„Miałam niewyparzony jęzor. Ciągle robiłam przykrości córce i wnuczce. Los surowo mnie za to pokarał”

starsza kobieta która stała się zgorzkniała fot. Adobe Stock
– Kto ją za żonę zechce, jeśli będzie jak chłopak wyglądać? Zniszczy sobie życie, jeszcze zobaczysz. Starą panną zostanie i dopiero będzie płacz. Widziała się w lustrze? Jeszcze te krótkie włosy. Nie wiadomo, czy to chłopak, czy dziewczyna.
/ 30.04.2021 10:38
starsza kobieta która stała się zgorzkniała fot. Adobe Stock

Kiedyś, to znaczy kiedy byłam młoda, byłam dziewczyną otwartą na świat i ludzi. Taką jak moja wnuczka Martyna. Pamiętam, że miałam głowę pełną pomysłów, które realizowałam, nie zważając na opinię rodziny i otoczenia. Czułam się wolna, niczym nieskrępowana, od nikogo niezależna.

Cieszyłam się życiem i dzieliłam swoją radością z innymi

Tym co miałam też się dzieliłam, w miarę możliwości rzecz jasna, i starałam się pomagać każdemu, kto o to poprosił. Kobitka do rany przyłóż – taka byłam. Osoba, na którą zawsze można liczyć. No ale czas nie stał w miejscu, świat wokół też się zmieniał. Życie, codzienność, trudy, więcej upadków niż wzlotów, wreszcie starość oraz choroby sprawiły, że zgubiłam gdzieś tamtego ducha radości i stałam się starą, zgorzkniałą jędzą – jak to kiedyś niby żartobliwie określiła moja córka.

– Jejku, babciu, ale ty marudzisz! – jęknęła Martyna któregoś dnia, kiedy wypomniałam jej brak odpowiedniego stroju na urodzinach jednej z ciotek.

Bez przesady, miałam rację! Panna przyszła na rodzinną imprezę w spodniach, zamiast ubrać się w jakąś ładną i niewyzywającą sukienkę.

– Marudzę? – mruknęłam. – A widziałaś się w lustrze? Jeszcze te krótkie włosy. Nie wiadomo, czy ty chłopak, czy dziewczyna.
– Teraz są inne czasy – odparła wesoło wnuczka. – Zamiast przejmować się moją fryzurą, korzystaj, babciu droga, z imprezy, jedz, tańcz, baw się!
– W moim wieku nie wypada pewnych rzeczy robić – poinformowałam ją suchym tonem. – A ty powinnaś siedzieć za stołem, a nie pokazywać wszystkim, że nie potrafisz się stosownie ubrać.

Martynka wzruszyła ramionami, nic sobie nie robiąc z mojego gadania. Za to Iwona, córka, odciągnęła mnie na bok.

– Mamo, daruj sobie – poprosiła cicho.

– A niby co ja takiego powiedziałam? – przybrałam obronny ton. – Samą prawdę. Kto ją za żonę zechce, jeśli będzie jak chłopak wyglądać? Zniszczy sobie życie, jeszcze zobaczysz. Starą panną zostanie i dopiero będzie płacz.

Iwona pokręciła ze znużeniem głową.

– Mamo, proszę cię… Nie chcę, żebyś teraz czepiała się Martyny.
– Ja się czepiam? – obruszyłam się.

Córka spojrzała na mnie surowo. Widząc jej wzrok, zmusiłam się do milczenia. Nie chciałam kłócić się z nimi obiema, i to na uroczystym rodzinnym spotkaniu.

Wnuczka chyba wdała się we mnie, twarda jest

Kilka dni później wnuczka wpadła do mnie z wizytą.

– Cześć, babciu! – zawołała od progu. – Mama przysłała mnie z gołąbkami pokoju. Zrobiła za dużo i próbuje się ich pozbyć – dodała z rozbrajającą szczerością.

Mnie jednak nie rozbroiła, nie miałam humoru.

– Po co tyle ich narobiła? – mruknęłam.
– Bo kapusta była duża – Martyna zaśmiała się psotnie. – A z dużej kapusty wychodzą duże dzieci! – chichotała.

Spojrzałam na nią krzywo. Naprawdę nie byłam w nastroju do chichów-śmichów. Może dlatego, że kolejny raz uraczono mnie podczas oglądania telewizji reklamą społeczną o zbiórce funduszy na chore dzieci. Nie znosiłam tych reklam.

– Niektóre dzieci nie powinny się w ogóle rodzić – stwierdziłam.

Martyna spojrzała na mnie zaskoczona i jakby spłoszona.

– Nie, dziecko, nie chodziło mi o ciebie – uspokoiłam ją. – Raczej o te wszystkie biedne dzieciaczki, które rodzą się chore.
– Co masz na myśli, babciu? Bo chyba nie do końca łapię… – Martyna sprawiała wrażenie coraz bardziej zmieszanej.
– Mam na myśli dokładnie to, co powiedziałam. Skoro wiadomo, że dziecko będzie upośledzone, kalekie, to po co ściągać je na ten świat? Dla cierpienia? A potem co? Maluch ledwie żyje, a rodzice żebrzą o pomoc, bo nie stać ich na leczenie. I dziecko się męczy, i cała rodzina się męczy, i jeszcze obcych w to angażują.

Wnuczka przyglądała mi się z dziwnym wyrazem twarzy, ale ja już się nakręciłam na ulubiony ostatnio temat.

– Kiedyś tak nie było. Tylko najsilniejsze dzieci przeżywały. Selekcja naturalna. A potem medycyna się rozwinęła tak bardzo, że teraz nawet operacje na płodach robią i ratują kaleki, które sama natura skazała. Jak myślisz, skąd bierze się tyle chorób? Stąd, że z pokolenia na pokolenie przekazywane są coraz słabsze geny. Efekt: chorowite, słabe społeczeństwo.

Wnuczka słuchała mnie w milczeniu. Ale jakieś takie potępiające, naganne było to jej milczenie. Jakby nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.

– Uważasz, że powinno się na siłę utrzymywać przy życiu chorego noworodka? – spytałam, zerkając na nią przenikliwie, ostro, chcąc przeforsować własne zdanie. Nie ugięła się.
– Tak – odparła krótko. – Tak właśnie uważam.
– To powiedz mi, dlaczego uśpiliście psa, kiedy okazało się, że już nic mu nie pomoże? – zapytałam ją.
– Bo tylko by się męczył – odparła, nie widząc swojej hipokryzji i braku konsekwencji. – Musiałby leżeć cały czas po kroplówkami, nie mógł już normalnie jeść, nie mógł sam się podnieść… No i weterynarze nie dawali mu już żadnych szans. Tak było dla niego najlepiej – Martyna spojrzała na mnie ze smutkiem. – Wiele nas kosztowało podjęcie tej decyzji, babciu.
– A myślisz, że te dzieci się nie męczą? – spytałam, ledwo kryjąc poczucie triumfu.

Martyna przymknęła oczy. Co, zabrakło argumentów? Ja miałam ich jeszcze wiele.

– Dzieci się męczą, a rodzice na siłę je leczą. To nawet ma swoją nazwę, wiesz? Uporczywe leczenie. Ba, niektórzy wiedzą, że ich dziecko będzie cierpiało, póki nie umrze, i z góry skazują je na taki los.

– Wiesz co, babciu… – Martyna pokręciła głową, jakby wytrzepywała wodę z uszu. – Myślałam, że ty po prostu lubisz sobie pomarudzić, że masz takie hobby, ale teraz kompletnie cię nie rozumiem. Może jakaś głupia jestem, ale uczono mnie, że ludzie to nie zwierzęta. Uporczywe leczenie i przypadek tego angielskiego chłopca, bo pewnie do tego pijesz, to zupełnie coś innego niż ratowanie chorych dzieci. A ty mówisz jak faszystka.

– Cooo?! Od faszystek to jeszcze nikt mnie nie zwyzywał!

Z nerwów aż mi ciśnienie skoczyło, czułam to wyraźnie

Rany boskie, w moim własnym domu moja własna wnuczka od faszystek mnie wyzywa! Mnie, córkę żołnierza z Powstania Warszawskiego!

– Wypraszam sobie, smarkulo!
– Przepraszam, babciu, wybacz mi, ale może ustalmy coś. Czy ja mam rozumieć, że jak ty zachorujesz, ciężko i nieuleczalnie, to mamy cię uśpić? Jesteś za eutanazją? A ksiądz o tym wie? Czy nie przyznajesz się na spowiedzi do takich poglądów?
– Jezusie, jak cię matka wychowała?! – zburczałam ją. – Jak ty się do starszej osoby odzywasz? Zero szacunku.

Wnuczce nawet powieka nie zadrżała.

– Przykro mi, babuniu, ale rozczaruję cię jeszcze bardziej. Bo nie zrobię tego dla ciebie, nie uśpię cię, nawet jak mnie poprosisz. Będziesz się musiała pomęczyć, wiesz? Jak człowiek. A teraz nic tu po mnie. Idę sobie – rzuciła, zrobiła w tył zwrot i jak robot wymaszerowała z mojego mieszkania.

Zabawne, ale – gapa – zabrała ze sobą gołąbki, które przyniosła. Nie minęła godzina, gdy zadzwonił mój telefon. Iwona. No tak, mała wróciła do domu i pewnie się pożaliła na babcię-faszystkę – pomyślałam z goryczą. I nie pomyliłam się.

– Mamo, wiesz, co narobiłaś? – po głosie poznałam, że Iwona jest zła. – Martyna zamknęła się u siebie w pokoju i płacze.
– Zabrała gołąbki, które jej dla mnie dałaś – zbagatelizowałam sprawę – więc może płacze z powodu swojego gapiostwa. Skleroza w tak młodym wieku musi boleć.
– Mamo! Dobrze wiesz, o czym mówię! – Iwona podniosła głos. – Po co ją szokujesz swoimi hitlerowskimi poglądami? Przecież wiesz, jaka jest wrażliwa!
– Druga, która mi z faszyzmem wyjeżdża! – fuknęłam. – A ja powiedziałam szczerą, choć brutalną prawdę. Martyna jest dość dorosła, żeby się z nią zmierzyć. Jak osobnik jest słaby, to natura sama go eliminuje, żeby się nie rozmnażał. Uważam i wielu się ze mną zgodzi, że nie ma sensu na siłę podtrzymywać takiego życia, które ledwie się tli…
– Na litość boską, mamo! – krzyknęła moja córka, aż mi w uchu zabrzęczało. – Wierz sobie, w co chcesz, ale Martyny w to nie wciągaj. Jeśli chcesz, żeby nadal cię odwiedzała. Przed innymi ludźmi też lepiej nie chwal się takim światopoglądem – dodała. – Dla własnego dobra, bo cię zlinczują.
– I tu cię zaskoczę, moja droga, bo powtarzam, wcale nie ja jedna tak myślę – zripostowałam. – Tylko niektórzy nic nie mówią, bo się obawiają tego, jak to nazwałaś, zlinczowania. A ja stara już jestem, to wiesz, co mi mogą…
Czasami nie wierzę, że jesteś moją matką – usłyszałam na koniec. – Kto cię podmienił? Kiedyś taka nie byłaś. Pa.

Trochę smutno mi się zrobiło, że znowu się pokłóciłyśmy

W końcu bardzo kochałam moją córkę i moją wnuczkę. Ale z drugiej strony, przepraszam bardzo, za stara byłam na to, żeby dla poprawności politycznej zmieniać swoje poglądy. To życie kazało mi je zweryfikować. A złośliwy los dał starej jędzy nauczkę.

Minęło kilka lat, Martynka mimo moich smętnych wieszczeń znalazła męża, założyła rodzinę i zaszła w ciążę. Wszyscy wyczekiwaliśmy na cud narodzin.

– Będzie prawnusio! – cieszyłam się.

Wiedziałam, że USG pokazało chłopca. Zdrowego, silnego malucha. Tak opowiadała Martyna. Nadszedł termin porodu. Już od rana chodziłam niespokojna. Okazało się, że maluszek nie może urodzić się siłami natury, i konieczne jest cesarskie cięcie.

– Jak to? – zdziwiłam się. – Przecież Martyna to zdrowa, silna kobieta. Czemu nie może normalnie urodzić dziecka? – spytałam Iwonę, niemal z pretensją, gdy spotkałyśmy się w szpitalu.
– Mamo, nie teraz – zbyła mnie. – Nie mam siły na twoje mądrości. Przecież od początku było wiadomo, że Franio musi się urodzić przez cesarkę, bo zaraz zabiorą go na operację.
– No co ty, na jaką operację?! – przeraziłam się.

Nikt mi wcześniej nie powiedział, że są jakieś problemy z małym. Wręcz przeciwnie. Martyna zapewniała, że wszystko jest w porządku.

– Franuś ma wadę serduszka – wyjaśniła córka. – Potem porozmawiamy – rzuciła i pognała w stronę dyżurki lekarskiej, do której wszedł lekarz.

Zdębiałam. Mój prawnuczek jest chory? Takie maleństwo?! Ta bezbronna istotka, która jeszcze nie zdążyła się urodzić, już ma problemy za zdrowiem? A cóż to dzieciątko komu zawiniło? Popędziłam za córką. Lekarze muszą tak zrobić, żeby był zdrowy. Muszą go uratować!

– Dlaczego nic mi o tym nie powiedzieliście?

Chwyciłam Iwonę za rękę. Stała pod drzwiami gabinetu i czekała na neonatologa.

– Żebyś zdenerwowała Martynę jeszcze bardziej?
– Niby czym?
– Czym? Swoimi teoriami o woli Boga, o selekcji naturalnej, o przeżywaniu najsilniejszych osobników, o tym, że mogą sobie inne dziecko zmajstrować, zdrowe, i tak dalej. Powiem ci raz i więcej się powtarzać nie będę: Franio to nie osobnik, jest dla Martynki i dla mnie jedyny na świecie, nie do zastąpienia! Rozumiesz, mamo? Ani mi się waż cokolwiek komentować!

Spłoniłam się jak piwonia. To prawda, że słowo skowronkiem wyleci, a wołem powróci. Właśnie mnie przygniotła moja własna arogancja.

– Przecież wiem, że jest jedyny i najukochańszy. To mój prawnuczek! – krzyknęłam.
– Tamte dzieci, którym odmawiałaś prawa do leczenia, też mają rodziców, dziadków, kochające prababcie – mruknęła ironicznie córka. – I jakoś cię to nie wzruszało.

Wtedy, pod drzwiami dyżurki lekarskiej, dotarło do mnie, że dla Frania poruszyłabym niebo i ziemię, byle tylko mu pomóc, byle go uratować. Żebrałabym na ulicy albo pod kościołem, gdyby było trzeba. Bo chociaż jeszcze się nie urodził, to już go kochałam. Cały sercem. I tamci rodzice, dziadkowie, ciotki, którzy rozpaczliwie szukali pomocy dla swoich chorych dzieci, też robili to z miłości.

– To wszystko przeze mnie! – jęknęłam, łapiąc się za głowę. – To moja wina!
– Mamo, co ty bredzisz?
– Gadałam okrutne brednie i pan Bóg mnie pokarał. Uznał, że powinnam przekonać się na własnej skórze, jak to jest, i pobłogosławił mnie chorym prawnukiem. Moja kara za grzech pychy, za brak pokory.
– Teraz to już naprawdę gadasz od rzeczy, nie mam na to czasu. Nie obraź się znowu, ale nie ty, wraz ze swoim nieczystym sumieniem, jesteś teraz najważniejsza, tylko Franek. Po prostu módl się za niego. Po cichu. To możesz zrobić.
– Dobrze, kochanie – powiedziałam potulnie.

I chyba nikt nigdy nie modlił się żarliwiej ode mnie. I skutecznie, jak się okazało. Z Franiem wszystko dobrze.

Czytaj także:
Mój syn ma 23 lata i nie rozumie, że ma jeszcze czas na amory
Moja córka ma 3 dzieci. Nie poświęca im uwagi, bo ciągle siedzi w telefonie
Mam 4 synów. I dzięki Bogu, bo z córkami to tylko problemy

Redakcja poleca

REKLAMA