Konie jeden za drugim skierowały się dostojnie do stajni, nie zważając na małych, rozgadanych jeźdźców kręcących się na ich grzbietach. Najbardziej dokazywał maluch na Kaprysie. Uśmiechnęłam się pod nosem. Gdyby dorosły tak się zachowywał, już dawno leżałby na ziemi. Siwy wałach nie tolerował kiepskich jeźdźców, ale dzieci mogły u niego liczyć na wyrozumiałość…
Pracowałam w stajni jako trenerka, opiekunka koni i dziewczyna do wszystkiego w zamian za pewien układ, który mi odpowiadał. Mogłam bez przeszkód zajmować się Cinderellą, gniadą klaczą, którą układałam do ujeżdżenia, ale to nie wszystko. Cinderella uwielbiała Maćka, mojego siostrzeńca, który na jej grzbiecie dwa razy w tygodniu zażywał hipoterapii.
Maciuś cierpiał na wzmożone napięcie mięśni, przypadłość niesłychanie bolesną i trudną do rehabilitacji. Przytulony do ciepłego końskiego boku chłopiec rozluźniał się, czerpiąc przy tym ogromną przyjemność z jazdy, co oznajmiał głośnymi, niezbyt zrozumiałymi okrzykami. Właściciel stajni zgodził się, żebym rehabilitowała siostrzeńca na krytej ujeżdżalni, co pozwalało prowadzić zajęcia niezależnie od pogody.
Bogaty dupek myśli, że kupi sobie tytuł?
Nagle wśród koni wracających do stajni zrobił się ruch. Któreś dziecko krzyknęło, kiedy wierzchowiec uskoczył w bok. Szybko złapałam konia za wodze i wrzasnęłam z całych sił:
– Gdzie jedziesz, idioto! Płoszysz konie!
Z wielkiego, terenowego samochodu wychyliła się głowa ozdobiona firmowymi przyciemnianymi okularami.
– Szukam trenerki Agaty! – oznajmił jakiś wyelegantowany koleś.
– Zgaś silnik, poczekaj, aż konie wejdą do stajni, a potem odpal tę furę i znikaj. Tam jest parking – wycedziłam, siląc się na spokój.
– Ty jesteś Agata? Mówili, że z ciebie żyleta, ale żeby aż tak? Czuję, że się nie polubimy.
Mimo tej deklaracji szybko wrócił, akurat pomagałam dzieciom czyścić konie.
– Kiedy przywiozą tu mojego wierzchowca, będę z tobą trenował – oznajmił, opierając się o przegrodę boksu.
– Nic o tym nie wiem. Kaprys, daj nogę.
Oparłam podane kopyto na własnym udzie i oczyściłam strzałkę.
– Szef ci nie powiedział? Prosiłem o ciebie z racji twoich osiągnięć. Też trenuję ujeżdżenie.
– To super.
– Od niedawna, ale liczę na szybkie postępy, bo kupiłem konia, który wiele potrafi, wystartuję na nim w przyszłych mistrzostwach.
Puściłam gwałtownie nogę siwego wałacha, który, zdumiony takim brakiem szacunku, sieknął mnie ogonem po twarzy.
– Czemu od razu nie na olimpiadzie?
Złośliwość była jak najbardziej na miejscu, bogaty koleś najwyraźniej myślał, że za pieniądze można kupić mistrzowski tytuł. Stać go było na kupno doskonałego konia, wynajęcie moich usług, ale to nie załatwiało sprawy. Ujeżdżenie wymaga umiejętności także od jeźdźca, a ten tu był zielony jak sałata.
Przyszły mistrz odkleił się od drewnianej przegrody i otrzepał rękawy.
– Myślałem, że pójdziemy na kolację i wszystko obgadamy, ale wtedy cały wieczór musiałbym znosić twoje fochy. No nic, może innym razem. Cześć, spotkamy się na treningu.
Poszedł, a ja uświadomiłam sobie, że potraktowałam z góry klienta, który dobrze opłacał moje usługi. Czasami mnie ponosiło…
Drogą wywiadu dowiedziałam się, że bezczelny typek ma na imię Łukasz i jest biznesmenem oraz synem bogacza. Rodzina ma więcej pieniędzy niż mogłam sobie wyobrazić.
Jak taki mądry, niech ujeżdża Kaprysa
Nazajutrz z rana przywieziono wierzchowca Łukasza. Lavinus był przepiękny, zaciekawiłam się, jak zaprezentuje się na czworoboku…
– Źle! Ręce niżej, przesuń łydkę, dajesz koniowi mylące sygnały – piekliłam się, patrząc na pożal się Boże umiejętności Łukasza.
Koń lepiej od jeźdźca wiedział, co ma robić, więc wykonywał polecenia, ale razem wyglądali fatalnie. Łukasz musiał się jeszcze dużo nauczyć, lecz byłam pewna, że jeśli będzie to robił na Lavinusie, zepsuje dobre ułożenie konia.
– Zaczekaj chwilę – krzyknęłam i poszłam do stajni po Kaprysa.
Siwek nie był tak wspaniały jak Lavinus, ale miał inną zaletę, w tej chwili niezbędną.
– Wsiadaj – zakomenderowałam, podając Łukaszowi wodze.
– Po co? – zdziwił się. – Chcę trenować swojego konia.
– Ani ty go niczego nie nauczysz, ani on ciebie. Jest zbyt posłuszny. Wsiadaj na Kaprysa! – powtórzyłam.
O dziwo, posłuchał. Może źle go oceniłam i Łukasz rzeczywiście chciał się czegoś nauczyć?
– Kłus! I pamiętaj o prawidłowym dosiadzie i ułożeniu ciała na zakręcie – zarządziłam.
Pooszli! Kaprys wyrwał do przodu, jakby startował na torze wyścigowym, znałam go, to był sposób na sprawdzenie umiejętności człowieka, który śmiał go dosiąść. Założyłam z satysfakcją ręce i czekałam. Łukasz nieumiejętnie przesunął ciężar ciała i zbyt krótko ściągnął wodze. Siwy wyga zadowolony z okazji potężnie strzelił zadem i bez żalu rozstał się z jeźdźcem. Byłam ciekawa, jak zareaguje Łukasz. Będzie wściekły, że zabawka, za którą zapłacił, nie spełniła jego oczekiwań?
Nawet dość szybko się podniósł i, nie próbując zgarnąć mokrego piachu z twarzy, podszedł do patrzącego kpiąco konia. Wsiadł bez słowa i jeszcze raz ruszył dookoła. Poczułam coś na kształt szacunku i pierwszy raz pomyślałam o swoim uczniu bez złośliwości.
– Kaprys nie wybaczy ci błędów, w ten sposób masz szansę poczuć, co robisz źle i poprawić to – powiedziałam dość łagodnie.
Łukasz nie odpowiedział, skupił się na koniu. Dość prawidłowo pokonał zakręt i przymierzył się do skróconego galopu. Źle zasygnalizował łydką polecenie i znów wyleciał szerokim łukiem z siodła. Kaprys miał swój dzień, chyba dobrze się bawił. Po czwartym przyziemieniu Łukasz poprosił, żebym mu pokazała, jak prawidłowo porozumiewać się z koniem.
Wsiadłam na Lavinusa i od razu poczułam, że mam do czynienia z mistrzem. Jeszcze nigdy nie jeździłam na wierzchowcu tej klasy! Ruszyłam i rozpoczęliśmy pełny program ujeżdżenia. Lavinus zmieniał chody, posłuszny każdemu sygnałowi, jego wytrenowane mięśnie grały pod skórą, postawa była nienaganna. We wszystko, co robił, wkładał mnóstwo entuzjazmu, na obserwatorach musiał wywierać wspaniałe wrażenie. Poczułam, że trafiłam do końskiego raju, łzy szczęścia stanęły mi w oczach.
Tym razem nie odmówiłam kolacji
Zatrzymałam Lavinusa i poklepałam parującą szyję, dziękując za wysiłek. Łukasz podjechał do mnie na Kaprysie i uśmiechnął się.
– Słyszałem, że jesteś dobra, ale nie spodziewałem się, że aż tak. To ty powinnaś na nim jeździć, wyglądacie razem fantastycznie, każdy sędzia przyznałby wam najwyższą notę.
– Dobra, wracamy do roboty – mruknęłam szorstko, tłumiąc wzruszenie i żal nad niesprawiedliwością losu; Łukasz miał rację, ale co z tego? Lavinus nie był dla mnie.
Następnego dnia zastałam Łukasza w boksie siwego Kaprysa.
– Jeśli pani trener pozwoli, będę nadal korzystał z usług tego nauczyciela – poklepał konia po zadzie, a ten wdzięcznie wierzgnął. – Nie wiem tylko, jak moje plecy wytrzymają jego metody wychowawcze – powiedział wątpiąco.
Ukryłam uśmiech.
– Mam do ciebie prośbę – powiedział, robiąc zręczny unik przed ogonem Kaprysa. – Czy mogłabyś trenować mojego konia? Lavinus nie może stać, gdy ja będę jeździł na tym starym draniu – znów poklepał siwka, tym razem wybierając szyję, co spotkało się z pełną aprobatą zwierza.
Oczywiście nie odmówiłam i odtąd dzień w dzień spotykaliśmy się na ujeżdżalni. Dla relaksu jeździliśmy też na spacery w teren i ze zdumieniem odkryłam, że towarzystwo Łukasza sprawia mi przyjemność. Już od dawna nie myślałam o nim jak o nadętym bufonie, facet miał serce i cierpliwość do koni, a to w moich ustach znaczące komplementy.
Ciężko pracował i w końcu zaczął robić postępy, ale nadal nalegał, bym jeździła na Lavinusie. Koledzy ze stajni zaczęli robić znaczące miny, gdy widzieli nas razem.
– Agata, ty chyba jesteś ślepa – śmiał się jeden, czyszcząc konia – On cię nie odstępuje, prawie zamieszkał w stajni, oddał ci swojego wymarzonego konia, no i odkupił od szefa naszego drogiego, lecz wrednego Kaprysa. Powiedział, że konisko będzie miało u niego wypasioną emeryturę.
– Co? Nic mi nie powiedział – zaskoczona wyprostowałam się znad kopyt Cinderelli.
– To dobrze o nim świadczy, gratulacje, trafił ci się fajny gość – usłyszałam.
Przeczuwałam to już wcześniej, jednak sprawa z Kaprysem przeważyła szalę, jeżeli Łukasz chciał trafić do mojego serca, to nie mógł wymyślić lepszego sposobu. Nie powiedziałam mu tego, ale kiedy po raz drugi zaprosił mnie na kolację, nie odmówiłam. Oczywiście zjedliśmy ją w stajennym kantorku, w towarzystwie skrzyni na owies. Było bardzo romantycznie, bo nieważne, gdzie się je, tylko z kim. A poza tym zaraz obok stały konie, a bez nich oboje nie wyobrażamy sobie życia.
Czytaj także:
„Zamiast mężczyzny, miałam w domu rozwydrzonego chłopczyka. Jakaś durna gierka wyssała z ukochanego resztki romantyczności”
„Ubzdurałam sobie, że znajomy na mnie leci. Na przyjęciu z okazji 20 rocznicy jego ślubu, zrobiłam z siebie idiotkę”
„Trwałam przy mężu, dla którego nie liczyło się nic, poza imprezami. Obsługiwałam go jak służba, a dzieci wychowałam sama”