Tamtego dnia byłam wściekła na swojego syna, Rafała. Chodziliśmy po galerii handlowej, szukając dla niego sandałów, niestety żadne mu się nie podobały. Te były za jaskrawe, inne znowu z dziwnego materiału. Rafał przymierzył kilkanaście par i nic. „Jest taki niedojrzały…” – myślałam wtedy o swoim piętnastolatku. „Niby ma już prawie metr osiemdziesiąt wzrostu, ale jednak to jeszcze dzieciak”.
Do domu wracaliśmy w milczeniu
Tym bardziej że Rafał miał cały czas założone na uszy słuchawki i słuchał muzyki, ignorując mnie skutecznie. Było mi przykro, udawałam więc, że mnie to nie obchodzi. Od przystanku do naszego bloku mieliśmy jeszcze do przejścia dwie przecznice.
Rafał ciągnął się za mną i dziękowałam potem Bogu, że to nie on wszedł wtedy pierwszy na ulicę. Ja mam bowiem, na szczęście, taki odruch, że wychylam się zza stojącego samochodu. Zostało mi to po tym, jak kiedyś jakiś szaleniec omal mnie nie przejechał. I to na pasach!
Tego dnia też tak zrobiłam. Zerknęłam i… gwałtownie cofnęłam głowę, bo tamto auto tylko mi mignęło przed oczami! Strach sparaliżował mnie na kilka sekund, a gdy oprzytomniałam, usłyszałam jakiś głuchy łoskot.
W pierwszym momencie kompletnie nie wiedziałam, co się stało, bo auto zniknęło za zakrętem i nastała kompletna cisza. Było letnie niedzielne przedpołudnie, ulica była wyludniona. Wszyscy siedzieli w swoich domach, jedząc obiad lub zażywając już popołudniowej sjesty.
Rafał minął mnie ze swoimi słuchawkami na uszach i poszedł dalej, nawet się za mną nie oglądając. A ja stałam i nie mogłam się stamtąd ruszyć. Jakieś złe przeczucie nie pozwalało odejść. W końcu przemogłam się i zrobiłam kilka kroków w kierunku, skąd doszedł ten niepokojący dźwięk i…
Wtedy zobaczyłam tego chłopaka. Leżał na ulicy w nienaturalnej pozycji... Od razu wiedziałam, co się stało! Tamten kierowca potrącił go i uciekł z miejsca wypadku! Podbiegłam do dzieciaka.
Miał na oko nie więcej lat niż mój syn. „Co mam robić?” – zaczęłam panikować. Drżącymi rękoma wyjęłam z torebki telefon, ale… ten mi z nich wypadł! Trzasnął o asfalt i rozpadł się na dwie części. Z jednej wyskoczyła bateria i wpadła pod stojące na poboczu auto. „No to już koniec!” – pomyślałam. Zbierało mi się na płacz… Poczułam się jak mała bezbronna dziewczynka. I wtedy...
– Mamo… – mój syn położył mi swoją rękę na ramieniu.
Usta drżały mi ze zdenerwowania, trzęsącą się ręką wskazałam na rannego chłopaka, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Sądziłam, że mój syn też zaraz wpadnie w panikę i nie będzie wiedział, co robić, tymczasem… Rafał podskoczył do rannego, ukląkł przy nim i zaczął nasłuchiwać.
– Nie oddycha – zawyrokował. – Dzwoń po karetkę!
A widząc mój bezradny wzrok i rozbity aparat, podał mi swój telefon.
– 112! – przypomniał.
Połączyłam się z dyspozytorem, a tymczasem Rafał układał rannego na plecach. „Uważaj na jego kręgosłup!” – chciałam krzyknąć. Ale dałam sobie spokój, bo mój syn postępował nad wyraz delikatnie. Odchylił chłopakowi głowę do tyłu i jeszcze nasłuchiwał jego oddechu.
– Kurczę, nic z tego! Nadal nie złapał tchu! Musimy zrobić mu masaż serca!
– spojrzał na mnie, jakby szukał wsparcia.
Ale ja nie potrafiłam mu pomóc…
Masaż serca. Wiedziałam, że coś takiego istnieje i pewnie nawet go kiedyś wykonywałam, na lekcji przysposobienia obronnego, w szkole, ale to było tak dawno temu... Miałam pustkę w głowie!
Rafał widząc, że nie doczeka się ode mnie pomocy westchnął ciężko i skupił się na chłopcu. Nasza akcja trwała najwyżej piętnaście minut, ale mnie wydawało się, że o wiele dłużej. Miałam wrażenie, że jestem w jakimś śnie albo gram w filmie. Mój syn, nagle taki dorosły, robi reanimację, a ja nad nim stoję. Przechodzi jakaś pani z psem, ale nie zauważa, co się dzieje. W bloku obok gra telewizor. Nikt sobie nie zdawał sprawy z tego, że na ulicy dzieje się coś dramatycznego, dopóki ciszy nie rozdarł dźwięk nadjeżdżającej karetki.
Ratownicy wyskoczyli z samochodu, jeden z nich pomógł wstać Rafałowi, który wciąż nie przerywał masażu serca. Chwilę trwała reanimacja, aż w końcu ofiara zaczęła oddychać. W mgnieniu oka przeniesiono chłopca na noszach do karetki.
– Dobra robota, stary! – jeden z ratowników klepnął Rafała w ramię, a potem zatrzasnął za sobą drzwi samochodu. Odjechali.
Śpiewały ptaki, prażyło słońce i gdyby nie to, że w oknach okolicznych domów pojawiły się twarze, a i na trawniku zaczęło przybywać ludzi, mogłabym przysiąc, że nic się nie wydarzyło… Byłam oszołomiona.
– Znasz tego chłopca? – zapytałam w końcu Rafała.
– Z widzenia – przyznał.
Wtedy podjechała policja i zaczęła spisywać nasze zeznania. Niewiele mogliśmy powiedzieć i wbrew pozorom to znowu Rafał bardziej się przydał niż ja. Mimo że miał dalej do jezdni, bo szedł kilka kroków za mną, zauważył kolor i markę samochodu.
– Tylko uderzenia nie słyszałem, bo miałem słuchawki – powiedział zgodnie z prawdą.
Udało się też ustalić imię i nazwisko ofiary. Nawet nie wyobrażam sobie, co musieli przejść jego rodzice, kiedy dowiedzieli się o wypadku!
To musiał być prawdziwy koszmar, ale…
Wieczorem następnego dnia przyszli do nas, aby nam podziękować.
– Słyszałem, że to głównie dzięki tobie nasz syn żyje – powiedział ojciec Marcina do mojego Rafała. – Dla mnie jesteś prawdziwym bohaterem!
Dla mnie także… Dotąd uważałam Rafała za dużego dzieciaka. Tamtego dnia, na tej ulicy zobaczyłam mojego syna w zupełnie innym świetle – objawił mi się jako opanowany mężczyzna, który ratuje życie innemu człowiekowi.
Ten wypadek był dla mnie nauczką. Zrozumiałam, jak ważna jest znajomość technik pierwszej pomocy. Nigdy przecież nie wiadomo, kiedy ta wiedza może nam się przydać. Tymczasem my, dorośli, zapominamy o tym, czego nauczyliśmy się w szkole i dlatego mogą nas zawstydzić nasze dzieci. Dlatego namówiłam męża i zapisaliśmy się na kurs pierwszej pomocy. Trwał tylko jeden dzień i kosztował 90 złotych, ale każda wydana na niego złotówka jest tego warta!
Marcin na szczęście czuje się już dobrze. A kierowcę, który go potrącił, udało się złapać. Postawiono mu zarzuty ucieczki z miejsca wypadku i nieudzielenia pomocy poszkodowanemu. Dobrze, że Rafał zapamiętał jego samochód, potem nagrała go kamera, gdy przejeżdżał obok pobliskiego banku i policja miała jego numery rejestracyjne. Zdziwiło mnie, że był to starszy facet, bo sądziłam, że to raczej ktoś młody, bez wyobraźni… Widać jeszcze raz uległam stereotypom.
Czytaj także:
„Myślałam, że mąż ma romans z mężczyzną. Okazało się, że ich czułe gesty miały inne podłoże”
„Koleżanki drwią, że się odmóżdżam, siedząc z dzieckiem w domu. Ich zdaniem powinnam robić karierę z niemowlakiem pod pachą”
„Przez perfekcjonizm mój związek zawisł na włosku. Martwię się, że mąż ze mną nie wytrzyma”