Mój mąż zajmował wysokie stanowisko kierownicze w jednej z najlepszych w Warszawie agencji marketingowych. Zarabiał świetnie i w związku z tym czuł, że ma nade mną władzę. Sprawdzał paragony z zakupów i rozliczał mnie z każdej złotówki. Nienawidziłam prosić go o pieniądze. Na swoje „kieszonkowe” zarabiałam poprawkami krawieckimi – szydził z tego, ile wlezie.
– Mirek to dobry chłopak – moja matka zawsze brała jego stronę. – W ogóle go nie doceniasz.
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz – szybko pożałowałam, że się jej zwierzyłam.
– Pamiętaj, że to jemu wszystko zawdzięczasz. On ciężko pracuje, abyście z dziećmi mogli żyć na poziomie – słyszałam to już tak często, że powoli zaczynałam dawać wiarę tym słowom.
Nie miałam wsparcia
Prawie zapomniałam, że moja matka bardziej niż mnie kochała pieniądze mojego małżonka. Na punkcie kasy zawsze miała obsesję – pewnie dlatego, że przez zdecydowaną większość swego życia narzekała na jej brak. Korzystała z tego, że jej córce – czyli mnie – „tak się poszczęściło”. Człowiek szybko przyzwyczaja się do wygód, moja rodzicielka też. Chętnie korzystała z zaproszeń zięcia na działkę, wyjazd na ekskluzywne wakacje czy kolacje w eleganckich restauracjach. Nie wyobrażała sobie, abym miała z tego zrezygnować, bo oznaczałoby to automatyczne odcięcie jej od tych luksusów.
Z kolei ja czułam się niczym zwierzę zamknięte w ciasnej klatce. Miły, czarujący, z poczuciem humoru – tak postrzegało Mirka otoczenie. Jednak w czterech ścianach zamieniał się w kogoś zupełnie innego – a właściwie pokazywał prawdziwe oblicze.
Wychodził z założenia, że skoro jego zarobki mocno odstają od przeciętnych, to może mi rozkazywać i traktować jak swoją własność. Co miesiąc dostawałam od niego określoną kwotę, którą mogłam wydać tylko na rzeczy do domu i dla dzieci, ale bez szaleństw. Przy okazji otrzymywałam wytyczne dotyczące posiłków, które miałam mu przygotowywać. Nie widział niczego niestosownego w grzebaniu w mojej torebce i żądaniu dowodów, na co poszły pieniądze.
Wszystkie zakupy musiałam udokumentować paragonami. Byłam rozliczana co do grosza. Nie daj Boże, coś się nie zgadzało! Oczywiście nie miałam prawa zaprotestować czy zwrócić mu uwagi, bo kończyło się to karczemną awanturą.
Nigdy nie podniósł na mnie ręki, ale przemoc psychiczna i ekonomiczna były na porządku dziennym. Przez wiele lat bałam się tego nazwać po imieniu, chociaż w głębi duszy doskonale wiedziałam, że nie tak powinno funkcjonować zgrane, szanujące się małżeństwo.
Miałam dość upokorzeń
Mirek nie życzył sobie, abym pracowała zawodowo. Uważał, że rolą kobiety jest zajmowanie się dziećmi oraz dbanie o tak zwane domowe ognisko. Nie dostrzegał jednak tego, że w naszym przypadku ogniska nie było – zamiast niego tliły się zgliszcza. Dawno przestałam go kochać, lecz jego w ogóle to nie interesowało.
Miałam dość upokorzeń – postanowiłam sama zarabiać na swoje wydatki
Proszenie Mirka o pieniądze na kosmetyki, fryzjerkę czy ubrania uwłaczało mojej godności. Musiałam się nasłuchać różnych nieprzyjemnych rzeczy oraz patrzeć na pełen satysfakcji uśmieszek.
– Znowu na coś chcesz? – krzywił się, ale nie potrafił ukryć zadowolenia.
– Proszę cię… – miałam ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię.
– A może ty kogoś masz, że tak się stroisz? – nie miał litości, dalej się nade mną pastwił.
Dowalanie mi kończyło się dopiero wtedy, gdy mój małżonek zaspokoił swą potrzebę zrównania mnie z ziemią. Mój wewnętrzny bunt narastał, aż któregoś dnia podjęłam decyzję o powrocie do swej pasji sprzed lat. Zaniedbałam ją na rzecz małżeństwa, a teraz postanowiłam do niej powrócić. Mowa tu o krawiectwie.
Skończyłam technikum krawieckie i miałam wielkie plany związane z rozwojem kariery w tym właśnie kierunku, ale wyszłam za Mirka, a potem pojawiły się dzieci. Maszyna do szycia poszła w kąt. Uznałam, że najwyższa pora ją odkurzyć. Zamieściłam ogłoszenia na kilku grupach na Facebooku – na zlecenia nie musiałam długo czekać. Kiedy zarobiłam pierwsze pieniądze, nabrałam więcej pewności siebie. Mirek nie szczędził obelg pod moim adresem. Nabijał się, jak to marna ze mnie krawcowa i że nigdy nie dorównam mu w kwestii zarobków.
Któregoś dnia napisała do mnie Kinga z zapytaniem, czy podjęłabym się wykonania przeróbek wintydżowego płaszcza upolowanego w lumpeksie. Odpisałam, że chętnie. Okazało się, że Kinga mieszka niedaleko ode mnie, więc umówiłyśmy się na spotkanie. Dzieci były w przedszkolu, a Mirek w pracy, więc miałam chwilę. Momentalnie złapałyśmy dobry kontakt – obie czułyśmy, że nadajemy na tych samych falach. Tak jakoś wyszło, że opowiedziałam jej o swoich problemach. Słuchała z troską i uwagą.
– Kochana, wiem, przez co przechodzisz – mocno ścisnęłam moją dłoń, chcąc dodać mi otuchy.
– Naprawdę? – spojrzałam na nią z nadzieją, oczy miałam pełne łez.
– Przeżyłam to samo – głos się jej łamał – i uwierz mi, to nie koniec świata, chociaż tak wygląda.
– Udało ci się? – wyszeptałam.
– Tak, i tobie też się uda, pomogę ci – trudno mi było uwierzyć, że znalazłam wsparcie w najmniej oczekiwanym momencie.
Mąż nie był zachwycony moją przemianą
Kinga poleciła mi terapeutkę, dzięki której zaczęła inaczej patrzeć na siebie i otaczającą rzeczywistość, przez co stanęła na nogi. Zabrałam mnie też na spotkanie grupy wsparcia, którą zorganizowała dla kobiet takich jak my. Nie mam pojęcia, co by się stało, gdyby los nie postawił jej na mojej drodze. Codziennie dziękuję za to opatrzności. Tamtego dnia zyskałam nie tylko wspaniałą przyjaciółkę, ale i wiarę w to, że wszystko się ułoży i będzie dobrze.
Mirek był wściekły. Nie potrafił pogodzić się z tym, że wyszłam do ludzi i z każdym dniem bałam się go coraz mniej. Szukał dziury w całym, więc pewnego razu przyczepił się, że makaron jest niedogotowany. Było to oczywiście totalną bzdurą i nie omieszkałam mu tego oznajmić. Wtedy wpadł w szał. Złapał mnie za włosy i popchnął tak mocno, że upadłam na podłogę. Wtedy też wrócił mu rozum.
– Ewuniu, przepraszam, bardzo cię przepraszam, ja nie chciałem – pierwszy raz przemówił do mnie w taki sposób.
We mnie coś pękło – i to na dobre. Jeszcze tego samego dnia wyprowadziłam się – zabrałam dzieci i uciekłam do Kingi. Próbował nas zatrzymać – o dziwo bez wyzwisk i krzyków. Miałam go już po dziurki w nosie dość. Wreszcie znalazłam odwagę zrobić to, o czym marzyłam od długiego czasu. Rozwód był jedyną opcją, jaka wchodziła w rachubę. Obawiałam się jedynie tego, że będzie chciał odebrać mi dzieci. Wiedziałam jednak, że nie jestem z tym sama – miałam Kingę i fantastyczne dziewczyny z grupy.
Po rozwodzie odżyłam
Zapomniałam, jak wspaniała jest wolność i możność decydowania o sobie. Wynajęłam nieduże mieszkanie, które opłacałam z alimentów przyznanych mi przez sąd. Gdyby nie prawna pomoc, jakiej udzieliła mi grupowa koleżanka, nie wiedziałabym nawet, że mam prawo ubiegać się o alimenty nie tylko na dzieci, ale i na siebie.
Poszłam o krok dalej – otworzyłam pracownię krawiecką, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Na brak klientów nie narzekałam, a robota dosłownie paliła mi się w rękach. Firma szybko zaczęła znakomicie prosperować i przynosić niezłe dochody. Nie martwiłam się o pieniądze, a co najważniejsze – nie musiałam nikogo o nie prosić. Moja pracownia i realizowane przeze mnie indywidualne projekty stały się w całej Warszawie na tyle popularne, że dostałam zaproszenie do telewizji. Jako gość wystąpiłam w programie śniadaniowym, gdzie opowiedziałam o swej drodze do niezależności.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy dostałam wiadomość z gratulacjami od… byłego męża. Nie odpisałam, ale ucieszyłam się, że być może do Mirka coś dotarło. Jestem również pewna, że pozazdrościł mi sukcesu. Dla niego byłam nikim – dzięki grupie i terapii zrozumiałam, iż tkwiłam w strasznie toksycznym związku i niczemu nie jestem winna.
Czytaj także:
„Dałam pracę dziewczynie, która nie umiała słowa po polsku. Po roku mówiła płynnie w języku miłości dzięki mojemu mężowi”
„Daleko mi do cnotliwej Zuzanny. Choć w łóżku nie wieje chłodem, mąż namawia mnie na eksperymenty”
„Mówił, że jestem idealna, a jednak nas zostawił. Ojciec pozbawił mnie matki i brata, ale musiałam mu wybaczyć”