„Miałam pretensję, że przyjaciółka nie ma czasu. Okazało się, że urodziła córkę w 27 tc i lekarze walczą o jej życie”

noworodek, który urodził się w 27 tc fot. Adobe Stock, Colin
„Nikt nie wiedział, co się dzieje z Klaudią. Myślałam, że wypięła się na starych znajomych i ma ciążowe fochy. Po jakimś czasie okazało się, że urodziła w 27 tc córeczkę, która ważyła tylko 700 g i lekarze długimi tygodniami walczyli o jej życie. Tak mi wstyd, że ją obgadywałam...”.
/ 13.09.2021 13:55
noworodek, który urodził się w 27 tc fot. Adobe Stock, Colin

Latem ubiegłego roku moja przyjaciółka wyznała mi, że jest w drugim miesiącu ciąży. Nie ukrywam, byłam w szoku. Klaudia od zawsze powtarzała, że nie chce mieć dzieci, że rodzina składająca się z dwóch osób w zupełności jej wystarczy. A tu nagle taka wiadomość!

– Wpadka? – zapytałam, gdy już trochę ochłonęłam.
– Nie, świadoma decyzja. Odstawiłam tabletki antykoncepcyjne, no i udało się! Prawie za pierwszym podejściem – odparła dumna.
– Co? Nie wierzę! Przecież zawsze twierdziłaś, że w twoim życiu nie ma miejsca dla malucha. Nagle coś ci się przestawiło w głowie?
– A żebyś wiedziała! Pogadaliśmy sobie z Mirkiem i doszliśmy do wniosku, że jednak chcemy, by było nas troje.
– Wszystko pięknie, ale nie za późno? Przypominam, że właśnie stuknęła ci czterdziestka.
– No i co z tego? Późne macierzyństwo to w dzisiejszych czasach norma. Zamiast więc przypominać mi tu o wieku, raczej powiedz, że cieszysz się moim szczęściem i życzysz mi, żebym przeszła ciążę łagodnie i urodziła śliczne, zdrowe dziecko – naburmuszyła się nieco.
– Oczywiście że ci życzę! Z całego serca! – uściskałam ją serdecznie.

Choć ciągle dziwiła mnie jej decyzja, naprawdę chciałam, żeby wszystko przebiegło bez komplikacji i dramatów.

Ciąża przyjaciółki szybko stała się towarzyską sensacją

Znajomi, podobnie jak ja, nie mogli pojąć, dlaczego Klaudia nagle zmieniła zdanie na temat macierzyństwa. Przyjaciółka odbierała każdego dnia kilkanaście telefonów od znajomych. Niektórzy nawet odwiedzali ją w domu. Snuli domysły, wypytywali, komentowali. Przez pierwsze dni znosiła to cierpliwie, ale w końcu miała dość. Była zmęczona tym nagłym zainteresowaniem. Marzyła tylko o tym, by wszyscy zostawili ją w spokoju. Ogarnął mnie dziwny niepokój. Czyżby z dzieckiem coś było nie tak?

– To przegoń ich – poradziłam jej.
– Jak to? – zdziwiła się.
– O rany, normalnie. Nie odbieraj telefonów, nie otwieraj drzwi...
– E tam, obrażą się – na jej twarzy pojawił się grymas.
– Nie będzie aż tak źle. Jesteś w ciąży, masz prawo stroić fochy i stawiać żądania. Ja w każdym razie obiecuję, że nie będę cię już nachodzić ani bombardować telefonami.
– Daj spokój, ciebie to nie dotyczy – zaczerwieniła się.
– Dobra, dobra, jak wszyscy to wszyscy. Wiem, że ja też potrafię być zbyt ciekawska. Umówmy się, że gdy będziesz miała ochotę się ze mną spotkać i pogadać, to dasz znać. A jak nie, to wyślesz od czasu do czasu krótkiego SMS-a, żebym wiedziała, że u ciebie wszystko w porządku. Pasuje ci taki układ?
– No jasne! – rozpromieniła się – Ale nie będziesz na mnie zła?
– Nigdy w życiu! Twoje dobro jest teraz najważniejsze – zapewniłam.

Ciąża Klaudii nie przebiegała, niestety, modelowo. Przyjaciółka bardzo źle się czuła

Od jej męża usłyszałam, że nie może spać, męczy ją potworna zgaga, ma bóle kręgosłupa. A na dodatek stwierdzono u niej bardzo niebezpieczną dla rozwoju płodu cukrzycę ciążową. Mimo to przynajmniej raz w tygodniu słała mi SMS-y. To właśnie z nich dowiedziałam się, że mimo zagrożeń, maluszek w jej brzuszku rozwija się dobrze i że to będzie dziewczynka. Aleksandra. Od tamtego czasu nazywała swoją nienarodzoną córeczkę po imieniu. Pisała, że Ola się przekręca, że ją chyba kopnęła…

Ostatnią wiadomość dostałam pod koniec października. A potem przestały przychodzić. Początkowo się tym nie przejęłam. Pomyślałam, że Klaudia po prostu nie ma już siły na tak częste pisanie. Ale mijały kolejne dni, a telefon ciągle milczał. Ogarnął mnie dziwny niepokój. Czyżby z dzieckiem coś było nie tak? Pojawiły się jakieś powikłania? Przyjaciółce coś zagraża albo, odpukać, poroniła? Ze wszystkich sił starałam się odpędzić te czarne myśli, ale wracały jak bumerang.

W końcu nie wytrzymałam. Złamałam obietnicę i zaczęłam wydzwaniać do Klaudii. Ale, choć dobijałam się jak wariatka, nie odbierała. Zdesperowana wysłałam wiadomość: „Napisz do cholery, czy żyjesz, bo umieram ze strachu”. Przez godzinę nie było żadnego odzewu. A potem telefon zapiszczał.

Żyję. Skupiam się teraz na Oli i nie mam czasu o tobie myśleć, ani do ciebie pisać. Jak się wszystko wyjaśni, to się odezwę. Nie gniewaj się – odpowiedziała.

Gdy to przeczytałam, oblał mnie zimny pot. Dotarło do mnie, że moje podejrzenia były słuszne, że z ciążą jest coś nie w porządku. W pierwszym odruchu chciałam natychmiast zadzwonić i dopytać się, o co chodzi, ale odłożyłam telefon. Postanowiłam uszanować jej prośbę. Napisałam więc tylko, że będę cierpliwie czekać na kontakt. I że gdyby jednak potrzebowała pomocy, to może na mnie liczyć.

Przyjaciółka się do mnie nie odzywała. Nie rozumiałam, co się dzieje

Minął tydzień, drugi i trzeci a przyjaciółka nie dawała znaku życia. Nasi wspólni znajomi też nie mieli pojęcia, co się u niej dzieje. Byłam coraz bardziej zaniepokojona. Tuż przed Bożym Narodzeniem wysłałam jej życzenia. Takie zwyczajne: zdrowia, szczęścia pomyślności, spełnienia marzeń. Odpisała: „Dzięki i wzajemnie wszystkiego dobrego. Od całej naszej trójki: Oli, Mirka i ode mnie”.

Gdy przeczytałam tę wiadomość, to aż podskoczyłam z radości. Pomyślałam, że lekarze zażegnali niebezpieczeństwo i przyjaciółce oraz jej nienarodzonej córeczce nic nie grozi. Nadszedł luty. Przyjaciółka ciągle się do mnie nie odzywała. Nie rozumiałam, co się dzieje. Spodziewałam się, że po tym świątecznym SMS-ie znowu zacznie przysyłać mi wiadomości, ale ona milczała. Nie ukrywam, czułam się zawiedziona i trochę oszukana. Uznałam, że skoro wszystko z ciążą jest okej, to powinna znowu do mnie pisać. Tak jak się kilka miesięcy wcześniej umówiłyśmy. Przecież wiedziała, jak bardzo się denerwuję i o nią martwię!

Tuż przed terminem porodu wysłałam jej więc trochę złośliwego SMS-a:

Kochana, wiem, że nie masz dla mnie czasu, ale daj łaskawie znać, gdy Ola pojawi się już na świecie. Krótki niusik plus zdjęcie. O więcej nie śmiem nawet prosić.

Miałam nadzieję, że po takiej wiadomości ruszy ją sumienie i zrozumie, że nieładnie trzymać przyjaciółkę w niewiedzy i niepewności. Zrozumiała. I to bardzo szybko. Chwilę później do mnie zadzwoniła.

– Nie pomyliłaś się? – zapytała.
– O co ci chodzi?
– O ten SMS o porodzie. Na pewno był do mnie?
– A do kogo? Poza tobą żadna z moich koleżanek nie spodziewa się dziecka – burknęłam.
– Jeśli tak, to trochę się spóźniłaś. Bo ja już urodziłam.
– Że co? Kiedy? – wykrztusiłam.
– Jeszcze w listopadzie. W dwudziestym siódmym tygodniu ciąży. Ola ważyła niecałe siedemset gramów i mierzyła trzydzieści jeden centymetrów – odparła.
– O Boże – jęknęłam tylko, bo głos mi uwiązł w gardle.
– Spokojnie… Było naprawdę bardzo, bardzo źle… Każdego dnia zastanawialiśmy się, czy zostanie z nami… Ale dzielnie walczyła i wszystko, co najgorsze, ma już za sobą. Waży ponad dwa kilogramy, samodzielnie oddycha, je. Lekarze mówią, że najdalej za tydzień wyjdzie do domu. Nie mogę się już doczekać.
– To wspaniale! Naprawdę bardzo się cieszę. I oczywiście gratuluję. Powiedz mi tylko jedno… – Co? – Dlaczego mi o niczym nie powiedziałaś? Przecież jestem twoją przyjaciółką!
– Jak to nie powiedziałam? Przecież ci napisałam w SMS-ie, że nie mam dla ciebie czasu, że muszę skupić się na Oli. I żebyś się nie gniewała. Życzenia świąteczne też złożyłam ci od całej naszej trójki.
– No tak… Ale ja byłam pewna, że masz na myśli dziecko, które ciągle jest w twoim brzuchu! Do głowy mi nie przyszło, że Ola już się urodziła!
– Poważnie?
– Jak mamę kocham!
– O kurczę… Przepraszam. Myślałam, że jesteś bardziej domyślna. Obiecuję, że następnym razem będę mówić wprost – roześmiała się. 

Czytaj także:
Zosia myślała, że to wyrostek. Nikt nie wpadł na to, że dziewczynka rodzi - miała 14 lat
Moja żona była w dzieciństwie molestowana. Wyparła te zdarzenia i doszło do rozdwojenia jaźni
Podczas operacji przeżyłem śmierć kliniczną. Nie boję się śmierci - już byłem po drugiej stronie

Redakcja poleca

REKLAMA