Szykowałam się na ten bankiet wyjątkowo starannie. Od rana przymierzałam, dobierałam, zmieniałam koncepcję, po czym powracałam do poprzedniej. Wreszcie zdecydowałam się na sukienkę długą do ziemi, w grochy, zwiewną, w kolorze jasnoniebieskim. Wyglądałam w niej nie tylko zgrabnie, ale przede wszystkim dużo młodziej. Spojrzałam w lustro, zobaczyłam całkiem jeszcze atrakcyjna panią w średnim wieku. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
Jak już byłam gotowa, Eryk jak zwykle popatrzył i spytał:
– A czegoś lepszego w szafie nie masz?
Spojrzałam załamana.
Miałam ochotę się rozpłakać.
– Aż tak źle? – burknęłam.
– Nnnie, tylko… Może w czym innym byłoby jeszcze lepiej?
Dyplomata się znalazł. Ogarnęła mnie złość. Nie ma to jak dobre słowo w ustach własnego męża. Taki to zawsze pomoże: żebyś poczuła się gorzej. Tym razem miał w tym swój cel, bardzo specjalny.
– Jak ci się nie podobam, idź sam. Droga wolna – doradziłam mu milusim głosem.
– Po co miałbym tam iść sam? I nie mnie chcesz się przecież podobać.
A pewnie, że nie!
Jego zachowanie było dwuznaczne
Przyjęcie urządzał Koko na cześć dwudziestej rocznicy ślubu, jako prezent dla swojej pięknej żony Ewy, zwanej Urszulą z racji fizycznego podobieństwa do pewnej znanej estradowej artystki. Wynajął knajpę i zaprosił wszystkich bliższych i dalszych znajomych. My zaliczamy się raczej do drugiej kategorii, chociaż… sama nie wiem. Powiem tak: nie spotykamy się często, jednak temperatura owych spotkań zawsze strzela wysoko.
Samą Ewę-Urszulę znam trochę mniej niż Koka, mam wrażenie, że chyba za mną nie przepada. Czemu się dziwić, skoro jej mąż za każdym razem patrzy na mnie łakomym wzrokiem? Niby nic się nie działo, wszystko odbywało się na oczach widzów, z jego żoną i moim mężem włącznie, ale coś takiego się w tym kryło… dwuznacznego. Powiedziałabym nawet – tajemniczego.
Nie potrafiłam tego rozgryźć.
– Dzisiaj siedzisz koło mnie, cały wieczór – oświadczał na przykład na początku jakiegoś spotkania, grilla czy innej popijawy.
I faktycznie, dbał o mnie jak o królową, dolewał wina, dokładał jedzenia, obejmował, brał za rękę. Luz i swoboda, ale która żona to zniesie? Nawet żona przyzwyczajona? A takie sytuacje powtarzały się. Wspólne tańce, popijanie, wygłupy, jak mówię, zawsze na oczach i pod obstrzałem, ale jednak. Łatwo było uwierzyć, że Koko ma do mnie słabość. I lubiłam w to wierzyć, bardzo lubiłam. Sprawiało mi to wielką przyjemność, nawet jeśli wiedziałam, że wcale nie jestem jedyna, że taki jest jego styl. Styl wesołego podrywacza, uwodziciela, bawidamka.
Myślę, że ze strony Ewy w grę wchodziła też bardziej osobista, wewnętrzna, że się tak wyrażę, antypatia w moim kierunku. Niewątpliwie bardzo się różnimy.
Ona jest typem bizneswoman, zawsze elegancko ubrana, umalowana, przystrojona biżuterią. Widać po niej bogactwo, choć w dobrym stylu, tak zwaną klasę, chłód, profesjonalizm (swoją drogą, cóż to za dziwna para, ona i on). A co widać po mnie? Kupkę kompleksów, jak czasem myślę? Czy może raczej co innego, coś, co wyczuwam w spojrzeniach patrzących na mnie i jakby nieco wystraszonych tym widokiem kobiet? Mam wrażenie, że czasami bardzo je wkurzam. Czemu nie? Mnie też niektóre panie wkurzają, choć nieraz nawet nie potrafię powiedzieć dlaczego.
Ciekawe, że na tego typu imprezach najpierw to one nadpływają. Rozpoznanie terenu – węszą, patrzą, uruchamiają czujki. Są prawdziwymi sędziami w rozgrywającej się na ringu konkurencji. Nic nie ujdzie ich uważnemu spojrzeniu. Tym razem też otoczyły mnie jakieś bliżej mi nieznane damulki.
– Ach, co za impreza, Koko i Urszula w najlepszej odsłonie!
A właśnie, ciekawe, gdzie Koko – pomyślałam znudzona ich świergotem. I gdzie się zapodział Eryk? Mój mąż rozmawiał z jakimś grubasem, więc nie chciałam im przeszkadzać, na pewno interesy. Znowu pojawił się kelner z kieliszkami szampana na tacy, dobrze, uwielbiam szampana. Tłum gęstniał, dostrzegałam coraz więcej znajomych twarzy. Byłoby do kogo się przytulić, ale nie śpieszyłam się z powitaniami. Zrobiło mi się lekko i wesoło, dostrzegłam goniące za mną, niby dyskretne spojrzenia.
Nagle poczułam się oszukana
– Wreszcie się znalazłaś, królewno – stanął przede mną cały wystrojony, wypachniony, w eleganckim czarnym garniturze z białą koszulą i muchą, długie siwe włosy opadały ma na ramiona jak jakiemuś czarnoksiężnikowi.
Jak zawsze sprawiał wrażenie rozpędzonego, zagonionego, czymś zaaferowanego. Jego dosyć pospolita, ale męska, przystojna twarz, była roześmiana, rozbawiona. Jakże chciałam zabłysnąć jakimś dowcipem! Nie umiałam. Jego obecność zawsze mnie obezwładniała, czułam się przy nim jeszcze głupsza niż zwykle.
Więc znowu zapomniałam języka w gębie, coś tam bąkałam, a Koko już ciągnął mnie w stronę nieznajomych ludzi, przedstawiał, prezentował, opowiadał dowcipy, śmiał się. Wpadłam w wir jego jestestwa, jakby mnie porwał rozhulany wiatr. Z daleka dostrzegłam kwaśną minę Eryka. Posłałam mu najsłodszy z uśmiechów.
Oczywiście były toasty na cześć „państwa młodych”, różne tam „gorzko gorzko” i inne zabawy nawiązujące do tradycji polskich wesel. Koko spędził sporą część wieczoru przy boku żony, a ja dotarłam wreszcie w ramiona męża, który, mimo że nieco nadąsany, jak zawsze o Koka zazdrosny, porwał mnie do tańca.
Bawiliśmy się wesoło, a kiedy oficjalna część bankietu przeszła w etap mniej oficjalny, najpoważniejsi z gości poszli spać, kobiety chwiać się zaczęły na swych obcasach, a mężczyźni pogubili marynarki – znów byłam z Kokiem. Złapaliśmy puszczoną na jakiś czas nić. Tę samą, co zawsze. Ewa otoczona wianuszkiem wiernych przyjaciółek, mój mąż pogrążony w poważnych dyskusjach, a my z Kokiem na parkiecie. Szampana nie zabrakło.
– Tak trudno uwierzyć, że tyle czasu minęło. Naprawdę dopiero co bawiliśmy się na naszym weselu – westchnął Koko. – Wiesz, że ono się odbyło równo, równiuteńko 20 lat temu? Co do dnia! Tak sobie to wymyśliłem – co do dnia. Dwie dychy rozdzielają te dwa przyjęcia. To jest jak pigułka, którą trzyma się w dłoni, taka malutka, drobniutka się wydaje, a tyle w sobie zawiera. Dwoje dorosłych dzieci i tyle życia, tyle zdarzeń. Kiedy to wszystko się stało? Kiedy? No, powiedz!
Był pijany, ale ja też. I jego nostalgiczny nastrój, tak zrozumiały w tych okolicznościach, nagle mnie rozsierdził. Czemu nie siedzi ze swoją żonką przy boku i razem nie roztrząsają minionych trzech dekad? Dlaczego nie piją wspólnie szampana, ciesząc się wszystkim, co osiągnęli? Dziećmi, wnuczką czy choćby swoim materialnym bogactwem, którego wszyscy im zazdroszczą? Co ja robię przy jego boku? Odepchnęłam go, wręcz rozwścieczona.
Co ja sobie myślałam?!
– Wiesz co, Koko? Właściwie guzik mnie to wszystko obchodzi. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego. Bawcie się dalej, ale już beze mnie. Cześć!
Czułam się wzburzona i jakoś oszukana. Nie wiedziałam, na czym to oszustwo konkretnie miało polegać, ale jego obecność była dla mnie ewidentna. Próbowałam odnaleźć Eryka, lecz gdzieś się schował. Chciało mi się płakać z bezsilnej złości i upokorzenia. Po co tu jestem, w tej kretyńskiej powłóczystej kiecy, z makijażem dawno pewnie już rozmazanym.
– Iwona – Koko złapał mnie za ramię i mocno trzymał – gdzie ty się wybierasz? Co się stało, obraziłem cię czymś, dotknąłem? Powiedz, strasznie mi przykro, jeśli tak. Nie chciałem zrobić ci żadnej przykrości, Iwona, to jasne!
– Czy ty sobie ze mnie stroisz żarty?
– Jakie żarty, ja nie wiem, o czym ty mówisz.
– Kpisz sobie ze mnie, drwisz. Traktujesz mnie jak skończoną idiotkę, przecież chyba masz świadomość tego, przecież zawsze zachowywałeś się jakbyś, jakbyś…
Słowa nie mogły przejść mi przez usta. Przede wszystkim – jakie to miałyby być słowa? Nawet teraz, kiedy jestem trzeźwa, minęło trochę czasu i staram się ogarnąć rozumem całe to wydarzenie, ale też inne wcześniejsze, którego to było konsekwencją, nie mam pojęcia, jakich słów należałoby użyć.
Jak zachowywał się Koko? Jakby co? Nic. Taki ma styl. Luz i swoboda, po prostu. Wesoły, sympatyczny facet, który trafił na kogo? Narcystyczną histeryczkę? Cóż ja sobie wyobrażałam? Na dodatek podczas takiego bankietu!
Do skandalu nie doszło, mało kto o tej porze nocy zwracał uwagę na to, co się dzieje dookoła. Eryk wyrósł jak spod ziemi i zabrał mnie do domu, zapłakaną i nieszczęśliwą. Napoił rozpuszczalnym magnezem i zapakował do łóżka. Następnego ranka obudziłam się z kacem przekraczającym znacznie granice fizycznego zatrucia alkoholem.
Nie rozmawialiśmy z mężem na ten temat. Można powiedzieć – tematu nie było. Ale do Koków już nie chodzimy. Znajomość umarła śmiercią naturalną. Czasem bardzo mi szkoda. Lubiłam być w jego orbicie, grzać się w jego cieple… Czego więcej mi się zachciało?
Czytaj także:
„Żona sąsiada cierpiała w szpitalu, a ten łajdak sprowadził sobie do domu kochankę. Nie mogłam bezczynnie patrzeć na tę zdradę”
„Zazdrościłam córce męża, zięć był moim oczkiem w głowie. Byłam taka zaślepiona, że nie widziałam, jakie piekło jej zgotował”
„Nakryłam najlepszą przyjaciółkę na romansowaniu z moim synem. Przecież ta starucha mogłaby być jego matką!”