drzwi swojego samochodu. Z całym impetem uderzyłam w jego ogromne ramię.
– Oj, przepraszam pana – zaczęłam masować sobie czoło.
– Nic się nie sta… Sabina, to ty? – zapytał zaskoczony.
Podniosłam wzrok i dopiero teraz uważnie mu się przyjrzałam…
Bardzo się zmienił
Postarzał się, posiwiał i potwornie roztył. A ja kwitłam. Byłam w pełni świadoma, że mimo swoich czterdziestu lat wyglądam na trzydziestkę. Szczupła, elegancka. Tak, z szarej myszki stałam się łabędziem.
– Marcin? Nie wierzę własnym oczom! Co za spotkanie! – udałam zdziwienie i uśmiechnęłam się pięknie.
– Ślicznie wyglądasz. Co ja mówię – zaśmiał się – wspaniale! Co porabiasz? Sto lat cię nie widziałem.
– Sto to przesada. Za to ty wyglądasz na zmęczonego – z przyjemnością pozwoliłam sobie na szczerość.
Pokiwał głową z zakłopotaniem.
Jednak już po chwili zaprosił mnie na kolację. Byłam wniebowzięta! Jeszcze tego samego dnia poszłam do fryzjera, kupiłam sobie nową spódniczkę, bluzkę z dekoltem i krwistoczerwoną szminkę, która wyśmienicie podkreśliła urodę moich pełnych ust.
Odżyły dawne marzenia i tęsknoty
Przez całe popołudnie wyobrażałam sobie, że spędzam z nim noc. Niemal słyszałam wyznania, których brakowało mi przed laty. Zapomniałam o Tomku i Krzysiu, liczył się tylko Marcin. Jakbym straciła świadomość i zdrowy rozsądek. Gotowa byłam pójść na całość.
Marcin też był gotowy. Cały czas prawił mi komplementy. Rozmawialiśmy, popijając czerwone wino. Po kolacji poszliśmy do mojego hotelu. Tak się szczęśliwie złożyło, że koleżanka, z którą dzieliłam pokój, wyjechała wcześniej i zostałam w nim sama.
Marcin zwierzył mi się, że życie mu się nie ułożyło, rozwiódł się, ma dwie córki, z którymi nie utrzymuje kontaktu. Potem był jeszcze związany z kilkoma kobietami, ale z żadną na dłużej. Postawił na karierę zawodową.
Właściwie to ja go ośmieliłam, kładąc rękę na jego kolanach.
– Jesteś piękna – stwierdził, zniżając niebezpiecznie głos i przybliżając swoje rozchylone usta do moich.
Już pocałunek bardzo mnie rozczarował. Marcin pachniał tytoniem i nie miał w sobie ani krzty namiętności. I wtedy zapaliło mi się w głowie czerwone światło. Nagle stanął mi przed oczami mój mąż.
Przeraziłam się, że dla jednej głupiej nocy i mężczyzny, którego nic nie obchodziłam, chcę zniszczyć moje spokojne życie, przekreślić to, co wspólnie zdobywaliśmy, i naszą miłość. A Krzyś? Miałabym go zawieść?!
– Nie gniewaj się, Marcin, ale nie mogę – odsunęłam się od niego, skrzętnie skrywając odrazę.
– Wydawało mi się, że miałaś ochotę – powiedział z wyrzutem.
– Miałam, ale nie potrafię. Nie chcę – plątałam się, zapinając guziki bluzki. – Kiedyś za taką noc oddałabym wszystko. Teraz mogę wszystko stracić. Może nie jestem jakoś powalająco szczęśliwa, ale mam oddanego męża, wspaniałego syna. Nie umiałabym spojrzeć im w oczy. Nie po czymś takim.
– Szczęściarz z tego twojego męża – westchnął Marcin. – Ale dzięki za szczerość. Gdybyś jednak kiedykolwiek zmieniła zdanie…
– Nie zmienię. Niech marzenia z młodości pozostaną marzeniami.
– Szkoda, że nie można cofnąć czasu. To pa, trzymaj się, Sabina.
Zostałam sama w zimnym pokoju
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam na łóżku i przewracając się z boku na bok, wyliczałam sobie wszystkie grzechy. Jak ja się zachowywałam?! Zupełnie jakbym postradała rozum! Przecież on nawet nie był przystojny! Na szczęście, zreflektowałam się w samą porę… Dobrze, że nie wymieniliśmy się numerami telefonów, bo nie chciałam już nigdy usłyszeć jego głosu.
Ze szkolenia wróciłam bogatsza o nowe doświadczenie.
– Kochanie, tak za wami tęskniłam – w progu domu przywarłam do męża.
– Kocham cię i nie chcę już nigdzie wyjeżdżać – wyznałam mu.
– Mam nadzieję, że nic złego ci się nie stało – zażartował Tomek.
– Nie, ale zrozumiałam, jak bardzo was obu potrzebuję.
Czytaj także:
„Kupiłam dziecku tanie buty z bazaru. Niechcący zafundowałam mu cierpienie, bo chciałam zaoszczędzić”
„Z korporacji uciekłam do fundacji. Wolę pomagać za darmo dzieciakom niż nabijać kabzę bezdusznym krwiopijcom”
„Zamiast kariery prawniczej, wybrałem wicie rodzinnego gniazda. Bałem się reakcji ojca, ale on bardzo mnie zaskoczył”