Gdy jechałam taksówką z dworca, z ciekawością obserwowałam miasto, które kiedyś nazywałam swoim, a potem znienawidziłam je i opuściłam, jak mi się zdawało, na zawsze. Do tej pory nie wracałam do niego nawet we wspomnieniach, nie utrzymywałam żadnych kontaktów ani z pozostawioną tu rodziną, ani ze znajomymi. Wszyscy oni mnie zranili. W ten czy inny sposób odwrócili się ode mnie.
Aby uporać się z bólem, wykreśliłam ich ze swej pamięci, licząc na to, że gdy zniknie przyczyna, ustanie też cierpienie. Wykreśliłam całe miasto, które… wiedziało.
Wyparłam fakt jego istnienia
Teraz, jadąc jego ulicami, przypatrywałam mu się chłodnym wzrokiem turystki, która wprawdzie zna ze zdjęć w internecie główne atrakcje, ale nigdy nie widziała ich w naturze. Musiałam, choć niechętnie, przyznać, że miasto bardzo wypiękniało, rozrosło się, nabrało klasy. Moje zainteresowanie nie uszło uwadze kierowcy, bo zapytał:
– Pani pierwszy raz u nas?
– Jak dotąd nie złożyło się – mruknęłam, nie precyzując, co takiego „się nie złożyło”.
Już udzielając tej enigmatycznej odpowiedzi, wiedziałam, że popełniłam błąd. Taksówkarz wziął to bowiem za wstęp do pogawędki i zaczął szeroko zachwalać uroki miasta, cały czas zerkając na mnie w lusterku.
Odpowiadałam monosylabami, przeklinając w duchu wpojone mi zasady dobrego wychowania, które nie pozwalały na posłanie go do wszystkich diabłów.
– Kogoś mi pani przypomina…
– Daleko jeszcze? – zmieniłam temat, nie dopuszczając do zadania pytania, na które nie zamierzałam odpowiadać. – Jestem wykończona podróżą.
– Nie, zaraz będziemy.
Chyba zrozumiał, że nie mam ochoty na konwersację, bo taktownie zamilkł i resztę drogi do hotelu odbyliśmy w ciszy.
Kiedy już rozpakowałam skromny bagaż i po prysznicu położyłam się na łóżku, zaczęłam się zastanawiać, czy przyjazd tutaj na pewno był dobrym pomysłem.
To mój mąż mnie namówił
– Kochanie, to już tyle lat, a ty ciągle nie potrafisz uwolnić się od przeszłości – powtarzał mi nieraz. – Możesz udawać, że wszystko gra, ale ta przeszłość cię ogranicza, nie pozwól jej na to…
– To co, mam zrobić lobotomię? Masz rację, chcę, ale nie potrafię się uwolnić.
Delikatnie mnie objął i kołysał w ramionach jak przestraszone dziecko.
– Możesz… – zaczął łagodnie. – To nie tak, że coś fizycznie cię hamuje. Zamiast się tak męczyć, robić uniki, pojedź tam i staw czoła swoim demonom.
– Mam tam jechać? Sama? – skrzywiłam się na samą myśl. – Nie dam rady.
– Dasz radę, jesteś silna. Dałaś sobie radę z tyloma trudnymi sprawami, w obcym kraju, bez rodziny, poradzisz sobie i z tą – przekonywał Vittorio, nie wypuszczając mnie z ramion. – Nie myśl, nie zastanawiaj się, po prostu to zrób, jedź do Polski.
Nie byłam przekonana, ale kilka dni po tej rozmowie przypadkiem natknęłam się na zamieszczony w internecie tekst poświęcony pamięci zmarłej pięć lat temu mojej siostrze. Taki przypadek mocno trącił przeznaczeniem.
A więc Baśka nie żyje…
To była moja pierwsza myśl, kiedy w pełni dotarł do mnie sens tego, co czytałam. Umarła ta, która kiedyś odebrała mi wszystko…
Wspomnienia napłynęły wzburzoną, długo powstrzymywaną falą. Ja i Włodek zapatrzeni w siebie. Mój pierwszy większy sukces wokalny. Półroczne stypendium w szkole muzycznej we Włoszech. Zaklęcia, obietnice, marzenia. Wszystkie okazały się ułudą. Kiedy wróciłam, nic już nie było takie samo.
– Stało się – powiedziała Baśka, wzruszając ramionami.
Chwilę wcześniej oznajmiła mi, że za dwa miesiące wychodzi za mojego narzeczonego.
– Po prostu zakochaliśmy się w sobie, bywa.
– Córeczko, nie dramatyzuj – mówiła z kolei matka, roniąc łzy. – Ty byłaś daleko, ona blisko. Rozumiem, że ci przykro, ale… ty masz przed sobą karierę, a ona… ona niech ma chociaż miłość.
Chociaż miłość? A jest coś ważniejszego od miłości?!
– Ada, opanuj się! – gromił mnie ojciec, kiedy ze szlochem rzucałam się na łóżko i złorzeczyłam siostrze. – Tak nie można. To nie koniec świata. Musisz zrozumieć, że nikt tu nie jest winny…
Może on to tak widział, bo nie chciał wziąć odpowiedzialności. Ja odczuwałam całą sytuację jako skrajną podłość i niegodziwość.
– Nie chcieliśmy ci o tym pisać – tłumaczyli się znajomi – bo przerwałabyś naukę we Włoszech. Zresztą, co by to pomogło, gdybyś dowiedziała się wcześniej?
Słowem, wszyscy stanęli po stronie Baśki, a ja poczułam się zdradzona przez całe przeklęte miasto, które wiedziało, ale milczało. Nikt nie zadał sobie trudu, żeby choć postarać się zrozumieć mnie. Wyjechałam najpierw do Warszawy, a potem w świat.
Jako wokalistka odniosłam pewien sukces, jako kobieta długo nie mogłam uporać się z traumą, jaką zafundowała mi własna rodzina. Byłam przepełniona goryczą i nieufnością do ludzi.
Dopiero Vittorio swoją nieskończoną cierpliwością i dobrocią zdołał mnie przekonać, że warto spróbować raz jeszcze. Jest najlepszym człowiekiem pod słońcem, ale nawet on nie potrafił sprawić, żebym wybaczyła rodzinie.
Pobraliśmy się i jesteśmy razem
Przetrwaliśmy wspólnie wiele ciężkich chwil, łącznie z tą, kiedy z powodu choroby musiałam przestać śpiewać. Przekonał mnie wtedy, abym zawodowo zajęła się urządzaniem wnętrz, co okazało się strzałem w dziesiątkę.
Odnalazłam się w tej nowej pasji i wydawało mi się, że wreszcie osiągnęłam wymarzony spokój. Aż do tamtej rozmowy, a potem informacji o śmierci Baśki, wierzyłam, że pogrzebałam przeszłość. Jednak Vittorio wiedział, że tylko oszukuję samą siebie. Bo jaka normalna kobieta cieszy się, że jej mąż jej bezpłodny? A przyjęłam tę informację niemal z ulgą.
Przyczyny tej niechęci do powiększania rodziny tkwiły w domu i mieście, które porzuciłam. Dlatego Vito zabukował mi lot do Polski, zarezerwował hotel i wysłał tutaj, żebym mogła wszystko zamknąć.
Przed chwilą zadzwonił do mnie, żeby zapytać, jak się czuję, i przypomnieć mi, że cokolwiek by się stało, on mnie kocha, tęskni i czeka na mój powrót.
Jego bezwarunkowa miłość dodała mi siły
Przestałam się wahać. Należało tu przyjechać. Usnęłam nie wiedzieć kiedy…
Rankiem ubrałam się i zeszłam na śniadanie. W hotelowej restauracji było prawie pusto. Październik to nie jest najlepszy miesiąc na zwiedzanie, pomyślałam, rozglądając się po przytulnym wnętrzu. Dobrze, że przyjechałam długo przed dniem Wszystkich Świętych. Było mniejsze prawdopodobieństwo, że spotkam kogoś na grobach.
Zamówiłam taksówkę i pojechałam na cmentarz. Tym razem kierowca, młody mężczyzna, skupił się na prowadzeniu, zamiast na konwersacji, za co byłam mu wdzięczna. Tylko na koniec zapytał, czy ma czekać, aż wrócę. Odmówiłam. Nie wiedziałam, jak długo zostanę przy grobie siostry.
Kiedy odnalazłam kwaterę, okazało się, że obok mojej siostry spoczywają także nasi rodzice
Łza spłynęła mi po policzku
Z dat umieszczonych na kamieniu wynikało, że zmarli niedługo po niej, zupełnie tak, jakby nie chcieli, aby ich ukochana córeczka pozostawała w zaświatach sama.
Więc teraz nie mam już nikogo, nikogo poza Vitem – pomyslałam. – Dziwne…
Kiedy jeszcze żyli, zasklepiona w urazach, nie czułam potrzeby rozmowy z nimi. Nie chciałam niczego o nich wiedzieć, nie tropiłam ich na portalach społecznościowych, nie wysyłam życzeń na święta i nie życzyłam sobie, by oni się mną interesowali, by słali choćby zdawkowe informacje. Dlatego nie miałam pojęcia, że nie żyją.
I teraz, gdy uświadomiłam sobie, że już nigdy nie będę mogła z nimi porozmawiać, niespodziewanie poczułam żal do samej siebie za to, że tak długo zwlekałam.
Nowe znicze już się wypaliły, ale chryzantemy, choć nieco zwarzone przymrozkiem, zachowały swój kształt i kolor. Czyli ktoś o nich dba.
Któraś z ciotek? Nie…
Nagle mimo dokuczliwej mżawki zrobiło mi się gorąco. To na pewno Włodek! To on przychodzi na grób żony i teściów. I to on napisał wspomnienie o Baśce.
Włodek, moja pierwsza miłość, moje największe rozczarowanie, moje połamane na kawałki serce, na którym najwyraźniej wciąż pozostały blizny… Bo pragnęłam uciec z tego miejsca, a zarazem jakaś siła trzymała mnie przy kamieniu. Nie byłam w stanie się ruszyć, zupełnie jakby ciężar, który dźwigałam całe dorosłe życie, teraz przygniótł mnie do ziemi.
Oparłam się o nagrobek
Ciepła wilgoć, którą czułam na twarzy, nie była jesienną mżawką… Straciłam poczucie czasu i rzeczywistości. Stałam i rozmyślałam o tym, co straciłam, częściowo przez własny upór. Z tego stuporu wyrwał mnie cichy, niepewny głos.
– Ada? To ty?
Podniosłam wzrok. Przede mną stał Włodek. Przedwcześnie postarzały, przygarbiony, o pustych, zmęczonych oczach.
– Dzień dobry – powiedziałam bez sensu i zaraz dodałam: – Jak to się stało? – wskazałam brodą nagrobek.
– Chodźmy stąd.
Włodek ujął mnie za rękę.
Kiedy usiedliśmy w pobliskiej kawiarni, najpierw długo milczeliśmy, nie wiedząc, od czego zacząć, potem jakby puściła jakaś tama i Włodek zaczął mówić…
– Masz do mnie żal. Słuszny, nie zamierzam się usprawiedliwiać i prosić o wybaczenie… Ale nigdy nie byliśmy z Basią szczęśliwi. Nie wiem… Może zżerały nas wyrzuty sumienia względem ciebie, może zbyt pochopnie związaliśmy się ze sobą, biorąc erotyczne zauroczenie za miłość…
Zarumienił się.
– Nie wiem, naprawdę nie wiem…
Zaciskał i rozprostowywał kościste palce.
– W każdym razie nie potrafiliśmy razem żyć. Teraz nawet nie wiem, czy ją w ogóle kiedykolwiek kochałem.
Popatrzył na mnie bezradnie
– Czy wystarczająco mocno ją kochałem, czy tylko obezwładniła mnie siła jej miłości. Baśka była zazdrosna o ciebie, o przeszłość. Zatruwała tym każdą naszą wspólną chwilę, nie potrafiła sobie z tym poradzić. Obsesyjnie śledziła twoje losy, stąd wiedzieliśmy, że żyjesz i dobrze sobie radzisz.
Baśka była zazdrosna również o to. Piła, coraz więcej i więcej. Ja też nie dawałem rady. Szukałem pocieszenia w romansach, co tylko potęgowało alkoholizm Baśki. Wasi rodzice się zamartwiali, chorowali ze zgryzoty.
Kiedy dowiedzieli się, że zginęła w wypadku, który sama spowodowała, że była pijana… jakby stracili chęć do życia. Odeszli jedno po drugim w przeciągu roku…
Widzisz, karma do nas wróciła – dodał na koniec
Potem zamilkł wyczerpany tą długą spowiedzią. Ja też milczałam, zastanawiając się, ile jest mojej winy w tym ich nieszczęściu. Gdybym nie zerwała kontaktów, gdybym wybaczyła Basi i Włodkowi, rodzicom, może nie doszłoby do tego. Pewnie nigdy nie bylibyśmy sobie tak bliscy jak wcześniej, ale nasze stosunki jakoś by się ułożyły.
Myśli musiały odbijać się na mojej twarzy, bo Włodek pokręcił głową.
– Nie wiń siebie. To bez sensu. Wszyscy ponosimy jakąś odpowiedzialność za to, co się stało, i wszyscy płacimy jakąś cenę. Ty swoją zapłaciłaś już dawno, ja swoją pewnie jeszcze długo będę spłacał. Ale cieszę się, naprawdę, że chociaż tobie się udało. Moim zdaniem to znak, że z nas wszystkich byłaś najmniej winna…
Wzruszona, ze ściśniętą krtanią, tylko skinęłam głową i nieśmiało poklepałam go po ruchliwych dłoniach. Ten gest przyniósł nam obojgu ulgę i po chwili znowu mogliśmy rozmawiać. Rozstaliśmy się jak dobrzy znajomi.
Wieczorem zadzwoniłam do Vito
Chciałam usłyszeć jego krzepiący głos. Odebrał niemal natychmiast.
– Jak sobie dajesz radę, kochana? Czy to nie za trudne dla ciebie? Mam przyjechać? – zarzucił mnie troską jak ciepłym, puszystym pledem.
– Miałeś rację. To ja się myliłam. Powinnam była to zrobić wiele lat temu, póki jeszcze Basia żyła, póki… Póki rodzice żyli, bo nie żyją, wiesz, ale… lepiej późno niż wcale, prawda?
– Prawda. Wracaj jak najszybciej do domu, opowiesz mi wszystko po powrocie, tęsknię jak wariat. Następnym razem przyjedziemy do Polski razem.
– Wiesz… rozmawiałam z Włodkiem. Uświadomił mi jedną ważną rzecz, o której niby wiedziałam, ale mi umykała, bo się skupiłam na przeszłości. Zatem… słuchasz?
– Mhm…
– Jestem szczęściarą, bo mam ciebie. Kocham cię, Vito, i teraz mogę ci obiecać, że już nigdy żadne duchy ani demony nie staną na drodze naszego szczęścia.
– Ja też cię kocham, nawet razem z twoimi duchami… – wyczułam, że się uśmiecha tym lekko kpiącym uśmiechem, którym pokrywał wzruszenie. – Powiedz, o której masz lot, wyjadę po ciebie na lotnisko. Buziaki, pojutrze się widzimy.
Tej nocy przyśniła mi się Baśka
Taka, jaką ją zapamiętałam sprzed wyjazdu do Włoch. Spokojną, z lekko zagadkowym uśmiechem na ustach. Objęła mnie za szyję i wyszeptała mi do ucha: „Znowu ci się udało, ale już nie jestem zazdrosna”.
Przed wyjazdem jeszcze raz wybrałam się na cmentarz. Tym razem z lekkim sercem i ze zniczami w kolorach, jakie lubili, kiedy jeszcze żyli. Dla mamy żółty, dla taty niebieski, dla Basi różowy.
Czytaj także:
„Zgubiła mnie dobra wola i uczynność, więc o mały włos, a straciłbym krocie. Nie wiem, czy komuś jeszcze zaufam”
„Uważałam, że mam w życiu strasznego pecha. Los się odmienił, gdy poznałam pewnego miłośnika psów”
„Dałam się nabrać jak mała dziewczynka. Gdyby nie mój syn, mogłabym stracić wszystkie oszczędności”