„Miałam pisać pracę na studia, a babcia kazała mi posprzątać cały strych. To, co tam znalazłam, zaparło mi dech w piersiach”

zaskoczona kobieta na strychu fot. Adobe Stock, Fly_dragonfly
„Chociaż nadal byłam zła, z upływem godzin przeglądanie staroci coraz bardziej mnie wciągało. W końcu mam zostać historyczką, więc wszystko, co ma więcej niż pięćdziesiąt lat, robi na mnie wrażenie. Znalazłam kilka książek, które mogły mi się przydać na studiach. Dopiero wieczorem dopadła mnie rzeczywistość".
/ 23.04.2023 22:00
zaskoczona kobieta na strychu fot. Adobe Stock, Fly_dragonfly

Niestety, tym razem nie mogę pani wpisać zaliczenia – powiedział mój profesor od historii nowożytnej, oddając mi indeks. – Dam jednak pani ostatnią szansę. Proszę mi do końca miesiąca przygotować trzydziestostronicową pracę na temat życia na polskiej prowincji w przededniu II wojny światowej, a zaliczę pani semestr.

Wyszłam z sali na miękkich nogach

Czułam, że zdany rok właśnie stał się pieśnią przeszłości… Życie w Polsce na początku dwudziestego wieku było pewnie niezwykle fascynującym, ale dla mnie zupełnie obcym tematem. Znałam się na bitwach, datach i strategiach wojen, jednak ten temat jakoś nigdy mnie nie zainteresował.

– Jestem ugotowana! – powiedziałam tacie, który na pocieszenie po oblanym egzaminie robił dla mnie pierożki. – Będę powtarzać rok, jak nie napiszę tej pracy.

– Ugotowany to jest rosół i będzie dziś na obiad – zażartował. – A ty zrób sobie przerwę i wyjedź na weekend do babci.

Posłuchałam ojcowskiej rady i niebawem wylądowałam w małej miejscowości u stóp Tatr. Oczywiście zabrałam ze sobą laptopa, cały plecak książek i silne postanowienie, że codziennie od rana do wieczora będę pisać.

Babcia miała jednak wobec mnie inne plany

– Skarbeńku, cudownie, że jesteś! – ucałowała mnie na powitanie. – Mają mi naprawiać dach i trzeba wcześniej uprzątnąć strych. Pomożesz mi, prawda?

„No nie, nie wierzę, że własny tata mnie w to wrobił!” – pomyślałam ze złością.

Przecież wiedział, że nie znosiłam babrać się w kurzu i sprzątać staroci, które babcia od dziesięcioleci przechowywała w rodzinnym domu… No i moja praca! Musiałam przeczytać z dziesięć nudnych książek, zanim w ogóle zacznę pisać…

Następnego dnia powlokłam się niechętnie na strych i zaczęłam upychać do worków na śmieci jakieś stare ubrania, połamane zabawki i cuchnące pleśnią narzuty czy inne obrusy. Kiedy zeszłam na obiad, byłam zmęczona i rozgoryczona.

– Babciu, nie dam rady z całym tym bałaganem – powiedziałam płaczliwie, a ona uśmiechnęła się tylko i postawiła przede mną talerz z pierogami.

– Nie musisz sprzątać wszystkiego – powiedziała łagodnie. – Ale trzeba chociaż przejrzeć stare książki i gazety.

„Książki i gazety” może brzmi niewinnie, lecz w wypadku babcinego strychu oznaczało kilkanaście pudeł wypchanych po brzegi makulaturą! I ja miałam teraz to wszystko posortować, po czym zadecydować, co wyrzucić, a czego nie…!

Naburmuszona wróciłam na górę

Chociaż nadal byłam zła, z upływem godzin przeglądanie staroci coraz bardziej mnie wciągało. W końcu mam zostać historyczką, więc wszystko, co ma więcej niż pięćdziesiąt lat, robi na mnie wrażenie. Znalazłam kilka książek, które mogły mi się przydać na studiach; wpadł mi w ręce różaniec wyglądający na jakieś sto lat, a nawet zakurzona ikona z końca XIX wieku. Nic dziwnego – ten dom od pokoleń należał do mojej rodziny.

Dopiero wieczorem dopadła mnie rzeczywistość, kiedy przeczytałam maila, że pracę mam oddać o cztery dni wcześniej, bo na uczelni będzie remont.

Niemożliwe! Przecież ja za nic nie zdążę! – omal się nie rozpłakałam.

W łóżku zaczęłam czytać jakąś niezwykle nudną rozprawę historyczną o życiu chłopów w latach dwudziestych, ale zasnęłam, zanim dotarłam choćby do jednej piątej. Rankiem życie codzienne na przedwojennej polskiej prowincji nadal było dla mnie okryte tajemnicą…

Śniadanie zjadłam już nad kartonami z książkami, bo nie chciałam tracić czasu. „Im szybciej wyrzucę stąd te śmieci, tym prędzej będę mogła zabrać się do pisania”– myślałam

Po godzinie natrafiłam na coś, co wyglądem odbiegało od reszty

Był to gruby brulion w ciemnej oprawie, w środku zapisany starannym, drobnym pismem. Własność Eulalii Różyckiej – głosił napis elegancko wykaligrafowany na pierwszej stronie. Nazwisko nic mi nie mówiło, więc zapytałam o nie babcię.

Uśmiechnęła się jakoś dziwnie.

To nazwisko panieńskie mojej mamy – powiedziała, mieszając sos w garnku. – Nazywała się Eulalia Maria i wygląda na to, że znalazłaś jej pamiętnik.

Po obiedzie wróciłam na górę i ponownie sięgnęłam do pudła. Ze zdumieniem odkryłam, że spoczywa w nim więcej takich zeszytów. Otworzyłam ten z samego spodu i przeczytałam pierwszy wpis: 12 maja, A.D. 1933. Pismo było niezwykle czytelne, a sam pamiętnik świetnie zachowany.

Czternastoletnia Eulalia opisywała w nim to, co robiła na polu i w sadzie, co wymyślili jej bracia rozrabiacy i jak ojciec zabrał ich wszystkich wozem na targ. To nie była nudna rozprawa naukowa, tylko pisany z perspektywy nastolatki dziennik, okraszony sporą ilością zabawnych sytuacji i komentarzy autorki, która, jak sama przyznawała, marzyła o karierze pisarki.

Zanim zapadł wieczór, skończyłam czytać pierwszy zeszyt

Obejmował on okres od 1933 do 1935 roku. Kolejne bruliony wzięłam na dół i nie mogłam się od nich oderwać do czwartej rano. Coraz starsza Eulalia pisała o zakupie nowej krowy, pięknookim Mietku z sąsiedztwa, suczce, która urodziła szczenię o trzech łapach i przedwojennej gorączce, która powoli zaczynała ogarniać kraj.

Dalej było o mobilizacji młodych mężczyzn do sił zbrojnych, czekaniu, aż ktoś przywiezie wieści z miasta, i nadziejach prostych ludzi, że to tylko chwilowe nieporozumienie między rządzącymi... Pamiętnik kończył się na dacie 17 marca 1940 roku i gdyby nie babcia, nigdy nie dowiedziałabym się, co się właściwie stało z Eulalią.

– Kiedy przyszła tu wojna, dziadek kazał babci, mamie i wujom jechać w Bieszczady do krewnych, gdzie było w miarę spokojnie. Stamtąd pochodził mój ojciec.

Wracałam do domu pekaesem i postanowiłam wykorzystać te kilka godzin jazdy na przygotowanie konspektu pracy. Oczywiście wcześniej musiałam się jeszcze zapoznać z całą zgromadzoną literaturą…

Zaraz… – mruknęłam do siebie doznając nagłego olśnienia. – Przecież ja wiem już prawie wszystko o życiu na wsi w przededniu II wojny światowej.

Zaczęłam z zapałem kreślić szkic...

– Gratuluję, to bardzo dobra praca – powiedział profesor niedługo później. – Jako materiał źródłowy podała pani dziennik Eulalii Różyckiej. Gdzie pani znalazła to opracowanie? Nigdy nie zetknąłem się z tak szczegółowymi opisami życia codziennego w tamtym okresie.

– U babci na strychu – odrzekłam. – Eulalia była moją prababką.

– Doprawdy? Wyśmienicie! To może warto opublikować ten pamiętnik? Chętnie porozmawiam z wydawnictwem.

Zadzwoniłam do bliskich, by im powiedzieć, że pamiętniki ukażą się drukiem.

– A jak tam remont dachu, babciu? – spytałam jeszcze na końcu.

– Jaki remont, skarbeńku? Mówiłam tylko, że trzeba go naprawić. Syn sąsiadki wymienił belkę stropową, to wszystko.

– Tylko belkę?! – jęknęłam. – Więc cała moja praca poszła na marne? Zaraz! – nagle mnie olśniło. – Ty i tata od początku wiedzieliście o pamiętnikach, prawda? To wszystko było ukartowane!

Nie wiem, o czym mówisz! – zaśmiała się babcia. – Przecież nie znosisz, jak się wtrącamy się w twoje sprawy.

– Kocham cię, babciu – odparłam, czując, że pieką mnie oczy. – I chętnie posprzątam ci w wakacje piwnicę!

Czytaj także:
„Mąż grozi rozwodem, jeśli nie przestanę wydawać kasy na bzdury. Nie wierzę, że zostawi mnie z powodu kilku szmatek”
„Nie doczekałam się rycerza, więc poślubiłam przeciętniaka. Był moją zabawką, bo wiedziałam, że gdzieś czeka na mnie książę”
„Sąsiadka całe życie przepracowała w banku jako nudna urzędniczka. Byłam w szoku, gdy odkryłam, czym zajęła się na starość”

Redakcja poleca

REKLAMA