„Po wypadku trafiłam na wózek. Odtrąciłam ukochanego, bo nie chciałam, żeby marnował sobie życie z niepełnosprawną”

Kobieta, która została kaleką fot. Adobe Stock, Aliaksandr Marko
„Raniłam wszystkich dokoła i była to jedyna rzecz, jaka sprawiała mi przyjemność. Czułam dziwną satysfakcję, gdy widziałam łzy w oczach najbliższych mi osób: mamy, ojca, siostry, Filipa. Chciałam, żeby cierpieli jak ja”.
/ 22.12.2021 12:03
Kobieta, która została kaleką fot. Adobe Stock, Aliaksandr Marko

Ten sen wyparł poprzedni, w którym spadałam w przepaść, koziołkując w powietrzu i uderzając o wystające skały. Pęd powietrza, a może tylko paniczny strach, odebrały mi oddech i głos, więc spadałam cicho jak płatek śniegu targany wiatrem.

Pierwszy sen był wynikiem traumy, którą przeżyłam rok temu podczas wakacji w Irlandii. Nie mam pojęcia, jak to się stało. Wędrowałam wysokim klifem i podziwiałam mocny błękit morza, gdy nagle poczułam, że moje stopy tracą przyczepność, a ja zsuwam się na dół i spadam...

Dalsze wspomnienia z wypadku są porozrzucane jak puzzle. Czyjś krzyk, mój ból, pociemniałe ze zgrozy oczy Filipa, wpatrujące się we mnie z przerażeniem. Helikopter. Szpital. Z pobytu w szpitalu pamiętam więcej. Czarnoskórego lekarza, który uśmiechem dodawał mi odwagi. Skośnooką pielęgniarkę, delikatnie zwilżającą mi usta. Niesmaczne jedzenie, którym karmiła mnie piegowata siostra Meg. No i Filipa, który nieustannie powtarzał: „Żyjesz, Łucja, będzie dobrze, kocham cię”.

Potem przylecieli moi rodzice i zabrali mnie do kraju. Podczas długotrwałej kuracji powtarzali, jakie miałam niesamowite szczęście, że w ogóle przeżyłam upadek. Uratował mnie plecak, który zaczepiwszy się o jakieś krzewy, zatrzymał mój lot w dół. I po co? To, co inni postrzegali za szczęście, ja traktowałam jak przekleństwo. Lepiej, gdybym się już nie ocknęła... Drugi sen, ten o pachnącej łące, już nigdy się nie spełni. W wyniku wypadku zostałam sparaliżowana od pasa w dół.

To ja ponosiłam winę za wypadek

Od czasu, kiedy wróciłam do kraju, bezustannie poddawano mnie przeróżnym zabiegom. Miały na celu utrzymanie mięśni moich nóg w jakiej takiej kondycji. Nie widziałam w tym sensu i buntowałam się przeciw zbędnemu, moim zdaniem, wysiłkowi, a przede wszystkim przeciw bólowi, który mnie nie opuszczał.

– Po co mi mięśnie, skoro nie będę chodzić? – krzyczałam, odpychając rehabilitantkę. – Wynoś się. Daj mi spokój.

Tak samo traktowałam najbliższych. Drażniła mnie ich troska i zapewnienia, że mnie kochają. A istną furię wywoływały stwierdzenia, że mnie rozumieją.

– Gówno rozumiecie. Nawet w przybliżeniu nie możecie sobie wyobrazić, jak to jest! – wrzeszczałam na przerażonych rodziców i siostrę. – Nie chcę waszej litości!

Czułam jakąś dziwną satysfakcję, gdy widziałam ich pełne żalu spojrzenia i bezradne miny. Cieszyłam się, że sprawiam im ból, który w jakimś stopniu równoważył mój własny. Ze złośliwą premedytacją najpierw mówiłam, że chcę iść na spacer, a kiedy uradowany ojciec lub siostra łapali za mój wózek, robiłam piekło – bo ja chciałam PÓJŚĆ, a nie być wiezioną. Raniłam wszystkich dookoła – bez wyjątku. Nawet Filipa, którego przed wypadkiem tak kochałam. Jego najbardziej.

– Łusiu, skarbie, nic się nie zmieniło – powiedział po raz tysięczny, trzymając moje dłonie w swoich. – Dla mnie zawsze będziesz jedyną kobietą na świecie.

– Jestem co najwyżej półkobietą – warknęłam. – A to oznacza, że mogę być partnerką jedynie dla półgłówka.

– W porządku! Dla ciebie będę półgłówkiem – odpowiedział, siląc się na uśmiech. – Skoro tego właśnie pragniesz – tu wykrzywił twarz w głupawym grymasie.

– Tak ci się bardziej podobam?

– Nie. Ale jeśli chodzi o pragnienia…

– Powiedz! Na co masz ochotę? Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby…

– Już dość zrobiłeś – przerwałam mu, a po chwili z rozmyślną brutalnością dodałam: – To był twój pomysł, żeby zwiedzać klify. Nienawidzę cię za to.

Filip zbladł, a dłonie, którymi obejmował moje palce, zaczęły się trząść. Szybko wstał i odwrócił głowę, ale zdążyłam zauważyć, że był bliski płaczu.

– Tak uważasz? – jego głos brzmiał głucho, obco. – Może masz rację…

Zanim cokolwiek odpowiedziałam, wyszedł z pokoju. Zostałam sama. Czy rzeczywiście winiłam go za wypadek? Raczej nie. Wiedziałam, że winę ponoszę wyłącznie ja sama. Tyle że ta wiedza była dla mnie zbyt ciężka do udźwignięcia, więc szukałam kozła ofiarnego, by to jego obarczyć odpowiedzialnością. Wygodnie było nienawidzić kogoś za krzywdę, jaka mnie spotkała. Choć tak naprawdę najbardziej nienawidziłam siebie samej. Za bezradność, za uzależnienie od pomocy innych, za ten jeden fałszywy krok…

Tęskniłam za nim, ale się do tego nie przyznawałam

Odpychałam od siebie wszystkich, którzy próbowali się do mnie zbliżyć. Jak ranne zwierzę gryzłam na oślep ręce, które koiły, karmiły, pielęgnowały. Rozmyślnie sprowokowałam Filipa, żeby odszedł.

Wiedziałam, że teraz poczucie winy każe mu trzymać się ode mnie z daleka. Miałam rację – od tamtej pory Filip się nie pojawił. Owszem, telefonował, pytał, jak się czuję, czy czegoś potrzebuję, ale już nie przychodził. Doskonale go rozumiałam. Po co miał mnie odwiedzać? Żeby wysłuchiwać kolejnych pretensji i oskarżeń? Oczywiście fakt, że zniknął, nie umknął uwadze mojej wścibskiej rodziny. Widziałam, jak szepcą po kątach.

– Filip dziś był? – mama jako pierwsza odważyła się zadać pytanie, jak nic będące wstępem do dłuższej dyskusji.

Domyślałam się jej przebiegu i chciałam tego uniknąć. Tych wszystkich „córeczko kochana, nie możesz się tak zachowywać”, „skarbie, przecież to nie koniec świata, jeszcze możesz żyć pełnią życia”, „Łucjo, nie jesteś jedna jedyna, są miliony niepełnosprawnych osób” i tak dalej.

– Nie był i już nie będzie – odparłam twardo. – Zerwaliśmy ze sobą!

Mama nie potrafiła ukryć zaskoczenia. Gorączkowo szukała w głowie słów, które pasowałaby do sytuacji. Widocznie nie znalazła, bo tylko uśmiechnęła się współczująco i spróbowała mnie objąć.
Odepchnęłam ją.

– Nie pocieszaj mnie! To nie on mnie rzucił. To ja uznałam, że między nami koniec – wyrzucałam z siebie słowa jak automat. – Nie chcę, żeby był przy mnie z poczucia lojalności. Z przyzwoitości. Bo przecież taki porządny gość jak Filip nie zostawi dziewczyny z powodu jej kalectwa. Dałam mu solidniejszy pretekst…

– Coś ty najlepszego zrobiła? – mama patrzyła na mnie zszokowana. – Przecież on cię tak bardzo kocha!

– Najwyraźniej już nie...

Naraz poczułam się strasznie zmęczona i pusta. Nie miałam siły na dumne milczenie, więc opowiedziałam matce, jak przebiegła moja ostatnia rozmowa z Filipem.

– Okropnie go zraniłaś – pokręciła głową z niedowierzaniem. – A przecież zawsze chronimy tych, których kochamy.

– I właśnie dlatego musieliśmy się rozstać – oświeciłam ją. – Jakie życie czeka go z dziewczyną na wózku?

– Filipa powinnaś o to zapytać – mimo moich oporów przytuliła mnie. – Jest dorosły i na pewno zdaje sobie sprawę, że wasze wspólne życie nie będzie usłane różami ani nie będzie przebiegało tak, jak planowaliście wcześniej, ale jednak…

– Już za późno – ucięłam. – Podjęłam decyzję i nie zamierzam jej zmienić.

Jakiś tydzień po tej rozmowie zamiast mojej znajomej i już „oswojonej” rehabilitantki do pokoju wszedł mężczyzna.

– Cześć, ja za Magdę, złamała nogę. Czarek jestem. Zaczynamy?

– Cześć – mruknęłam bez specjalnego entuzjazmu. – Możemy zaczynać.

W trakcie ćwiczeń Czarkowi usta się nie zamykały. Opowiadał o swojej pracy rehabilitanta, wypytywał o moje zainteresowania, nawijał o pogodzie, wakacjach, przedwojennym kinie, bigosie i ulubionych zwierzętach. Nawet nie zauważyłam, kiedy minęła godzina. Przychodził trzy razy w tygodniu i za każdym razem czas upływał błyskawicznie. Nasze rozmowy – bo nie wiedzieć kiedy monologi Czarka przeszły w dialogi – nierzadko przebiegały burzliwie.

W przeciwieństwie do innych ten chłopak nie traktował mnie ulgowo. Nie rozczulał się nade mną. Potrafił solidnie mnie obsztorcować, wytknąć błędy w rozumowaniu, zmuszał do solidnego namysłu w bronieniu swoich racji. Czasem opowiadał o innych swoich podopiecznych. Z dumą mówił o jakimś chłopaku, który, choć sparaliżowany po wypadku na motocyklu, kończył właśnie studia informatyczne. I o dziewczynie bez ręki, która, mimo kalectwa, nurkowała.

Rozmowy z Czarkiem dużo mi dały, otworzyły oczy na wiele spraw. Zrozumiałam, że odtąd mój świat będzie inny, ale to nie znaczy, że musi być gorszy. Owszem, rzeczy, dawniej proste, teraz stały się trudne, ale to nie znaczy, że niemożliwe. Polubiłam go. Kiedyś nienawidziłam dni, gdy miałam rehabilitację, teraz nie mogłam się ich doczekać. I chciało mi się starać, i znowu dbać o siebie. W dni wizyt Czarka robiłam lekki makijaż i prosiłam siostrę, aby pomogła mi umyć włosy.

Kiedyś zeszliśmy na tematy osobiste i jakimś cudem naciągnął mnie na niemal intymne zwierzenia. Przyznałam się, że zerwałam z Filipem ze strachu. Przed jego litością i rozczarowaniem. Przed tym, że kiedyś może mieć do mnie pretensje o to, że zmarnowałam mu życie. Czarek słuchał uważnie, choć minę miał dość dziwną, jakby zmieszaną.

– Bo widzisz... – zaczął niepewnie, gdy skończyłam – ja do ciebie trafiłem właśnie przez Filipa. Znamy się i prosił, żebym ci pomógł. Pomyślał, że skoro ja mam żonę na wózku, z którą jestem szczęśliwy, przekonam cię, że świat się nie skończył.

Nie wierzyłam własnym uszom. Filip go prosił? Czyli… co? Nie zapomniał o mnie? Nadal mu na mnie zależało? A Czarek ma żonę na wózku? I słowem wcześniej nie pisnął, choć tyle gadał? O co tu chodzi? Co ja mam teraz zrobić? Myśli kotłowały się w mojej głowie, aż jedna wybiła się ponad inne: muszę zadzwonić do Filipa! Zrobiłam to, gdy tylko Czarek wyszedł.

Odebrał, a ja poprosiłam, żeby mnie odwiedził

Czekałam niecierpliwie, dwa razy zmieniając bluzkę i kilkukrotnie poprawiając makijaż. Chciałam, żeby Filip dostrzegł we mnie dawną Łucję, dziewczynę, którą kochał. A nie zołzę, która go odepchnęła. Przyszedł punktualnie. Przyniósł bukiecik różyczek, który wręczył mi, okraszając ciepłym całusem w policzek. Dopiero kiedy owionął mnie zapach znajomej wody toaletowej i poczułam dotyk jego ust, zrozumiałam, jak bardzo za nim tęskniłam. I przeraziłam się, że przez swoje durne zachowanie mogłam go stracić na zawsze.

Odbyliśmy długą, szczerą rozmowę. Przeprosiłam za tamte okrutne słowa i zapewniłam, że w głębi serca nigdy nie obwiniałam go za to, co się stało. Wyjaśniłam mu też, rumieniąc się i jąkając, czemu tak się zachowałam. On nie ukrywał, że bardzo go zraniłam i że niemal zwątpił w sens bycia razem. Przyznaliśmy się do swoich obaw, lęków, wątpliwości, ale także do nadziei, które gdzieś tam w nas nieśmiało kiełkowała, szepcząc, że nasza miłość nie może się tak skończyć. Walkowerem. Filip powiedział, że w akcie desperacji poszedł do Czarka po radę i uprosił go, aby wybadał, „jak to ze mną jest”.

Zamknęliśmy przeszłość. Następne rozmowy dotyczyły już przyszłości. I coraz częściej zakradał się do nich optymizm. Co do bycia razem, stopniowo przestałam się krępować, by prosić Filipa o drobne przysługi, zwłaszcza że jemu moje prośby zdawały się sprawiać przyjemność.

Przygotowywałam się też do zmiany studiów. Z pedagogiki na studia językowe, bo praca tłumacza byłaby w mojej sytuacji najlepsza. Coraz częściej i chętniej opuszczałam mieszkanie, wyjeżdżając na spacer z Filipem, siostrą czy rodzicami. Z nimi też odbyłam kilka rozmów, w których nie obyło się bez łez i przeprosin. Znowu otworzyłam się na ludzi. Pomogła mi w tym Anita, żona Czarka. Wspaniała dziewczyna, która pracowała jako księgowa i równocześnie realizowała się w sekcji tancerek na wózkach. Dzięki niej zrozumiałam, że mimo niepełnosprawności można wyglądać pięknie, kobieco i seksownie. To od niej dostałam pierwszą po wypadku parę butów na obcasie.

Anita wciągnęła mnie też w krąg swoich znajomych. Z drugiej strony pod jej wpływem i namową odnowiłam kontakty ze swoimi dawnymi koleżankami, z którymi od czasu wypadku nie chciałam się widywać. A one nie nalegały. Podczas pierwszego babskiego spotkania szczerze przyznały, że bały się do mnie odzywać, że nie wiedziały, jak się mają zachowywać, co mówić. A ja im nie pomagałam. Skupiona na swoim nieszczęściu, ignorowałam fakt, że dla innych moje kalectwo to też problem i zupełnie nowa sytuacja, mocno stresująca i krępująca. Najważniejsze, że teraz znowu jesteśmy sobie bliskie.

Od mojego wypadku minęły dwa lata. Już nie mam snów, w których spadam. I rzadko śnię, że biegam po łące. Za to często mi się śni, że fruwam. Ten sen powtarza się od czasu, kiedy Filip zabrał mnie na lot balonem. Kiedy łagodnie sunęliśmy nad ziemią, a nad nami rozpościerała się kolorowa czasza, wyciągnął z kieszeni pierścionek i poprosił mnie rękę. Wiadomo, co powiedziałam. Oczywiście, gdy już odzyskałam głos…

Czytaj także:
„Z zazdrości zniszczyłam związek przyjaciółki. W zemście ona wyjawiła mojemu mężowi, że zdradziłam go na wakacjach”
„Oddałam córce nerkę. Gdyby było trzeba, oddałabym jej i serce. Nie podoba mi się, że po przeszczepie ciężko haruje”
„Teściowa perfidnie wtrąca się w wychowanie mojej córki. Przez nią dziecko wyrasta na roszczeniowego samoluba”

Redakcja poleca

REKLAMA