Był piątkowy wieczór. Od godziny siedziałyśmy z Baśką w pubie i nic. Moja przyjaciółka wierciła się, jakby usiadła na mrowisku.
– Nuda wrzyna mi się w zadek – mruknęła niezadowolona. – Miały być żniwa, a trafiłyśmy na przednówek. Spadamy czy czekamy na cud?
– Jak chcesz – wzruszyłam ramionami.
To ona niemal siłą wyciągnęła mnie z domu. Może i dobrze. Alternatywą było gapienie się na puste ściany. Do niedawna wisiały na nich obrazy Janusza. Zabrał je, gdy wyprowadzał się do nowej muzy. Nawet się nie tłumaczył. Baśka od lat powtarzała, że pakuję się w beznadziejne związki z palantami, których rozdmuchane ego przesłoniłoby Pałac Kultury. Cóż, już od liceum pociągali mnie artyści. Przy nich wydawałam się sobie mniej nudna, mniej zwyczajna…
À propos nudy. Baśka się ożywiła, bo do pubu wkroczyło nowe towarzystwo.
– Tego bruneta znam, to makler, Krystian jakiś tam – relacjonowała podnieconym szeptem; lubowała się w przebojowych samcach uzbrojonych w sportowy wóz i garsonierę w centrum. – Parę dni temu wpadł do naszej firmy, by przejrzeć oferty.
Obie pracujemy w biurze nieruchomości.
– Szukał niewielkiego, acz gustownego mieszkanka – wyjaśniła.
Ten typ był przewidywalny jak deszcz w lipcu
– Co ty, nie machaj do nich! – złapałam Baśkę za rękę. – Jeszcze tu przylezą.
– I o to chodzi, głupia.
Posłała w kierunku nowo przybyłych zabójczy uśmiech. Mało kto by mu się oparł. A już na pewno nie banda wyelegantowanych japiszonów, którzy podchodzili do życia jak do partii pokera. Piranie z manicurem. Nie mój typ. Zdecydowanie.
– Czy my się znamy? – zaczął rytuał uwodzenia Krystian jakiś tam. – No tak, ależ oczywiście! Pani agentka od nieruchomości. Nie zapomniałbym tych pięknych oczu i boskiej figury… – pochylił się i ucałował dłoń mojej przyjaciółki.
– Doprawdy… – Basia zatrzepotała rzęsami, bez trudu udając słodką idiotkę.
Boże, zlituj się – pomyślałam, wzdychając i przewracając oczami. Przy okazji, na lewo od tokującej parki, dostrzegłam na twarzy nieznajomego szatyna wyraz zniesmaczenia. Jakbym patrzyła w lustro.
Przyjrzałam się uważniej. Kategoria ta sama co brunet, ale w intrygującym stanie rozchełstania i egzystencjalnego zwątpienia. Zdjął marynarkę i krawat, podwinął rękawy koszuli; miał krótko obcięte paznokcie, a na nadgarstku niebieską opaskę z napisem: „zbieram wodę”. Na moją mało subtelną lustrację odpowiedział uniesieniem brwi i ruchem głowy wskazał barek. Okej, skoro mnie przyłapał, niech mu będzie. I tak musiałam udać się na rekonesans do toalety.
Wracając, przysiadłam na wysokim stołku za barem. Dżin z tonikiem już na mnie czekał. No proszę, jaki bystry… Brunet, nie drink sam w sobie.
– Barman mi doradził – przyznał. – Widać, dobrze cię zna.
– Martw się o siebie – burknęłam.
Na kontuarze stały dwa puste kieliszki po wódce i opróżniony do połowy kufel piwa.
– Przy tym tempie i takiej metodzie zmasakrujesz się na miazgę…
– Taki mam plan. Przeze mnie klient stracił sporo kasy. Powinienem wylecieć na bruk, ale nie wylecę. W ostatecznym rozrachunku za dobry jestem, cholera. Panie Staszku, jeszcze jednego, poproszę! – pogonił barmana.
– A ja ciągnę się za przyjaciółką, która nie lubi ruszać na łowy bez przyzwoitki. Poza tym facet mnie rzucił. Piąty z kolei.
– No to sobie wyjaśniliśmy. Temat zwierzeń mamy z głowy. Jan – przedstawił się.
– Iza.
Nie gadaliśmy o niczym konkretnym. Ot, wymienialiśmy uwagi pod adresem świata, ludzi, swoim własnym i rzeczywistości w ogóle. Złośliwości dopuszczalne, byle celne. Wysoko punktowana autoironia i poczucie humoru. Z nikim dotąd nie czułam się tak swobodnie. Może dlatego, że nikogo nie udawałam. Pozwoliłam sobie na szczerość. Nie zależało mi na Janku – wszak nie był w moim typie – więc nie próbowałam go olśnić. Nie słuchałam jego teorii w nabożnym skupieniu. Makler to nie artysta. Nie bałam się urazić jego uczuć. Gdy palnął coś głupiego, z miejsca mu to wytykałam. On nie pozostawał mi dłużny. Pan Staszek hojnie nam dolewał, a my upijaliśmy się w nastroju błazeńsko-drwiącym.
Ocknęłam się we własnym łóżku. Nie sama. Obok mnie na poduszce leżała czyjaś głowa w chmurze zmierzwionych, brązowych włosów. Czyjeś ramię przygniatało moje piersi! Nie wrzasnęłam tylko dlatego, że pragnienie wysuszyło mi gardło na wiór. Poza tym oboje byliśmy ubrani, więc raczej nie doszło do gorszących scen między mną a tym całym, jak mu tam było, Janem.
Skąd się tu wziął, u diabła?
Wstałam, starając się go nie obudzić. Na razie. Wolałam się najpierw odświeżyć. Na stoliczku nocnym znalazłam kartkę. „Ululaliście się na perłowo – pisała Baśka. – Nie dawaliście się rozdzielić, więc odstawiliśmy was do ciebie. Było najbliżej. Położeni, zasnęliście jak aniołki. O twoją cnotę jestem spokojna. Krystian zapewniał, że Jan to dżentelmen. Na dokładkę z sumieniem. Pociesz go. Postaraj się nie wystraszyć. W życiu nie widziałam cię tak rozchichotanej. Może pora zmienić typ, przemyśl to”.
Ależ się koleżanka rozpisała… Ciekawe, czy te mądrości to wynik dogłębnych przemyśleń, czy wpływ alkoholu.
Ja też myślałam. O wieczorze. Biorąc prysznic i szorując zęby, nie myślałam o niczym innym. Wspominałam cięte, dowcipne odzywki Jana i moje błyskotliwe riposty. Jakby otworzyły się we mnie jakieś drzwi. Porzucana przez narcystycznych oryginałów, utwierdzałam się w mniemaniu, że jestem nudna i nieciekawa. Z Janem było inaczej. Przy nich się pilnowałam, przy nim ani trochę. Czułam się pewnie. Nawet teraz. Pierwszy szok minął i sytuacja wydała mi bardziej zabawna niż żenująca.
Niemal obcy facet leżał i chrapał w moim łóżku, a ja przyglądałam mu się z ciekawością. Miał długie rzęsy, całuśne wargi, cień zarostu na policzkach… Wyglądał bezradnie i intrygująco zarazem. Przeszył mnie chłód; ciągnęło od podłogi, jak to w starym budownictwie. Ziewnęłam. A co mi tam. Wślizgnęłam się pod kołdrę i obróciłam plecami do towarzystwa. Już zasypiałam, gdy „towarzystwo” objęło mnie, dopasowując się do krzywizn mojego ciała. Prawidłowo – pomyślałam. Było mi ciepło i bezpiecznie.
– Skorzystałem z prysznica, nowej szczoteczki do zębów i jakiegoś czegoś…
Otworzyłam jedno oko. Spojrzałam na owo cudo
– To szata kąpielowa Janusza. Była akurat w praniu, gdy mnie rzucał.
– Jak słyszę, kac nie stępił twojego języka – mój gość zaśmiał się ładnie. – Wiesz, kiedy się obudziłem się w obcym łóżku, lekko spanikowałem. Potem zobaczyłem ciebie i odetchnąłem z ulgą. Wyglądasz słodko, kiedy śpisz.
– Ty też. No to sobie wyjaśniliśmy. Temat zwierzeń mamy z głowy. Chyba wchodzi nam to w krew. Teraz wskakuj do łóżka. Zimno mi tu bez ciebie.
Zabrzmiało dwuznacznie, no i co z tego.
– Mnie tym bardziej. Ta szata kąpielowa jest dość przewiewna.
– Nie gadaj, śpij .
Uklepałam go jak poduszkę, po czym wtuliłam się w jego plecy bez żenady.
– Z tobą choćby do poniedziałku.
Ponoć trzeba zjeść z kimś beczkę soli, żeby go poznać
Nam wystarczył piknik w łóżku. Jakoś nie mieliśmy ochoty go opuszczać. Spaliśmy w nim, piliśmy kawę, jedliśmy, gawędziliśmy na tematy różne, nie czując najmniejszego skrępowania. Może to kwestia kaca, ale nie sądzę. Z Januszem byłam ponad rok, a nie osiągnęłam nawet ułamka tego porozumienia, poczucia intymności, co z Janem. Ocieraliśmy się o siebie nieustannie. Nieuniknione na tak małej powierzchni. W końcu musiało dojść do pocałunku. Był czuły, delikatny.
– Słodka nie tylko kiedy śpi… – Janek oblizał usta. – Chyba się w tobie zakochałem. I umieram ze strachu, że nie jestem w twoim typie, coś o tym wspominałaś…
– Nie bój się. Zmieniłam zdanie.
Czytaj także:
„Po wypadku trafiłam na wózek. Odtrąciłam ukochanego, bo nie chciałam, żeby marnował sobie życie z niepełnosprawną”
„To miało być zwykłe spotkanie z przyjaciółmi, a skończyło się tragedią. Przez 2 kieliszki wina prawie straciłam syna”
„Moich synów wychowywały babcie i ciocie, bo ja goniłam za pieniędzmi. Nawet śmierć matki nie oderwała mnie od pracy”