Jasnowłosa kobieta ma na sobie białą sukienkę z cienkiego płótna. Przykuca i czeka na mnie z otwartymi ramionami. Patrzy w moją stronę z miłością. Ja jestem małym dzieckiem, biegnę do niej co sił, i wpadam w ciepłe objęcia. Przytula mnie mocno, słyszę jej śmiech i szczęśliwy głos, gdy mówi do mnie czule. Jest mi dobrze…
– Basiu, Basiu! Obudź się, bo spóźnisz się do pracy! Ja też zaspałem! – przez sen poczułam czyjś dotyk.
Otworzyłam oczy. Robert, mój mąż, pochylił się nade mną.
– Wstawaj, śpiochu. Ja już lecę, bo jestem spóźniony – małżonek cmoknął mnie w policzek i zniknął w przedpokoju.
Spojrzałam na zegarek, już 7.20! O rany!
Poleciałam obudzić Szymona, naszego 10-letniego synka. Wyszykowaliśmy się w pośpiechu, zjedliśmy śniadanie, potem odwiozłam małego na lekcje. Dopiero gdy opadłam na krzesło przy swoim biurku, przypomniałam sobie, że ona znów mi się śniła. Ona… Kobieta w białej sukience.
Nie mam pojęcia, kim jest. Jednak od kiedy pamiętam, pojawia się w moich snach. Oczywiście nie każdej nocy, ale regularnie – przynajmniej dwa, trzy razy w roku. Sen z tą blondynką jest zawsze taki sam – ona otwiera ramiona, ja jestem dzieckiem i do niej biegnę… Za każdym razem jest ubrana w tę samą sukienkę i zawsze leciutko mruży ciemne oczy.
Gdy byłam mała, traktowałam swój sen zupełnie naturalnie – nawet go lubiłam, bo w ramionach tej kobiety czułam się dobrze i bezpiecznie. Gdy podrosłam, sen zaczął mnie niepokoić – wszyscy ludzie, których znałam, mieli różne. A ja taki, który regularnie się powtarzał.
Wiele razy próbowałam wyjaśnić tę zagadkę – wypytywałam rodziców, czy kiedykolwiek znałam w moim życiu taką kobietę. Może była moją nianią? Albo krewną? Tym bardziej że gdy dorosłam zauważyłam, że ta kobieta ze snu jest… do mnie podobna. Nikt jej jednak nie kojarzył. Pogodziłam się więc z tym, że mam sen, który do mnie wraca.
– Basiu, co ty taka rozkojarzona jesteś? Mówię do ciebie i mówię, a ty nie reagujesz. Coś się stało? – do mojego biurka podeszła Marta, koleżanka, z którą pracowałam w pokoju.
– Nie, wszystko w porządku – uśmiechnęłam się. – Po prostu się zamyśliłam… Pijemy kawę? Ja zrobię.
Dzieliłam czas między hospicjum i dom
Po pracy pojechałam do hospicjum, w którym od ponad pół roku przebywała moja mama. Rozległy wylew spowodował, że z energicznej, pełnej radości życia kobiety stała się leżącym bez ruchu ciałem. Nie dało się nawiązać z nią żadnego kontaktu.
Oddanie mamy do hospicjum było dla mnie traumatyczną decyzją, ale jedyną możliwą. Tam miała całodobową, fachową opiekę. Bardzo to wszystko przeżywałam, na domiar złego zaledwie dwa lata wcześniej zmarł mój tata.
Prowadzące hospicjum siostry zakonne cierpliwie mi tłumaczyły, że muszę teraz myśleć przede wszystkim o mężu i synku, nie zaniedbywać ich. Ciężka choroba mamy to wystarczające nieszczęście. Ono nie może ciągnąć za sobą kolejnych, nie może niszczyć mojej rodziny, bo mama na pewno by tego nie chciała.
Wzięłam sobie ich słowa do serca. Starałam się sprawiedliwie dzielić wolny czas między hospicjum i dom.
Do męża i synka dotarłam przed wieczorem. Pomogliśmy Szymonowi w lekcjach, obejrzeliśmy wspólnie film. Dzień minął jak wiele innych… Prowadziliśmy normalne, spokojne życie. Gdyby nie choroba mamy, nie mogłabym sobie życzyć lepszego – z Robertem dobrze nam się układało, synek rósł zdrowy. I nawet przez myśl mi nie przeszło, że wkrótce cały ten zwyczajny świat przewróci się do góry nogami.
Zaczęło się niewinnie. Hania, kadrowa w naszym biurze, zaszła w ciążę i poszła na zwolnienie lekarskie. Szef znalazł na jej miejsce zastępczynię. Któregoś dnia wezwał do pokoju konferencyjnego pracowników, abyśmy poznali nową koleżankę.
Gdy ją zobaczyłam, wszystko zawirowało mi przed oczami! To była kobieta z mojego snu! Nie mogłam się mylić! Wprawdzie zamiast sukienki miała na sobie garsonkę, ale te lekko zmrużone oczy, jasne, długie włosy, niski głos…
Ledwo dotrwałam do końca spotkania! Serce mi waliło, rozbolała głowa. Z ulgą wróciłam do biurka, lecz tu było jeszcze gorzej, bo Marta trajkotała jak najęta:
– Ta Ula wygląda na bardzo sympatyczną! Ale wiesz co? Jak tak na nią patrzyłam, to miałam nieodparte wrażenie, że ją znam. I nagle sobie uświadomiłam, że ona jest bardzo podobna do ciebie!
W tym momencie mało nie zemdlałam.
Siostra Urszuli cudem ocalała z pożaru
Następne dni przeżyłam jak w malignie. Patrzenie codziennie w pracy na kobietę, o której śniłam, było ponad moje siły. Tym bardziej że co rusz ktoś żartobliwie pytał, czy czasami nie jesteśmy z „tą nową Ulą” spokrewnione… Ona sama też przyglądała mi się uważnie. Wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Tylko nie miałam pojęcia co!
W końcu Ula zaprosiła mnie po pracy na kawę. Zgodziłam się na to spotkanie w nadziei, że coś się wreszcie wyjaśni.
– Słuchaj, Basiu… – powiedziała Urszula, gdy już siedziałyśmy w kafejce. – Chciałabym cię o coś zapytać. Jest mi niezręcznie, ale może mnie zrozumiesz, gdy opowiem ci o mojej rodzinie.
Siedziałam jak sparaliżowana. Ona zaczęła opowiadać.
– Zawsze byłam i jestem dla moich rodziców oczkiem w głowie. Jednak od kiedy pamiętam, oni dzielili swoją miłość pomiędzy mnie, a moją siostrę, która zaginęła aż 37 lat temu. Zachowało się po niej zaledwie kilka niewyraźnych fotografii. Urodziła się pięć lat przede mną. Miała na imię Krysia. Mama i tato kochali ją nad życie. Jednak los przygotował dla nich okrutny scenariusz! W tamtych czasach rodzice i Krystynka mieszkali na wsi, koło Poznania. Któregoś dnia w ich domu wybuchł w nocy pożar. Rodzice na szczęście obudzili się i mama niemal w ostatniej chwili zdążyła wynieść Krysię. Mała nie rozumiała, co się dzieje, nie miała nawet dwóch latek. Była bardzo senna. Mama zaniosła ją do stodoły, położonej w bezpiecznej odległości od płonącego domu. Ułożyła ją na sianie, opatuliła ciepłym pledem i pobiegła do taty, aby pomóc mu ratować dobytek. Wiesz, wtedy nie było telefonów komórkowych, więc zanim sąsiedzi zaalarmowali straż pożarną, minęła przynajmniej godzina. Gdy strażacy przyjechali, mama od razu pobiegła do stodoły po Krysię. Ale dziewczynki nie było tam, gdzie ją zostawiła…
Testament? Przecież mama nie była bogata
Ula zrobiła pauzę, zapatrzyła się w ulicę za oknem. Chyba nie było jej łatwo o tym wszystkim mówić. Wzięła głęboki oddech:
– Moim rodzicom w jednej chwili zawalił się cały świat! To, że stracili dom i dobytek, pewnie by jakoś przeżyli. Ale oni stracili również ukochaną córkę! Krysia przepadła jak kamień w wodę… Rodzice przeszukali dokładnie każdy centymetr okolicy. Pukali do każdego domu. Małej szukała policja i różne instytucje zajmujące się zaginionymi dziećmi. Mama i tata nigdy nie przestali jej szukać.
– Dlaczego mi to opowiadasz? – zapytałam, mocno poruszona tą historią.
– Bo… – Ula popatrzyła mi prosto w oczy. – Bo jesteśmy do siebie bardzo podobne fizycznie. Jestem kadrową, więc pozwoliłam sobie zajrzeć do twoich akt. Rok urodzenia też się zgadza. Pomyślałam więc, czy… Czy jest możliwe, abyś to ty była Krystynką?! – zapytała nagle.
Poczułam, jak ciemnieje mi przed oczami. Schowałam twarz w dłonie, skronie mi pulsowały. Powoli zbierałam myśli.
Mętlik w głowie miałam jeszcze większy niż przed tą rozmową! Byłam niemal na sto procent pewna, że jestem córką swoich rodziców – tych, którzy mnie wychowali. Miałam przecież akt urodzenia, z którego czarno na białym wynikało, kiedy i gdzie przyszłam na świat. I kto był moim ojcem, matką. Z drugiej strony… Czułam, że zaraz zwariuję! Przecież nie powiem Uli, że mi się śni!
Musiałam wyjść na powietrze, przemyśleć wszystko na spokojnie.
– Ula – powiedziałam do koleżanki. – Nie miej do mnie żalu, ale ta rozmowa jest ponad moje siły. Daj mi trochę czasu. Obiecuję, że kiedyś do niej wrócimy, ale teraz już pójdę.
Bez słowa skinęła głową.
Następne tygodnie były bardzo trudne. Miałam w głowie setki pytań. Robert, któremu o wszystkim opowiedziałam wspierał mnie, ale przecież on też nie znał odpowiedzi na dręczące mnie wątpliwości.
Na szczęście Ula okazała się dyskretna i wyrozumiała. Gdy spotykałyśmy się w pracy, zachowywała się zupełnie normalnie. Omawiałyśmy służbowe sprawy, jakby nic się nie stało.
Jakiś miesiąc po naszym spotkaniu spadło na mnie nieszczęście. Umarła mama. Choć niby byłam na to od miesięcy przygotowana, przeżyłam to strasznie… Gdyby nie wsparcie męża i troska o syna, chyba bym się zupełnie załamała.
Tamten telefon odebrałam jakiś tydzień po pogrzebie mamy.
– Dzień dobry. Czy pani Barbara D.? – usłyszałam kobiecy głos.
– Tak – odparłam.
– Dzwonię z kancelarii notarialnej. Czy mogłaby pani przyjść do nas jutro w południe? Pan notariusz odczyta testament pani zmarłej mamy.
Tamtej nocy nie zmrużyłam oka. Notariusz?! Testament?! Mama nie była przecież majętna. Swoje mieszkanie już dawno zapisała na Szymka. O co mogło chodzić?
Siostrzyczko, chyba musimy się spotkać
– Pani mama miała niewielkie oszczędności i zapisała je pani. Ale nie one są najważniejsze. Zaprosiłem tu panią przede wszystkim po to, aby przekazać ten list od matki – następnego dnia notariusz wręczył mi białą kopertę.
Otworzyłam ją od razu. Spojrzałam na datę – mama napisała ten list dwa lata temu, po śmierci taty! Zaczęłam czytać…
Córeczko! Dla mnie i dla Taty byłaś, jesteś i będziesz najważniejszą osobą na świecie, nawet gdy nas już na tym świecie nie będzie. Chcę, abyś o tym wiedziała, zanim wyznam Ci coś, o czym powinnaś wiedzieć… Nie powiedzieliśmy Ci tego z Tatą wcześniej, ponieważ przysięgliśmy sobie, że dołożymy wszelkich starań, abyś nie poznała prawdy za naszego życia. Tato jeszcze na łożu śmierci błagał mnie, abym dotrzymała tajemnicy. A ja Go nigdy nie oszukałam… Dlatego poznajesz prawdę dopiero teraz, gdy mnie już koło Ciebie nie ma.
Basiu… Nie jesteś naszą biologiczną córką. Nie mogliśmy mieć z Tatą dzieci, choć pragnęliśmy tego nad życie. Ja leczyłam się u różnych lekarzy, przyjmowałam tony leków, w końcu załamałam się nerwowo. W końcu zaczęliśmy się starać o adopcję, lecz w tamtych czasach to było jeszcze trudniejsze niż teraz… Tata pracował w lokalu otwartym długo w noc. No i pewnej nocy miejscowy pijak przyniósł tam maleńką, brudną, przerażoną dziewczynkę, ubraną w podartą piżamkę. Mówił, że znalazł ją w lesie. Mała była wychudzona, przemęczona. Prawdopodobnie błąkała się sama po lesie od wielu dni… Wyglądała strasznie! Tata podjął decyzję w jednej chwili. Pijakowi dał jakąś flaszkę, a ciebie przyniósł do domu. Już kilka dni później nie było nas w Wielkopolsce. Przeprowadziliśmy się w pośpiechu aż do Krakowa, aby ludzie nie domyślili się prawdy. Zatarliśmy za sobą wszystkie ślady… Popełniliśmy grzech i przestępstwo, ale nie żałujemy tego. Nasze życie odmieniło się dzięki Tobie, ja odzyskałam sens i cel…
Codziennie modlę się do Boga, żeby wybaczył nam to, co zrobiliśmy. Aby miał w opiece Twoich biologicznych rodziców. Pocieszam się myślą, że może to byli źli, bezmyślni ludzie. Inaczej, jak mogli pozwolić małemu dziecku błąkać się nocą po lesie? Całe życie targały mną wyrzuty sumienia… Ale nie tak wielkie jak miłość do Ciebie. Nie potrafiłabym Cię oddać.
A ta kobieta z Twojego snu, o którą tak często pytałaś, to zapewne Twoja biologiczna mama, którą jednak trochę zapamiętałaś. Kocham Cię, Basieńko. Proszę, wybacz nam, Skarbie. Mama.
Otarłam mokre od łez oczy. Nie czułam żalu, raczej wielkie wzruszenie. Wybiegłam na ulicę i wybrałam numer telefonu Uli.
– Czy ty jesteś podobna fizycznie do swojej mamy, gdy była w twoim wieku? – spytałam ją bez tchu.
– Jak dwie krople wody. A co się stało?
Uśmiechnęłam się lekko. Wszystko stało się jasne! Kobieta z mojego snu, jej pełne miłości spojrzenie, bezpieczne ramiona, w które mnie chwytała, gdy byłam malutka… Wzięłam głęboki oddech.
– Ula, musimy się natychmiast spotkać!
Czytaj także:
„Rodzina miała mnie za niezamężną dziewoję. Nie mieli pojęcia, że od dawna ukrywam przed nimi sekret”
„Mam 26 lat, a babcia uważa mnie za starą pannę. Bawi się w swatkę i na siłę umawia mnie z wnukami swoich przyjaciółek”
„Po rozwodzie poczułam się jak wybrakowany towar. Sądziłam, że jestem za stara na amory, jednak los zesłał mi kochanka”