„Miałam prowadzić firmę razem z mężem, a on mnie odsyła do garów. Nie po to kończyłam studia, żeby mną pomiatał”

wściekła kobieta fot. Adobe Stock, Liubomir
„– Ależ kochanie! – odezwał się mąż protekcjonalnym tonem. – Na stanowisko księgowego od lat zatrudniamy mężczyzn. To nie jest praca dla kobiet! – Że co?! Przecież mówiłeś, że będziemy razem prowadzić firmę! – Martuniu, miejsce kobiety jest w kuchni, a nie w biznesie. Coś ci się mocno od tego feminizmu pomieszało w głowie”.
/ 06.02.2024 11:15
wściekła kobieta fot. Adobe Stock, Liubomir

Wciąż jeszcze wiele osób twierdzi, że miejsce kobiety jest w kuchni. Nigdy nie podzielałam tego zdania i nie potrafiłam zrozumieć kobiet, które godzą się na to, by degradować je do roli kucharki i sprzątaczki. Nie wyobrażałam też sobie, że mogłabym się związać z mężczyzną, który nie traktowałby mnie jak równorzędnej partnerki. Życie jednak pisze zaskakujące scenariusze.

Miałam dobre wzorce

Wychowałam się w domu, w którym nie było podziału ról na męskie i kobiece. Moi rodzice bardzo się kochali, ale przede wszystkim byli dla siebie przyjaciółmi i wspólnie dzielili się troskami i radością. Obiady gotowali na zmianę – w zależności od tego, które pierwsze wróciło z pracy. Ba, kiedy urodził się mój młodszy brat, to tata przez jakiś czas siedział z nim w domu, podczas gdy mama chodziła do pracy – zwyczajnie bardziej im się to opłacało.

Ja i moje rodzeństwo również byliśmy włączani do prac domowych, oczywiście na miarę naszych możliwości. Kiedy więc w sobotę rano rozpoczynaliśmy akcję „sprzątanie mieszkania”, każdy miał swoje zadania do wykonania, z których musiał się wywiązać. W efekcie dom w ciągu godziny lśnił czystością, a my całą rodziną zasiadaliśmy na kanapie z gorącą czekoladą i oglądaliśmy ulubione kreskówki.

Dzięki temu zainteresowania też nie miały dla mnie płci. Fascynowały mnie przedmioty ścisłe, szczególnie matematyka, ale również zagadnienia techniczne czy ogólnie pojęta ekonomia. Startowałam w olimpiadach matematycznych i geograficznych, a jednocześnie pisałam opowiadania i wręcz pochłaniałam książki dotyczące psychologii. Nauczyciele nie potrafili mnie zaszufladkować, a rówieśnicy uważali za dziwadło.

Nie przejmowałam się jednak zbytnio opinią innych. Dzięki moim wspaniałym rodzicom miałam dość wysokie poczucie własnej wartości. Znałam swoje mocne strony, wiedziałam w czym jestem dobra i to dawało mi siłę. Jednocześnie potrafiłam nawiązywać relacje z ludźmi, pracować w grupie i wychodzić poza własną strefę komfortu, co pozwalało mi na osiąganie tego, co wydawało się nieosiągalne.

Spotkałam go na szkoleniu

Postawiłam na szeroko pojęte wykształcenie ekonomiczne. Nie miałam jasno sprecyzowanych planów na siebie, ale chciałam mieć jak najszerszą wiedzę i umiejętności, by móc pracować zarówno jako księgowa, jak i na stanowisku kierowniczym. Liznęłam nieco prawa i administracji, po drodze robiąc kursy z rachunkowości. Kolejno kończone fakultety i szkolenia dawały mi dość bogaty wachlarz kwalifikacji.

Na jednym ze szkoleń poznałam Wiktora. Podchodziłam do tej znajomości z rezerwą, bowiem Wiktor był synem właściciela jednej z największych firm w naszym mieście. Choć nigdy nie miałam tego typu kompleksów, wiedziałam, że to inne sfery. Jednak on zdawał się nie dostrzegać różnic w naszym pochodzeniu. Traktował mnie z ogromnym szacunkiem, prawił komplementy, a jednocześnie zachwycał się moim otwartym umysłem i niebanalnym spojrzeniem na świat.

I stało się, zakochałam się w Wiktorze. Mój ukochany coraz częściej wspominał o tym, że ojciec niebawem przekaże firmę w jego ręce. W roztaczanych przez niego wizjach nie brakowało też mnie – jego prawej ręki, osoby prowadzącej firmę razem z nim. Zdecydowałam się więc na kolejne studia, tym razem z zarządzania i marketingu. Chciałam jak najwięcej wiedzieć i umieć, by nie rozczarować mojego przyszłego męża.

Zrobiłem mężowi niespodziankę

Gdy braliśmy ślub, Wiktor był już zatrudniony w firmie ojca na jakimś stanowisku kierowniczym. Awans był kwestią czasu. Ja kończyłam swoje studia i postanowiłam aplikować do rodzinnej firmy mojego męża. Ponieważ zachowałam panieńskie nazwisko, nikt nawet nie skojarzył, że jestem żoną przyszłego szefa firmy. Moje kwalifikacje robiły wrażenie, ale na początek zaproponowano mi stanowisko asystentki księgowego.

Kiedy podpisałam umowę, przygotowałam uroczystą kolację dla nas dwojga. Mąż nie krył zdziwienia, widząc szampana na stole.

– Co świętujemy, kochanie? – zapytał.

– Dostałam pracę – obwieściłam radośnie.

– No proszę, nie wiedziałem, że już szukasz pracy, przecież jeszcze nie skończyłaś studiów.

– Wiesz przecież, skarbie, że mam dość szerokie kwalifikacje – zaoponowałam.

– Fakt. To jako kto będziesz pracować?

– Masz przed sobą asystentkę księgowego!

– No proszę! A w jakiej to firemce? – starałam się nie dostrzegać złośliwości w tym pytaniu.

W firmie twojego ojca! – odrzekłam triumfalnie.

Gdyby wzrok mógł zabijać, w tamtej chwili padłabym trupem. Mój mąż nie potrafił ukryć targających nim emocji, a mnie po raz pierwszy przez myśl przeszło, że te gadki o wspólnym prowadzeniu firmy mogły nie mieć do końca pokrycia w rzeczywistości. Wiktor jednak dość szybko się opanował i pogratulował mi stanowiska, a ja starałam się całą scenę wyrzucić z pamięci.

Mąż przejął rodzinną firmę

Czas mijał. Ukończyłam studia, a jako asystentka księgowego wiele zdołałam się nauczyć. Coraz lepiej orientowałam się w funkcjonowaniu firmy, poznawałam ją niejako od podszewki i widziałam rzeczy, które należałoby ulepszyć. Nie byłam jednak osobą decyzyjną, a Wiktor za wszelką cenę unikał rozmów o pracy ze mną. Naiwnie sądziłam, że obowiązuje go tajemnica, więc nie ciągnęłam go za język, ani nie próbowałam poruszać tych tematów na siłę.

W końcu nadszedł ten moment, w którym teść przekazał stery rodzinnej firmy w ręce swojego pierworodnego syna. Świętowaliśmy to na rodzinnej kolacji, rodzice Wiktora wygłaszali peany na cześć syna i synowej, podkreślając, że na pewno będę ogromnym wsparciem dla swego męża w jego nowej roli. Nikt jednak nie sprecyzował, jak miałoby to wsparcie wyglądać.

Jak miałam się wkrótce przekonać – wizja Wiktora i jego rodziców znacząco odbiegała od mojego wyobrażenia. Otrzeźwienie przyszło kilka miesięcy później. Główny księgowy firmy miał odejść na zasłużoną emeryturę. Liczyłam na to, że zajmę jego miejsce – miałam wszelkie potrzebne kwalifikacje i wiedziałam o firmie wystarczająco dużo. Postanowiłam zapytać o to mojego męża. O, jakże się zdziwiłam…

Awans nie był dla mnie

– Ty na stanowisko księgowego? – zapytał nieco jakby rozbawiony. – A skąd ci to przyszło do głowy?

– No jak to?! – zapowietrzyłam się z lekka. – Przecież mam wszystkie stosowne kwalifikacje. I pracuję w tej firmie wystarczająco długo, by…

– Ależ kochanie! – odezwał się mój mąż protekcjonalnym tonem. – Na stanowisko księgowego w naszej firmie od lat zatrudniamy mężczyzn. To nie jest praca dla kobiet!

– Że co?! Przecież mówiłeś, że będziemy razem prowadzić firmę! A teraz twierdzisz, że nie nadaję się na stanowisko księgowego?

– Martuniu, miejsce kobiety jest w kuchni, a nie w biznesie. Coś ci się mocno od tego feminizmu pomieszało w głowie.

Nie poznawałam własnego męża. Gość, który obiecywał mi wspólne prowadzenie firmy teraz wyzywał mnie od feministek i próbował zagonić do garów. Serio? Kobiety w biznesie jego zdaniem nie powinny istnieć? Nadawały się tylko do gotowania, sprzątania i rodzenia dzieci?

Wiktor najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, z kim zadziera. Postanowiłam pokazać mu, gdzie raki zimują. Nie po to kończyłam studia, by własny mąż mną pomiatał!

Chciałam utrzeć mu nosa

Plan zemsty zrodził się w mojej głowie niemal natychmiast. W naszym mieście działała konkurencyjna firma. Choć miała dobre wyniki, przez biznesmenów pokroju mojego męża nie była traktowana poważnie. Zainteresowałam się tematem i okazało się, że powód był prozaiczny: szefową była kobieta. Postanowiłam aplikować do tej firmy. A trzeba było mnie nie wyzywać od feministek!

Już podczas pierwszej wizyty w moim przyszłym miejscu pracy dostrzegłam ogromną różnicę. Atmosfera w firmie była niemal rodzinna, pracownicy tworzyli zgrany zespół, co było widać na pierwszy rzut oka. Szefowa nie zatrudniała rekruterów, tylko sama przeprowadziła ze mną rozmowę o pracę. Moje kwalifikacje uznała za imponujące, doświadczenie zawodowe również jej odpowiadało.

Mój mąż nie wiedział, że odchodzę do konkurencji. Gdy składałam wypowiedzenie w jego firmie, uznał, że wreszcie zrozumiałam, gdzie jest moje miejsce. I niewiele się mylił.

Odnalazłam je w firmie, w której znaczenie miały moje umiejętności oraz niekonwencjonalne pomysły. Rozwiązania, które zaproponowałam nowej szefowej, okazały się na tyle skuteczne, że firma mojego męża szybko straciła pozycję lidera na rynku. Jakoś nie jest mi z tego powodu przykro.

Czytaj także: „Teściowa twierdzi, że jestem wyrodną matką. Jej zdaniem powinnam się tarzać w pieluchach, a nie wracać do pracy”
„W aplikacji randkowej poznałam faceta marzeń. Zdębiałam, gdy miesiąc później udzielał ślubu mojej siostrze”
„Rodzice wbijali nam do głowy, że rodzeństwo, nawet przyrodnie, powinno się kochać. No to się pokochaliśmy. Dosłownie”

Redakcja poleca

REKLAMA