„Miałam nie lada pomysł na prezent ślubny. Chciałam, by narzeczony odnalazł sprawcę śmierci mojej matki”

poważna kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Powiedziałam mu, że zacznę myśleć o naszym ślubie dopiero wtedy, gdy znajdzie sprawcę wypadku, w którym zginęła moja mama. Gdyby drań poniósł zasłużoną karę, mogłabym wreszcie zamknąć tamten etap i z czystym sumieniem rozpocząć nowy”.
/ 14.10.2023 18:30
poważna kobieta fot. Getty Images, Westend61

Uważałam, że w życiu należy się trzymać zasad, że nie ma w nim miejsca na wahanie i pomyłki. Ale kiedy poznałam sprawcę wypadku, w którym zginęła moja mama, już nie byłam tego taka pewna.

To było dla mnie szok

Gdy dowiedziałam się o śmierci mamy, było to dla mnie jak grom z jasnego nieba. Jak to? Już? Tak nagle? Jeszcze tylu rzeczy jej nie powiedziałam, jeszcze tyle razem planowałyśmy zrobić. Mama miała raptem sześćdziesiąt trzy lata, co to za wiek na umieranie?

Od niedawna cieszyła się emeryturą, nadrabiała zaległości czytelnicze i kulturalne, a tu – stop! Wybrała się na grzyby i trafiła na cmentarz? Tylko dlatego, że jakiś dupek nie zapanował nad kierownicą? Mało tego, drań się nawet nie zatrzymał! A może gdyby to zrobił, gdyby mama dotarła na czas do szpitala, dałoby się ją uratować?

Sekcja wykazała co prawda, że zmarła na rozległy zawał, a nie z powodu fizycznych urazów, więc lekarze twierdzili, że nawet natychmiastowe wezwanie karetki nic by nie dało. Niemniej zmarła z powodu tego wypadku, bo szok wywołał u niej zawał. Ktoś powinien za to zapłacić, ponieść karę!

Policja prowadziła postępowanie, szukała jakichś świadków, lecz chyba bez przekonania, bo sprawcy dotąd nie znaleziono. Nie było nikogo, na kim mogłabym wyładować swoją rozpacz, bezsilność i swój gniew. Co gorsza, nie mogłam też zamknąć tego etapu. Była ofiara, nie było sprawcy. Była strata, nie było winnego. Była zbrodnia, ale nie było kary.

W czarno-białym świecie mojej moralności taki brak równowagi wywoływał zamęt. Postrzegałam ludzi zero-jedynkowo, jako dobrych albo złych, a życie jako cnotliwe albo grzeszne. I nie mówię tu o etyce chrześcijańskiej, tylko o zwykłej ludzkiej uczciwości, o zasadach, jakich należy się trzymać, nawet jeśli to trudne – co było głównym zarzutem mojego byłego męża.

Wytykał mi, że jestem bezkompromisowa do granic arogancji, pozbawiona empatii i wyrozumiałości, że nie dostrzegam szarości, półcieni, nie uznaję wahań, pomyłek, o dużych błędach już nie wspominając. Co za bezczelne usprawiedliwienie dla zdrady i przekrętów!

Tłumaczenia policjantów, że w sprawie wypadku mojej mamy robią, co mogą, też mnie nie przekonywały. Ciężko mi było, jakbym szła pod górę z plecakiem wyładowanym kamieniami, ale życie mimo tragedii płynęło dalej. Dzieci wymagały opieki, w pracy awansowałam, więc miałam więcej obowiązków, nie mogłam ciągle oglądać się za siebie.

Był dla mnie wsparciem

Na duchu podtrzymywał mnie Krzysiek, którego poznałam trzy lata temu, wkrótce po rozwodzie, i od tamtej pory stopniowo zbliżaliśmy się do siebie.
Nie mieszkaliśmy jeszcze razem, ale to ze względu na moje opory, a nie dlatego, że miałam Krzyśkowi coś konkretnego do zarzucenia.

Był wspaniałym człowiekiem, godnym zaufania, wiedziałam, że mogę na niego liczyć. Nawet dzieci go lubiły i akceptowały, więc z ich strony też nie byłoby problemów, gdybym chciała zamieszkać z Krzyśkiem albo za niego wyjść. Jednak wciąż się wstrzymywałam, szczególnie po śmierci mamy, jakbym czekała na jakiś znak z jej strony. Na zgodę z zaświatów? Może. Bo choć mama też lubiła Krzysia, to mówiła, żebym się nie spieszyła, że co nagle, to po diable.

Sama była dwukrotnie mężatką, więc przemawiało przez nią praktyczne doświadczenie. Z moim ojcem pobrali się z powodu wpadki i ja byłam podobno jedynym dobrem tego związku. Z kolei mój ojczym, skądinąd uroczy człowiek, obiecywał gruszki na wierzbie, ale okazał się niebezpiecznym marzycielem wpędzającym rodzinę w długi.

Ja też już raz się pomyliłam i dziękuję, powtórki nie chcę, nie zniosę. Czułam się tak, jakby przejechał mnie walec – rozwód kłócił się bowiem z moimi zasadami, bo w końcu jak przysięgać, to na zawsze. Musiałam jednak się na niego zdecydować, żeby pozostać w zgodzie ze sobą. Paskudny wybór. Dlatego drugi rozwód nie wchodził w grę. Musiałam zyskać pewność, że dobrze zrobię, wiążąc się z Krzyśkiem.

Na niego zaś nagła śmierć znajomej osoby podziałała odwrotnie: jak ostroga. Bo skoro nie znamy dnia ani godziny, to nie powinniśmy zwlekać z ważnymi decyzjami ani tym bardziej odkładać szczęścia na później, marnując cenne chwile.

Zależało mu na ślubie ze mną

Ledwo odczekał kilka miesięcy żałoby, po czym zaprosił mnie na kolację do znanej restauracji, gdzie klęknął i przy wszystkich gościach oraz obsłudze mi się oświadczył. Nie wiem, czy zrobił to celowo, by utrudnić mi odmowę, ale i tak byłam wzruszona. Oprawa piękna, ludzie klaskali, pierścionek śliczny, mężczyzna na kolanach z nadzieją w oczach… Jak mogłabym odmówić? Oczywiście nie zakładałam, że przyjęcie oświadczyn oznacza natychmiastowy ślub. Tymczasem Krzysiek parł do przodu jak buldożer i miesiąc po zaręczynach zapytał, na kiedy ustalamy termin.

– Młodsi nie będziemy, więc nie ma na co czekać – argumentował. – Zwłaszcza jeśli chcemy jeszcze mieć dziecko.

Tu mnie trochę zaskoczył. Kiedyś rozmawialiśmy o dzieciach i wyraźnie powiedziałam, że ja już nie chcę pakować się w pieluchy, że gdyby przydarzyła nam się jakaś wpadka, to trudno, ale na pewno nie zdecyduję się świadomie na macierzyństwo po czterdziestce. Jednak on chyba nie przyjął tego do wiadomości.

– Krzysiu – zaczęłam łagodnie. – Czy ja nie mówiłam, że nie chcę więcej dzieci?

– Mówiłaś, mówiłaś – uśmiechnął się. – Ale miałem nadzieję, że zmienisz zdanie.

Pokręciłam głową.

– Twoja mama zawsze żałowała, że ma tylko jedno dziecko i tylko dwoje wnuków – spróbował z innej beczki, ale zyskał tylko tyle, że się rozpłakałam.

Zaczął mnie uspokajać i przepraszać, ale tydzień później wrócił do tematu ożenku, choć nie wspominał już o ewentualnym wspólnym potomstwie. Znowu go zbyłam, i znowu nieskutecznie. I tak w kółko. Uparł się uczynić ze mnie „uczciwą kobietę”. W końcu postawiłam Krzyśkowi warunek.

Powiedziałam mu, że zacznę myśleć o naszym ślubie dopiero wtedy, gdy znajdzie sprawcę wypadku, w którym zginęła moja mama. Czułam, że to nie w porządku z mojej strony, bo ma małe szanse na odnalezienie go, skoro policji się nie udało. Ale gdyby drań poniósł zasłużoną karę, mogłabym wreszcie zamknąć tamten etap i z czystym sumieniem rozpocząć nowy. Tak mi się przynajmniej wydawało. Coś w stylu, że prawda wyzwoli mnie od wahania… Nie mam pojęcia, jak Krzysiek to zrobił – kogo przekupił, zastraszył czy wynajął – bo nie chwalił się szczegółami, ale odnalazł tego kierowcę.

To był mój prezent 

W ramach prezentu przedślubnego wręczył mi zdjęcie młodej rodziny. Chłopak i dziewczyna, oboje smarkaci, góra dwudziestoparoletni, choć nad wiek poważni, jakby spięci pozowaniem. Tylko niemowlę trzymane przez młodziutką mamę wyglądało na zadowolone.

– Które z nich? – spytałam tylko.

– Oboje byli w tamtym samochodzie. A właściwie wszyscy troje. On prowadził. Ona zaczęła rodzić, przedwcześnie, bo to był dopiero siódmy miesiąc. Gdyby mały trafił do inkubatora choćby kilka minut później…

– Czy… czy ty ich teraz tłumaczysz? – wydusiłam przez ściśnięte gardło.

– Nie. Opowiadam ci ich historię. Chciałaś poznać prawdę. Już nie chcesz?

Milczałam. Czułam się dziwnie rozczarowana, niemal oszukana. Nie tak wyobrażałam sobie sprawcę wypadku. Widok zabójcy mojej matki powinien wzbudzić we mnie gniew, chęć zemsty, słuszne oburzenie, ale patrzyłam i widziałam jedynie parę przestraszonych dzieciaków. Krzysztof uznał moje milczenie za zgodę i nieco beznamiętnym, reporterskim tonem opowiadał:

– Mieszkają na wsi, był weekend, chłopak bał się, że pogotowie nie zdąży na czas, o ile w ogóle przyjedzie, więc zapakował żonę do auta i pojechał. Było ślisko, mgliście, on się spieszył, był zdenerwowany, zarzuciło samochodem, uderzył w coś na poboczu, nieznacznie, to ponoć nie było silne uderzenie. Myślał, że potrącił sarnę, która po prostu uciekła. Twoja mama musiała akurat kucnąć albo się pochylić. Potem stoczyła się po skarpie. Gdyby nie zawał, pewnie sama wezwałaby pomoc przez komórkę.

Krzysiek przekazywał mi wszystkie informacje, które zdobył, a ja słuchałam tego w wielkim zdenerwowaniem.

– Pojechali dalej i ledwie zdążyli, bo mały urodził się w samochodzie. Potem leżał w inkubatorze i było z nim kiepsko. Martwili się o synka, więc łatwo zapomnieli o wypadku. Chłopak przypadkiem się dowiedział z wiadomości internetowych, że tamtego dnia jednak nie potrącił sarny, tylko kobietę, która zmarła, a policja szuka świadków wypadku. Chciał się zgłosić, ale… –

Starał się go usprawiedliwić

Krzysiek westchnął i rozłożył bezradnie ręce.

– Ale się nie zgłosił – dokończyłam za niego. – Pozwól, że zgadnę czemu. Jedyny żywiciel rodziny, wymagające opieki i pieniędzy malutkie dziecko, panikująca młodziutka żona, brak krewnych chętnych do pomocy, więc kto się nimi zajmie, gdy mąż i ojciec trafi do więzienia…

– Mniej więcej, ale nie myśl, że mu się upiekło. Od kiedy się dowiedział, że potrącił człowieka, zadręcza się. Uratował swoją żonę i dziecko kosztem życia twojej mamy. Zżerają go wyrzuty sumienia, nie umie się cieszyć z bycia ojcem i wciąż się boi, że ktoś odkryje prawdę. Właściwie odetchnął z ulgą, gdy go znalazłem.

– Czy ty bierzesz jego stronę? – nie dowierzałam. – Zabił mi matkę, a ty mu współczujesz?

Krzysiek długo mi się przyglądał i ważył słowa, nim odpowiedział:

– A ty nie? Ty ich choć trochę nie żałujesz?

Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam, by mieszał mi w głowie, ale chyba znał mnie lepiej niż ja sama, bo mówił dalej:

– To nie jest drań, który uciekł celowo z miejsca wypadku, by ukryć swoje przestępstwo. Może wmówił sobie, że potrącił sarnę, by móc dalej jechać. Może widział, co chciał widzieć, bo skupił się na ratowaniu swojej żony i dziecka. Ale gdyby się zatrzymał, to i tak nie uratowałby twojej mamy, za to przez wahanie, co zrobić, mógłby stracić dziecko. I co wtedy? Może lepiej, że nie miał wtedy takiego dylematu. A teraz…

– O, proszę, to jest jakieś teraz… – zakpiłam.

Byłam spokojna, nienaturalnie wprost spokojna, jakbyśmy rozmawiali o sprawie, która nie dotyczy mnie osobiście. Czyżby to był szok wywołany poznaniem prawdy, która okazała się nie do przyjęcia? Bo nie była zero-jedynkowa. Bo winny nie był złym człowiekiem ani tchórzem. Ratował swoją rodzinę. Niemniej w wyniku jego działań zginęła moja mama. Powinien ponieść odpowiedzialność. Czy wyrzuty sumienia i życie z brzemieniem tajemnicy to dostateczna kara?

– Tak, teraz zdaje się na twój osąd – powiedział Krzysiek. – Chłopak zrobi, co mu każesz. Jeśli chcesz, żeby się zgłosił na policję, to się zgłosi. Jeśli dojdzie do procesu, może dostanie wyrok w zawieszeniu ze względu na okoliczności, a może będzie musiał swoje odsiedzieć i zabagni sobie w życiorysie.

– Już sobie w nim zabagnił. Przyczynił się do śmierci człowieka. Czy to nie jest oczywiste, że powinien się zgłosić? – zapytałam.

Krzysiek wpatrywał się we mnie przenikliwe.

– Dużo o tym myślałem i już nie wiem, czy to takie oczywiste. Twoja mama była nauczycielką w liceum. Jej uczniowie byli niewiele młodsi od tego chłopaka. Nie sądzę, by chciała dla niego bezwzględnej kary. A ty byłabyś zadowolona, wysyłając takiego szczeniaka do więzienia? Odzyskałabyś spokój? Więzienie niczego go nie nauczy, wręcz przeciwnie, prędzej mu zaszkodzi, może nawet zniszczy. Życie z wyrokiem na koncie też nie będzie łatwe. Sadzę… tak, jestem niemal pewny, że twoja mama by mu wybaczyła i dała drugą szansę.

– Co ty bredzisz? – obruszyłam się odruchowo, jednak bez wewnętrznego przekonania, bo mógł mieć rację.

Czego chciałaby mama?

Moja mama była pedagogiem z krwi i kości, przejmowała się swoimi uczniami, szczególnie tymi sprawiającymi kłopoty. Wychowywała ich, a nie tylko uczyła. Dlatego całkiem możliwe, że wybaczyłaby chłopakowi, który ją potrącił, gdyby wierzyła, że szczerze żałuje. Nie marnowałaby mu przyszłości w imię sztywnych zasad, tylko po to, by ślepej sprawiedliwości stało się zadość.

Czy to był znak zza grobu, na jaki czekałam? Odpowiedź na moje wahanie? Świat nie jest czarno-biały, ludzie nie są jednowymiarowi. Czasem dobrzy ludzie robią złe rzeczy, a draniom zdarzają się akty miłosierdzia. O to chodzi, mamo? Radząc mi brak pośpiechu w podejmowaniu decyzji, wcale nie miałaś na myśli, że mam poczekać, aż zyskam absolutną pewność. Raczej chciałaś, bym pogodziła się z tym, że nigdy jej nie zyskam. Nikt nie da mi gwarancji szczęścia do końca życia. Zawsze mogą się zdarzyć trudne sytuacje. I trzeba sobie radzić z nimi na bieżąco.

W miarę siły, doświadczenia, uczucia, kierując się zasadami, zdrowym rozsądkiem i zdrowym egoizmem, a także empatią, która nie wyklucza wybaczenia, jeśli ktoś jest tego wart. Więc co, mamo, powinnam zdecydować o jego losie? Nie chcę. Czemu muszę?

I nagle mnie olśniło: wcale nie muszę. Nie ja powinnam podjąć tę decyzję, bo nie ja będę się zmagać z jej konsekwencjami. Mnie pomogło i wystarczyło poznanie prawdy. Nie uwolniłam się od wątpliwości, ale coś zrozumiałam. Szarości to też odcienie prawdy.

Nie czułam się na siłach na spotkanie z tamtym chłopakiem, ale poprosiłam Krzyśka, żeby przekazał, że mu wybaczam. Jednak nie podejmę za niego decyzji, bo to musi zrobić sam. I albo liczyć się z karą więzienia, albo z brzemieniem niewyznanej i niezmazanej winy. Nie zazdrościłam mu…

Nasz ślub z Krzyśkiem odbył się trzy miesiące później. Był nieduży, kameralny, z najbliższą rodziną i przyjaciółmi. Razem wybieraliśmy sukienkę dla mnie i garnitur dla Krzyśka. Przysięgając przed urzędnikiem, czułam się szczęśliwa, bez żadnego „ale”, „prawie”, bez odpukiwania w niemalowane. Po prostu pozwoliłam sobie na bycie szczęśliwą tu i teraz, mając u boku mężczyznę, którego wybrałam – z nadzieją, że nasze uczucie potrwa tak długo, jak długo będziemy je pielęgnować.

Czytaj także:
„Gdy ojciec otworzył przed nią portfel, od razu zapragnęła rozgrzać w łóżku jego stare kości. Obydwoje mnie zdradzili”
„Dałam się porwać wichrowi namiętności i porzuciłam drętwego męża. Bardzo szybko wróciłam do niego z podkulonym ogonem”
„Pozwoliłam mężowi odejść do kochanki, bo nie chciałam być jak własna matka. Ona zrobiła z mego ojca pantoflarza”

Redakcja poleca

REKLAMA