„Miałam dość wiecznych much w nosie naszych znajomych, więc sięgnęłam po obrzydliwe kłamstwo. Karma szybko mnie dopadła”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Anna
„Jankę polubiłam i trochę było mi jej żal, mąż dominował nad nią posturą, głosową tubą i szerokością horyzontów. Nie był głupi, to pewne, i bardzo się swoją wiedzą chlubił. Był też mistrzem życiowej zaradności. Ale towarzystwo geniusza stawało się coraz bardziej męczące”.
/ 17.10.2022 20:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Anna

– O tym to już sobie gadajcie w cztery oczy! 

– Ale my nie możemy pogadać w cztery oczy, tego się nie da zrobić – Janka przewróciła gałkami, jedna z nich pozostała jednak nieruchoma, szklista, choć lekko zmętniała – no wiesz… – wybuchnęła śmiechem, jakby właśnie udało nam się stworzyć bardzo śmieszny dowcip. – Nigdy nie gadamy w cztery oczy, ha,ha!

Co za uroczy ludzie. Naprawdę świetnie trafiliśmy, skoro już. Tacy weseli i dowcipni, emanujący humorem, optymizmem, radością życia. Spotkać takich na wakacjach to prawdziwy fart: jest o czym porozmawiać i z czego się pośmiać. Jest z kim napić się wina. Na pewno mogło być gorzej.

Bo przecież nie lubimy jeździć na wakacje w towarzystwie. Znajomi już dawno przestali nas namawiać, przyzwyczaili się do naszych dziwactw. To znaczy oni biorą to za dziwactwo tak podróżować tylko we dwoje. Ani to bezpieczne, ani przyjemne i przecież trochę smutne – uważają.

Tymczasem my ani się nie boimy, ani nie smucimy, kupiliśmy lata temu mały, wcale niedrogi kamper i włóczymy się nim, gdzie popadnie. I po Polsce, i po Europie, co wcale tak dużo nie kosztuje, jeśli się człowiek trzyma pewnych zasad: nie staje na kempingach, nie chodzi po knajpach, nie wydaje pieniędzy na głupoty. Jedzenie w sklepach nie jest takie drogie, zawsze też można wziąć ze sobą trochę zapasów.

Za to wrażeń nigdy nie brakuje – noclegi na plażach, w porcikach i marinach, na leśnych polanach albo wręcz w polu, nad rzekami, jeziorami, w najpiękniejszych okolicznościach przyrody.

No dobrze, możemy pojechać razem z nimi

Gucio i Janka myślą podobnie, choć są troszkę tylko bardziej spragnieni towarzystwa. Poznaliśmy ich na Węgrzech, okupowali najpiękniejsze miejsce nad rzeką, a my stanęliśmy obok, zastanawiając się, co dalej.

– Polacy! – wykrzyknął na nasz widok postawny mężczyzna w tak zwanej sile wieku. – Zapraszamy na szklaneczkę wina, prosto z tutejszej winnicy, proszę, poczęstujcie się, prawdziwy Tokaj, nie jakieś siuśki ze sklepu. Gucio jestem.

– A ja Janka – z kampera może jeszcze starszego niż nasz wyskoczyła zażywna blondynka z jednym szklanym okiem; niosła tacę pełną jedzenia – zapraszamy!

To zawrotne tempo zaskoczyło nas, wzięło podstępem. Praktycznie rzecz biorąc, nic się nie dało zrobić. Staropolska gościna w samym środku ege-szege-landu.

– Czemu nie? Ja jestem Czarek, a to Marysia, moja żona.

Wpadliśmy – pomyślałam. – Nici z romantycznej kolacji we dwoje rozświetlonej zachodzącym słońcem. No trudno. Ostatecznie raz można napić się z rodakami. Rano i tak się rozjedziemy.
Ale okazało się, że jedziemy w tym samym kierunku, na dodatek dość egzotycznym.

– W tych bałkańskich krajach lepiej ostrożnie, ludzie tu krewcy, jeszcze niedawno tłukli się między sobą, trzeba uważać – orzekł Gucio – jedźmy razem, będzie bezpieczniej. Nie wiadomo, gdzie nas zastanie wieczór.

– Mają rację – Czarek tłumaczył mi, gdy już wyruszyliśmy. – Teraz chodzi o to, żeby jak najszybciej przemknąć do Grecji.

– Jak najszybciej? Mieliśmy snuć się powoli i napawać klimatami Bałkanów. Zwiedzać miasteczka, stawać w ciekawych miejscach. Sam tak chciałeś…

– Ale facet mnie przekonał. Poza tym są naprawdę sympatyczni.

– Są, to prawda.

Ja też z miejsca ich polubiłam. Gucio trochę za dużo gadał, ale co tam, wino go rozochociło, na trzeźwo będzie na pewno bardziej milczący. Cały wieczór zajęły nam opowieści o kamperowych przygodach gdzie kto utknął i z jakiego powodu. A to wiadukt okazał się za niski, a to droga nagle skończyła się w krzakach. Kupa śmiechu, gdy się to tak z perspektywy wspomina.

Janka obdarzona była czarnym poczuciem humoru i absolutnym wyczuciem absurdu. Intrygowała mnie. Trudno było się nudzić w ich towarzystwie. Co prawda znaleźliśmy nocleg w gospodarstwie przemiłego Serba, który przyniósł nam jajka prosto od kury na śniadanie, ale niebezpieczeństwa wciąż się czaiły. Byliśmy przecież na „dzikich” Bałkanach.

– A poza tym zawsze może coś się stać z samochodem, waszym albo naszym, razem bezpieczniej – podsumował Gucio.

Więc dalej podążaliśmy z nimi. Zauważyłam, że Czarek, który sam zawsze wszystko wie najlepiej, w towarzystwie naszego nowego znajomego wymięka. Dla świętego spokoju nie chce z nim dyskutować?

– O co ci chodzi, Mańka? Na razie jest dobrze. Jedziemy sobie razem, oni swoim autem, my swoim, nie siedzimy sobie na głowach, a w każdej chwili możemy się przecież rozdzielić.
Tylko że jakoś nie mogliśmy. Gucio rządził.

– Ta trasa przez góry… Głupio to wymyśliliście. GPS pokazuje, że droga jest kręta i strasznie długa. Będziemy się wlec w nieskończoność, a poza tym szkoda benzyny. Jedźmy dołem, droga lepsza i szybciej będziemy nad morzem.

– Właściwie to masz rację. Po co się wspinać tak wysoko… – zgadzał się mąż.

– Czarek, chcieliśmy przejechać te góry! Może gdzieś tam się zatrzymać, pochodzić, przenocować…

– A co będziecie chodzić! Nóg wam nie szkoda? Samochód sam chodzi, he, he, za was! Zresztą, róbcie, jak chcecie. Ale żeby nie było, że was nie ostrzegałem – mina Gucia ześlizgiwała się w lekką urazę. – My prujemy prosto nad morze.

Czarek, mój słodki maczo, patrzył na mnie bezradnie, pytająco. Wtedy do akcji wkroczyła Janka.

– Jutro są moje urodziny – uśmiechnęła się lekko zażenowana. – My naprawdę nie chcemy wywierać na was presji, ale gdybyśmy zjechali razem na jakąś plażę, to jutro cały dzień świętujemy. Rzadko zdarza się spotkać takich miłych ludzi. I tyle mamy wspólnych tematów.

Patrzyła na mnie prosząco. I jak tu ich zostawić?

Najpierw były urodziny Janki, a już kilka dni później imieniny Gucia.

– Prawda, że jest fajnie? – Gucio nie tyle spytał, co oświadczył najwyraźniej bardzo zadowolony.

– Było, o ile wyłączałam myślenie po tytułem: przecież mogłoby być inaczej

– I dobrze, że takie myślenie wyłączasz.

No proszę, mój mąż wreszcie ze mnie dumny! Wyłącz myślenie, skarbie, i już wszystko się układa. Ale tak naprawdę, to machnęłam ręką. Niech im będzie. Z każdym kolejnym dniem byliśmy bardziej podporządkowani Guciowi. Bo jasne stało się jedno – Gucio bardzo nie lubił, by ktokolwiek mu się sprzeciwiał. Tak poza tym to naprawdę świetny gość. Poza tym.

– Marysiu, zmiłuj się nad sobą i odstaw wreszcie tę ptasią karmę, którą katujesz się podczas śniadania!

– Dlaczego? Lubię płatki, zobacz, mam tu też różne suszone owoce, orzechy, pestki, pycha!

– Pycha, pycha, ha, ha, ha! Nie wiesz, co dobre. Przynajmniej spróbuj tej naszej słoninki, co ją dajemy do jajecznicy.

– Co to, to nie, żadnej słoninki!

– No ale spróbuj chociaż!

– Nie!

Dla żartu odbiegłam kilka metrów, niby w popłochu, ale Gucio gonił za mną, z tłustym ochłapem na widelcu. Bardzo śmieszne. Jankę polubiłam i trochę było mi jej żal, mąż dominował nad nią posturą, głosową tubą i szerokością horyzontów. Nie był głupi, to pewne, i bardzo się swoją wiedzą chlubił. Był też mistrzem życiowej zaradności. Ale towarzystwo geniusza stawało się coraz bardziej męczące, więc któregoś wieczoru zaczęłam przekonywać męża:

– Czarek, pora najwyższa się z nimi pożegnać. Trzeba wrócić do starych, naszych własnych planów.

– Nie mieliśmy konkretnych planów.

– Brak konkretnego planu był naszym planem, już zapomniałeś?

– Więc o co chodzi?

– O to, że realizujemy plany kogoś innego. Nie tak miało być.

– Ty, Mańka, naprawdę szukasz dziury w całym, jak zawsze. Śmiejesz się z ich dowcipów, pijesz z nimi kawę i wino, wyglądasz, jakbyś dobrze się bawiła. Nie kombinuj!

No tak, niby bawiłam się dobrze. Poza chwilami, gdy się dobrze nie bawiłam.

Gdy powiedzieliśmy, że wracamy, Gucio się obraził

Dawno już przestali nas namawiać do wspólnego kontynuowania podróży, bo nie musieli. Towarzyszyliśmy im niejako sami z siebie, w sposób już oczywisty, siłą inercji. Wciąż nie mogliśmy się zdecydować na rozstanie. Wieczorne obrzędy z flachą miejscowego wina i żarciem na grillu, wesołymi rozmowami ciągnącymi się długo w ciepłą noc, pod ugwieżdżonym greckim niebem – miało to swój urok.

Zacierało rysy i pęknięcia powstałe w ciągu dnia. Coraz bardziej agresywną dominację Gucia. Tego nie ma sensu oglądać, tamtego nie ma sensu robić, tu trzeba się zatrzymać, nie tam. Gdy zdarzało mu się zgodzić z nami, robił minę obrażonej królewny.

– Jak chcecie. Nikt tu nikogo do niczego nie zmusza, oczywiście – usta ściśle zasznurowane, wzrok ulatujący w daleką przestrzeń; foch.

W końcu mieliśmy dosyć. To znaczy Czarek miał dosyć, mnie na ucieczkę namawiać nie musiał. Wymyśliliśmy konieczność powrotu do domu. Wiedzieliśmy, że oni chcą zostać na dłużej w Grecji. Tymczasem my skierujemy się do Albanii, Czarnogóry, w całkiem przeciwną stronę. Mamy jeszcze szansę na udaną wyprawę, swoją własną.

– Nasze wakacje niebawem się skończą. Chcemy wracać powoli, nie śpieszyć się, więc już jutro ruszamy.

– Ale wy przecież nie musicie się śpieszyć!

Zamurowało mnie.

– Sami mówiliście, że nic was nie goni.

– Mówiliśmy. Dwa tygodnie temu…

– No właśnie!

– Ale minęły dwa tygodnie i teraz już musimy powoli wracać.

– Tam bzdury gadacie!

Żachnął się, jakbyśmy rzeczywiście powiedzieli coś wyjątkowo głupiego.

– Guciu, zejdź na ziemię. Wy jesteście emerytami, my mamy zawodowe sprawy. Poza tym dzieci na nas czekają. Koniec wakacji. Mimo że prawie dorosłe, to jednak trzeba ich dopilnować. Trzymać rękę na pulsie.

Obraził się. Tak naprawdę to przecież nas wyczuł, nasze oszustwo, nasz unik. W tym momencie chodziło już o zachowanie honoru, więc nawet brnięcie w dalsze kłamstwo wydawało się słuszne i uzasadnione.

– Musimy wracać, naprawdę musimy. W przyszłym roku znowu coś wymyślimy, spotkamy się wszyscy razem – już prawie sama w to uwierzyłam.

Spojrzał na mnie wzrokiem, który wszystko rozumiał.

– Nie musicie jechać. Po prostu chcecie. Kropka.

Pozostaliśmy konsekwentni. Następnego dnia powiedzieliśmy im „cześć”. Gucio pożegnał się oficjalnie, wciąż nadęty i obrażony, ale Janka błysnęła swoim jednym brązowym okiem, zawsze ciepłym i serdecznym.

– Pamiętajcie, nie zawsze wszystko, co wygląda na dobre, wychodzi na dobre.

Nie miałam pojęcia, co ma na myśli, ale nie drążyłam tematu.

– Zdzwonimy się w Polsce, jak wrócicie – obiecałam zatem. – Spotkamy się i poopowiadamy sobie, co się wydarzyło.

– Jasne. Do zobaczenia!

– Co za ulga – triumfalnie obwieścił Czarek, gdy wylądowaliśmy na nocleg w miejscu wybranym tylko przez nas samych, na niewielkim wzgórzu, z rozległym, zapierającym dech widokiem na okolicę.

Nieopodal prowadziła droga, ale my wjechaliśmy dalej, na środek czegoś, co wiosną musiało być śliczną kwitnącą łąką.

– Smutno – bąknęłam.

– Pewnie. Cicho i trzeźwo.

– Może i trochę szkoda…

W nocy rozszalała się burza. Oddalała się i znów wracała, uparcie, przez wiele, wiele godzin. Błyskawice rozświetlały świat złowrogim zimnym blaskiem, pioruny waliły w okoliczne drzewa, a z nieba lały się prawdziwie niebiańskie, niezmierzone baseny wody. Sam Zeus chyba nam to zesłał, myślałam aż nazbyt świadoma naszego romantycznego usytuowania. Nie dało się oka zmrużyć, wiatr kołysał całym kamperem, jakby go chciał zwalić z tej góry, nic nas nie osłaniało, byliśmy wydani na ślepe okrucieństwo natury.

O świcie nawałnica minęła. Przeżyliśmy

Półżywi zwlekliśmy się z łóżka. Za oknem roztaczał się bajeczny widok, ale samochód stał pośrodku wielkiego bajora.

– Nie przejmuj się, Marysiu. Postoimy tak długo, aż wyschnie.

Marne były na to szanse, bo za oknem wciąż siąpił deszcz.

– Więc mamy wreszcie czas i warunki, by poczytać. Spoko.

Następnego dnia wypchnęliśmy samochód z błota dzięki pomocy okolicznych wieśniaków – pchało nas pół wsi, ale byliśmy wolni, mogliśmy jechać dalej. Ahoj, przygodo! Daleko nie ujechaliśmy. Nasz ukochany kamper pierwszy raz nawalił. W końcu zawsze kiedyś jest ten pierwszy raz…

Silnik wydał z siebie kilka dziwnych odgłosów i kamper stanął. W samym środku wielkiego nigdzie. Czarek dzielnie otworzył klapę, ale im dłużej wpatrywał się w trzewia auta, tym bardziej mina mu rzedła. Rozłożył bezradnie ręce.

– Mam tylko jeden pomysł.

– ???

– Podasz mi komórkę? Myślę, że daleko nie odjechali…

– Na pewno nie.

– Dzwonię!

Gucio był w siódmym niebie:

– Dobrze się złożyło, bo my też postanowiliśmy wracać. To gdzie stoicie?

Czytaj także:
„Na starość odkryłam, że całe życie trwałam w kłamstwie. Matka prawie zabrała do grobu tajemnicę, kto jest moim ojcem"
„Myślałam, że mam w pracy przyjaciół, którzy staną za mną murem. Ale kiedy mnie zwolniono, obrócili się przeciwko mnie”
„Przestrzegałam dziadków przed złodziejami, a sama wpadłam w sidła oszusta. Złapałam się na metodę... >>na babcię<<”

Redakcja poleca

REKLAMA