Nie po to całe życie poświęciłam rodzinie i pracy, żeby na emeryturze stać się darmową opiekunką do dzieci, będącą do dyspozycji na każde zawołanie. Kocham moje wnuki, ale zajmowanie się nimi przez dłuższy czas jest po prostu męczące. Nie mam już 20 lat, a poza tym w końcu chcę korzystać z uroków życia, póki zdrowie mi na to pozwala.
Doczekałam się trójki dzieci. Mój syn Piotr mieszka od wielu lat w Niemczech, gdzie poznał swoją żonę i założył rodzinę. Mają dwoje dzieci. Odwiedziłam ich parę razy i zawsze byłam traktowana przez nich niczym królowa. Nigdy nie wykorzystywali mojej obecności, aby mieć trochę wolnego czasu wyłącznie dla siebie. Nie było mowy o tym, abym stała przy kuchni albo non stop niańczyła dzieciaki. Doskonale sobie radzą, a moje wizyty sprawiają im autentyczną radość.
Niestety, nie mogę tego powiedzieć o własnych córkach, które przyjęły wobec mnie postawę roszczeniową. Uważają, że skoro jestem na emeryturze, to mam obowiązek niańczyć ich dzieci non stop. Żadna na razie nie pracuje zawodowo – najchętniej spędzałyby całe dnie na zakupach, u kosmetyczki czy fryzjerki. Nie widzą we mnie człowieka, który ma swoje potrzeby, ograniczenia i uczucia.
Dla nich jestem kimś, komu można zrzucić na barki sporą część obowiązków związanych z wychowywaniem potomstwa i zajmowaniem się domem. Nie przypominam sobie, aby któraś z nich zapytała o moje samopoczucie. Wiecznie tylko mają pretensje, że czegoś nie dopilnowałam lub nie zrobiłam. W ogóle nie przyjmują do wiadomości, że mam po dziurki w nosie zajmowania się rozbrykaną gromadką dzień w dzień po wiele godzin. Kiedy mówię, że jestem zmęczona i chcę odpocząć, nazywają mnie egoistką.
Zawsze miałam problemy z asertywnością
– Tak, mamo, wiem, że jest niedziela, ale ze 2 godzinki chyba cię nie zbawią?
– Ja po prostu nie dam rady – usiłowałam wyjaśnić Ani, że po wczorajszych harcach z jej bliźniakami strasznie bolą mnie plecy, ale do niej to nie docierało.
– Poproszę Marka, żeby po ciebie podjechał, to nie będziesz tłukła się tramwajem.
Z każdym kolejnym słowem mój opór malał, aż ostatecznie młodsza córka dopięła swego. Tymczasem ja byłam na siebie dosłownie wściekła, ponieważ znowu dałam się wmanewrować w coś, na co kompletnie nie miałam ochoty. Młodzi pójdą do kina i się zrelaksują, a ja będę w tym czasie użerać się Antkiem i Kubą.
Chłopcy dostawali przy mnie małpiego rozumu i ciężko było nad nimi zapanować. Zgodnie z przewidywaniami te 2 godzinki było mocno umowne – w sumie zeszło im znacznie dłużej. Nie kryłam ulgi, gdy zięć odwoził mnie do domu, aczkolwiek nie byłam w stanie oprzeć się wrażeniu, że robi mi wielką łaskę. Pewnie najlepiej by było, gdyby wróciła komunikacją miejską lub taksówką, za którą oczywiście sama bym zapłaciła.
Agata też dawała mi ostro w kość. Ostatnim razem, gdy siedziałam z Michałkiem i Justynką, córka urządziła mi wręcz awanturę o to, że nie przygotowałam obiadu.
– Kiedy niby miałam to zrobić?
– W międzyczasie – fuknęła z pretensją. – Jezu, że ty nigdy nie pomyślisz o podstawowych rzeczach.
Niesłychane! Poszła na brwi i paznokcie, a na ugotowanie zupy zabrakło jej czasu. Zamiast rzucić jakąś ripostą i najzwyczajniej w świecie opuścić jej mieszkanie, zaczęłam się głupio tłumaczyć. Moje nerwy dyndały jednak na bardzo cienkim postronku. Nie tak wychowałam dzieci.
Nie wpajałam im, że wykorzystywanie innych jest w porządku. Nie miałam bladego pojęcia, dlaczego tak się zachowywały. Nikomu się nie skarżyłam, bo przed koleżankami nie chciałam wyjść na wyrodną babcię, a Piotr miał swoje sprawy na głowie. Czułam się z tym wszystkim fatalnie, a wewnątrz mnie buzowała złość.
Moja cierpliwość w końcu się wyczerpała
Czara goryczy przelała się w pewne czwartkowe popołudnie. Na żądanie Ani, bo trudno było nazwać to prośbą, sprawowałam opiekę nad bliźniakami. Córka miała szybko wrócić, ale zdążyłam przywyknąć do tego, że to jedynie takie gadanie.
Mijała kolejna godzina, a ja byłam doszczętnie wyczerpana – zwłaszcza że ostatnio bardzo źle sypiałam. Kiedy chłopcy jakimś cudem się uspokoili i zajęli zabawą, przysnęłam na kanapie. Nawet nie wiem, kiedy mi oko poleciało. Starałam się nad tym zapanować, ale bezskutecznie. Obudził mnie krzyk Ani.
– Boże, co tu się działo? – córka wybiegła z kuchni i zaczęła mną potrząsać jak szmacianą lalką.
Okazało się, że bliźniaki dobrały się do zawartości kuchennych szafek, w związku z czym całe pomieszczenie było upaprane mąką, cukrem, solą i wszystkim tym, co dało się wysypać na podłogę. Dzieciom nic się nie stało, ale nogi mi zmiękły na myśl o tym, że mogło się im coś przytrafić.
Córka wpadła w szał. Pod moim adresem popłynęły wyzwiska. Opuściłam jej mieszkanie z płaczem. Potem próbowałam z nią porozmawiać, ale nie odbierała telefonu. Z tego wszystkiego ciśnienie mi tak skoczyło, że wylądowałam na pogotowiu. Powiadomiłam o tym tylko Piotra, bo obawiałam się, że zostanę w szpitalu. Zaczął naciskać i powiedziałam mu, co się wydarzyło. Wściekł się – nie na mnie, a na siostrę. I tak oto rozpętała się rodzinna awantura.
Ania i Agata z jednej strony były złe, że nie poinformowałam ich o pobycie na pogotowiu, a z drugiej miały żal o to, że poskarżyłam się Piotrowi. Słuchałam tych utyskiwań, aż w pewnym momencie oznajmiłam, że nie mam najmniejszego zamiaru dłużej tego słuchać. Nie wierzyłam, że jestem zdolna do wypowiedzenia tych słów na głos, ale przyniosło to niesamowitą ulgę.
– Nie będę już tolerować traktowania mnie w ten sposób!
– Jak zwykle przesadzasz – obruszyła się Ania.
– Wyraziłam się jasno – nabrałam większej odwagi. – Nie jestem waszą służącą.
Były oburzone, ale postanowiłam trwać przy swoim i się nie ugiąć. Nie mam absolutnie nic przeciwko widywaniu się z wnukami i spędzaniu z nimi czasu, ale nie na takich zasadach. Nie mam obowiązku kogoś nieustannie wyręczać we wszystkim i znosić brak szacunku.
U nas utarło się społecznie akceptowalne przekonanie, że jedyną powinnością emerytki jest poświęcanie całej uwagi i energii innym ludziom. Mamy ogarniać wnuki, a przy okazji przyjmować role kucharek i sprzątaczek własnych dzieci. Jestem temu przeciwna i nie będę już udawać, że tego typu podejście do starszych kobiet uważam za sprawiedliwe.
Postanowiłam zrobić coś dla siebie
Od dawna marzył mi się wyjazd do sanatorium – po to, żeby odpocząć, nawiązać nowe znajomości i trochę podładować baterie. Konsekwentnie unikałam rozmów z córkami, chociaż usilnie próbowały wpędzić mnie w poczucie winy. Nie było mi łatwo, ale miałam świadomość, że nie mogę ustąpić. Muszą się pewnych rzeczy nauczyć.
Poza tym niech porządnie zajmą się pociechami, a nie tylko biegają na rozmaitej maści zabiegi upiększające i zakupy w galeriach handlowych. Dopięłam wszelakich formalności i szczerze radowałam się na myśl o spędzeniu ponad dwóch tygodni w uroczej górskiej miejscowości. O tym, dokąd się wybieram, wiedziały tylko moje najbliższe koleżanki. Mocno mi kibicowały, co dodawało sił.
– Jak to jesteś w sanatorium? Nic nie mówiłaś – tak zareagowała Agata, gdy podałam jej powód, dla którego nie zajmę się Justyną i Michałem.
– Nie mam obowiązku się tłumaczyć – odpowiedziałam i się rozłączyłam.
Córki uznały, że jestem wyrodną matką. Obraziły się – pomimo że niełatwo było się z tym pogodzić, nie zamierzam więcej im pozwalać na przekraczanie moich granic.
Spodziewały się, że każdy krok będę z nimi uzgadniać, bo i tak nie mam niczego lepszego do roboty. Jeżeli nie pójdą po rozum do głowy i na spokojnie, jak partnerki, nie porozmawiamy o wypracowaniu zdroworozsądkowego kompromisu, nie widzę innej opcji niż dystans – tak długo, jak to będzie konieczne.
Elżbieta, 68 lat
Czytaj także:
„Ogłosiłam bunt emerytki i porzuciłam rolę usłużnej babuni. Chciałam odnaleźć młodość, a znalazłam tylko wstyd”
„Moje życie było nudne jak smalec, więc podkręciłem temperaturę. Prawie ugotowałem się we własnym sosie”
„Żyję jak pokojówka, bo mąż ma 2 lewe ręce do porządków. Teściowa wmówiła mu, że jest stworzony do wyższych celów”