Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam!
– Ależ, panie dyrektorze! Przecież ja podpisywałam stosunek pracy na podstawie mianowania! To umowa na czas nieokreślony, dająca gwarancję zatrudnienia! Poza tym mam uprawnienia egzaminatora maturalnego! Nie może mnie pan tak po prostu zwolnić! Nie mogę nawet pójść na urlop dla poratowania zdrowia, bo dopiero z niego wróciłam!
– Ja cię nie zwalniam, Gosiu, tylko chcę podpisać aneks do umowy. Iza idzie na roczny urlop dla poratowania zdrowia, bo zmniejszyła się liczba godzin i nie dla wszystkich starczy pracy. Ty będziesz uczyć za nią.
A za rok na pewno będzie lepszy nabór do pierwszych klas. Jeśli nawet nie, to Jarek pójdzie na urlop, żeby były dla ciebie godziny i żebyś jakoś przetrwała czas tak trudny dla szkoły. Ufałam dyrektorowi, bo zawsze okazywał mi wiele życzliwości i doceniał moją pracę, więc podpisałam wypowiedzenie. Źle na tym wyszłam!
Poświęciłam szkole 12 lat mojego życia!
Iza wzięła urlop tylko na parę miesięcy, a nie na rok, i dlatego dostałam jedynie czasowe zastępstwo. A potem… Potem wypowiedzenie weszło w życie i zostałam na lodzie.
– Nie mogę nikogo namawiać, żeby szedł na urlop, ani go do tego zmuszać! – wzruszył ramionami dyrektor, kiedy przypomniałam mu o wcześniejszych deklaracjach. – Takie są realia! Brakuje godzin i nie mam dla ciebie pracy.
Koniec końców, kilka dni po zakończeniu roku szkolnego, po dwunastu latach oddanych tej szkole zostałam bez pracy. Utrzymała ją za to młoda nauczycielka, Edyta, która pracowała tu dopiero dwa lata i była tylko nauczycielem kontraktowym. Jednakże, jak się dowiedziałam okrężną drogą, jej ojciec był bliskim znajomym burmistrza naszego miasta…
No cóż, ja nie miałam dojścia do tak wysokich sfer. Sąd pracy nie mógł mi pomóc, bo sprawa się przedawniła w tym czasie, kiedy pracowałam na zastępstwie; w innych szkołach również panowała mizeria. Zarejestrowałam się zatem w urzędzie pracy, żeby dostać choć te parę złotych zasiłku.
Kiedy trochę się pozbierałam psychicznie po tym ciosie, postanowiłam poszukać nowej pracy. Na własną rękę oczywiście, bo na pomoc pośredniaka trudno było liczyć. Może gdybym była operatorką wózka widłowego… Zaczęłam od przeszukiwania internetu, ale to okazało się jałowe i bezowocne. Postanowiłam chodzić od firmy do firmy, i przedstawiać swoją ofertę.
Już w czasie studiów pisywałam do lokalnych gazet. Po studiach nie poprzestawałam na pracy nauczyciela, ale robiłam również korekty dla wydawnictw, pisywałam teksty na strony WWW, nadal publikowałam swoje artykuły. Nawet przygotowałam parę folderów reklamowych, bo kuzyn nauczył mnie posługiwać się programem graficznym. Potem jednak praca dydaktyczna pochłonęła mnie tak bardzo, że zarzuciłam tę działalność i całkowicie poświęciłam się szkole.
A potrafiłam naprawdę sporo!
Teraz postanowiłam wykorzystać dawne doświadczenia w zdobyciu nowej pracy. Dodatkowym atutem, mającym mi to ułatwić, miało być orzeczenie o niepełnosprawności, które dostałam z powodu astmy i wrodzonych wad kręgosłupa. Przygotowałam CV i ruszyłam na poszukiwania.
Prędko zaczął mnie opuszczać optymizm. Mimo wytrwałych wędrówek do potencjalnych pracodawców niczego nie wskórałam. Tam, gdzie mogły się przydać moje umiejętności, nikogo nie przyjmowano, a do prac administracyjno-biurowych nie miałam przygotowania. Chciałam wziąć jakąkolwiek pracę, nawet na umowę o dzieło, jednak nawet i takiej nie mogłam znaleźć.
Któregoś dnia trafiłam do pewnej firmy. Właściciel długo przeglądał moje CV, wzdychał i chrząkał. Wreszcie stwierdził:
– Wie pani co, dużo pani potrafi, i coś pani powiem… Może bym i panią przyjął, ale… – tu chrząknął i zamilkł na chwilę.
– Ale w czym problem? – zapytałam niecierpliwie. – Może trzeba zrobić jakiś kurs, szkolenie? Zrobię natychmiast!
– To nie o to chodzi… – mężczyzna podrapał się po głowie. – Pani umie naprawdę dużo… Nawet za dużo…
– Jak to?! Nie rozumiem? – patrzyłam na niego jak na dziwoląga.
– To powiem prosto z mostu! – westchnął. – Dla nas ma pani za wysokie wykształcenie!
Oszołomiona, bez słowa wzięłam z biurka swoje CV i wyszłam. W domu zaczęłam zastanawiać się nad tym, co usłyszałam. Im dłużej o tym myślałam, tym silniej utwierdzałam się w przekonaniu, że to, co uważałam dotychczas za swoje atuty, tak naprawdę było przeszkodą w znalezieniu pracy.
Nie zastanawiałam się nawet, dlaczego tak jest. Fakt był faktem i uświadomił mi to ten facet, który sam pewnie miał tylko jakieś technikum. „Skoro tak, to zrobię inaczej! – postanowiłam. – Nie będę się przyznawać, że mam wyższe wykształcenie”.
Któregoś dnia wracałam ze spaceru, kiedy w oczy rzuciło mi się ogłoszenie na drzwiach miejscowego centrum kultury: „Poszukujemy bileterów i szatniarek!”. Nie zastanawiając się, weszłam do środka i… poszczęściło mi się! Nikt mnie nie pytał o wykształcenie ani doświadczenie. Tak zaczęłam pracę jako szatniarka. Może nie zarabiałam kokosów, ale miałam za to spokojną pracę i starczało mi na moje skromne wydatki.
Koleżanki były bardzo sympatyczne
Z Basią, sprzątaczką, gawędziłam o pielęgnacji kwiatów i robótkach. Z Ulą, bileterką, często wymieniałam przepisy kulinarne. Tak przepracowałam rok. Zdarzało się, że podczas odbierania okryć natykałam się na kogoś z dawnych znajomych, ale z reguły udawali, że mnie nie znają… Nie musiałam się więc nikomu tłumaczyć.
Pewnego dnia, przed gościnnym występem teatru z miasta wojewódzkiego, miałam pełne ręce roboty.
Było to tak wielkie wydarzenie kulturalne w naszym mieście, że sam dyrektor centrum kręcił się między przybywającymi tłumnie widzami. Witał niektórych osobiście, a od czasu do czasu zagadywał do mnie życzliwie.
Właśnie pobiegł witać następnych gości, a ja zajęłam się płaszczami. Kiedy odwróciłam się, by odebrać następne okrycie, stanęłam oko w oko z matką mojego byłego wychowanka, znaną w mieście lekarką.
– Co pani tutaj robi, pani profesor?! – wykrzyknęła zdumiona. – Mój Boże! Nie uczy już pani w drugim liceum?!
– Ano, już nie! – uśmiechnęłam się słabo.
Traf chciał, że świadkiem naszego spotkania był dyrektor centrum kultury.
– To pani zna panią Gosię? I co to było z tym liceum, bo nie bardzo rozumiem?
– Pewnie, że znam! – potwierdziła ochoczo lekarka. – Przecież to wychowawczyni mojego syna! Znakomita polonistka! I ona tutaj? Jako szatniarka?
Szybko wycofałam się w kierunku innych widzów, żeby uniknąć dalszych indagacji.
„A niech to diabli! – myślałam. – Sypnęła mnie! Teraz jak nic wylecę z roboty! I jeszcze się może będą czepiać, że oszukiwałam!”. Na czas spektaklu zaszyłam się w ciemnym kącie, bliska łez, i rozmyślałam z rozpaczą, co mam teraz robić.
Tego się po szefie nie spodziewałam
Postanowiłam iść następnego dnia do dyrektora, wyjaśnić mu moją sytuację i błagać, żeby mnie nie zwalniał. Nie zdążyłam, bo nazajutrz on pierwszy wezwał mnie do siebie.
– Proszę mi coś wyjaśnić! – zażądał od razu. – Dlaczego zataiła pani, że jest polonistką, i zatrudniła się u nas jako szatniarka?
Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam o utracie pracy i bezskutecznym jej poszukiwaniu, o umiejętnościach i doświadczeniu, które stały się przeszkodą w otrzymaniu posady. Dyrektor wysłuchał mnie, po czym powiedział:
– A ja właśnie kogoś takiego jak pani potrzebuję! Chcę rozkręcić działalność wydawniczą, od folderów począwszy, na monografiach o różnej tematyce skończywszy. Przejdzie pani z szatni do naszego nowego działu wydawniczego?
Naprawdę nie wierzyłam własnym uszom!
– Pan mówi serio?
Roześmiał się serdecznie, a następnie podsunął mi umowę do podpisania.
Czytaj także:
„Mam 44 lata i w każdym kącie mam jurnego kochanka. Nigdy nie sądziłam, że upadnę tak nisko i zrobię z siebie taką idiotkę”
„Życie z moją dziewczyną było emocjonalnym rollercoasterem. Nie znała spokoju: albo się darła, albo wpadała w euforię”
„Już chwilę po zaręczynach wiedziałem, że wpakowałem się jak widły w gnój. Życie z Alą oznaczało bycie sługusem jej rodziny”