– Masz tu za frytki – Andrzej wyjął z portfela dychę i próbował mi ją wcisnąć.
– Daj spokój, kupisz następnym razem…
– Weź! Nie lubię mieć długów!
– Jakich długów? Jesteśmy parą!
– Anka… – westchnął z autentycznym rozdrażnieniem. – Weź, proszę...
– No, dobrze, dobrze. Dawaj, będę miała na waciki – kolejny już raz obróciłam sprawę rozliczeń w żart.
Na początku naszej znajomości tak właśnie traktowałam dziwactwa Andrzeja. Śmiałam się z jego skrupulatnego regulowania długów, żartowałam z finansowej drobiazgowości. Dopiero później uzmysłowiłam sobie, że to nie tylko błahy nawyk, a obsesja.
Poznałam go w pracy. Przyszedł do sklepu, w którym jestem ekspedientką i od słowa do słowa przypadliśmy sobie do gustu. Dobrze nam się gadało, podobał mi się. Czego więcej trzeba, żeby dać się facetowi zaprosić na randkę? Poszłam z nim na przyjemną kolację. Potem były kolejne spotkania i wszystko potoczyło się szybko.
Wydawał się też bardzo zakochany
Po miesiącu randkowania oboje czuliśmy, że jesteśmy razem. Andrzej był nie tylko atrakcyjny, ale i elegancki, kulturalny, miły i uważny. Wydawał się też bardzo zakochany. Często do mnie dzwonił i spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. W zasadzie to nie miał wad. Tak mi się na wydawało. Jeszcze nie zwracałam uwagi na kwestię pieniędzy. Dopiero po kilku kolejnych tygodniach, gdy relacje między nami nabrały bardziej familiarnego charakteru, zaczęło się drobiazgowe rozliczanie.
Takie jak to z frytkami. Andrzej histerycznie dbał o to, by oddawać mi pieniądze za każdym razem, gdy za niego gdzieś zapłaciłam. Nieco mniej natarczywie, ale systematycznie domagał się również, bym i ja rozliczała się z nim, kiedy on za coś płacił.
– Aniu, za bilet mi nie oddałaś – zagadnął mnie kiedyś, jeszcze na samym początku. To był ten jeden z pierwszych razy, kiedy zdałam sobie sprawę, że ma dziwne podejście do pieniędzy.
– Za jaki bilet?
– No do kina…
– Aha, no tak – zarumieniłam się, nie wiedząc, czy czuję zażenowanie dlatego, że zapomniałam o tym, czy dlatego, że Andrzej zdecydował się tak drobny dług ze mnie ściągnąć. – Już ci daję.
To był pierwszy raz, kiedy poczułam się dziwnie. Zawsze wydawało mi się, że kiedy dwoje ludzi jest ze sobą, to i pieniądze, którymi dysponują, są wspólne. Wyniosłam takie przekonanie z domu. Z Andrzejem tak nie było. Trudno powiedzieć, żeby mój chłopak był dusigroszem, bo przecież robił mi prezenty, kupował kwiaty, a czasem zapraszał w wyjątkowe miejsce i brał koszty na siebie, ale to tylko przy szczególnych okazjach takich jak urodziny, rocznice, walentynki.
Na co dzień upominał się o każdy grosz
Do tego stopnia, że gdy kupowaliśmy chipsy na wspólny seans telewizyjny, dzieliliśmy zakupy na pół. Wszystko miał zawsze policzone i po przyjściu do domu, jeszcze zanim odpaliliśmy telewizor, skrupulatnie rozliczał paragon.
– Paczka chipsów, cola, woda po połowie i baton dla ciebie. To znaczy, że jestem ci winny osiem złotych. Bo batona nie liczę – uśmiechał się.
– Dobrze, dobrze. Nic mi nie musisz oddawać – machałam ręką, licząc na to, że choć raz da spokój.
– Nie, nie. Dobrze wiesz, że muszę. Proszę, mam wyliczone.
– To jest krępujące, wiesz o tym?
– Eee tam, gadasz. Krępujące byłoby, gdybym ciągle zapominał ci oddać.
– Wcale nie.
– Dobra, dobra – machał ręką.
Przez dłuższy czas udawałam, że nie widzę w jego zachowaniu nic niewłaściwego. Gdy zapłacił więcej ode mnie, sięgałam po portfel i oddawałam mu kasę. Nigdy nie odmawiał. Dopiero później, po kilku miesiącach znajomości, zaczęłam z tym walczyć.
– Andrzej, proszę cię, nie oddawaj mi tych pieniędzy! Przecież jesteśmy parą, po co tak każdą złotówkę rozliczać? Przecież to męczące!
– To normalne i uczciwe. No i pozwala uniknąć problemów.
– Jakich problemów?
– Tego, że ktoś poczuje się wykorzystywany. Nie sądzisz, że tak jest lepiej?
– Nie.
– Moi rodzice tak robili i dobrze na tym wyszli. Są ze sobą do dziś!
– Wszystko rozliczali? Zakupy, wakacje, wyposażenie domu?
– No tak!
– Jezus Maria! Pół życia zmarnowali na małżeńską księgowość.
– Nie bądź złośliwa.
Takich rozmów przeprowadziliśmy kilka
Żadna z nich nie przyniosła rezultatu. Jeszcze wtedy każde z nas mieszkało u rodziców i łudziłam się, że może kiedy pójdziemy na swoje, Andrzej skapituluje. Szczerze powiedziawszy, miałam nadzieje, że nowa rzeczywistość wymusi na nas wspólny budżet.
Ale rozczarowałam się jeszcze przed przeprowadzką na etapie szukania mieszkania. Andrzej nalegał, żebyśmy ustalili finansowe reguły wspólnego mieszkania. Koniecznie chciał wiedzieć, jak będziemy dzielić wydatki.
– Rachunki podzielimy na pół i będziemy się zrzucać. A zakupy możemy robić tydzień ja, a tydzień ty. A może wolisz zbierać paragony? – zapytał.
– Nie wolę.
– Tak myślałem – podsumował.
Coraz bardziej się do niego zniechęcałam. Im bliżej byliśmy wynajęcia wspólnego mieszkania, tym częściej myślałam o tym, żeby dać sobie z tym wszystkim spokój. Wiele razy zbierałam się, by powiedzieć mu, że rezygnuję i mam już dość. Ciągle jednak przeważały ciepłe uczucia wobec niego.
W końcu zdałam sobie sprawę, że dłużej nie wytrzymam. A stało się to na miesiąc przed przeprowadzką. Andrzej zachorował i leżał w łóżku. Siedzieliśmy razem u niego, oglądaliśmy coś na DVD i zapychaliśmy się przekąskami. Niestety szybko się skoczyły. Powiedziałam wtedy, że wyskoczę i kupię, ale jeszcze w przedpokoju przypomniałam sobie, że nie wzięłam ze sobą karty, a portfel miałam pusty. Ciężko westchnęłam, bo znów trzeba było poruszyć kwestię pieniędzy.
– Andrzej, przepraszam, ale nie wzięłam ze sobą karty, a nie mam gotówki. Zajrzyj do portfela, czy masz parę groszy. Oddam ci następnym razem – powiedziałam.
– Czekaj, czekaj – sięgnął do spodni wiszących na oparciu fotela. – Momencik… O cholera, ja też nie mam żadnej gotówki. Nic nie wypłaciłem.
– To daj kartę, zapłacę…
– Ale ja nie mam karty zbliżeniowej.
– Dlaczego?
– Bo nie chciałem. To niebezpieczne jest podobno… – odparł.
– Wariat! – zaśmiałam się. – Dobra, to podaj PIN… – powiedziałam.
– Jak to? – zamarł, a na twarzy wykwitło mu wyraźne zakłopotanie.
– Normalnie. Nikt już nie sprawdza, czy karta należy do właściciela.
– Ale nie można podawać PIN-u…
– Nie można obcym, ale ja jestem twoją dziewczyną – odparłam już mniej rozbawiona. Zapadła cisza.
– Wiesz, co? Zapytam rodziców. Oni pewnie mają gotówkę – Andrzej wyskoczył z łóżka i wyszedł z pokoju, a ja poczułam się, jakby mi ktoś dał w twarz. On naprawdę nie chciał podać mi swojego PIN-u! Spał ze mną, zwierzał mi się z problemów, planów, wyznawał mi miłość, planował wspólne życie, a nie chciał mi podać PIN-u. Cała ta sytuacja była tak groteskowa, że nie wiedziałam, jak się zachować.
Siedziałam i gapiłam się w telewizor, udając, że nic się nie stało. Kiedy Andrzej przyniósł w końcu te parę groszy, powiedziałam mu, że już nie mam ochoty na chipsy i muszę dzisiaj wcześniej wyjść w domu, bo rodzice mnie potrzebują.
Normalnie się załamałam
– Na pewno wszystko w porządku? – zapytał jeszcze głupio, ale ja nie miałam już wtedy ochoty na rozmowę.
Kiwnęłam głową, a potem wysiedziałam jeszcze dwadzieścia minut, po czym nie doczekawszy do końca filmu, poszłam do siebie. Zbierałam się do tej ostatecznej rozmowy przez kilka dni. Unikałam go wtedy i chyba się zorientował, że coś jest nie tak. Zadzwoniłam do niego po tygodniu i wszystko szczerze wyjaśniłam. A on na to, że robi to dla naszego dobra.
Odniosłam wrażenie, że zmarnowałam tylko czas, próbując ułożyć sobie życie z Andrzejem. Na szczęście pół roku później znalazłam sobie fajnego faceta, ciepłego, szczerego i z normalnym podejściem do pieniędzy.
Andrzeja do dzisiaj wspominam z niesmakiem. Dopiero po kilku latach do mnie dotarło, w jak dziwnym byłam związku i jak długo w nim wytrzymałam. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że ten facet był prawdziwym dziwakiem, a ja chyba na te parę miesięcy zwyczajnie zgłupiałam. A niesmak pozostał.
Czytaj także:
„W złości doniosłam na przyjaciółkę, bo olała mnie dla nowego gacha. Nie sądziłam, że moja zemsta zrujnuje jej życie”
„Rodzice uważali, że nauka to strata czasu, a studia to kompletna fanaberia. Dla nich szczytem kariery było mycie garów”
„Żona zostawiła mnie z dzieckiem, które spłodziła sobie z kochankiem. Nie miałem wyboru, musiałem być ojcem dla Zosi”