„Miałam dość, że dzień w dzień koczuje mi pod domem stado sąsiadów. Znalazłam na nich sposób, teraz się mnie boją”

kobieta, która ma dość sąsiadów fot. iStock by Getty Images, RealPeopleGroup
„– Nie wytrzymam tego dłużej – zapowiedział mąż. – Pani Halina cię szukała po domu, gdy byłaś na kurkach i wlazła mi do łazienki! Nawet nie przeprosiła, tylko zapytała, gdzie się tak ugnoiłem, że w środku dnia biorę prysznic. I od razu się zainteresowała, czy mamy licznik”.
/ 25.07.2023 08:00
kobieta, która ma dość sąsiadów fot. iStock by Getty Images, RealPeopleGroup

Dlaczego wcześniej nie wpadliśmy na to, żeby zamieszkać na wsi? To zupełnie inna jakość życia! Człowiek śpi sobie przy otwartym oknie, nie martwiąc się, że w nocy wyrwie go ze snu hałas pędzącego do zajezdni tramwaju, a rano budzą go ptaki, a nie ryk samochodów… Można wyskoczyć w piżamie do ogrodu po szczypiorek do śniadania, w tejże piżamie wypić kawę na tarasie.

Znajomi nas ostrzegali, że czeka nas sporo niedogodności, bo życie na wsi zwykle bywa źle zorganizowane, a władze traktują pipidówki po macoszemu. To akurat była prawda, wszystkie niedoróbki wyszły już w pierwszym roku mieszkania tutaj: kiepskie dojazdy, brak świetlic, które po transformacji przeszły w prywatne ręce albo popadły w ruinę, sklepy daleko i słabo zaopatrzone…

Poruszałam bolesne sprawy na wiejskich zebraniach, ale słyszałam wciąż sakramentalne „nie da się”. Nosiło mnie i po kolejnym bezowocnym spotkaniu podjęłam decyzję: będę kandydować na sołtysa!

Bałam się, że w końcu rozsypie mi się rodzina

Mąż traktował mój pomysł z przymrużeniem oka, twierdził, że nie mam szans jako „obca”. Mylił się, bo w kolejnych wyborach wygrałam, choć, Bogiem a prawdą, miałam wrażenie, że tylko dzięki animozjom pomiędzy wiejskimi rodzinami, a nie osobistym zaletom. Ale co tam!

Zabrałam się ostro do pracy i muszę przyznać, że były efekty. Dzięki unijnym grantom mamy już plac zabaw i dzieciaki nie taplają się w stawku razem z kaczkami, a od przyszłej wiosny ma też ruszyć budowa świetlicy. Jestem zadowolona, jako sołtys radzę sobie znakomicie, ale… No, właśnie, że też zawsze musi być jakieś „ale”!

– Zrób coś, Krystyna, bo nie mamy już żadnego życia prywatnego – zżymał się mąż, gdy kolejny raz, późnym wieczorem, wpakowała nam się do domu sąsiadka. – Czy ona musi robić opłaty właśnie teraz?!

Powiesiłam ogłoszenie, że przyjmuję pieniądze od poniedziałku do środy, między szesnastą a dziewiętnastą. Próbowałam grzecznie przypomnieć o tym petentce, ta jednak spojrzała na mnie ze zdumieniem:

– Pani, a bo ja mam czas? Teraz akurat film się skończył, to żem przyszła.

– Na drugi raz proszę przyjść przed filmem – burknęłam. – A najlepiej trzymać się podanych terminów.

– Do poprzedniego sołtysa żeśmy chodzili, jak wypadło – zaczęła opowiadać, jak to dawniej bywało.

A bywało tak cudownie, że aż dziw brał, że zdecydowali się na innego sołtysa, czyli mnie.

Siedziała czterdzieści minut, pytlując ozorem i wyszła w końcu nabzdyczona, że jej kawą nie poczęstowałam.

Mąż już spał, gdy wróciłam do pokoju. Oj, sypie mi się, sypie życie rodzinne. Nie bardzo wiem, jak te sprawy rozwiązać, ile bym się nie naprosiła, zawsze przyłażą, kiedy chcą. Opłaty zrobić, coś załatwić, dary unijne odebrać… O, w tym ostatnim wypadku to prawie koczują, bo choć każdy dostaje po równo, to i tak musi dopilnować, żeby sąsiad nie zachachmęcił kilograma mąki więcej.

– Będzie świetlica, to cała działalność przeniesie się tam – obiecywałam mężowi, ale też byłam zmęczona tymi nieustannymi nalotami.

Jaszcze takie bydle nam tu potrzebne!

Zaczęłam organizować częściej zebrania wiejskie, ale mało kto na nie przychodził. Gdy wprowadziłam na nich zwyczaj picia kawy, rzecz jasna, mojej prywatnej, było lepiej, ale i tak, dziwnym trafem, pilne sprawy przypominały się ludziom już po wyjściu.

Nie wytrzymam tego dłużej – zapowiedział mąż. – Pani Halina cię szukała po domu, gdy byłaś na kurkach i wlazła mi do łazienki! Nawet nie przeprosiła, tylko zapytała, gdzie się tak ugnoiłem, że w środku dnia biorę prysznic. I od razu się zainteresowała, czy mamy licznik.

– To prosta kobieta – wzruszyłam ramionami. – Nie zna savoir-vivre’u.

– Jakbym był ubrany, tobym ją nauczył zasad – złościł się Bartek. –  Stara, wścibska prukwa!

W głębi serca podzielałam jego zdanie. Powinnam stawić odpór, ale jak? Tym bardziej, że częstotliwość niezapowiedzianych wizyt rosła… Już nie tylko kwartalne opłaty, ale i pomysły na udoskonalenie wsi, a także, powiedzmy sobie szczerze, ploty.

Jeszcze raz zrobiłam tablicę i wołowymi literami wypisałam na niej dni i godziny przyjęć oraz numer telefonu dla osób, które chciałyby wpaść indywidualnie. Zawzięłam się: gdy ktoś próbował dostać się do mojego domu poza ustalonymi terminami, po prostu nie otwierałam drzwi.

Przyszło lato, zrobiło się gorąco, a ja spędzałam dnie ukryta za firankami. Potrafili czekać długo, Pani Halina zazwyczaj skracała sobie czas, wykopując mi rośliny z ogródka. Tu sobie uszczknęła floksa, tam przetacznik… Ciekawe, co z nimi robiła, skoro przed domem miała istny bardak?

Zbliżał się urlop Bartka. Oj, mój chłop nie spędzi go ze mną pod parapetem, nie ma na co liczyć! W dodatku zadzwonił syn z Krakowa z prośbą, czy moglibyśmy na czas jego wyjazdu zająć się Zoltanem? Przecież nie odda psa do schroniska, a u nas jest tyle miejsca!

– Nie, to bez sensu – sprzeczałam się z mężem, który był skłonny przyjąć zwierzaka. – Jeszcze takie ogromne bydle nam tu potrzebne!

– Ja bym chętnie spróbował – Bartek spokojnie upierał się przy swoim. – Nigdy nie miałem psa, a przydałby się. Przetestujemy, czy damy radę.

– Ja na pewno nie – pomyślałam o dotychczasowych ograniczeniach i zrobiło mi się słabo.

W końcu jednak padł koronny argument: „dziecku odmówisz?”, i poddałam się – co będzie, to będzie!

No i było!]

I nastąpił błogi spokój...

Od razu zahuczało na wsi. Po pierwsze: kto to widział trzymać psa w domu? Żeby jeszcze jakiś malutki, z kokardką, york czy jak mu tam, ale taki wielki jak cielak? Pewnie jeszcze w łóżku śpi! A ile musi zeżreć!

Pies był spokojny, głównie wylegiwał się na ganku, szkód w ogrodzie robił mniej niż pani Halina i jej lepkie rączki. Wpadał natomiast w szał, gdy ktoś próbował dobierać się do furtki, myślałby ktoś, że to istny ludojad! Ale wystarczyło tylko samemu wpuścić gościa, a Zoltan kładł się na ulubionym miejscu i zapadał z powrotem w sen.

– Pies powinien mieszkać w budzie! – grzmiał pod sklepem pan Heniek – Co to za gospodarz, co go na łańcuch nie stać?

– Taki, co ma porządne ogrodzenie – odgryzł się mój Bartek.

– A my co, mamy pod płotem warować, jak nam coś potrzebne?!

– W godzinach przyjęć pies będzie zamykany w garażu – obiecałam. – To chyba oczywiste.

– Czy ja mam czas, żeby godzin pilnować? Tu jest wieś, tu się pracuje! – odezwał się Maniek, spędzający całe dnie z butelką pod sklepem.

Burzyli się, narzekali, ale fakty były oczywiste: nastąpił błogi spokój. Cisza. Kanikuła.

Raz Bartek przyuważył panią Halinę, że się skrada za płotem i wygląda zwierza. Przytrzymał Zoltana, a gdy wparowała przez furtkę, wyskoczyli na nią obaj. Wiała, aż się kurzyło.

– Mówiłem ci, że ich nauczę porządku – uśmiechnął się złośliwie.

Ale jak syn zabierze psa, trzeba będzie sprawić sobie własnego. I najlepiej, żeby od razu był duży.

Czytaj także:
„Sąsiedzi śmiali się, że kobieta-sołtys nic nie wywalczy dla naszej wsi. Postanowiłam udowodnić niedowiarkom, że się mylą”
„Miałam dość bycia kurą domową, która tylko czeka, aż mąż wróci z pracy. Poszłam do sołtysa i przedstawiłam mu ofertę"
„Sąsiedzi to banda buraków, która zagląda mi do portfela. Czuję się jak na widelcu, bo nieroby obserwują każdy mój krok”

Redakcja poleca

REKLAMA