„Córka zamiast chłopa z kasą, wybrała sobie łachudrę bez grosza przy duszy. Miłością się jeszcze nikt nie najadł”

smutna zniechęcona kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Obsesyjnie myślałam, jak pozbyć się Kamila z jej życia. Mąż mnie nie poparł, uznając, że wybór należy do Kariny, a my możemy ją tylko wspierać, a nie stopować. W końcu wymyśliłam plan, który jednak nie poszedł tak, jak założyłam”.
/ 04.08.2023 13:15
smutna zniechęcona kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

Marzyłam o tym, by Karina miała wygodne, dostatnie życie. Nie mogłam pozwolić, by je sobie zmarnowała przez tego chłopaka. Córka była załamana, wciąż płakała, pytała, co teraz będzie Co z tego, że się kochają? Miłością jeszcze nikt się nie najadał… 

Była dla mnie najważniejsza

Niemal całe moje dorosłe życie poświęciłam mojej córce. Od kiedy się dowiedziałam, że jestem w ciąży, robiłam dla niej wszystko. Na początku było łatwo. Wystarczyło brać witaminy, odpoczywać, nie stresować się.

Zrezygnowałam z pracy, bo za ladą w sklepie ciągle musiałam stać, a przecież powinnam dużo odpoczywać. Witek pracował więc za dwóch, brał nadgodziny, a ja leżałam w łóżku lub na kanapie, czasem coś ugotowałam, czasem posprzątałam.

Kiedy Karinka pojawiła się już na świecie, zwariowałam na jej punkcie. Dosłownie. Pal licho te dwadzieścia sześć godzin porodu, nacięte krocze, pogryzione do krwi piersi podczas karmienia… To był mój skarb, moje słoneczko, moje szczęście.

Zacałujesz ją na śmierć – marudził Witek, gdy próbował się dopchnąć do córki, wziąć ją na ręce.

Dawałam mu ją na chwilę i zaraz prosiłam o zwrot. Zresztą kiedyś mężczyźni inaczej podchodzili do roli ojca, nie zajmowali się dziećmi, tak jak to robią teraz, choć nadal nie wszyscy, to wciąż rzadkość.

Witek lubił wziąć Karinę na chwilę, ale gdy tylko mała zaczynała płakać, ulało jej się albo trzeba ją było przewinąć, zaraz przekazywał małą królewnę w lepsze, sprawniejsze, bardziej odpowiedzialne ręce. Czyli moje.

Podporządkowałam jej całe życie

Nie zamierzałam wracać do pracy, gdy Karina podrosła na tyle, że mogłaby pójść do żłobka, a potem przedszkola. Choć większość matek szukała nowego zajęcia albo wracała na dawne stanowiska, ja nie chciałam tracić ani jednego dnia z życia mojego dziecka.

Chodziłyśmy na długie spacery, razem urzędowałyśmy w kuchni, siedziałyśmy godzinami na placu zabaw albo jeździłyśmy na rowerze (to znaczy ona jeździła na rowerku, a ja biegałam za nią z kijem).

Na naszym podwórku było kilka dziewczynek w jej wieku, więc chętnie bawiły się razem. Nie broniłam Karince tej integracji, ale zawsze im towarzyszyłam. Strzeżonego Pan Bóg strzeże, a inne mamy były mi wręcz wdzięczne. Mogły zająć się czymś w domu albo młodszymi dziećmi, podczas gdy ja, pilnując Karinki, przy okazji miałam oko na ich dzieci.

Gdy Karinka poszła do szkoły, odprowadzałam ją i przyprowadzałam. Razem odrabiałyśmy lekcje i szykowałyśmy się na następny dzień. Była zdolnym dzieckiem, pewnie poradziłaby sobie sama, ale chciałam być na bieżąco. I zawsze sama, jako pierwsza, zgłaszałam się do pracy w radzie rodziców. Byle być jak najbliżej tego, co dotyczyło mojej córki.

Gdy podrosła, chodziłyśmy razem do kina i na babskie zakupy. Była śliczna, a ja uwielbiałam ją stroić. Zaczęła interesować się chłopcami i spędzała więcej czasu z koleżankami – za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju – ale wiedziała, że zawsze może do mnie przyjść, porozmawiać, poradzić się, zwierzyć. Kochałam ją najbardziej na świecie i jej dobro było moim priorytetem.

Pilnowałam, by pilnie się uczyła. Niby nauka przychodziła jej bez większego wysiłku, ale nastolatki tak łatwo się rozpraszają. Nie chciałam, by zaprzepaściła czekające na nią szanse. Świat się zmieniał, średnie wykształcenie już nie wystarczało, moja córka musiała skończyć studia, i to na porządnym kierunku.

Namawiałam ją na prawo albo medycynę. Gdy zdobędzie szanowany i dobrze płatny zawód, nigdy nie będzie się zastanawiać, co do garnka włożyć i za co opłacić rachunki.

Na jej drodze pojawił się Kamil

To właśnie na uczelni poznała Kamila. Był rok wyżej. Początkowo byli tylko kolegami z prawniczego koła naukowego, ale potem… Z miesiąca na miesiąc zmieniała się. Mówiła o nim coraz więcej. A gdy mówiła, jej oczy jaśniały coraz bardziej…

Zaczęli ze sobą chodzić. Owszem, wcześniej umawiała się na randki, ale to nie było nic poważnego. Tym razem jednak moja córcia zakochała się po same uszy.

Nie najgorzej trafiła, więc nie protestowałam. Chłopak był przystojny, co ważniejsze, niegłupi i pracowity; był jednym z najlepszych studentów na uczelni. Jeśli oboje zrobią aplikację adwokacką, ustawią się w życiu.

Zachęcałam więc oboje do wytężonej nauki, do kontynuowania pracy w kole studenckim, do szukania praktyk w dobrych kancelariach, gdzie zdobędą cenne doświadczenie. Byłam szczęśliwa, że moja córeczka staje się dorosłą kobietą, że wraz z narzeczonym – bo młodzi na czwartym roku się zaręczyli – jasno patrzą w przyszłość i mają przed sobą prawniczą karierę…

I wtedy wydarzyła się ta tragedia. Kamil stał przy schodach na uczelni, ktoś biegł, potrącił go, a on zachwiał się i spadł. Doznał wstrząśnienia mózgu, połamał się w kilku miejscach, ale co najgorsze, uszkodził kręgosłup i nie wiadomo było, czy w ogóle będzie chodził.

Karina biegała do szpitala codziennie i spędzała tam po kilka godzin, trzymając nieprzytomnego Kamila za rękę, mówiąc do niego, śpiewając, czytając. Dopiero wieczorami, już w domu, płakała w poduszkę, zastanawiając się, jak to teraz będzie wyglądało, czy wszystko stracone…

– Co teraz będzie, mamo? Co teraz? Co ja mam z tym wszystkim zrobić? – pytała, a mnie łamało się serce.

Cierpiałam razem z nią i martwiłam się. Tu chodziło przecież o przyszłość mojego jedynego dziecka. Rokowania Kamila nie były dobre. Lekarze kręcili głowami, nie dając mu wielkich szans na odzyskanie sprawności fizycznej.

Odkładając współczucie wobec Kamila na bok, uważałam, że Karina powinna wyplątać się z tych niewczesnych zaręczyn i przemeblować swoje plany, wykreślić z nich Kamila.

Chciałam, żeby go zostawiła

Tymczasem Karina przepłakała kilka tygodni, po czym wzięła się w garść, stwierdzając, że każdy związek ma lepsze i gorsze chwile i trzeba działać.

– Chwile? Dziecko, nie wiesz, o czym ty mówisz! Jaki związek? Z kim? Przecież on jest do niczego! – mówiłam jej.

– Z kim? Z człowiekiem, którego kocham. – odpowiadała ze złością.

Moja córka, niesiona jakimś nieracjonalnym sentymentalizmem, upierała się, że za nic w świecie nie opuści Kamila w chorobie.

– Nawet jeśli będzie jeździł na wózku i codziennie będę mu musiała przypominać imiona naszych wspólnych dzieci. – nie dawała za wygraną.

– Boże, Karina, co ty bredzisz? Przecież to niemożliwe! – aż mnie zmroziło.

Nie mogłam się pogodzić z tym, że chce sobie zmarnować życie, bo to oznaczał jej wybór. Poświęci swoje plany i marzenia. Jeszcze nie byli małżeństwem, jeszcze mu nie przysięgła, że w zdrowiu i w chorobie…

Nie! Za kilka lat moja córka mogła być już kimś... Nie interesowało mnie czekanie na cud, który może nastąpi, a może nie. Przez dwadzieścia cztery lata poświęcałam każdy dzień, każdy oddech temu, by moja córka była szczęśliwa, wiodła dobre i dostatnie życie, a ona chciała to wszystko wyrzucić do śmieci!

Rozmawiałam z nią godzinami, tłumaczyłam, że zmarnuje swój potencjał, będzie utrzymywać kogoś, kto zawsze będzie na niej wisiał. Zamiast wydawać pieniądze na swój rozwój, będzie płacić za kolejne godziny rehabilitacji i zabiegów.

– A jeśli za dwadzieścia lat stan Kamila cudownie się poprawi, nie zdziw się, jak cię zostawi, taką zmęczoną, steraną, przedwcześnie postarzałą, by korzystać z życia u boku kogoś młodszego. Zostaniesz sama, ze zmarnowanymi latami, których nikt ci nie wróci. – apelowałam, straszyłam, błagałam.

Jak grochem o ścianę. Nie mogłam tego tak zostawić. Nie mogłam pozwolić, by całe moje poświęcenie poszło psu na budę. Wiedziałam już, że Karina zdania nie zmieni. Była zakochana i uparta jak osioł, logiczne argumenty do niej nie trafiały. Wydawało jej się, że podoła roli świętej. Nie miała pojęcia, na co się porywa!

Obsesyjnie myślałam, jak pozbyć się Kamila z jej życia. Mąż mnie nie poparł, uznając, że wybór należy do Kariny, a my możemy ją tylko wspierać, a nie stopować.

– Oni się kochają, skarbie. Zrozum.– mówił do mnie.

– Faceci… – westchnęłam.

Zapłaciłam mu, żeby odszedł

Co z tego, że się kochają? Miłością jeszcze nikt się nie najadł. Jak Karina ma to zrozumieć, skoro jej ojciec nie rozumie? A może… Może złej osobie próbowałam przemówić do rozumu? Może nie do kobiecego rozsądku, ale do męskiej dumy powinnam zaapelować? Musiałam spróbować. W końcu chodziło o moją córeczkę.

Postanowiłam porozmawiać z Kamilem. Chyba nie zapomniał, że jest mężczyzną, więc to on powinien dbać o kobietę, a nie na odwrót. To byłoby chore!

Wyciągnęłam ze wspólnego konta sporą część oszczędności, którą nazywałam „wianem Kariny”. Chciałam przeznaczyć te pieniądze na jej ślub albo podarować na wkład własny na mieszkanie. Teraz pomogą mi uwolnić ją od człowieka, który będzie niczym więcej jak pasożytem, żerującym na jej uczuciach, lojalności.

W szpitalu przedstawiłam się jako przyszła teściowa Kamila – tak, tak, mama tej miłej, oddanej Karinki – więc choć formalnie nie byliśmy rodziną, wypuścili mnie do jego sali. To było wstrząsające, zobaczyć tego młodego mężczyznę, do niedawna inteligentnego, pełnego życia i energii, leżącego w gipsie i opatrunkach, unieruchomionego i z trudem zbierającego myśli, by coś powiedzieć.

– O, panią pamiętam… – powiedział dziwnie powoli. – Jak się pani ma? Wszystko w porządku?

Boże, on się połamał, poranił, a mnie pyta o samopoczucie? Fatalne. Czułam się podle z tym, co chciałam zrobić, ale wiedziałam, że muszę. Kochałam moją córkę i nie mogłam pozwolić, by spędziła resztę życie jako czyjaś pielęgniarka. Położyłam plik pieniędzy na stoliku.

– Kamilu, bardzo cię lubię, ale teraz… Gdy sytuacja jest taka, jaka jest… Chciałabym, żebyś pomyślał o Karinie… – zaczęłam mówić.

– Zawsze… o niej myślę. – odparł ze zdziwieniem

– Naprawdę o niej? Czy o sobie? Ona ma przed sobą całe życie. Jeśli ją kochasz, nie odbieraj jej szans, nie marnuj jej przyszłości. Powinna skończyć studia, zrobić aplikację, poznać kogoś, kto będzie dotrzymywał jej kroku…

Mówiłam i mówiłam. Wszystkie te logiczne argumenty, którymi częstowałam moją córkę, teraz uderzały w Kamila. Słuchał w ciszy. Czułam się źle, ale brnęłam dalej. Błagałam, by zerwał z moją córką dla jej dobra. By nie był bezwstydny, czepiając się jej niczym bluszcz.

Niech weźmie pieniądze, z serca daję, niech zrobi z nich użytek, zadba o swoje zdrowie lub trochę lepszą przyszłość, ale niech w zamian zniknie z życia Kariny.

Karina zerwała ze mną kontakt

Leżał w ciszy, powstrzymując łzy. Wiedziałam, że go zraniłam, upokorzyłam, potraktowałam jak zbędny balast, ale…

– Co tu się dzieje, co cholery?! – Karina stanęła w drzwiach. – Kamil, czemu jej na to pozwalasz? Czemu jej nie pognałeś w diabły? Gdyby nie odwołali mi zajęć, tobym nawet nie wiedziała… A potem bym się zastanawiała, co cię napadło, że nie chcesz mnie znać…

– Córeczko, posłuchaj, ja tylko… – starałam się wytłumaczyć sytuację.

Wymierzyła we mnie palec.

– Nie odzywaj się! Już nigdy więcej się do mnie nie odzywaj! – ruszyła na mnie jak wściekła furia. – Jak mogłaś to zrobić?! Moje dobro i szczęście, moja przyszłość i kariera? Akurat! Rzygam już tym! W dupie masz moje szczęście, liczy się tylko twoja wizja mojego idealnego życia! Już dawno rzuciłabym prawo w diabły, gdyby nie Kamil. To on mnie wspierał, nie ty. I to ty na mnie wisisz, odkąd pamiętam, a nie on! Wynoś się! Nie chcę cię znać! I zabieraj to! – rzuciła we mnie kopertą z pieniędzmi.

– Kochanie… – wyciągnęłam rękę.

Odsunęła się ode mnie jak od trędowatej.

– Idź… sobie… natychmiast – wycedziła. – Zanim sama cię wyrzucę.

Nie pozwoliła mi się dotknąć, przytulić, wytłumaczyć. Jeszcze w szpitalu wzięli ślub. Sami, bez nas, rodziców, bez wesela i tortu. Wróciła do domu tylko po to, by spakować się przed przeprowadzką do wynajmowanej przez Kamila kawalerki. Pożegnała się z ojcem, mnie traktując jak powietrze. Do dziś tak jest…

Skończyła studia, zrobiła aplikację radcowską, pracuje we własnej kancelarii, a Kamil razem z nią. Wstał, chodzi i pokonał problemy z pamięcią. 
Poniosłam straszną karę za wtrącanie się w wybory mojej córki. Karina udaje, że nie istnieję. Kontaktuje się tylko z ojcem, zaprasza go na obiady w niedzielę, na urodziny swoich dwóch synków i na Dzień Dziadka. Ja nie mam prawa się z nimi kontaktować.

Tak, wciąż nie umiem się z tym pogodzić. Gdy zaglądam w głąb mojego serca, w jego najmroczniejszy zakątek, czuję żal, że Karina mnie wtedy przyłapała, że nie spełniła się moja wizja jej idealnego życia. Więc chyba powinnam trzymać się od niej z daleka, prawda? Dla jej dobra.

Czytaj także:
„Od 6. roku życia wychowywałam córkę partnera jak własną. Gdy ten drań odszedł do innej baby, zabronił mi z nią kontaktu”
„Wnuczka okłamuje mnie i wyciąga ode mnie pieniądze. Udaję, że we wszystko wierzę, bo tylko dzięki temu mam z nią kontakt”
„Zerwałam kontakt z przyjaciółką, bo podróżowała i świetnie zarabiała. Potem zrozumiałam, że byłam zazdrosną jędzą”

Redakcja poleca

REKLAMA