– Nie do wiary, jak nasza Natalka szybko rośnie! – powiedziałam do męża. – Te buty kupiliśmy jej raptem cztery miesiące temu, a już są za małe! Musimy jak najszybciej podjechać do jakiegoś sklepu i sprawić jej nowe.
– Do sklepu? – skrzywił się lekko Marek. – A nie lepiej na nasz bazarek? Kompletnie nie rozumiem, po co wydawać mnóstwo pieniędzy, skoro ona i tak zaraz i z tych butów wyrośnie.
Uważam, że nie wolno oszczędzać na dziecku, ale akurat wtedy pomyślałam: „Właściwie, to chyba mąż ma rację…”. Mimo że oboje z mężem pracujemy, to w domu nam się nie przelewa i wiem, że powinnam rozsądnie planować wydatki. Tym bardziej, że ostatnio żywność stale drożeje i co pójdę do sklepu, to się muszę trzymać za kieszeń. Kiedy spojrzałam na ceny nowych, skórzanych bucików dla dzieci, tym bardziej umocniłam się w przekonaniu, że warto się przeprosić z bazarem. Najtańsze buty w sklepie kosztowały bowiem około stu złotych, a jak jeszcze miały wymalowaną jakąś postać ze znanej kreskówki, ich cena błyskawicznie szybowała w górę.
A na bazarze – do wyboru, do koloru!
Małej na widok tych wszystkich bucików w jej ulubionych kolorach różu, błękitu i fioletu aż zaświeciły się oczy! A jeszcze te lalki Barbie, którymi zostały ozdobione…
– Mama, te! Albo te! – biegała od jednych do drugich i w końcu z pomocą miłej sprzedawczyni wybrałyśmy jakieś fajne buciki.
– To nie jest skóra, prawda? – zapytałam, znając przecież odpowiedź.
Bo jak to mogła być skóra za 47 złotych?
– To materiał skóropodobny, ale wysokiej jakości. Sprzedaję te buciki od dłuższego czasu i nie miałam żadnej reklamacji – zapewniła mnie sprzedawczyni. – O, proszę popatrzeć na tę wyściółkę. Miękka tkanina i jaka ładna!
Buciki faktycznie były ładne. Fioletowe ze środkiem w jasne kwiatki.
„Będą Natalce pasowały do wiosennej kurtki” – pomyślałam zadowolona i je kupiłam.
A następnego dnia moja córeczka dumna i blada pomaszerowała w nich do przedszkola. Jak każda matka, jestem wyczulona na telefony z przedszkola, bo wtedy wiadomo, że z dzieckiem dzieje się coś złego. Kiedy więc pod koniec dnia zobaczyłam wyświetlający się na komórce znajomy numer, ugięły się pode mną nogi.
– Czy pani może zabrać dzisiaj córkę wcześniej? – zapytała mnie jedna z wychowawczyń Natalki. – Mówi, że się źle czuje i sprawdziłyśmy z pielęgniarką, że ma gorączkę.
Udało mi się zwolnić u szefowej i pojechałam po małą. Istotnie była trochę rozpalona.
„Mam nadzieję, że to nic poważnego… Może trzydniówka, a może tylko zjadła coś, co jej zaszkodziło” – myślałam, idąc w stronę domu.
– Mamusiu, bolą mnie nóżki – poskarżyła się Natalia.
– Kochanie, ale mamusia ma ciężkie siatki i nie może cię wziąć na ręce – odparłam.
Bardzo potem tego żałowałam, że nie rzuciłam w diabły tych zakupów i nie zaniosłam córki na rękach do domu. Nie zdawałam sobie bowiem sprawy z tego, jak ona bardzo cierpi! W domu Natalka zdjęła buciki i od razu poszła do swojego pokoju, do łóżeczka. Normalnie pewnie pozwoliłabym się jej położyć w ubraniu, ale akurat dzień wcześniej zmieniłam pościel…
– Kochanie, mamusia najpierw cię rozbierze – zadecydowałam więc.
Ściągnęłam małej rajstopki. A tam…
– O Jezu! – przeraziłam się, gdy zobaczyłam nóżki mojej córki!
Całe były jakby… odparzone! W życiu nie widziałam czegoś takiego! Ja rozumiem, bąbel na pięcie, bo nowe buciki obcierają, ale żeby na całych stopach?
– Dziecko… Bardzo cię boli? – zapytałam głupio, ale z troską.
– Bardzo – przyznała Natalka.
Byłam przerażona
Zadzwoniłam do męża, aby wracał jak najszybciej do domu. Marek przyjechał i też przeraził się na widok stóp córki.
– Musimy natychmiast jechać z nią do szpitala – zawyrokował.
Na ostrym dyżurze okazało się, że stopy Natalki zostały poparzone! W dodatku nastąpiła reakcja alergiczna. Córce podano zastrzyk i opatrzono stopy, a buciki z bazaru zostały wysłane do laboratorium w celu sprawdzenia, co w nich było.
– Może toksyczny klej albo farba do materiału – powiedział lekarz. – Na pierwszy rzut oka niczego nie stwierdzimy…
Winowajcą okazał się jakiś składnik.
– A co to za świństwo? – pierwszy raz słyszałam taką chemiczną nazwę.
– To substancja pochłaniająca wilgoć, stosowana przez producentów jako zabezpieczenie przez pleśnią i grzybami – dowiedziałam się. – Pakuje się ją w takie małe papierowe saszetki i wrzuca do pudełka z produktem. Najwyraźniej w tych butach znalazło się go za dużo i stąd jego szkodliwy wpływ na skórę.
Stopy Natalki na szczęście goiły się dość szybko, ale nigdy nie zapomnę tego przykrego widoku i wyrazu cierpienia na twarzy mojej córeczki. Postanowiłam sobie wtedy, że nigdy nie kupię już niczego dla dziecka z bazaru. Chyba bym umarła z niepokoju, czy to będzie dla niej bezpieczna rzecz, a przecież nie będę z każdym towarem biegła najpierw do laboratorium. Mąż już także nie protestuje, gdy idziemy do sklepu. Nie chcemy przecież testować rzeczy na naszej córeczce.
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”