Do tej pory na urlop jeździliśmy za granicę. Włochy, Chorwacja, Grecja, Tunezja itd. Byliśmy w wielu interesujących krajach. Mnie odpowiadało to w stu procentach, ale Tomek nie był do końca zadowolony.
Mieliśmy inną wizję urlopu
To znaczy, cieszył się z czasu, kiedy moglibyśmy być razem, ale parę razy mu się wymsknęło, że zawsze musi być tylko po mojemu. To fakt, że nigdy nie chciałam się zgadzać na jego pomysły dotyczące wakacyjnych wypadów, lecz po prostu wydawały mi się niezbyt trafione.
Używałam wówczas swego osobistego uroku, aby nakłonić go do zmiany zdania, co mi się zresztą udawało. Niemniej miałam świadomość, że temat będzie powracał. W duchu obiecałam sobie, że w tym roku ustąpię i zrobimy tak, jak on będzie chciał.
Nie udzielił mi się entuzjazm męża, ale on zdawał się tego nie dostrzegać
Mąż się cieszył
Tomek cieszył się niczym małe dziecko, kiedy przedstawił mi swoją propozycję. Znalazł gospodarstwo agroturystyczne na Mazurach, które w internecie miało mnóstwo pozytywnych opinii. Cóż, oczami wyobraźni widziałam siebie na jakiejś boskiej chorwackiej plaży, ale wszystko wskazywało na to, że będę musiała zadowolić się rodzimymi atrakcjami.
– Zobaczysz, będzie naprawdę fajnie – dawno już nie widziałam męża tak podekscytowanego. – Zapewniam cię, że nie pożałujesz.
Miałam mu powiedzieć, że już żałuję? Takie słowa złamałyby mu przecież serce.
– Najważniejsze, że będziemy we dwoje – odparłam wymijająco i cmoknęłam go w policzek.
– Jak to mówią, cudze chwalicie, a swego nie znacie – strasznie się ekscytował. – Nie mogę się doczekać.
Byłam przerażona
Osobiście przewidywałam katastrofę. Klimatyzowany hotel miałam zamienić na tzw. przytulną chatkę, a basen na staw. Nie po to harowałam cały rok, żeby siedzieć jak dzikus w lesie. Uważałam siebie za kobietę stworzoną do luksusów – zwłaszcza że na co dzień ich nie doświadczam.
Nie żyjemy w niedostatku, na sporo możemy sobie pozwolić, ale z drugiej strony nie pławiliśmy się w bogactwie. Uważam więc, że zagraniczny urlop raz w roku nie jest żadną przesadą. Na Mazurach byłam dawno, jeszcze w szkole średniej – wtedy miało to szczenięcy urok, bo pojechaliśmy całą paczką, a nasze priorytety były zupełnie inne, niż teraz.
Najwyraźniej ja i Tomek preferowaliśmy odmienne sposoby spędzania wolnego czasu, choć zawsze zgadzaliśmy się co do tego, że podróże to świetna sprawa. Ogólnie uważam nas za dobrane małżeństwo, a że występują pewne różnice, to raczej normalne.
Obawiałam się jednak, że skoro raz ustąpiłam w temacie urlopu, to mąż będzie to wykorzystywał. Znał moje zamiłowanie do zagranicznych wojaży oraz zdanie o urlopach na własnym poletku. Na ten moment pozowało mi wyłącznie wykazanie się cierpliwością oraz zrozumieniem dla radości Tomka. Pragnęłam, żeby był szczęśliwy – nawet jeśli oznacza to lato z komarami i Bóg wie jeszcze czym.
Robiłam dobrą minę do złej gry
W dzień wyjazdu byłam w kiepskim nastroju, ale postanowiłam robić dobrą minę do złej gry. Mąż zachowywał się tak, jakby świat dookoła nie istniał. Spakował wędki, które kupił lata temu i których przez ten czas użył może dwukrotnie. Jeżeli myślał, że będzie łowił ryby, które ja potem będę przyrządzać, to srogo się mylił. Ani mi się śniło sterczeć przy garach – nie od tego są wakacje.
Napakował do samochodu wiele dziwnych rzeczy kojarzących się raczej z obozem przetrwania, aniżeli urlopem we dwoje, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu co do idiotyczności tego pomysłu. Co więcej, bałam się, że przygotował równie dziwne niespodzianki, które jako koszmary będą się śnić po nocach.
Obserwując, jak się pakuje i ile mu to sprawia radości, zrozumiałam, że nie ma ani cienia przesady w stwierdzeniu, że mężczyźni są dużymi chłopcami. Byliśmy małżeństwem od niespełna sześciu lat – wydawało mi się, że całkiem nieźle znam mojego męża.
Nie było mi do śmiechu
Mazury przywitały nas ulewnym deszczem. Po wypakowaniu z auta niezbędnych bagaży byliśmy przemoczeni do suchej nitki. Tomek miał z tego ubaw, a mi wcale nie było do śmiechu. Cały dzień spędziliśmy w domku, w którym – nawiasem mówiąc – zajeżdżało stęchlizną.
– Ja niczego nie czuję – mąż wzruszył ramionami i jak gdyby nigdy nic zabrał się za pałaszowanie kanapek. – Chcesz herbaty?
– Możesz zrobić – burknęłam niezbyt zadowolona.
Wieczorem się wypogodziło i poszliśmy na spacer, podczas którego komary niemal zjadły mnie żywcem. Tomek nie zwracał na nie uwagi i cieszył się, że może pooddychać świeżym powietrzem.
– Boże, co za odmiana w porównaniu z Warszawą.
– To prawda – przytaknęłam. – Tylko głowa mnie rozbolała.
– W takim razie wracajmy, weźmiesz coś przeciwbólowego.
Nie umiałam udawać
Aklimatyzacja w nowym miejscu zajęła mi kilka dni. Nie potrafiłam niestety długo udawać, że pobyt tutaj mnie uszczęśliwia i mąż wreszcie to zauważył.
– Kobieto, czy ty naprawdę nie widzisz, że tu jest fantastycznie?
Z przykrością musiałam stwierdzić, że dla mnie to była porażka. Komary, których nienawidziłam, żarły jak wściekłe. Do najbliższego sklepu z prawdziwego zdarzenia trzeba było jeździć samochodem, co na dłuższą metę potwornie męczyło – nie wspominając o jakiejś porządnej restauracji, która pozostawała w sferze marzeń. Okoliczności nie sprzyjały noszeniu długich sukienek i szpilek, a w sportowym obuwiu czułam się trochę nieswojo.
Mąż się zirytował
Któregoś ranka obudził mnie hałas. Wygrzebałam się z łóżka i ujrzałam męża pakującego bagaże.
– Co ty wyprawiasz? – zapytałam zdziwiona.
– Wygrałaś, wracamy do Warszawy. Jesteś jak księżniczka, której się nic nie podoba – usłyszałam w odpowiedzi.
Podziałało to mnie jak kubeł zimnej wody wylanej wprost na rozgrzaną głowę. Podeszłam do Tomka i poprosiłam, żeby przestał. W jednej sekundzie dotarło do mnie, że on wychodził z siebie, aby było mi przyjemnie, a ja – zapatrzona w czubek własnego nosa – byłam ślepa na wszystkie jego starania.
– Kochanie, przepraszam – powiedziałam zawstydzona swoją postawą.
Stanął na wysokości zadania i zachował się z klasą. Zamiast się obrazić, co w tej sytuacji byłoby uzasadnione, mocno mnie przytulił. Obiecałam, że się postaram i żebyśmy zostali do końca planowanego pobytu. Było mi potwornie głupio. Chodziło przecież o spędzenie czasu razem. A czy to będą Mazury, czy zagraniczny kurort, to nie ma żadnego znaczenia.
Aneta, 34 lata
Czytaj także: „Miałam dosyć niewierności mojego faceta. Chciałam się odegrać i wpadłam z deszczu pod rynnę”
„Szwagier kumpla zajada kawiory, a sępi po ludziach jak biedak. Myślał, że mnie oszuka, ale trafił na sprytniejszego”
„5 lat temu przygarnęłam dziecko siostrzenicy, by mała nie trafiła do sierocińca. Za dobre chęci, dostałam od życia manto”