„W złości doniosłam na przyjaciółkę, bo olała mnie dla nowego gacha. Nie sądziłam, że moja zemsta zrujnuje jej życie”

Kobieta, którą zawiódł mąż fot. Adobe Stock, Надежда Филатова
„Gdy słuchałam, jak policjantka wyrywała jej z rąk płaczące dziecko, o mało mi serce nie pękło. Oczami wyobraźni widziałam przerażoną, niczego nierozumiejącą Martynkę, i jej matkę, która histerycznie płacząc, próbowała bronić swojego dziecka. Wiedziałam, że powinnam pocieszyć Iwonę, ale równocześnie zdawałam sobie sprawę, że nie ma takich słów, które mogłyby przynieść jej ulgę”.
/ 15.11.2022 22:00
Kobieta, którą zawiódł mąż fot. Adobe Stock, Надежда Филатова

Wkładałam właśnie klucz do zamka, kiedy usłyszałam, że otwierają się drzwi mieszkania naprzeciwko. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Iwonę. Wyglądała okropnie: rozczochrana, w rozmazanym makijażu, ze spuchniętymi od płaczu oczami. Opuściłam torby z zakupami na wycieraczkę i podeszłam do sąsiadki. Nigdy jej nie widziałam w takim stanie.

– Zabrali Martynkę – wykrztusiła.

– Jak to zabrali? Kto zabrał? Kiedy? – przeraziłam się nie na żarty.

– Pomoc społeczna – zaszlochała i rzuciła mi się w ramiona.

Przez chwilę trzymałam ją w uścisku, klepiąc pocieszająco po plecach.

– Ale dlaczego? – szepnęłam jej do ucha, kiedy poczułam, że zaczyna się uspokajać. – Co się stało?

– Z powodu podejrzenia… stosowania… przemocy wobec dziecka.

– Co?! – odsunęłam się od niej gwałtownie, jakby nagle wyrosła między nami niewidzialna ściana. – Przecież to jakiś absurd! Dziewczyno!

Co za koszmar

Sąsiadka tylko skinęła głową i znów zalała się łzami. Stałam naprzeciwko niej, patrzyłam ze współczuciem na jej rozpacz, a przez moją głowę przelatywało tysiące myśli. Zabrali Martynkę. Wywieźli Bóg wie gdzie, może do jakiegoś domu dziecka, może do rodziny zastępczej. Pewnie szykuje się sprawa sądowa. Będą chcieli odebrać Iwonie prawa rodzicielskie.

– Co za koszmar! – jęknęłam.

– Tak, to prawdziwy koszmar. Była u mnie policja. Podobno dostali ostatnio jakieś zgłoszenie… – Iwona cała się trzęsła, kiedy mi o tym opowiadała.

– Nie wiem, co mam teraz robić.

– Poczekaj, zaniosę tylko zakupy do domu i zaraz do ciebie przyjdę – delikatnie popchnęłam ją w stronę mieszkania, a sama zawróciłam do siebie.

Pięć minut później siedziałam już u sąsiadki na kanapie i z jej nieskładnej opowieści próbowałam ułożyć sobie całą historię. Tego dnia odebrała Martynkę później z przedszkola, bo musiała dłużej zostać w pracy. Po drodze weszły jeszcze do sklepu. Była kolejka, więc zakupy trwały dość długo. Zanim dotarły do domu, mała ze zmęczenia zaczęła trochę marudzić.

Na klatce czekał już komitet powitalny złożony z policjantki, pracownicy pomocy społecznej i jakiegoś mężczyzny. Iwona nie była pewna, kim on był. Policjantka powiedziała, że wpłynęło doniesienie na Iwonę, że bije córkę, i w związku z tym, aby zapewnić dziecku bezpieczeństwo, muszą je do wyjaśnienia sprawy zabrać z domu.

– Kazali mi spakować rzeczy Martynki i… i po prostu ją zabrali. Jak jakąś rzecz… – szlochała Iwona.

Gdy słuchałam, jak policjantka wyrywała jej z rąk płaczące dziecko, o mało mi serce nie pękło. Oczami wyobraźni widziałam przerażoną, niczego nierozumiejącą Martynkę, i jej matkę, która histerycznie płacząc, próbowała bronić swojego dziecka.

Wiedziałam, że powinnam pocieszyć Iwonę, ale równocześnie zdawałam sobie sprawę, że nie ma takich słów, które mogłyby przynieść jej ulgę.

– A Jarek? – spytałam, bo ciekawa byłam, co na to jej nowy chłopak.

– Wyjechał służbowo, ale już do niego dzwoniłam, jest w drodze powrotnej. Lada chwila powinien tu być.

Odetchnęłam z ulgą.

– Nie martw się, zostanę z tobą do jego powrotu – zapewniłam ją. – Zrobić ci herbaty? Albo coś do jedzenia?

– Nic nie chcę – pokręciła głową. – Chcę tylko, żeby Martynka wróciła.

Iwona płakała, a ja siedziałam obok niej i głaskałam ją po głowie. Żeby nie myśleć o Martynce, rozglądałam się po pokoju i zastanawiałam, co się w nim zmieniło od mojej ostatniej wizyty. W oknie wisiały nowe zasłonki, na parapecie przybyły dwie, a może trzy doniczki z kwiatkami. Na oparciu krzesła wisiała męska marynarka.

Kilka razy zerknęłam na zegarek, wskazówki przesuwały się do przodu bardzo powoli. Zupełnie, jakby czas stanął w miejscu. A mnie się wydawało, że jestem tam już bardzo długo, że zapadła noc i jeśli tylko zamknę oczy, to na pewno natychmiast pogrążę się we śnie. Może tak byłoby lepiej… Kiedy przyjechał Jarek, okazało się, że dopiero minęła ósma. Spędziłam więc z Iwoną niespełna dwie godziny.

Czy w nocy uda jej się zasnąć?

– Dziękuję, że się nią zaopiekowałaś – rzucił, nawet na mnie nie patrząc, po czym chwycił Iwonę w objęcia.

Wróciłam do siebie, rozpakowałam zakupy, które wcześniej w pośpiechu postawiłam na stole, i usiadłam na krześle. Martwiłam się o Martynkę. Jak ta mała dziewczynka, wychowywana przez samotną matkę, wychuchana i rozpieszczana, poradzi sobie z dala od domu? Zastanawiałam się, czy bardzo się boi. Czy w nocy uda jej się zasnąć? A może będzie płakać w poduszkę, leżąc w obcym łóżku, pod kołdrą, która nie pachnie mamą?

Kochałam to dziecko. Znałam je niemal od urodzenia, bo Iwona wprowadziła się do naszego bloku, gdy Martynka miała zaledwie dwa miesiące. Niemal od razu przypadłyśmy sobie do gustu. Często się nawzajem odwiedzałyśmy, zostawałam z małą, gdy musiała wyskoczyć do sklepu albo coś załatwić. Wieczorami wspólnie oglądałyśmy filmy albo rozmawiałyśmy. Tak narodziła się nasza przyjaźń.

– Gdybym miała siostrę, chciałabym, żeby była taka jak ty – powiedziała mi kiedyś Iwona.

Wzruszyło mnie to wyznanie. Tym bardziej że wiedziałam, ile ją kosztowało. Nie należała do osób, które chętnie okazują uczucia. Pewnie wynikało to z jej nie najlepszych doświadczeń. Wychowana przez surową babcię i ojca alkoholika, bez matki, która zmarła, gdy miała dwanaście lat, Iwona szukała miłości, gdzie tylko mogła. A że nie najlepiej lokowała swoje uczucia, bywała zdradzana, wykorzystywana i porzucana.

Ostatni gach, gdy tylko się dowiedział, że zostanie ojcem, spakował manatki i wyjechał do Irlandii. Przed wyjazdem obiecał, że ją do siebie ściągnie. Zapomniał jednak o tym, podobnie jak o córce, której nigdy nie zobaczył.

– Już nigdy nie zaufam mężczyźnie – zaklinała się wielokrotnie Iwona, a ja kiwałam ze zrozumieniem głową.

Cieszyłam się, że udało jej się stanąć na nogi

Po śmierci babci ojciec sprzedał mieszkanie i część pieniędzy dał Iwonie, dzięki czemu mogła sobie kupić kawalerkę. Oddała małą do żłobka, a sama zatrudniła się w firmie telekomunikacyjnej. Wydawało się, że może być już tylko lepiej. I było – Martynka rosła, chodziła już do przedszkola, Iwona awansowała na kierowniczkę działu. Powoli wychodziła z długów, które powstały w czasie, gdy jeszcze nie pracowała. Zdziwiłam się, kiedy poprosiła mnie, żebym została z Martynką, bo kolega z pracy zaprosił ją do kina.

– Miałaś sobie dać spokój z facetami – przypomniałam jej.

– To tylko jedna randka – odparła.

Ale po kinie była kawiarnia, potem kolacja, następnie kolacja ze śniadaniem, i tak koleżeńska znajomość przerodziła się w romans.

– Mało razy się oparzyłaś? – pytałam coraz bardziej zaniepokojona. – Już zapomniałaś, jak cię potraktował ten łajdak, tatuś Martynki?

– Jarek jest inny – zapewniała.

– Nie bądź naiwna – prosiłam. – Pamiętaj, że masz dziecko, teraz to ono jest najważniejsze. Nie faceci.

Denerwowała mnie. Nie można już było normalnie z nią pogadać. Ciągle tylko Jarek to, Jarek tamto. Opowiadała o nim, jakby był jakimś księciem na białym koniu, a kiedy go wreszcie poznałam, okazało się, że przypomina bardziej konia niż księcia.

Iwona miała dla mnie coraz mniej czasu. Już nawet Martynki do mnie nie podrzucała, bo podobno mała bardzo polubiła nowego wujka i spotykali się teraz we trójkę. Jak prawdziwa rodzina. Było mi przykro, że nie ma w niej miejsca dla mnie, ale wciąż traktowałam Iwonę jak przyjaciółkę.

Któregoś dnia wydarzyło się jednak coś, co postawiło całą naszą przyjaźń pod wielkim znakiem zapytania. Było dobrze po dziesiątej, kiedy usłyszałam hałas na klatce. Wyjrzałam przez wizjer – to Iwona wracała z Martynką do domu. Uchyliłam drzwi.

– Nie wstyd ci po nocy ciągać dzieciaka? – spytałam poirytowana.

– Byłyśmy na pokazie sztucznych ogni – odparła jakby nigdy nic.

– O tej porze?! Mała powinna spać!

Iwona wpuściła córkę do mieszkania, po czym odwróciła się do mnie i oficjalnym tonem oświadczyła:

– Będę ci bardzo wdzięczna, jeśli przestaniesz wtrącać się w moje życie.

Potem weszła do siebie i, zanim zdążyłam się odezwać, zatrzasnęła drzwi. Byłam tak zszokowana tym, co usłyszałam, że długo nie mogłam się uspokoić. Serce waliło mi, jakby miało wyskoczyć z piersi. Czułam złość. Nie wiem, skąd przyszła mi do głowy myśl, żeby się na niej zemścić. To był zwykły impuls. Podniosłam słuchawkę i wybrałam numer policji.

Niestety, po chwili zadzwonił telefon

– Chciałam zgłosić podejrzenie znęcania się nad dzieckiem – powiedziałam, gdy zgłosił się operator.

– Na czym pani je opiera?

– Często słyszę krzyki dochodzące z mieszkania naprzeciwko mnie, różne hałasy i dziecięcy płacz…
W tym momencie oprzytomniałam. Dotarło do mnie, co wyprawiam i bez słowa odłożyłam słuchawkę. Niestety, po chwili zadzwonił telefon. Mój numer musiał się wyświetlić odbiorcy.

– Dlaczego odłożyła pani słuchawkę? – usłyszałam. – Za takie żarty można mieć poważne kłopoty.

– Coś nas rozłączyło – wykrztusiłam.

Teraz już musiałam ratować swoją skórę. Bałam się konsekwencji, jakie mogłam ponieść, gdyby potraktowano mój telefon jako zwykły żart.

– Czyli twierdzi pani, że była świadkiem znęcania się nad dzieckiem?

– Ja tylko słyszałam krzyki!

– Rozumiem. Proszę podać adres…

Czytaj także:
„Moje małżeństwo trwało zaledwie... miesiąc. Mąż przekreślił naszą wspólną przyszłość jednym zdaniem”
„Podstarzały oszust obiecał mi karierę modelki i zwabił do studia fotograficznego. Tylko cudem uniknęłam złego losu...”
„Miałam dość nudnych randek i zgrywania grzecznej dziewczynki. Z Darkiem postanowiłam zaszaleć i to był strzał w 10!”

Redakcja poleca

REKLAMA